Śmierć na plaży, czyli jak pochować ciało pod fałszywym nazwiskiem
Ten tekst jest fragmentem książki Betiny Anton „Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii”.
Bertioga, luty 1979 roku
Było piękne popołudnie, a on nie wyszedł jeszcze tego dnia z domu. Mimo dusznego letniego powietrza drzwi i okna niemal przez cały czas były zamknięte. Sąsiedzi nie wiedzieli, kto przebywa w środku. Był bardzo skryty, nie lubił obcych. Poprzedniego dnia przyjechał tu sam z São Paulo. Miał za sobą męczącą podróż autobusem krętymi drogami i długą przeprawę promem. Zaprzyjaźnione małżeństwo, Wolfram i Liselotte Bossertowie, oraz ich dzieci już na niego czekali. Staruszek uwielbiał te dzieciaki: Andreas miał dwanaście lat, a Sabine czternaście. Mimo to nieco się opierał, zanim przyjął zaproszenie, by spędzić z nimi trochę czasu w Bertiodze. Mówił, że jest zmęczony. Zgodził się przyjechać tylko dlatego, że uważał, iż jego życie dobiega końca. Ostatnio był zdenerwowany i rozdrażniony, a przed wyjazdem pokłócił się jeszcze z Elsą, swoją byłą gosposią. Chodziło o to, że ona mu się podobała, lecz bez wzajemności.
Kolejny powód, żeby zrelaksować się w to upalne popołudnie. Postanowił wyjść z domu letniskowego, żeby wykąpać się w morzu. Na plażę poszła z nim cała rodzina. Panowała między nimi zażyłość tak wielka, jakby łączyły ich więzy krwi. Dzieci znał od najmłodszych lat i wszyscy, nawet dorośli, zwracali się do niego tylko „wujku Peterze” albo po prostu „wujku”.
Cała piątka płynnie mówiła po portugalsku, ale zawsze rozmawiali po niemiecku, w swoim ojczystym języku. Wujek Peter pochodził z Bawarii, z południa Niemiec, Wolfram i Liselotte – z Austrii. Byli już małżeństwem, kiedy w 1952 roku postanowili przenieść się do Brazylii zwabieni zielenią, zwłaszcza ona, która uwielbiała piękno roślin i wyprawy na łono natury. Wiedzieli też, że w Brazylii mieszka wielka niemieckojęzyczna społeczność, i liczyli, że dzięki temu łatwiej zaadaptują się w tym obcym kraju. Wyjechali z Europy podczas zimnej wojny, ponieważ obawiali się kolejnego konfliktu zbrojnego na kontynencie. W tamtym okresie w Austrii, wciąż jeszcze okupowanej przez żołnierzy sił alianckich, panowała atmosfera niepewności. Nie wspominając o tym, że na granicy kraju znajdowała się żelazna kurtyna, sztucznie wytyczona linia, która oddzielała świat kapitalistyczny od komunistycznego. Poza panującym w tamtym czasie w Austrii napięciem na decyzję Liselotte i Wolframa wpłynęło też to, że kilka lat wcześniej przeżyli drugą wojnę światową i uważali, że kolejnego tego rodzaju doświadczenia już nie zniosą.
Nocne alianckie bombardowania Grazu, drugiego największego miasta w Austrii, sprawiły, że Liselotte, która tam mieszkała, zaczęła cierpieć na zaburzenia rytmu serca, jak sama mówiła. Od tamtej pory aż do końca życia jej serce ponoć nigdy już nie biło normalnie. Kiedy Adolf Hitler najechał na Polskę i rozpoczęła się wojna, Liselotte miała jedenaście lat i chodziła do szkoły. Konflikt wstrząsnął jej światem. Jej wujowie zginęli, walcząc za Trzecią Rzeszę. Wolfram również służył w niemieckiej armii, doszedł jednak tylko do stopnia Scharführera, odpowiednika kaprala w hierarchii wojskowej. Wujek Peter zaszedł znacznie wyżej i dlatego Wolfram go podziwiał. Uzyskał stopień Hauptsturmführera, czyli kapitana. I należał do budzącego strach SS (Schutzstaffel), jednostki specjalnej powstałej, by zapewnić bezpieczeństwo przywódcom partii nazistowskiej, jednostki, która ostatecznie stała się elitarną formacją z własnym wojskiem.
Jednak to nie działalność w SS czy walka na froncie uczyniły po latach wujka Petera sławnym na całym świecie, lecz jego praca jako lekarza w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Naprawdę nazywał się Josef Mengele, ale w Brazylii nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Nie rozmawiało się na ten temat przy innych ludziach, a zwłaszcza przy dzieciach, które nie miały pojęcia o mrocznej przeszłości wujka Petera. W tej chwili liczyło się tylko dotarcie nad morze. Plaża znajdowała się około trzystu metrów od domu, który rodzina Bossertów każdego lata wynajmowała od innej Austriaczki, Eriki Vicek, mówiącej o sobie, że jest „zdeklarowaną antynazistką”. Nie wiedziała, kim jest gość specjalny, którego jej najemcy często tu zapraszali.
Pod koniec lat siedemdziesiątych Bertioga była miejscowością odizolowaną od reszty świata, a dotarcie do niej wymagało cierpliwości. Można się tam było dostać z miasta Guarujá, leżącego na wyspie Santo Amaro. Aby przedostać się z Guarui do Bertiogi należało pokonać pewien odcinek promem. Podróżujący nie mogli się spieszyć, bo mimo krótkiej trasy dopłynięcie do celu zajmowało do kilku godzin, w zależności od rozkładu promów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Betiny Anton „Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nie zniechęcało to jednak sporej grupy Europejczyków, którzy mieszkali w Brazylii i spędzali wakacje na wybrzeżu. Oprócz Austriaków swoje domy letniskowe mieli tu Szwajcarzy, Włosi, Węgrzy i Francuzi. W zamian za trudy podróży Bertioga oferowała odpoczynek w przyjemnym i spokojnym miejscu. Samochody zostawiało się otwarte, podobnie jak drzwi i okna domów; nikt się nie obawiał, że cokolwiek złego się wydarzy – życie w tym miejscu zdecydowanie różniło się od tego w São Paulo czy w nie odległej Guarui, gdzie były popularne plaże i znacznie droższe nieruchomości. Wielu letników, korzystając ze spokoju panującego w Beritodze, łowiło tu barweny, których było mnóstwo w tamtejszych wodach, o czym ponad czterysta lat wcześniej wspominał Hans Staden. Niemiecki podróżnik jako pierwszy napisał książkę o urokach i niebezpieczeństwach tego regionu, zamieszkałego w XVI wieku przez wielu przedstawicieli rdzennej ludności. (Staden został pojmany przez Tupinambów, którzy byli kanibalami, i o mało nie skończył w kotle). Inną ulubioną rozrywką podczas tych długich letnich miesięcy były karty. Co najmniej raz w tygodniu grupa Europejczyków różnych narodowości zbierała się, żeby grać. Już w owym czasie w trakcie karcianych spotkań krążyły plotki, że w okolicy ukrywają się naziści.
Enseada, główna plaża w Bertiodze, bynajmniej nie wyglądała jak Lazurowe Wybrzeże. Morze miało tu niemal brunatny kolor, co było rezultatem rozkładu bogatej roślinności Lasu Atlantyckiego porastającego całą okolicę. Turyści nie przejmowali się barwą wody, która z daleka wydawała się wręcz brudna. Nie kolor wody decydował jednak o uroku tego miejsca, lecz to, że morze nadawało się tu do kąpieli, w przeciwieństwie do wielu innych plaż wzdłuż wybrzeża stanu São Paulo. Przy odrobinie szczęścia w niektóre dni tworzył się idealny basen dla dzieci. W inne, kiedy wody były bardziej wzburzone, ratownicy nie rzadko zgłaszali utonięcia. Długa, dwunastokilometrowa plaża z szerokim pasem piasku idealnie nadawała się do gry w piłkę i kilku mężczyzn oddawało się tej aktywności w tamto środowe popołudnie.
Kiedy piłka toczyła się po piasku, Bossertowie i wujek Peter weszli do wody. Wkrótce fale stały się wyższe, więc Liselotte przeniosła się z dziećmi bliżej brzegu. Wujek pływał bardzo dobrze, ale tamtego dnia Andreas w pewnym momencie zauważył, że podnosi rękę, wołając o pomoc. Wyglądało na to, że się topi. Liselotte pomyślała, że przyjaciel dostał udaru, i Wolfram od razu ruszył z pomocą. Kiedy go chwycił, starzec nie mógł już złapać tchu po walce z żywiołem. Andreas popędził na plażę po bojkę, żeby rzucić ją wujkowi. Inne osoby także próbowały pomóc. Dwóch ratowników, którzy znajdowali się na jedynym w okolicy stanowisku, w odległości około pięciuset metrów od miejsca wypadku, zauważyło poruszenie i czym prędzej przybiegło. Wolfram zdołał już podholować wujka w stronę plaży, woda sięgała mu po pas, lecz nie dał rady wyjść z morza. Ratownicy musieli wyciągnąć ich obu. Wykonali wujkowi masaż serca, próbując go reanimować, było jednak za późno. Już nie żył.
Ktoś zadzwonił na pogotowie. Jego pracownicy przekazali oczywistą wiadomość: nie da się zrobić nic więcej. Liselotte ogarnęła rozpacz. Przytuliła się do ciała i nie chciała go puścić. Jej mąż czuł się źle po tym, jak sam o mało nie utonął, próbując ratować przyjaciela. Karetka zabrała więc Wolframa do szpitala, a Liselotte została na plaży ze zmarłym. Ratownicy zgłosili zdarzenie i wezwali żandarmerię wojskową. Tamtego popołudnia dyżur na posterunku w Bertiodze pełnił kapral Espedito Dias Romão, wysoki i silny czarnoskóry mężczyzna – ironia losu, że to akurat on przyjął informację o śmierci Mengelego, który mówił, że boi się czarnoskórych, i twierdził, że „niewolnictwo nigdy nie powinno się było skończyć”.
Przybywszy na plażę, kapral Dias Romão zastał na niej zdenerwowaną Liselotte. Kobieta powiedziała, że wujek zmarł. Funkcjonariusz poprosił o dokumenty nieboszczyka, na co odparła, że musi ich poszukać w domu. Cofnęła się do willi i wzięła dowód osobisty należący do cudzoziemca. Widniało w nim nazwisko Wolfgang Gerhard, należące do mężczyzny urodzonego w Leibnitz w Austrii 3 września 1925 roku. Wystarczyło szybkie obliczenie, by stwierdzić, że dokument należał do pięćdziesięciotrzylatka. Tymczasem martwy mężczyzna na plaży tak naprawdę miał sześćdziesiąt siedem lat, czternaście lat więcej, niż wynikało z dowodu. Tej różnicy młody funkcjonariusz nie zauważył. Po otrzymaniu dokumentu, niczego nie podejrzewając, sporządził raport. Jedynym, co zwróciło jego uwagę, była narodowość: austriacka. Liselotte podała adres swojego domu w São Paulo, tak jakby wujek z nią mieszkał. Kapral Dias Romão, który do tamtej pory niewiele słyszał o nazizmie czy Holokauście, po prostu spisał dane, a następnie przekazał je policji cywilnej i strażakom. Dla niego zgłoszenie zdarzenia, które opisał jako „utonięcie wskutek nagłego pogorszenia stanu zdrowia”, było po prostu biurokratyczną procedurą. Funkcjonariusz poprosił o przysłanie karawanu, żeby zabrać ciało do Instytutu Medycyny Sądowej w Guarui. Zmarły, na którego transport oczekiwano, przez cały czas leżał na plaży, półnagi, w samych szortach kąpielowych. Pewna kobieta przyniosła świeczkę i zapaliła ją obok ciała. Matki, które były jeszcze na plaży, zabrały swoje dzieci, żeby nie oglądały tej sceny. Było już późne popołudnie, a karawan wciąż nie przyjeżdżał.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Betiny Anton „Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii” bezpośrednio pod tym linkiem!
Kapral Dias Romão dotrzymywał Liselotte towarzystwa. Kobieta prawie przez cały czas miała spuszczoną głowę i nie odrywała wzroku od przyjaciela. Rozmawiała z funkcjonariuszem tylko tyle, ile to było konieczne. Postronny obserwator mógłby to uznać za normalne zachowanie osoby, która straciła kogoś bliskiego. Jednakże myśli Liselotte przepełniał nie tylko smutek – w grę wchodziło wiele czysto praktycznych kwestii. Musiała szybko podjąć decyzję, co robić dalej. Martwiła się, bo dzieci poszły spać do domu sąsiadki, którą ledwo znała, a mąż przebywał w szpitalu. Jakby tego było mało, miała do czynienia z jednym z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Czy powinna teraz ujawnić tożsamość, którą tak długo i skutecznie pomagała ukrywać? Jakie byłyby tego konsekwencje dla niej samej i jej dzieci? Musiała sama radzić sobie z tymi wszystkimi pytaniami i wątpliwościami, bez wzbudzania podejrzeń.
Pierwszą decyzją było utrzymanie wersji, że zmarły mężczyzna to Wolfgang Gerhard, tak jak widniało w dokumencie. Nawet gdyby postanowiła wyjawić prawdę, nie miałaby jak udowodnić swoich słów, ponieważ nazwisko i dane w dowodzie osobistym cudzoziemca były autentyczne. Jedynie fotografia nie była praw dziwa. Oryginalne zdjęcie Wolfganga zostało ostrożnie usunięte i w jego miejsce wklejono fotografię 3×4 Mengelego, wówczas starszego mężczyzny z obfitymi wąsami. W tamtym czasie jego nazwisko było zbyt znane, by mogło widnieć w dokumencie tożsamości bez zwracania uwagi. W brazylijskich papierach nie istnieli ani Josef Mengele, ani wujek Peter, a jedynie Wolfgang Gerhard, austriacki przyjaciel, który przedstawił starego nazistę rodzinie Bossertów. Przed powrotem do Austrii mężczyzna prze kazał mu wszystkie dokumenty, jakie wyrobił sobie w Brazylii. Uznał, że w Europie nie będą mu już potrzebne, za to bardzo przydadzą się Mengelemu, aby mógł pozostać w cieniu i uniknąć schwytania. Mimo plątaniny myśli i uczuć Liselotte postanowiła działać pragmatycznie. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą i zdecydowała się „podążać za naturalnym biegiem wydarzeń”, jak powiedziała lata później Policji Federalnej.
Było już późno w nocy, kiedy w Instytucie Medycyny Sądowej (IML) rozpoczęto oględziny zwłok. Dyżurny lekarz medycyny sądowej Jaime Edson Andrade de Mendonça stwierdził, że przyczyną zgonu było „uduszenie w wyniku zalania wodą górnych dróg oddechowych”, czyli utonięcie. Nie uznał za konieczne prze prowadzenia sekcji zwłok ani nie zakwestionował tożsamości czy wieku denata. Dla lekarza sądowego badającego ciało człowieka w starszym wieku czternaście lat nie robi dużej różnicy. Liczy się stan ogólny, to, jak zmarły dbał o własne zdrowie za życia. Poza tym woda sprawia, że skóra się marszczy – kolejny powód, by różnica wieku pozostała niezauważona. Doktor de Mendonça w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Po prostu uwierzył w podaną przez Liselotte tożsamość i podpisał akt zgonu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Betiny Anton „Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ta wyczerpana kobieta w średnim wieku zadbała o każdy szczegół, tak jakby umarł ktoś z jej rodziny. Dostarczyła niezbędne części garderoby, żeby można było ubrać zmarłego: spodnie, koszulę, pasek i skarpety. Dopilnowała też, żeby przedsiębiorca pogrzebowy położył ręce nieboszczyka wyciągnięte wzdłuż ciała. Poprosił ją o to kiedyś sam Mengele. Twierdził, że czuje się żołnierzem i jego ostatnim życzeniem jest zostać pochowanym w pozycji na baczność. Dziwna to była prośba, ponieważ zgodnie ze zwyczajem panującym w Brazylii zmarłych grzebie się z rękami skrzyżowanymi na piersi. Pracownik zachował dyskrecję i zgodził się spełnić prośbę, nie zadając pytań.
A jaki miał być ostateczny los ciała? Nie mając z kim się naradzić, Liselotte pomyślała o kremacji. Takie rozwiązanie byłoby wygodne, ponieważ pozwoliłoby raz na zawsze zatrzeć ślady, które mogłyby ujawnić prawdziwą tożsamość zmarłego. Nie było to jednak możliwe, gdyż zgodę na kremację musiałby wyrazić bliski krewny. Wtedy przypomniała sobie, że prawdziwy Wolfgang Gerhard przekazał jej i jej mężowi instrukcje, że jeśli wujek umrze w Brazylii, to ma być pochowany w Embu pod São Paulo. Wolfgang kupił kwaterę dla swojej matki właśnie na tamtejszym cmentarzu Rosário, gdzie spoczywało wielu Niemców, i było tam jeszcze jedno wolne miejsce. On sam nie zamierzał korzystać z tego grobu, ponieważ wrócił do Austrii. Oprócz tego, że zostawił Mengelemu swoje dokumenty, chciał także zapewnić mu pochówek, ponieważ zawsze czuł się odpowiedzialny za opiekę nad swoim przyjacielem. Liselotte przypomniała sobie o tym i nie miała odtąd wątpliwości, że to będzie jego ostateczne miejsce spoczynku i że tam cała historia dobiegnie końca.
Następnego ranka wydano ciało. Kobieta pracująca w zakładzie pogrzebowym odebrała trumnę i zawiozła ją na cmentarz, ponad sto kilometrów dalej. Liselotte pojechała razem z nią i mimo że było lato, miała na sobie ciemną sztruksową bluzkę. W trakcie podróży narzekała na drogę, bo niektóre jej odcinki były nieprzejezdne. Kiedy wreszcie dotarły na cmentarz Rosário, Liselotte poszukała zarządcy i zapytała o kwaterę kupioną przez Wolfganga Gerharda.
Gino Carita, serdecznie usposobiony włoski imigrant, wskazał miejsce pochówku i poprosił o pokazanie aktu zgonu. Przeczytawszy, że zmarłym jest sam Wolfgang, chciał otworzyć trumnę, żeby się pożegnać. Gino poznał Austriaka kilka lat wcześniej, kiedy został zatrudniony do wykonania obramowania grobu i zrobienia tablicy z brązu z datami urodzin i śmierci jego matki Friederiki. Wolfgang wracał tu kilka razy, żeby odwiedzić grób, a podczas ostatniej wizyty poinformował zarządcę, że zamierza wyjechać, nie powiedział jednak dokąd. Nigdy więcej go tu już nie widziano. Przed wyjazdem powiadomił tylko, że „starszy krewny” być może zostanie pochowany obok jego matki. Gino nie mógł uwierzyć, że Wolf, jak go nazywał, wraca tu teraz w trumnie. Włoch próbował podnieść wieko, ale w tej samej chwili Liselotte zaczęła symulować atak histerii. Rozpłakała się i powiedziała, że Gino nie może tego zrobić, bo mężczyzna utonął i jest zdeformowany. Ów spektakl był jedynym sposobem, jaki przyszedł jej do głowy, by uniemożliwić otwarcie trumny. Gdyby do tego doszło, zarządca natychmiast zauważyłby różnicę w wyglądzie, a ona miałaby kłopoty.
Po chwili zamętu dwaj grabarze wykopali grób. Jeden z nich zapamiętał z tamtego dnia, że na pogrzebie była obecna tylko Liselotte. Po tej krótkiej i skromnej ceremonii kobieta wreszcie mogła wrócić do domu i zobaczyć dzieci. Najważniejsze było dla niej to, że sekret, który skrywała przez dziesięć lat, został pogrzebany razem z wujkiem Peterem.
Liselotte była przekonana, że postępuje słusznie. Jej zdaniem dzieci nie wytrzymałyby ciężaru, jaki spadłby na barki wszystkich członków rodziny, gdyby tożsamość wujka Petera wyszła na jaw. „Milczenie jest złotem”, myślała. Jako katoliczka była przekonana, że Bóg jej dopomoże, skoro jedynie niosła pomoc przyjacielowi. Postrzegała Mengelego jako naukowca, a nie zwyrodniałego lekarza, który wysłał tysiące ludzi na śmierć w komorach gazowych Auschwitz i swoimi eksperymentami zadawał niewyobrażalny ból niewinnym kobietom i dzieciom, nie okazując przy tym wyrzutów sumienia. Nie dostrzegała, że był mordercą, którego nie osądzono za popełnione zbrodnie i którego życie dobiegło końca pewnego letniego popołudnia w trakcie odpoczynku nad wodą.