Mirosław Chojecki: Wychodziłem rano z klatki schodowej i od razu wiedziałem, czy jestem śledzony

opublikowano: 2025-01-08, 11:41
wszelkie prawa zastrzeżone
Do dziś dostałem już ok. 18 tys. stron esbeckich materiałów dotyczących mojej działalności z lat 1976–1981. Daje to opracowywanych przez nich ok. 10 stron dziennie, także w niedziele i święta – wspomina Mirosław Chojecki.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”.

Mirosław Chojecki w czasie subiektywnego oprowadzania po Wystawie Stałej ECS (fot. Jacek Klejment / Archiwum ECS; prawa zastrzeżone)

Opozycjonista PRL-u, członek KOR-u, więzień polityczny, współzałożyciel Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa.

Urodził się w 1949 r. w Warszawie, w rodzinie o bogatych tradycjach patriotycznych. Jego matka, Maria Stypułkowska-Chojecka (ps. „Kama”), brała udział w wielu akcjach bojowych przeciw funkcjonariuszom niemieckiej policji i gestapo, m.in. w zamachu na Franza Kutscherę, oraz walczyła w powstaniu warszawskim. Ojciec był żołnierzem Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej. Dziadek walczył w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. W marcu 1968 r. Mirosław Chojecki uczestniczył w strajku studentów na Politechnice Warszawskiej, za co został usunięty z uczelni. W 1974 r. ukończył studia na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego i rozpoczął pracę w Instytucie Badań Jądrowych. Po czerwcu 1976 r. uczestniczył w akcji pomocy represjonowanym robotnikom Radomia. Został członkiem, powstałego we wrześniu 1976 r., Komitetu Obrony Robotników. W październiku 1976 r. został zwolniony z pracy w IBJ i zajął się niezależną działalnością wydawniczą, m.in. drukiem „Komunikatu KOR” i „Biuletynu Informacyjnego”. W maju 1977 r. – po krakowskich demonstracjach, które wybuchły po śmierci współpracownika KOR-u, Stanisława Pyjasa, zamordowanego najprawdopodobniej przez SB – został aresztowany i w lipcu 1977 r. zwolniony z więzienia. We wrześniu 1977 r. włączył się w prace Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa – największego wydawnictwa działającego poza cenzurą, założonego w Lublinie w środowisku młodzieży KUL. W marcu 1980 r. Mirosław Chojecki został tymczasowo aresztowany, pod fałszywym zarzutem kradzieży powielacza, i prowadził głodówkę protestacyjną. W maju tegoż roku m.in. w jego obronie podjęła protest, w formie głodówki, grupa opozycjonistów w kościele Św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. Po procesie Mirosław Chojecki został skazany na karę 1,5 roku pozbawienia wolności, z warunkowym zawieszeniem jej wykonania. Po sierpniu 1980 r. organizował druk wydawnictw NSZZ „Solidarność”. Został przywrócony do pracy w IBJ.

W grudniu 1980 r. zaproszono go do Sztokholmu na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla Czesławowi Miłoszowi. W październiku 1981 r. wyjechał za granicę, gdzie zastał go stan wojenny. Pozostał na emigracji w Paryżu, gdzie wydawał m.in. miesięcznik „Kontakt”, produkował filmy poświęcone najnowszej historii Polski i organizował pomoc dla polskiego podziemia. Współpracował m.in. z Jerzym Giedroyciem. W 1990 r. powrócił do Polski. Współtworzył tu pierwszą komercyjną stację telewizyjną NTW, założył też Grupę Filmową „Kontakt”. Był m.in. doradcą ministra kultury. Mirosław Chojecki jest inicjatorem powstania i (od 2008 r.) honorowym prezesem Stowarzyszenia Wolnego Słowa. W 2006 r. odznaczony przez Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

reklama

Pana postać jest kojarzona głównie z wydawnictwami tzw. drugiego obiegu, publikowanymi w okresie działania opozycji antykomunistycznej lat PRL-u, a szczególnie z Niezależną Oficyną Wydawniczą NOWa. Jaka była Pana rola w NOWej? Jak było zorganizowane to, największe w PRL-u, wydawnictwo działające poza cenzurą?

W Niezależnej Oficynie Wydawniczej, podobnie jak kierujący razem ze mną firmą Konrad Bieliński i Grzegorz Boguta, zajmowałem się organizowaniem druku i składu, w ogóle natomiast nie miałem związku z kolportażem. Jeśli chodzi o liczbę drukarzy i kolporterów, to dziś urosła ona do nie wiadomo jakich rozmiarów, a niegdyś nie było nas wielu. Teraz dowiaduję się, że np. w Siedlcach, według danych słownika działaczy opozycyjnych, NOWa miała 30 kolporterów. Do takich miast jak Siedlce wysyłaliśmy 20 egzemplarzy, jeśli coś było w dużym nakładzie, a kiedy był tomik poetycki, to najwyżej 8–10. Czyli na pewno tak małej liczby „bibuły” nie rozprowadzało 30 kolporterów. Dziś wiele osób dopisuje sobie działalność opozycyjną.

Jeśli chodzi o drukarzy, byli to ludzie z różnych środowisk. Otóż drukarzem był Seweryn Blumsztajn – czyli środowisko tzw. komandosów [działająca w latach 60. XX wieku studencka grupa działaczy opozycyjnych]. Drukarzem był Wojciech Onyszkiewicz – harcerz z „Czarnej Jedynki”, a to była formacja, dla której największym wrogiem było czerwone harcerstwo Jacka Kuronia, czyli tzw. walterowcy. Młodzież z „Czarnej Jedynki” uważała, że walterowcy niszczyli harcerstwo. Lecz chłopaki przy maszynach stali razem. Drukarzem był Jan Walc, wybitny dziennikarz, już nieżyjący eseista, a także wrocławski informatyk Zenon Pałka. Bardzo ciekawą grupę stanowili drukarze z Zakopane go. Organizował ich Stanisław Łukaszczyk i przyjeżdżał do roboty ze swoją grupą. Na miejsce drukarni zwykle wybieraliśmy jakiś wolnostojący domek. Chłopcy pracowali, nie wychodząc w ogóle na zewnątrz. Praca trwała 24 godziny na dobę, ekipa była trzyosobowa, dwóch pracowało, jeden odpoczywał, przygotowywał jedzenie itd. W takim domku często nie było właścicieli, a czasem nawet nie wiedzieli, że jest tam drukowana bibuła.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u” bezpośrednio pod tym linkiem!

Beata Gołembiowska
„Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”
cena:
50,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2024
Liczba stron:
608
Format:
176 x 220 mm
ISBN:
978-83-66532-29-8
EAN:
9788366532298
reklama
Publikacje podziemne z lat osiemdziesiątych (fot. Julo)

Na przykład, gdy drukowaliśmy w domku letniskowym Mariusza Dmochowskiego, posła na Sejm i członka Zarządu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Jego córka dostarczyła nam klucze, a on był zupełnie nieświadomy, do czego posłużył jego dom. Tego typu budynek musiał mieć zasłonięte i zaciemnione okna, żeby sąsiedzi nie donieśli, że ktoś się włamał. Najpierw dostarczano ryzy papieru, żeby sprawdzić, czy za papierem ktoś nie jedzie. Do rozładowywania mu siało być co najmniej dwóch chłopaków, gdyż papieru były dosłownie tony. Przykładowo „Biuletyn Informacyjny” miał 50 kartek. To znaczy, że z jednej ryzy (500 kartek w każdej, o wadze około 2,5 kg) można było zrobić 10 sztuk. A jak się drukuje 5 tys. egzemplarzy? Ekipa podjeżdżała samochodem, był to często wyładowany żuczek, potem przyjeżdżali drukarze z matrycami, a dopiero na samym końcu maszyna, po czym była odwożona w inne miejsce, gdzie już ten papier czekał, gdzie była drukowana następna pozycja z inną ekipą drukarzy. Było trochę stałych punktów, na tej zasadzie, że pojawialiśmy się tam trzy razy do roku. W Konstancinie mieścił się akurat przy komendzie Milicji Obywatelskiej. Był to dom pani Lalikowej i tam na przestrzeni tych kilku lat byliśmy dziesięć razy. Ten punkt nigdy nie wpadł.

Praca drukarzy była bardzo ciężka, wyczerpująca i brudna, dlatego była zarezerwowana prawie wyłącznie dla mężczyzn. Najczęściej byli nimi chłopcy z Warszawy i z okolic, chociaż zdarzały się wyjątki, jak Antek Roszak czy Zenek Pałka z Wrocławia. Na pewno czynnikiem, który determinował cały proces druku w okolicach Warszawy, był transport. W tamtym okresie ludzie nie mieli tak dużo samochodów, głównie były to małe fiaty i, żeby maszynę wsadzić do malucha, to trze ba było wyjąć przednie siedzenie. Drugim problemem była benzyna, wówczas kupowana na kartki, ale z tym dawaliśmy sobie spokojnie radę. Kartki przecież mogliśmy wydrukować. Tym bardziej, że na kil ku stacjach pracowali znajomi.

Jak Pan powiedział, praca drukarza była bardzo ciężka fizycznie. A jaka była rola kobiet w NOWej?

Drukarzami byli głównie mężczyźni, ale zdarzały się wyjątki. Jednym z nich była, nieżyjąca już, Bogusia Blajfer, która drukowała ulotki w 1968 roku podczas strajków studenckich, a w 1969 roku – z Andrzejem Sewerynem i z innymi osobami – przeciwko inwazji w Czechosłowacji. Do drukowania używali spirytusu, a „powielaczem” była wyżymaczka w pralce Frania. Pierwsze próbki druku NOWej robiliśmy w mieszkaniu Bogusi, w blokach za Żelazną Bramą. Były tam takie malusieńkie mieszkanka i Bogusia nam udostępniła swoje. Przystosowaliśmy je później do przechowywania matryc i papierów. Zbudowaliśmy skrytki pod regałami oraz w szafce pod zlewem. W innych mieszkaniach też narobiłem dużo takich skrytek i materiały nigdy nie wpadły. Były to początki działalności drukarskiej i jeszcze nie było NOWej. W lutym 1977 roku drukowaliśmy pierwsze „Komunikaty KOR-u” i „Biuletyn Informacyjny” oraz dwie broszury: Wypadki Czerwcowe i działalność Komitetu Obrony Robotników, jak również W imieniu Polskiej Rzeczy pospolitej Ludowej zawierającą przemówienia adwokatów w procesach radomskich i ursuskich. Te broszury drukowaliśmy z Bogusią na powielaczu spirytusowym w innym bloku, przy ul. Wałbrzyskiej. Ukazały się w kwietniu 1977 roku, nakładem KOR-u.

reklama

Kobiety zdominowały pracę maszynistek. To one przepisywały teksty. W zależności od techniki pisało się bez taśmy od razu na matrycach białkowych, nasączonych bibułkach. W ten sposób tworzyło się coś w rodzaju szablonu, przez który przeciskało się potem farbę. Takich matryc używało się w powielaczu białkowym. Nasze powielacze, siłą rzeczy, musiały być małe, gdyż trzeba było je ciągle przewozić. Mieliśmy duńskie rex-rotary albo amerykańskie ab-dicki. Dwa ab-dicki kupiliśmy w ambasadzie amerykańskiej, kiedy modyfikowali swoje biuro i mieli od czasu do czasu wyprzedaże. Rex-rotary pochodziły ze szmuglu zza granicy. W białkowych powielaczach rotacyjnych wlewało się do bębna farbę, następnie zakładało się matrycę i, siłą odśrodkową, farba była przeciskana przez matrycę, dostając się na papier. Problem był oczywiście z papierem. Jak się patrzy na filmy czy zdjęcia z tamtych czasów, to używaliśmy palca jako podajnika, gdyż polskiego papieru amerykański czy duński podajnik nie wyczuwał. Jak papier był lekko krzywo przycięty albo w jednej ryzie były trzy różne grubości, to najprościej było wyjmować podajnik i założyć na palec ucięty ka wałek gumowej rękawiczki. To musiała być bardzo precyzyjna robota, gdy w ciągu godziny miało się wydrukować 1,5 tys. kopii. Wymagało to czasu dwóch sekund na wpuszczenie kartki papieru, a byli i tacy, co potrafili w godzinę wydrukować 3 tys. kartek.

Farbę robiliśmy sami. Każda różniła się składem, w zależności od powielacza. Mieliśmy ich kilka rodzajów. Drukowaliśmy na powiela czach białkowych rotacyjnych, na białkowych z sitkiem, na maszynach offsetowych, na ramce i na sitodruku. Każda z tych technik wymagała innej farby. Do sitodruku czy do ramki, żeby rozrobić odpowiednio farbę offsetową, była używana pasta do prania Komfort. Recepturę wymyślił drukarz, profesor Adam Kersten. Był on najpierw drukarzem, a potem się wyemancypował i założył nowe wydawnictwo pod nazwą NOWa. On wymyślił tę pastę oraz inne komponenty, jak olej do rozprowadzania. Nie pamiętam, czy niezbędny był rzepakowy, czy słonecznikowy.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u” bezpośrednio pod tym linkiem!

Beata Gołembiowska
„Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”
cena:
50,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2024
Liczba stron:
608
Format:
176 x 220 mm
ISBN:
978-83-66532-29-8
EAN:
9788366532298
reklama
Mirosław Chojecki, 15 grudnia 1981 roku (fot. Bernard Gotfryd)

Musieliście zachowywać niezwykłą ostrożność, działając w totalitarnym państwie. Czy często zdarzały się „naloty” SB i konfiskaty drukarni?

Wpadki przy pracy zdarzały się, ale nie za często. Pierwszy powielacz, spirytusowy, bezpieka skonfiskowała nam w październiku 1977 roku. Działał na denaturat i smród był straszny. Jak się pracowało kilka godzin, to człowiek był lekko wstawiony. Ten powielacz zabrano nam z warszawskiego mieszkania (jak się później okazało – donosiciela SB) przy ul. Waliców 20, a kolejny – w grudniu 1977 roku z domku Krzysztofa Turalskiego w Łazach pod Warszawą i to była dla nas duża strata, bo powielacz był białkowy, elektryczny i drukowaliśmy na nim drugi numer „Głosu”. Potem zabierali nam różne rzeczy, ale kompletnie bez znaczenia. Strat ramek zupełnie nie liczę, gdyż było to urządzenie bardzo łatwe do wykonania. Wystarczyło ramę do obrazu obciągnąć zazwyczaj szyfonem lub specjalną tkaniną przywożoną z Zachodu. Wyprodukowanie takiej ramki kosztowało najwyżej 100 zł. Gorzej, gdy przy tej okazji zabierano matrycę i wtedy trzeba ją było napisać od nowa. Niestety, matryc nie produkowało się w Polsce (z wyjątkiem Szczecina, ale były fatalnej jakości i nie nadawały się do użytku) i sprowadzało się je z Zachodu. Pierwsze matryce (później już stale je dostawaliśmy) organizował profesor Yukio Kudō w Tokio. Przywoził je polski Japończyk, Yoshiho Umeda. Gdy latał z Tokio przez Moskwę, to celnicy w Warszawie interesowali się, czy nie przemyca złota, a jakieś bibułki były im obojętne. Tkaninę na ramkę każdy mógł przywieźć i w razie czego tłumaczyć się ślubem w rodzinie, bo specjalistyczna tkanina była biała. Blachy offsetowe natomiast organizowaliśmy sobie sami. Żeby robić druki na blachach offsetowych czy na sitodruku, niezbędne są klisze diapozytywowe, które mają format kartki. Te trzeba było sprowadzać, ale też łatwo można je było przewieźć.

SB trafiała do „podziemnych” drukarni m.in. dzięki śledzeniu opozycjonistów. Jak udawało się Panu „pozbywać ogona”, czyli zmylać chodzącego za Panem esbeka?

SB nie próżnowało i starało się za wszelką cenę przeszkodzić w naszej działalności. Pewnego dnia przyszedł do mnie sąsiad. Powiedział, że moja osoba jest mu znana z Radia Wolna Europa, gdyż podali moje nazwisko oraz adres. Zwierzył mi się, że przyszli do niego panowie z SB, proponując wynajęcie pokoju, którego okna wychodziły na podwórko. Nie była to wyłącznie propozycja, lecz szantaż. Sąsiadowi zmarła żona, a on w spółdzielczym mieszkaniu zajmował dwa pokoje. Jeśliby się nie zgodził na wynajęcie jednego, to groziłoby mu zabranie mieszkania.

reklama

– Co mam zrobić? – pyta mnie.

– Absolutnie się zgodzić. Zarobi pan pieniądze, a gdy będą siedzieli i obserwowali, to postawi pan doniczkę z lewej strony, a jak ich nie będzie, to z prawej.

Wychodziłem rano z klatki schodowej i od razu wiedziałem, czy jestem śledzony, czy nie. Idealna sytuacja. A jeszcze gdy pod domem stał samochód (zwykle był to fiat 125p, z czterema panami w środku i zaparowanymi szybami), to wystarczyło spisać jego numer rejestracyjny i od razu było wiadomo, że jest się „pod obstrzałem”. Z tym spisywaniem numerów rejestracyjnych była zabawna historia. Któregoś dnia przyszli do mnie na rewizję i zabrali mi listę 22 numerów rejestracyjnych samochodów. Bardzo się ucieszyli i poszli do wydziału komunikacji, żeby podali im, kto jest właścicielem tych samochodów. A w wydziale komunikacji powiedzieli, że to jest tajne. Potem oczy wiście okazało się, że to są ich samochody. Lista była spisana przeze mnie (zajęło mi to półtora roku), lecz wszczęto wewnętrzne śledztwo w MSW, kto mi udostępnił te numery i dlaczego tylko 22, kiedy za opozycjonistami jeździ 26 samochodów?

Gdy trzeba było coś ważnego załatwić, to za wszelką cenę starałem się zgubić „ogon”. Bardzo łatwo można było go rozpoznać, gdyż się powtarzali i już większą część z nich znałem. Pamiętam jedną zabawną historię. Któregoś dnia poszedłem do Ziemowita Fedeckiego, tłumacza literatury rosyjskiej, jednego z twórców STS-u [Studencki Teatr Satyryków] i chodziła za mną esbeczka. Wracam od Ziemka, wychodzę na ulicę i spotykam ją.

– To co, dokąd teraz idziemy? – zagaduję.

– Nie wiem, to pan prowadzi – ona na to.

Dziś taka opozycja miałaby fatalnie. Wszędzie są zakodowane bramy i klatki schodowe. „Ogona” nie można by było zgubić. A wtedy wchodziło się z jednej ulicy na podwórko, a wychodziło na drugą ulicę. W wielu domach można było wejść jedną klatką schodową, przejść piwnicami lub górą i wyjść inną klatką.

Nie zawsze było to takie proste. Czasami wsiadało się w taksówkę, która jechała np. na most Poniatowskiego. Zatrzymywała się przy zejściu dla pieszych, a wtedy płaciło się taksówkarzowi, wysiadało i zbiegało w dół. Tam czekał już kolega z samochodem. Nie zawsze też funkcjonariuszom chciało się nas śledzić.

Ekspozycja urządzeń do powielania wykorzystywanych do druku w czasie stanu wojennego, Europejskie Centrum Solidarności (fot. Wojciech Pędzich)

Pewnego dnia była paskudna, deszczowa pogoda. Pamiętam, że w Domach Towarowych Centrum czegoś tam szukałem, nie zauważyłem nikogo, ale i tak nie zamierzałem ich gubić. Wsiadłem do autobusu linii 114, w kierunku lotniska. Na wysokości cmentarza Żołnierzy Radzieckich wysiadłem, idę przez cmentarz, w Pole Mokotowskie. Było to 2 listopada, w imieniny mojego ojca. Tymczasem po latach czytam w mojej teczce: „o godzinie takiej a takiej spotkałem się z kimś w kawiarni, ten ktoś miał taki a taki krawat i był takiego wzrostu”. Oni po prostu konfabulowali, gdyż inaczej mogliby im zabrać premię, więc się nie przyznawali, że ich zgubiłem, bo po prostu nie chciało im się w taką pogodę za mną chodzić. Byli częściowo zdemoralizowani. Biegali za nami cztery lata i efekt był żaden, bo nawet kiedy nas zamykali, to zaraz wypuszczali.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u” bezpośrednio pod tym linkiem!

Beata Gołembiowska
„Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”
cena:
50,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2024
Liczba stron:
608
Format:
176 x 220 mm
ISBN:
978-83-66532-29-8
EAN:
9788366532298
reklama

Decyzja, aby zostać opozycjonistą, wiązała się z represjami, łącznie z pobiciem, więzieniem, a nawet śmiercią. Wielu z was wspomina działalność antykomunistyczną jako swego rodzaju przygodę, ale wtedy, jak przypuszczam, wielokrotnie nie było łatwo. Czy Pana czasami ogarniał strach lub zwątpienie w sens walki z komuną?

Kiedy zacząłem swoją działalność opozycyjną, to nie myślałem o konsekwencjach. Nie odczuwałem strachu, jednak gdy w grudniu 1976 roku mnie pobili w Sądzie Rejonowym w Radomiu, to zacząłem się trochę obawiać. Byłem w sądzie na jakiejś rozprawie robotników po protestach czerwcowych w 1976 roku. Wchodzę na schody, bo rozprawa odbywała się na piętrze, a na półpiętrze jakiś facet w cywilu przy ładował mi ni stąd, ni zowąd. Spadłem ze schodów, a na dole ktoś mnie pokopał. Zamieszanie się zrobiło, ale żadnego milicjanta nie ma. Leżę potłuczony, z podbitym okiem, wybitym zębem i wtedy pomyślałem sobie, że jeśli oni są w stanie to zrobić w sądzie, to co może się zdarzyć np. na ulicy? Jakbym to wykrakał, bo niedużo czasu minęło, a znowu idę ulicą w Radomiu i nagle wyskakuje czterech facetów z bramy, wciągają mnie do niej i ostro tłuką. Całe szczęście, że to była zima, miałem na sobie gruby kożuch i nie bardzo odczułem ten atak. Był zresztą bardzo szybki i tylko powtarzali podczas bicia: „Jak jeszcze przyjedziesz, k…, do Radomia, to żywy stąd nie wrócisz”. A potem znikli i tyle. Trzeci raz pobili mnie w Warszawie, przed sądami – dawniej ulica nazywała się Leszno, potem Świerczewskiego, a teraz jest Aleją Solidarności.

Jednak te pobicia zostawiły we mnie jakiś ślad. Gdy został zamordowany Staszek Pyjas, to powstała inna sytuacja. Od tamtej pory aż do wyjazdu z Polski przez kilka lat nie wziąłem kieliszka alkoholu do ust. Z tego powodu, że w śledztwie dotyczącym Staszka tłumaczyli upadek ze schodów jego stanem nietrzeźwości. Pomyślałem sobie, że gdy i mnie to się przydarzy, to moi przyjaciele będą wiedzieć, że nie byłem pijany. Moja abstynencja była też wygodna, gdyż zawsze trzeba było gdzieś pojechać, coś przewieźć i jeśli bym walnął sobie piwko, to nie mógłbym usiąść za kierownicą. Ogólnie przypadki pobicia były rzadkie. Częściej się zdarzały na początku naszej działalności, np. na komisariacie potłukli Ludwika Dorna. Zdjęli mu buty i pałkami bili go w pięty. Później obawiali się Radia Wolna Europa, które informowało o każdym takim zdarzeniu.

reklama

Po odzyskaniu niepodległości można było się dowiedzieć szczegółów funkcjonowania SB, m.in. dzięki lekturze tzw. teczek. Czy Pan miał okazję sprawdzić swoją?

W latach 2002–2005 moja żona była attaché kulturalnym w Bernie, w Szwajcarii i przyjeżdżałem do niej raz w miesiącu, by spędzić tydzień z rodziną. Ona szła do pracy, dzieci do szkoły, a ja przeglądałem różne dokumenty zawarte w mojej teczce, którą otrzymałem z IPN-u. Nosiłem się z zamiarem napisania powieści na jej podstawie. Teczka zawierała około 800 stron, z czego donosy stanowiły 10%. Reszta to były różnego rodzaju rozważania, analizy i opracowania akcji przeciw mnie i mojej rodzinie. Treść tych zapisów ukazuje niezwykle ciekawy punkt widzenia funkcjonariuszy. Żyliśmy wówczas w sytuacji, w której z jednej strony byliśmy my, opozycjoniści, a z drugiej służby, które starały się wszystko ogarnąć, i między tym gdzieś istniało społeczeństwo. Te materiały są interesujące z tego powodu, że pozwalają konfrontować to, co my, opozycjoniści wówczas myśleliśmy, robiliśmy, z tym, co myślała i robiła esbecja. Na przykład gdy miałem proces, to był on „zabezpieczony” (jak oni to określali) przez ponad 60 funkcjonariuszy, z radiostacjami tzw. nasobnymi, oraz uruchomiono kilka samochodów, czyli byłem sądzony jak bez mała terrorysta. Znalazły się też analizy dotyczące moich znajomych, przyjaciół i rozważania, czy uda się ich pozyskać do współpracy.

W teczce znalazłem też bardzo zabawne dokumenty, np. kiedy do Polski przyjechał zespół ABBA, to esbecy wymyślili, że chciałem się dostać do siedziby TV na nagrania koncertu, i w związku z tym funkcjonariusze postanowili obstawić imprezę, podczas gdy mi nawet nie przyszło do głowy, żeby tam się pojawiać. Lektura teczki uświadomiła mi, że skoro w PRL-u nic dobrze nie funkcjonowało, to nie było powodów, żeby dobrze działało SB. Mam na to kilka przykładów.

Ekspozycja w Europejskim Centrum Solidarności (fot. Mike Peel)

Oddział w Gdańsku zwraca się do Warszawy, żeby przysłali im moje odręczne wzory pisma. Nie wiem, po co im było to potrzebne. Co odpisuje Warszawa? Po pięciu czy sześciu rewizjach u mnie nabrali już tych papierów, notatek, notesików, a ich odpowiedź brzmi: „Niestety, nie możemy wam udostępnić przykładów ręcznego pisma, bo takowych nie posiadamy”. Czyli oni posiadają, ale nie będą się dzielić. Widać wyraźnie, jak między różnymi departamentami te informacje kompletnie nie przepływały. Że to, co ja mam na moim biurku, to jest moje, muszę napisać raport dla zwierzchnictwa, to go piszę, ale zwierzchnictwo mojego departamentu mojego raportu nie pokaże innemu departamentowi.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u” bezpośrednio pod tym linkiem!

Beata Gołembiowska
„Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”
cena:
50,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2024
Liczba stron:
608
Format:
176 x 220 mm
ISBN:
978-83-66532-29-8
EAN:
9788366532298
reklama

Inny przykład – zauważono, że ja nie pracuję, żona nie pracuje, a dziecko chodzi do przedszkola. W związku z tym jest taki dokument, w którym funkcjonariusz, niejaki kapitan Dzienio, pisze z centrali do dzielnicy, żeby coś zrobić, aby dziecko zostało pozbawione miejsca w przedszkolu. Dzielnicowy był nam znany, gdyż często przychodził na rewizje (aby ich, cywilów, wpuścić, musiał być z nimi mundurowy). Gdyby przyszedł do nas i zapytał: „Gdzie dziecko chodzi do przedszkola?”, to bym mu powiedział. Nie przyszedł, nie zapytał, tymczasem odpowiedział kapitanowi, że w naszej dzielnicy jest 40 przedszkoli i wydziały edukacji nie prowadzą imiennych list dzieci w przedszkolach. W związku z tym nie można ustalić, do którego przedszkola chodzi dziecko. Tymczasem co trzy miesiące był sporządzany dokument – Charakterystyka figuranta. Zaczynał się zawsze tak samo:

„Wychodzi z psem, odprowadza dziecko do przedszkola” – i tu jest podany adres. Tylko ten departament, który miał zabrać miejsce w przedszkolu mojemu dziecku, nie porozumiał się z innym departamentem, który dokładnie wiedział, do którego przedszkola chodzi dziecko. A dzielnicowy był porządnym człowiekiem i powiedział: „Załatwiajcie to sobie sami”. W ten sposób udało się nam bez problemu posyłać dziecko do przedszkola.

Do dziś dostałem już ok. 18 tys. stron esbeckich materiałów dotyczących mojej działalności z lat 1976–1981. Daje to opracowywanych przez nich ok. 10 stron dziennie, także w niedziele i święta.

Sierpień ’80 spędził Pan w Stoczni Gdańskiej…

Gdy w sierpniu wybuchły strajki, byłem z dziećmi w Dębkach, nad morzem. Ewa Milewicz i Konrad Bieliński przyjechali na Wybrzeże, bo trzeba było od jakichś Niemców odebrać powielacz. Przy okazji mnie odwiedzili. Ewa Milewicz była ważną postacią dla NOWej. Jako inwalidka po chorobie Heinego-Medina jeździła na wózku i mogła wjechać samochodem dosłownie wszędzie. Na polu namiotowym mieszkaliśmy przy płocie posiadłości Stefana Bratkowskiego. Usłyszeliśmy przez otwarte okno informację z Radia Wolna Europa o tym, że w Gdańsku coś się dzieje, i postanowiliśmy tam pojechać. Ewa z Konradem zostali w Stoczni Gdańskiej, a ja w dzień musiałem wracać do dzieci, noce natomiast spędzałem w stoczni. Jeździłem tak do 21 sierpnia, czyli do dnia, kiedy rozpoczęły się rozmowy stoczniowców ze stroną rządową.

reklama

Mnóstwo rzeczy działo się w nocy, np. jeździłem z Andrzejem Gwiazdą po różnych zakładach pracy, żeby rozmawiać ze strajkujący mi. Nie panował wśród nich entuzjazm. Oni po prostu się bali i dlatego spotkania z ludźmi, którzy mieli doświadczenie opozycyjne, były dla nich ważne. W tym czasie Konrad uruchamiał poligrafię w Stoczni Gdańskiej i drukował wszystkie strajkowe biuletyny informacyjne. W skład redakcji, oprócz Konrada, weszli Ewa Milewicz i Krzysztof Wyszkowski. W ciągu tych sierpniowych dni ludzie się bali, ale nie było załamań i rosła determinacja. Były rozpowszechniane plotki, że np. w nocy będzie desant wojska, że szykują się oddziały ZOMO i mają atakować od strony morza. Wiedzieliśmy wtedy, że władza nie odpuszcza, szczególnie w początkowym okresie. W czwartym dniu strajku pojawił się w stoczni Bernard Guetta z paryskiego „Le Monde” i on był pierwszym zachodnim dziennikarzem. Gdańsk był odłączony od całego kraju, a Bernard musiał zdawać relacje do „Le Monde”, więc siedział z nami w stoczni, po czym – rannym samolotem – leciał do Warszawy i z hotelu wysyłał teleks do redakcji. Następnie samolotem wracał do Gdańska. Władze nie śmiały aresztować dziennikarzy zachodnich, gdyż w tamtej sytuacji ekonomicznej ciągle trzeba było walczyć o kredyty, o odroczenie spłat i posiadanie więźniów politycznych, szczególnie obcokrajowców, niweczyłoby wszelkie starania o wsparcie Zachodu w tej, rzeczywiście tragicznej, sytuacji gospodarczej.

Strajk sierpniowy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina (fot. Zygmunt Błażek)

Gdy zaczęły się rozmowy, to było już spokojniej, chociaż i wtedy nie było euforii, a raczej niepewność przyszłości. Lech Wałęsa potrafił nad tym wszystkim zapanować. Potrafił tym pokierować. Gdy się z nim rozmawiało czy przebywało, miało się wrażenie, że on wie, czego chce. Różni ludzie mieli wątpliwości, co należy, jak należy. A Wałęsa nigdy. On wiedział. To był właściwy człowiek, na właściwym miejscu, we właściwym czasie.

Po porozumieniach sierpniowych powstał pomysł utworzenia wydawnictw związkowych w oficjalnym obiegu, czyli poddanych cenzurze, i powierzono mi zadanie ich zorganizowania. Nie mogłem łączyć dwóch funkcji, więc zrezygnowałem z kierownictwa NOWej. Przejęli ją Konrad Bieliński i Grzegorz Boguta. NOWa istniała do 1989 roku a NOWa2 Adama Kerstena – do jego śmierci w 1983 roku. Jeśli chodzi o oficjalne wydawnictwa związkowe, to dużo nie zdążyliśmy wydać. Moim zadaniem było m.in. odwiedzanie urzędu cenzury, NOWa tymczasem przez cały czas działała w podziemiu. Mieliśmy też własną, półlegalną maszynę drukarską w Zakładach Mechanicznych Ursus. W siedzibach Solidarności były drukowane pisma, ale nie książki. Od momentu powstania Solidarności NOWa miała przez pół roku zastój, gdyż wszyscy uczestniczyliśmy w tworzeniu poligrafii związkowej. Na początku przekazaliśmy im trochę sprzętu, ale potem zaczęli go dostawać od związków zawodowych z Zachodu. Wtedy odebraliśmy nasz sprzęt i NOWa wróciła do swojej pełnej podziemnej działalności. Byliśmy dzięki temu dobrze przygotowani w stanie wojennym i już od pierwszych jego dni ukazywała się prasa podziemna.

Do sierpnia 1980 roku NOWa wydała ok. 100 książek, czyli co dwa tygodnie nowy tytuł. Wydaliśmy dzieła kilku laureatów Literackiej Nagrody Nobla, zanim oni te nagrody dostali: Josifa Brodskiego, Güntera Grassa, Czesława Miłosza (11 tytułów przed przyznaniem mu Na grody Nobla w 1980 roku), a w kwartalniku literackim „Zapis”: Wisławy Szymborskiej, Isaaca Bashevisa Singera i Jaroslava Seiferta. Po nadto m.in. noblistów: Aleksandra Sołżenicyna i Andrieja Sacharowa.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Beaty Gołembiowskiej „Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u” bezpośrednio pod tym linkiem!

Beata Gołembiowska
„Zanim runęły mury. Zbiór wywiadów z czołowymi opozycjonistami okresu PRL-u”
cena:
50,00 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2024
Liczba stron:
608
Format:
176 x 220 mm
ISBN:
978-83-66532-29-8
EAN:
9788366532298
reklama
Komentarze
o autorze
Beata Gołembiowska
(Ur. 1957) – dziennikarka, fotografik, reżyserka filmów dokumentalnych. Absolwentka biologii środowiskowej na UAM w Poznaniu i studiów fotograficznych na Dawson College.
Mirosław Chojecki
(Ur. 1949) – wydawca i producent filmowy, działacz opozycji w PRL, jeden z organizatorów Komitetu Obrony Robotników. W 2022 roku odznaczony Orderem Orła Białego.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone