Ingmar Bergman - szepty i krzyki mistrza
Na błahej podstawie rzeczywistości fantazja snuje i tka nowe wzory...
August Strindberg
Ingmar Bergman. Pragnienie
Do tej pory Ingmar Bergman nakręcił ponad 40 filmów kinowych, 10 telewizyjnych oraz wyreżyserował niezliczoną ilość spektakli teatralnych. Stworzył kino osobne, całkowicie autorskie, bezkompromisowe. Film dla niego to obraz wewnętrznych przeżyć, przemyśleń, lęków i wizji, przelany na taśmę filmową absolutnie indywidualistycznie, bez prób zadowolenia widza prostymi środkami ułatwiającymi odbiór dzieła. Obraz, słowo, dźwięk służą pokazaniu stanu duszy artysty.
Bergman już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych nie pozwalał nikomu i niczemu, poza swoją wizją, na dominację nad filmem. Opanował do perfekcji środki kina gatunkowego, by potem z pełną premedytacją dokonać ich destrukcji. Odrzucił wszystkie kompromisy wobec widza, a także w stosunku do siebie, umieszczając w swojej twórczości niezliczone elementy autobiograficzne. Jakie jest kino Bergmana? Tadeusz Konwicki, mówiąc o nim, szczerze wyznaje: „nadal go jakoś uwielbiam i nie znoszę, i nadal go jakoś czczę i nim pogardzam, i nadal on mnie przyciąga i odpycha od siebie”. Na pewno budzi skrajne emocje i, dalej posługując się banałami, nie można obok niego przejść obojętnie. To, zaraz obok Felliniego, jedna z największych osobowości europejskiego kina.
Źródło
W pierwszym okresie twórczości Ingmar Bergman nie mógł rozwinąć skrzydeł. Został skazany na realizację cudzych scenariuszy, będąc zmuszonym zdobyć uznanie i przekonać wszystkich, od krytyków po publiczność, że potrafi realizować dobre filmy. Czekała na niego jeszcze długa droga, którą konsekwentnie szedł, rozwijając swój język filmowy, tworząc perfekcjonistyczny warsztat i skupiając się coraz bardziej na autotematycznych elementach własnej twórczości.
Przełom w twórczości Ingmara Bergmana
Czy łatwo znaleźć miejsce w dorobku Bergmana, w którym przestał być rzemieślnikiem, a stał się prawdziwym artystą kina? Był „Wieczór kuglarzy” z 1953 roku, w którym do głosu dochodziły jego fascynacje. Porażka finansowa. Były wcześniejsze: „Pragnienie” i „Więzienie” – obrazy tworzące mroczny klimat osaczenia i beznadziejności. Przełomem okazał się dopiero rok 1956. Ta data powinna być znana każdemu miłośnikowi X Muzy, ponieważ właśnie wtedy powstała „Siódma pieczęć”, jeden z kamieni milowych światowej kinematografii i dzieło, które pozwoliło Bergmanowi na całkowitą wolność twórczą w następnych latach.
Historia powracającego z wyprawy krzyżowej rycerza Antoniusa Blocka, grającego w szachy ze Śmiercią, zdobyła międzynarodowe uznanie. Wszechobecna metafizyka bez Boga, przenikanie się fantazji i rzeczywistości, groteski i powagi, sacrum i profanum tworzą niesamowicie sugestywny obraz zmagania się człowieka z własnym losem, wątpliwościami dotyczącymi wiary i lękiem przed śmiercią. Sam Ingmar Bergman napisał o genezie „Siódmej Pieczęci”: „Żyłem wtedy z zanikającymi resztkami dziecięcej pobożności, kompletnie naiwnego wyobrażenia o tym, co można by określić mianem pozaziemskiego zbawienia. [...] w moim filmie istnieje raczej pozbawiona neurozy pozostałość szczerej dziecięcej pobożności”. Bóg jest martwy, a Śmierć żyje, ma się dobrze i zbiera żniwo.
Nie trzeba było długo czekać na kolejne wielkie dzieło Bergmana. Rok później do kin trafiło „Tam gdzie rosną poziomki”, autorskie studium przemijania, w którym porte-parole reżysera zostaje osiemdziesięcioletni profesor Borg, zmagający się z własną starością i zbliżającym się nieubłaganie kresem życia. Ingmar Bergman miał wtedy dopiero 37 lat. To jeden z jego najbardziej osobistych filmów. Również jeden z najbardziej wymyślnych formalnie, gdyż widać w nim nawiązania do ekspresjonizmu niemieckiego, surrealizmu i impresjonizmu.
Milczenie
Lata sześćdziesiąte to kolejny przełom. Ingmar Bergman zaczął współpracować z Svenem Nykvistem, wybitnym operatorem, który z maestrią posługuje się światłocieniem. Owa współpraca przetrwała przez wszystkie kolejne filmy. Styl obrazowania zmienił się znacząco – był to koniec jakiejkolwiek ornamentyki stylistyczno-fabularnej. Wcześniej Bergman, tworząc scenariusze, korzystał ze swojego doświadczenia teatralnego. Zawsze umieszczał rozbudowane didaskalia, wyraźnie zaznaczał dialogi, tworzył precyzyjną fabułę. Teraz starał się raczej zarysowywać sytuacje, tworzyć szkice problemów, często uciekając się do niedopowiedzeń, braku precyzji wielu wątków. Postawił na intuicję i improwizację.
Tak zaczął się minimalistyczny okres jego twórczości. Prostota zastąpiła barokowość, ale z ową prostotą szły w parze dużo głębsze rozważania na tematy fundamentalne dla człowieka i filmowca. Powoli wkradało się zwątpienie co do roli i wartości komunikacji międzyludzkiej. Ważniejszy stawał się wzrok, gesty. Słowa często niosły ze sobą fałsz, mijały adresata pozostawiając po sobie tylko pustkę.
Pojawił się też kolejny problem. Chyba najbardziej fundamentalny dla sztuki filmowej, jaki tylko można sobie wyobrazić. Problem, którym zajmowało się już wielu wcześniej i później. Problem, którego apogeum przypada na „Personę”. Czym jest filmowa prawda? I czy w ogóle możemy o takowej mówić? Jak głęboko oko kamery jest w stanie wejść w świat stworzony przez reżysera? I ile ten świat ma wspólnego z rzeczywistością?
„Ingmar Bergman znów zrobił niezwykły film. Całkowicie odmienny od poprzednich. To, co Bergman naprawdę chce powiedzieć, wyraża się w obrazie, a nie w słowie. W wielkich zbliżeniach twarzy.” – pisze Bengt Idestam-Almquist w swojej recenzji „U progu życia”. Kolejne filmy korzystały z tej stylistyki. Apogeum przypadło na „Milczenie”. Obraz świata bez Boga. Jak pisał Tadeusz Szczepański, znany badacz twórczości Bergmana, było to „jedno z [jego] najbardziej hermetycznych dzieł”. Próba stworzenia filmu-snu, w którym ciało ściera się z duszą, a życie ze śmiercią. Co ciekawe, mimo że film jest naprawdę bardzo trudno przyswajalny – brak w nim prawie dialogów, a ujęcia przeciągają się w nieskończoność – zyskał na świecie niesamowitą popularność. Głównie ze względu na zawarte w nim śmiałe (jak na tamte czasy) sceny erotyczne. Ingmar Bergman dosyć wyraźnie zaznaczył w „Milczeniu” degradację człowieka wynikającą z braku Boga, degradację opartą na fizyczności. W Stanach Zjednoczonych pokazywano ten film w kinach z repertuarem soft porno. Widownia dopisała ostatni rozdział.
Godzina Wilka
„Personie” bardzo blisko jest do „Milczenia”. Dwie kobiety, zamknięta przestrzeń odosobnienia, psychodrama, skrajna kameralność. Tylko że w nowszym filmie Bergman doszedł do granicy kina. „Dziś czuję, że w «Personie» – a później w «Szeptach i Krzykach» – posunąłem się tak daleko, jak tylko mogłem. W poczuciu wolności dotknąłem bezsłownych tajemnic, które jedynie kino potrafi unieść” – pisał. Ta skromna historia aktorki, która postanawia przestać mówić, by wyzbyć się fałszu w relacjach międzyludzkich, to kino totalne, na temat którego powstały niezliczone rozprawy naukowe. „Persona” została nazwana filmowym „Ulissesem”. Kinematografia bardzo rzadko udaje się w tak dalekie i trudne obszary intelektualne. Trudno w niej o manifest zwątpienia w sens sztuki.
„Godzina Wilków” to kolejny film mistrza, który nie powstałby, gdyby nie „Persona”. W skrócie można go nazwać wiwisekcją psychotycznego mózgu artysty. To jeden z najmroczniejszych obrazów Bergmana, w którym nie waha się on pokazać szaleństwa dotykającego szanowanego malarza, będącego oczywiście porte-parole jego samego.
Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte to czas najważniejszych i największych filmów w dorobku Szweda. Po wyżej wymienionych arcydziełach przyszedł czas na „Szepty i krzyki” (przewyższające chyba nawet „Personę”), „Sceny z życia małżeńskiego” i „Jesienną sonatę”. Z karierą filmową pożegnał się w 1982 roku filmem „Fanny i Aleksander”. Powrócił w 2003 realizując „Sarabandę” – sequel „Scen z życia małżeńskiego”. Cały czas aktywnie działa w teatrze, pisząc scenariusze i reżyserując.
Szepty i krzyki
„(...) mamy do czynienia z twórcą o najbogatszym dorobku wśród najwybitniejszych artystów w historii już nie tylko filmu, czy teatru, ale w ogóle sztuk widowiskowych” – pisał Szczepański. Dodał również, że jest to twórca niesamowicie zdystansowany do swojej sławy. Nie pojawił się w Cannes po odbiór Palmy Palm dla największego filmowca wszech czasów. Gdy tego pragnie, chowa się głęboko w swoim wewnętrznym świecie, gdy chce, pokazuje skrajny ekshibicjonizm, jak choćby wtedy, gdy wydał autobiografię „Laterna magica”.
Czy doczekamy się jego następcy? Twórcy tak odważnego, szczerego i perfekcyjnego w tym, co robi? Po „Fucking Åmal” obwołano nim Lukasa Moodyssona. Chyba jednak trochę przedwcześnie – bardzo trudno będzie Skandynawom znaleźć nowego mistrza.
Tekst powstał przy pomocy materiałów Gutek Film, książki „Zwierciadło Bergmana” Tadeusza Szczepańskiego i „Laterna magica” Ingmara Bergmana.
Internauci na temat Ingmara Bergmana:
Jest mistrzem kina intymno-psychologicznego – dla mnie i myślę, że nie tylko. W TV rzeczywiście praktycznie nie ma nic.
Anonim
[O „Personie”] To jeden z tych filmów, których nikt nie rozumie, nawet krytycy, którzy zachwycając się nim, nie wstydzą się, że nie wiedzą do końca, o co chodzi...
Returner
[O „Szeptach i krzykach”] Ten film wstrząsnął mną jak żaden, nigdy wcześniej... lubię Bergmana, za odwagę, za idealne dobieranie... konsystencji... za bezwstydną zdolność obnażania. Ten film mnie bolał.
yaga
W „Godzinie wilka" żadne słowo ani gest aktorów nie jest zbędny, podobnie jak nie ma w tym filmie miejsc pustych, gdy mogłoby się zdawać ze czegoś brakuje - o nie! - tu wszystko jest na swoim miejscu. „Godzinę wilka” cechuje perfekcja podobna do tej, jaka panuje w antycznej rzeźbie.
Anonim