Nicolae Ceauşescu - ostatnie godziny tyrana
Nicolae Ceauşescu w areszcie
Dwudziestego drugiego grudnia Front Ocalenia Narodowego nie miał jeszcze pewności co do tego, jak postąpić z dyktatorską parą. Szef garnizonu w Târgovişte otrzymał jednak rozkaz strzec i za wszelką cenę bronić Nicolae i Eleny Ceauşescu. Nie wykluczało to możliwości zastrzelenia małżeństwa, w razie gdyby w wyniku jakiegoś ataku garnizonu nie udało się utrzymać. Nie wolno ich w żadnym razie – zgodnie z surowym nakazem ze stolicy – przekazać komukolwiek żywych.
Nicolae i Elena Ceauşescu siedzieli w pokoju prowizorycznie umeblowanym łóżkami, okna były całkowicie zaciemnione. Towarzyszył im major Boboc i znany im już podoficer milicji Constantin Paisie. Paisie nie opuści ich zresztą aż do śmierci. Uparł się, że będzie im towarzyszył w koszarach, a w natłoku zdarzeń wszystko było najwyraźniej możliwe.
W korytarzu przed pokojem straż trzymało czterech żołnierzy. Małżonkowie nie uświadamiali sobie powagi sytuacji. Nikt ze strażników, włączając w to komendanta, nie powiedział im wyraźnie, że są aresztowani, że są więźniami. Jako powód pobytu w koszarach i surowego nadzoru (nawet do toalety udają się w towarzystwie żołnierza) podawano im wymijająco, że w wyniku panującego w kraju powstania konieczne jest zapewnienie im bezpieczeństwa. Do Nicolae Ceauşescu nadal wszyscy zwracali się per „towarzyszu prezydencie” lub „towarzyszu głównodowodzący”. Nie mieli w pokoju telewizora, czyli nie docierały do nich aktualne informacje. Na ulicy demonstranci dawali głośno wyraz swojej radości z upadku pary, której przypisywali diaboliczne cechy. W garnizonie siedziało stare małżeństwo, które już niczego nie posiadało – i nie było tego świadome.
W niewielkim pokoju panował zaduch. Zabrano im cywilne ubrania i wręczono wojskowe uniformy z garnizonowych zasobów odzieżowych. Brzydzili się przynoszonym im jedzeniem. Biały ser, salami, ciemny chleb. Jemu? Taki chleb? Taki chleb w okolicy, gdzie wypieka się najlepszy chleb w Rumunii? Dostają posłodzoną herbatę. Ale Nicolae Ceauşescu był diabetykiem, nie wolno mu było jeść nic słodkiego. Ktoś przyniósł niesłodzoną herbatę, ale nie pomyślał o wodzie mineralnej. Strażnicy dawali prezydentowi do zrozumienia, że byliby szczęśliwi, mogąc codziennie jeść to, co on wyrzuca. Wódz miał napady histerii, pienił się w dosłownym znaczeniu tego słowa. Gdy się tak denerwował, że dzieje mu się krzywda, Elena głaskała go delikatnie i pocieszała jak dziecko. Tylko jej słowa, jej czuła litania, były w stanie go uspokoić. Pierwszej nocy spali w jednym łóżku, wtuleni w siebie, szepczący. Przez kolejne dni i noce Nicolae Ceauşescu niemal nie zmrużył oka. Ona drzemała od czasu do czasu. Strażnik stwierdził, że we śnie wyglądała, jakby nie żyła: otwarte usta, ręce złożone na brzuchu, skóra pożółkła i wysuszona. Gdy nie spała, jej czujnemu i podejrzliwemu spojrzeniu nie umknęło żadne poruszenie. Elena Ceauşescu martwiła się o swoje dzieci, pytała, co u nich.
Rzekomo ze względów bezpieczeństwa zabrano ich w ciągu dnia do zamaskowanego wozu wojskowego, który stał na terenie garnizonu. Niespokojny, ciągle spięty obalony szef państwa usiłował namówić swoich „obrońców”, żeby zabrali kilka wozów pancernych i pojechali do Bukaresztu. Tam miał przemówić znów do ludu, powiedzieć mu, że go zdradzono. Któregoś razu usłyszał okrzyki demonstrantów na ulicy: Ole, ole, ole Ceauşescu nu mai e! (Hurra, hurra, hurra, nie ma Ceauşescu!). Całkowicie błędnie ocenił sytuację i uznał, że demonstranci go przywołują. Rzucił się do okna, chcąc przemówić do ludzi. Strażnik z największym trudem powstrzymał go od otwarcia okna. W zamieszaniu Ceauşescu uderzył się o coś, nos mu krwawił. Raz znów wezwał komendanta (który ze wszystkich sił unikał spotkań z małżeństwem Ceauşescu) i poprosił go o pieniądze na nową koszulę i czystą bieliznę, bo już dłużej nie wytrzyma w brudnym ubraniu. Kemenici odrzucił jego prośbę. Potem będzie robił sobie wyrzuty, że nie oddał Ceauşescu tej przysługi i nie zdobył się na inne, drobne ludzkie gesty wobec więźniów. Mydło, ręcznik, filiżankę świeżego mleka, radio.
W opowieściach ludzi pilnujących Nicolae Ceauşescu i jego żony Eleny w tych ostatnich dniach powracają zgodnie dwie cechy zachowania tych dwojga. Po pierwsze, całkowity brak kontaktu z rzeczywistością, zadziwiająca sztywność poglądów. Podczas nieudanej ucieczki widzieli przecież, co się dzieje na ulicach i jak demonstranci reagują na ich widok, jednak w żadnym momencie nie dopuścili do siebie myśli, że to właśnie przeciwko nim zwraca się złość społeczeństwa. Zdaniem obojga ich sytuacja wynikała ze zdrady zainicjowanej przez obce mocarstwa i wspartej przez ludzi z własnych szeregów. Po drugie, Nicolae i Elena Ceauşescu do samego końca zdecydowanie odrzucali zarzut o wpędzenie kraju w głód i nędzę, wskazywali za to na osiągnięte przez nich „sukcesy” – kombinaty, bloki mieszkalne itd. To niezrozumienie, a raczej niezdolność do dostrzegania realnego świata, czyni z końca Ceauşescu tragedię.
Tekst jest fragmentem książki Thomasa Kunze „Ceausescu. Piekło na ziemi”:
Proces Nicolae i Eleny Ceauşescu
Grupa wokół Iona Iliescu tłumaczyła anonimowy terror szalejący od wieczora 22 grudnia i kosztujący życie kolejnych 900 ludzi tym, że wierne Ceauşescu jednostki Securitate próbują zorganizować kontrrewolucję i uwolnić Nicolae i Elenę Ceauşescu. Taka interpretacja dała im przekonujący pretekst do szybkiego osądzenia i skazania obojga na śmierć. Jeśli nie będzie Ceauşescu, to nie będzie też powodu, żeby o nich walczyć. Gelu Voican Voiculescu, członek Rady Frontu Ocalenia Narodowego, podsumował: „[…] owi bojownicy, zakładamy, są wierni Ceauşescu, ale nie są fanatykami. Walczą z poczucia obowiązku i ze strachu. Bo muszą realizować określony plan, wypełniać wydane wcześniej rozkazy. W chwili gdy usłyszą, że Ceauşescu nie żyją, ich walka stanie się absurdalna. Nie są zindoktrynowanymi fanatykami, którzy do końca będą walczyć w imię Ceauşescu”.
Dwudziestego czwartego grudnia mała grupa tworząca jądro Rady Frontu Ocalenia Narodowego zatwierdziła dekret o powołaniu specjalnego sądu wojskowego, który miał przeprowadzić proces Eleny i Nicolae Ceauşescu. Podjęcie tej decyzji nie przyszło przywódcom Frontu Ocalenia Narodowego łatwo. Gelu Voican Voiculescu, geolog wyniesiony przez rewolucję na prominentne stanowisko, był najbardziej ze wszystkich przekonany o tym, że należy pozbyć się Ceauşescu. Ion Iliescu zwlekał. Chciałby rzetelnego procesu, gdzie osądzeni byliby nie tylko Ceauşescu, ale i cała dyktatura komunistyczna. Dopiero gdy sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, nie widać było końca „terroru”, a Voican Voiculescu pytał Iliescu, czy ten chce skończyć jak Allende, Iliescu dał się przekonać do tej decyzji.
Zebrali się jak spiskowcy wokół Iliescu w łazience byłego ministra obrony Milei w budynku MSW, żeby omówić dalsze kroki. Z kranów leciała woda – chodziło o wykluczenie ryzyka podsłuchu. Wraz z decyzją o procesie zapadł też wyrok. Ion Iliescu i Gelu Voican Voiculescu zaprzeczają co prawda, że wyrok był postanowiony wcześniej, ale przyznają, że wobec wagi zarzutów nikt nie pomyślał o czymś innym niż wyrok śmierci. Generał Victor Stănculescu, który zręcznym manewrem przyłączył się do rewolucji, otrzymał zadanie zorganizowania procesu przeciwko małżeństwu Ceauşescu.
Dwudziestego piątego grudnia, krótko po 13.00, do garnizonu w Târgovişte, gdzie od trzech dni przebywali Nicolae i Elena Ceauşescu, przyleciało pięć śmigłowców. Wysiadł z nich generał Victor Stănculescu, ośmiu komandosów i grupa wojskowych i cywilów, a wśród nich Gelu Voican Voiculescu. Stănculescu przejął dowodzenie, błyskawicznie przygotował proces, znalazł pomieszczenia do „badań medycznych”, posiedzenia sądu i egzekucji.
Nicolae i Elena Ceauşescu, którzy spędzili noc z 24 na 25 grudnia wraz ze strażnikami w opancerzonym samochodzie terenowym, a nie w koszarach, odczuli ulgę na widok śmigłowców. Gdy Ceauşescu zauważył, kto z nich wysiada, powiedział do żony: „Bądź spokojna, Stănculescu przyjechał!”. Oboje Ceauşescu wkrótce stracili nadzieję na odmianę losu. Po krótkim badaniu lekarskim, podczas którego zmierzono im ciśnienie, małżonków wprowadzono do prowizorycznej sali sądowej. Czekali tam na nich członkowie specjalnego trybunału wojskowego: przewodniczący, sędzia pułkownik Gică Popa i sędzia pułkownik Ioan Nistor, członkowie składu orzekającego – kapitan Corneliu Sorescu, porucznik Daniel Condrea i porucznik Ion Zamfir. Oskarżycielem był major Dan Voinea. Ceauşescu dostali dwóch obrońców z urzędu: Constantina Lucescu dla Nicolae i Nicolae Teodorescu dla Eleny. Obaj adwokaci należeli do Izby Adwokackiej w Bukareszcie.
Po 1990 roku sędziowie i adwokaci będą raz po raz podkreślać, że ze względów bezpieczeństwa i wobec konieczności zachowania tajemnicy zostali poinformowani dopiero kilka minut przed procesem, kogo mają sądzić. Jeszcze w czasie lotu śmigłowcem do Târgovişte byli podobno przekonani, że ma się odbyć rozprawa przeciwko „terrorystom”. Wypowiedzi te mają pewien cel. Nikt nie chce przyznać, że wynik procesu był z góry ustalony. A nawet tzw. obrońcy zachowywali się w czasie procesu jak oskarżyciele. Władza wynagrodziła ich zresztą za to. Na przykład Lucescu, obrońca Nicolae Ceauşescu, został awansowany na generała brygady, został przewodniczącym sądu wojskowego i jest dziś doradcą w Ministerstwie Obrony. Awansował także oskarżyciel, Dan Voinea. Został generałem i szefem prokuratury wojskowej.
„Obserwatorami” procesu byli generał Victor Stănculescu, major Mugurel Florescu, Gelu Voican Voiculescu (później wicepremier) i Virgil Măgureanu (później szef tajnych służb). Protokołował Jan Tănase. Proces filmował pułkownik Ion Baiu (później doradca rządowy). W czasie posiedzenia sądu zderzyły się ze sobą dwa światy: rzeczywistość rewolucji pod postacią swoich (samozwańczych) przywódców i zorganizowanego ad hoc trybunału oraz świat iluzji, w którym aż do ostatniego tchu tkwią oboje Ceauşescu. Symptomatyczna jest pierwsza wymiana zdań między przewodniczącym sędzią Popą i oskarżonym Nicolae Ceauşescu:
„Sędzia Popa: Proszę zająć miejsce. Znajdujemy się tutaj przed sądem ludowym.
N.C.: Nie uznaję żadnego sądu poza Wielkim Zgromadzeniem Narodowym.
Sędzia: Wielkie Zgromadzenie Narodowe zostało zgodnie z prawem rozwiązane. Kraj ma nowy organ ustawodawczy.
N.C.: Ten zamach stanu nie będzie uznany!
Sędzia: Sądzimy was zgodnie z nowym prawem przyjętym przez Radę Frontu Ocalenia Narodowego. Oskarżony, proszę wstać!
N.C.: Proszę przeczytać konstytucję.
Sędzia: Przeczytaliśmy. Nie ma konieczności, żebyś wskazywał nam, że mamy ją czytać.
N.C.: Tylko Wielkie Zgromadzenie Narodowe…
Sędzia: Znamy konstytucję lepiej od ciebie, ty jej nie respektowałeś!
N.C.: Nie odpowiem na żadne pytanie!.
Improwizowany, żałosny proces, który nie trwał nawet godzinę (sędzia odmawia oskarżonemu nawet zwrotu grzecznościowego „pan”), był farsą. Niezasłużenie nadał dyktatorskiej parze aureole męczenników. Nicolae Ceauşescu, który do końca wierzył w zamach stanu, a także jego żona, trzymali fason przed sędziami. Zrobiło to wrażenie na naocznych świadkach. Gelu Voican Voiculescu mówi, że w czasie procesu współczuł oskarżonym i wyglądało to na sąd „nad dwojgiem Marsjan, którzy na pewno popełnili na Ziemi przestępstwa, ale nie rozumieją ich wagi, bo w ich wyobrażeniu nie są one na pewno aż tak ciężkie”.
Tekst jest fragmentem książki Thomasa Kunze „Ceausescu. Piekło na ziemi”:
Wyrok i egzekucja
Populistycznie sformułowane, ogólne punkty oskarżenia, atmosfera procesu wskazują na jedno: chciano jak najszybciej ogłosić i wykonać wyrok. Wyrok, który obejmował konfiskatę całego majątku i najwyższą przewidzianą prawem karę, zapadł na podstawie punktów oskarżenia przypisujących obojgu Ceauşescu zbrodnie wobec ludzkości, nadużycie władzy państwowej, dywersję i zniszczenie narodowej gospodarki. Po odczytaniu wyroku związano Elenie i Nicolae Ceauşescu ręce. Podoficer Dorit Carlan powiedział potem: „Właściwie to nie mieliśmy odwagi, baliśmy się ich dotknąć, dopóki Stănculescu nie wydał nam rozkazu”. Ich życzeniem było umrzeć razem. Zostali wyprowadzeni na podwórko pod mur. Nicolae Ceauşescu zaintonował Międzynarodówkę – wtedy padły pierwsze serie z broni automatycznej. Dwudziestego piątego grudnia 1989 roku, krótko przed godz. 15.00, Nicolae i Elena Ceauşescu giną pod gradem kul. Moment egzekucji nie został sfilmowany, gdyż kamerzysta właśnie wtedy zmagał się z jakimś problemem technicznym.
Awansowany już na generała Andrei Kemenici zeznał dziesięć lat po procesie: „Najcięższym momentem w całym tym okresie była chwila, gdy ujrzałem, jak komandosi usiłują związać Nicolae i Elenę Ceauşescu. Elena błagała o litość i broniła się. Nicolae Ceauşescu nie okazał sprzeciwu. Zniósł i to upokorzenie. Niemniej jednak płakał. Po twarzy płynęły mu łzy. I wzdychał. W tej chwili gdy zobaczyłem, jak autentycznie i głęboko cierpi, odszedłem, schowałem się przed jego oczami i spojrzeniami […] I te łzy, jego łzy mnie dręczyły […] Nie, to już nie był Ceauşescu! On był człowiekiem, i gdy kule zrobiły z niego sito, popłynęły mi z oczu łzy […] W chwili gdy upadał, zawołał: »Niech żyje wolna i demokratyczna Socjalistyczna Republika Rumunii!« […] Mniejsza z tym, nie wiem, czy bohaterowie komunistyczni w chwili śmierci wykrzykiwali jakieś hasła, jak twierdzi literatura, ale Nicolae Ceauşescu umarł dokładnie jak w tych książkach, jak na filmach”.
Dwie „paczki” i jedno nagranie wideo
Zwłoki zostały zawinięte w przygotowane wcześniej płótno namiotowe i przeniesione do śmigłowca. W największym pośpiechu maszyny – które dotarły zaledwie przed dwiema godzinami – odlatują wraz z żywymi i martwymi pasażerami z Târgovişte w kierunku Bukaresztu. Podoficer Carlan, należący do plutonu egzekucyjnego, nie znalazł miejsca i musiał usiąść na zwłokach Nicolae Ceauşescu. Wylądowali na stadionie klubu sportowego Steaua. Zwłoki wyładowano. Na skutek niedociągnięć organizacyjnych „paczki” – jak się je konspiracyjnie nazywało – miały zostać przez noc pod gołym niebem na stadionie. Żadna z odpowiedzialnych osób nie wiedziała następnego ranka, gdzie się one znajdowały. Generał Stănculescu, który już myślał, że zgubił zwłoki obojga Ceauşescu, „znalazł” je dopiero kolejnego ranka i kazał przenieść do kostnicy szpitala wojskowego.
W Ministerstwie Obrony trwało oglądanie przez członków Frontu Ocalenia Narodowego sfilmowanego procesu i oględzin zwłok. Zapadła decyzja o emisji nagrania. Zadanie powierzono specjaliście Sergiu Nicolaescu, reżyserowi, aktorowi i członkowi Rady. Kaseta z oryginalnym nagraniem została zdeponowana w sejfie. Nicolaescu nie chciał pokazywać zwłok Conducătora i jego żony 25 grudnia, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Zatem sekwencje ze zwłokami zostały wycięte. Skrócony do pięciu minut film zawieziono do Studia 4, ale nie został wyemitowany, gdyż obecni w Studiu podejrzewali fałszywkę i domagali się oryginalnego nagrania. Następnego dnia powstała zgodnie z życzeniem nowa siedmiominutowa wersja, w której widać już martwych Ceauşescu. I ta wersja nie doczekała się jednak emisji, ponieważ grupa Iliescu zdecydowała się na pokazanie filmu w całości. W celu ochrony osób uczestniczących w procesie przemontowano tylko materiał w miejscach, w których były widoczne. Nie zmieniono jednak dźwięku, słychać wszystkie wypowiedzi. Dopiero 27 grudnia telewizja pokazała wszystkie trzy wersje filmu – najpierw obie wersje skrócone, pięcio- i siedmiominutową, a potem wieczorem skorygowaną wersję dłuższą. Tym sposobem obywatele Rumunii i świat dowiedzieli się z opóźnieniem o egzekucji dyktatora i jego żony.
Zwłoki obojga Ceauşescu pozostały przez pięć dni w kostnicy szpitala wojskowego, aż Gelu Voican Voiculescu znalazł czas, aby zająć się tą sprawą. Trzydziestego grudnia Nicolae i Elena Ceauşescu zostali w wielkiej tajemnicy pochowani na cmentarzu Ghencea. Teraz, po śmierci, stracili nawet nazwiska i tożsamość. Aby uniknąć profanacji wszelkiego rodzaju, do rejestrów cmentarnych wpisano dane dwóch oficerów. Pierwsze krzyże na grobach mają także tabliczki z nazwiskami wojskowych. Elenie i Nicolae Ceauşescu pozwolono jeszcze na wspólną śmierć, ale już nie na wspólny grób. Ostatnie miejsca spoczynku niegdyś najpotężniejszej i budzącej lęk pary Rumunii rozdziela droga.
Obawy z tamtego okresu okazały się nieuzasadnione. Grobów nikt nie sprofanował. Krzyże noszą teraz nazwiska Ceauşescu, a w miarę jak z biegiem lat po rewolucji znikały złudzenia i rosło rozczarowanie zmianami w kraju, rosła też liczba zniczy i kwiatów na grobie niegdyś „najukochańszego syna narodu”.