Jonathan Wilson — „Marc Chagall. Biografia” – recenzja i ocena
Historycy sztuki zawsze niezwykle interesowali się życiem Chagalla. On sam spisał je na kartach Mojego życia. Jego pierwsza żona – Bella, jest autorką pamiętników pt. Płonące świece. Za każdym razem problem stanowi jedno i to samo – wiarygodność. Gdy artysta urasta do rangi mitu, legendy opiewają jego los, a on sam częstokroć przeczy sam sobie, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Dlatego też Wilson podjął się trudnego zadania: rozprawy z owymi mitami, w tym z największym – funkcjonującym w powszechnej świadomości.
Mieć w głowie anioła
W potocznym wyobrażeniu Chagall to przede wszystkim piewca miłości. Obrazy takie jak Kochankowie w bzach, Ślub, Kochankowie w blasku księżyca zakorzeniły się na dobre w naszej świadomości. Pocałunki, ślubne sceny, unoszące się ponad ziemią postaci ludzkie, anioły – tak w skrócie można by scharakteryzować jego malarstwo. Czy to cała prawda? Na to pytanie wytrwale szuka odpowiedzi Wilson.
Nie do podważenia jest fakt, że wrażliwość artysty wybiegała daleko poza powszechnie zakreślone ramy. Bukiety bzu, lilii, róż, na których tle całują się zakochani. Na wpół ubrane istoty wznoszące się w ekstatycznym uścisku. Mit Paryża jako miasta miłości uwieczniony został na jego obrazach i na odwrót: Paryż staje się jeszcze bardziej mityczny dzięki temu malarstwu – wzajemnie na siebie oddziałują. Jak słusznie dostrzega Wilson, Chagall „lepiej niż inni potrafił balansować na cienkiej granicy pomiędzy czułostkowością i głębszymi, bardziej autentycznymi uczuciami”.
Gdy po trzydziestu pięciu latach małżeństwa zmarła Bella, malarz odwrócił swoje obrazy przodem do ścian i powiedział: „Wszystko stało się ciemnością”. Ich namiętna i przenikająca miłość nie budzi żadnych wątpliwości – Chagall dał jej najgłębiej wyraz w swej twórczości. Natomiast Bella o Urodzinach – jednym z największych arcydzieł Chagalla – pisała: „Umoczyłeś pędzel. Czerwień, błękit, biel, czerń tryskają. Wciągasz mnie w fale barw. Nagle porywasz mnie z ziemi, sam z rozmachem odbijasz się jedną nogą (...). Unosisz się, wyciągasz i fruwasz na suficie, jakby ci skrzydła wyrosły. Głowa ci się odchyla i moją też lekko odchylasz. Musnąłeś moje ucho i szepczesz mi”. Idealne połączenie dusz.
Nawet powtarzające się w jego twórczości motywy nie traciły na autentyczności. Bliżej im do natchnionych wizji niż automatycznego malarstwa. Tutaj zresztą Wilson dopatruje się przyczyny, dla której Chagall nie przyjął zaproszenia André Bretona do grona surrealistów. Nawet Picasso, z którym artystę łączyły nie do końca jasne relacje – wg niektórych źródeł ich rozmowy to nieustające wzajemne docinki – nie szczędził mu pochwał: „Gdy Chagall maluje, nigdy nie wiadomo, czy robi to we śnie, czy na jawie. Gdzieś w swojej głowie musi mieć anioła”.
To ważny i w pełni dowartościowany przez autora biografii element twórczości Chagalla. Jego geniusz wychodził jednak o wiele dalej poza te granice. Wilson przełamuje więc powszechne wyobrażenie o artyście i odsłania tym samym jego nową twarz.
Artysta sprzeczny
A postać Chagalla to dziwnie ścierające się (pozorne?) przeciwności. Artysta żydowski, który do bożnicy chodził rzadko, prawie wcale. Jego dzieła można podziwiać zarówno w izraelskich synagogach, jak i europejskich kościołach. Przez całe życie tęsknił do rodzinnego Witebska, bywając jednocześnie w wielkich stolicach świata. Utrzymując osobiste kontakty z wielkimi artystami XX wieku: Picassem, Matisse`em, Modiglianim, odcinał się od wszelkich twórczych powiązań z nimi, do końca pozostając artystą osobnym. Choć los zmuszał go kilkakrotnie do emigracji i przebywania w kosmopolitycznych centrach, zawsze używał jidysz.
Takim też pokazuje go Wilson – człowieka rozdwojonego, artystę rozdartego pomiędzy wrodzoną wrażliwością a tym, czego doświadczał przez niemal wiek swojego życia. Uciekał dwukrotnie – przed komunizmem i nazizmem. Gdyby zwlekał z emigracją do Stanów Zjednoczonych choćby tydzień, z pewnością trafiłby do obozu koncentracyjnego. Wiele dzieł Chagalla zaginęło z winy nieuczciwych marszandów oraz z powodu nazistowskich represji. Artysta nauczył się jednego: nie można ufać nikomu. Poskutkowało to dość dramatyczną decyzją odmowy udzielenia pomocy przyjacielowi, któremu artysta bardzo wiele zawdzięczał, co nawet jego córka Ida określiła mianem „wielkiej niewdzięczności”.
Ale taki właśnie był Chagall – podążał swoją drogą, podejmując decyzje nie do końca dla wszystkich jasne. Komentując jedno z zachowań malarza, Wilson napisał: „A Chagall... jak to Chagall”. Dziwne, jak w jednym, zdaje się nic nie mówiącym, zdaniu można zawrzeć tak wiele informacji. Geniusz – bezapelacyjnie, ale też zapatrzony w siebie narcyz. Nieznośny i buńczuczny, a jednocześnie ciągle ten sam prosty Żyd, tęskniący do korzeni i sztetł.
Na styku kultur
Bardzo wiele uwagi poświęca Wilson religijności Chagalla. Zarówno tej, która przejawia się w życiu codziennym, jak i symbolicznej, przeszywającej na wskroś jego twórczość. Witebsk występuje na jego obrazach niemal bezustannie – w postaci idyllicznej, ale także tej tragicznej, płonącej w obliczu wojny. To jednak przede wszystkim wciąż to samo żydowskie miasteczko z charakterystycznymi postaciami oraz symbolami. Mimo kulturowych podstaw wiary pierwsza wyprawa do Ziemi Świętej nie przyniosła Chagallowi spodziewanego oczyszczenia, ujawniła raczej wypalenie. Jednak do Izraela artysta będzie powracał, a pod koniec życia pisał o tęsknocie do korzeni.
Szczególnie ciekawe jest jednak umiłowanie Nowego Testamentu, szczególnie postaci Chrystusa. Chagall mówił o Jezusie jako o „poecie i wizjonerze”. Biblię określał mianem najpiękniejszej poezji. Religia Chagalla opierała się przecież na Biblii Hebrajskiej, gdy ten – ku zdziwieniu żydowskiego środowiska – z uporem przedstawiał Chrystusa na krzyżu. Picasso namalował Guernicę, a Chagall Ukrzyżowanie. Tym samym męka Chrystusa stała się symbolem XX-wiecznej martyrologii narodu żydowskiego.
Tak różnorodna i bogata twórczość Chagalla zasłużyła na kompetentne i skrupulatne uporządkowanie. Tego zadania podjął się właśnie Wilson. Efekt jego pracy pozytywnie zaskakuje. Autor nie dokonuje apoteozy artysty – co czasem bywa trudne, gdy pisze się o człowieku-micie. Tym samym nie ucieka przed negatywną oceną zachowań Chagalla czy też krytycznym stosunkiem do niektórych owoców jego twórczości. Książka Jonathana Wilsona to pozycja z pewnością warta uwagi.