Zespół Jaruzelskiego, czyli kto rządził w latach osiemdziesiątych?
Ten tekst jest fragmentem książki „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego.
Kilka lat temu ukazała się książka australijskiej sowietolog Sheili Fitzpatrick Zespół Stalina, w której autorka stawiała pytanie o znaczenie najbliższych współpracowników sowieckiego dyktatora. Kwestionowała ona tezę, że rządy sprawowane przez Stalina od 1929 r. były w stopniu absolutnym rządami jednostki, i dowodziła, że kolegialne kierownictwo sowieckie nie było jedynie fantomem z szafy odwilżowych rekwizytów, otworzonej przez Nikitę Chruszczowa w 1953 r. po śmierci Stalina i zamordowaniu Ławrentija Berii.
Na pierwszy rzut oka Wojciecha Jaruzelskiego więcej różni od Józefa Stalina, niż z nim łączy. Ten drugi był bezprecedensowym zbrodniarzem, jednym z największych w dziejach świata. Miał przy tym władzę suwerenną, kierował mocarstwem, wytyczał nowe horyzonty komunistycznej praktyki sprawowania rządów, a także – choć wielu zdaje się o tym zapominać – nie był bezbarwnym aparatczykiem, ale przekonanym rewolucjonistą. Jaruzelskiego można z kolei uznać za typowego przedstawiciela kolejnych pokoleń socjalizmu – członka dżilasowskiej „nowej klasy” i dość bezbarwnego członka aparatu. Był on nadto niesuwerennym liderem jednego z satelickich państw obozu sowieckiego i choć nie oznacza to, że każdy jego polityczny oddech był odmierzany na Kremlu, swobodę jego politycznego działania ściśle reglamentowała Moskwa. Utrata poparcia na Kremlu bez wątpienia zakończyłaby polityczne rządy Jaruzelskiego nad Wisłą.
Jednocześnie jednak, jak wskazywał m.in. Jerzy Eisler, Jaruzelski na skalę bezprecedensową w dziejach komunistycznej Polski skupił we własnych rękach niemal pełnię rzeczywistej władzy. Bolesław Bierut musiał liczyć się z Jakubem Bermanem i Hilarym Mincem, a przejściowo także z Romanem Zambrowskim. Władysław Gomułka mierzył się z ludową frondą wewnątrz partii, na czele której stanął Mieczysław Moczar, i aby się z nią uporać, musiał poszukać wsparcia u Władysława Kruczka i Edwarda Gierka. Gdy ten ostatni został I sekretarzem KC PZPR, swoje centrum władzy zorganizował raczej na kształt grupy koleżeńskiej. Stanisław Kania rządził nie tylko zbyt krótko, ale i w bardzo szczególnych warunkach solidarnościowej rewolucji charakteryzujących się potężnym naciskiem tak ze strony społeczeństwa, jak i Moskwy, by nadać swej ekipie wyraźny kształt. Co więcej, od objęcia przez Jaruzelskiego funkcji premiera PRL w lutym 1981 r. można mówić raczej o tandemie Kania–Jaruzelski.
W niniejszym tekście formułuję uwagi na temat charakteru osobistej władzy Jaruzelskiego w latach 1981–1989. Nie zajmuje mnie tu jednak problem systemu sprawowania władzy sensu largo czy też systemu społecznego Polski Jaruzelskiego, jak swego czasu Ireneusz Krzemiński charakteryzował rządy Gierka. Przedmiotem mojego zainteresowania jest grupa ludzi stanowiących ścisłe centrum władzy PRL w okresie od wprowadzenia stanu wojennego aż po wybór Jaruzelskiego na prezydenta PRL w lipcu 1989 r. – najwęższa grupa najbliższych współpracowników Generała, a tym samym najbardziej wpływowych polityków rządzących Polską w latach 1981–1989. Analizując funkcjonowanie tej grupy, stawiam sobie za cel przede wszystkim odsłonięcie mniej oficjalnej strony kontaktów pomiędzy jej członkami oraz próbę modelowania tych relacji, których centrum stanowił Jaruzelski.
Tekst zaczynam od naszkicowania granic i wskazania genezy grupy tworzącej ścisłe kierownictwo partyjno-państwowe w latach osiemdziesiątych. Następnie rekonstruuję charakter relacji, jakie łączyły jej członków z Jaruzelskim. Wreszcie analizuję zagadnienie funkcjonowania zespołu Jaruzelskiego jako samoistnej całości i wiążących się z tym wstrząsów.
Uwagi sformułowane w niniejszym tekście koncentrują się na grupie najbliższych współpracowników Jaruzelskiego w ostatnim etapie jej działalności, gdy była ona stosunkowo najbardziej okrzepła i doświadczona. Jednocześnie mają one charakter wstępny. Nie oznacza to, że przedstawiam je bez oparcia źródłowego czy też w oderwaniu od ram teoretycznych, lecz raczej że stanowią wprowadzenie do znacznie szerszego – i, jak wierzę, niezmiernie interesującego – tematu, który zasługuje nie tylko na bardziej pogłębione osadzenie źródłowe, ale także na dopracowanie dotyczących go aspektów teoretycznych.
Zespół, czyli kto?
Trudno precyzyjnie zdefiniować krąg osób, które wraz z Jaruzelskim tworzyły ścisłe kierownictwo partyjno-państwowe w latach 1981–1989. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż o jego kształcie nie decydowały wyraźne uwarunkowania formalno-organizacyjne. O ile na początku 1981 r. centrum realnej władzy przesunęło się nieco z Biura Politycznego i Sekretariatu KC w stronę rządu, o tyle w kolejnych latach dyktator w generalskim mundurze preferował rozmaite nieformalne gremia, w których dyskutowano i podejmowano najważniejsze decyzje polityczne. Być może zresztą, zważywszy na podobnie płynne granice „zespołu Stalina” – by nawiązać do przywoływanej na wstępie Fitzpatrick – tendencji tej nie należy uważać za wyjątkową dla Jaruzelskiego. Jednocześnie jednak w latach osiemdziesiątych jak chyba nigdy wcześniej na krajowym firmamencie politycznym wiele punktów świeciło światłem krótkotrwałym i często odbitym. Osoby piastujące formalnie istotne stanowiska, jak choćby Henryk Jabłoński, przewodniczący Rady Państwa (do 1985 r.) czy też Jan Dobraczyński, przewodniczący Rady Krajowej Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (1982–1989), byli w istocie rzeczy figurantami, pozbawionymi tak wpływu na kluczowe decyzje polityczne, jak i własnego zaplecza politycznego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego bezpośrednio pod tym linkiem!
Za decyzję polityczną kluczową dla ukonstytuowania się grupy, którą określam mianem „zespołu Jaruzelskiego”, należy moim zdaniem uznać decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Zdławienie „Solidarności”, wielomilionowego ruchu społecznego, oznaczało nie tylko koniec nadziei na reformę systemu, ale i początek symbolicznego konfliktu na linii „naród–antynaród”. W roli „antynarodu” obsadzono PZPR, a przede wszystkim najwyższe władze partyjno-państwowe. Ogromna presja zewnętrzna była decydującym czynnikiem jednoczącym i wewnętrznie konsolidującym tę grupę.
Zasadnicza dyskusja na temat wprowadzenia stanu wojennego odbyła się na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR 5 grudnia 1981 r., w którym wzięli udział Wojciech Jaruzelski, Kazimierz Barcikowski, Tadeusz Czechowicz, Józef Czyrek, Zofia Grzyb, Hieronim Kubiak, Jan Łabęcki, Zbigniew Messner, Mirosław Milewski, Stefan Olszowski, Stanisław Opałko, Tadeusz Porębski, Jerzy Romanik, Albin Siwak (wszyscy byli pełnymi członkami BP), Jan Główczyk, Włodzimierz Mokrzyszczak, Florian Siwicki (zastępcy członków BP), Marian Orzechowski, Marian Woźniak (sekretarze KC) oraz Czesław Kiszczak (szef MSW), Stanisław Kociołek (I sekretarz KW w Warszawie), Michał Janiszewski (szef URM), Kazimierz Cypryniak (kierownik Wydziału Organizacyjnego KC), Mieczysław F. Rakowski (wicepremier) i Stanisław Ciosek (minister ds. związków zawodowych). Jak wskazywał Andrzej Paczkowski, wymienione 25 osób to „prawie wszystkie persony najbardziej reprezentatywne dla obozu rządzącego”.
Wynikiem obrad było udzielenie Jaruzelskiemu upoważnienia do wprowadzenia stanu wojennego w dogodnej chwili („Na dzisiejszym posiedzeniu BP nie podejmujemy ostatecznej decyzji. Rozważaliśmy koncepcję”). Otrzymanie przez przywódcę carte blanche na podjęcie tak brzemiennej w skutki decyzji było wydarzeniem równie bezprecedensowym jak to, że tego rodzaju radykalny krok dyskutowano w tak szerokim gronie formalnych decydentów. Bliższa analiza obszernego protokołu z posiedzenia pozwala jednak stwierdzić, że jego uczestnicy w gruncie rzeczy niewiele wiedzieli na temat przygotowań do wprowadzeniu stanu wojennego.
O skali ich niewiedzy zaświadczyły zresztą wydarzenia następnych dni. Jeszcze 8 grudnia 1981 r. wicepremier Rakowski wysłał Jaruzelskiemu pełen autorskich sugestii list zdradzający, że nie ma pojęcia o przygotowaniach do akcji „Synchronizacja”. Podobnie niezorientowany był członek BP Messner, którego wczesnym rankiem 13 grudnia w Katowicach obudziła śnieżka rzucona w okno przez funkcjonariuszy MO wzywających go do stawienia się w Warszawie. Wprowadzenie stanu wojennego było dla niego całkowitym zaskoczeniem. Trudno o wyraźniejszy dowód na to, że prawdziwa władza nie leżała w rękach członków Biura Politycznego. Była to grupa zbyt liczna i zbyt zróżnicowana, by mogła stanowić najbliższe zaplecze polityczne Jaruzelskiego.
Szczegółowe decyzje operacyjne dotyczące stanu wojennego podejmowano w wąskim gronie kilku generałów (Jaruzelski, Siwicki, Kiszczak, Janiszewski). Tak zaimprowizowane centrum władzy było jednak w tym sensie niewystarczające, że nie pozwalało na zarządzanie całą machiną państwową. Potrzebny był zespół nieco szerszy, który nie tylko lepiej odzwierciedlałby układ sił wewnątrz PZPR, ale również uwzględniał choćby personalne sympatie Moskwy. Taka była geneza węższego niż Politbiuro i zarazem nieformalnego ciała politycznego jakim był tzw. dyrektoriat. Nazwy tej, nawiązującej do dziejów porewolucyjnej Francji, używali zresztą sami aktorzy wydarzeń. Jak stwierdził Paczkowski, „nie było to [...] przypadkowe grono oficerów, funkcjonariuszy czy urzędników, lecz zespół reprezentatywny dla ścisłej elity władzy, ośrodek, który «ręcznie kierował» całością bieżących spraw państwowych i miał bezpośrednie przełożenie do najwyższych władz partii i państwa”.
Uczestniczący w tych wydarzeniach Kazimierz Barcikowski wspominał, że w pierwszych dniach stanu wojennego „Jaruzelski wprowadził zwyczaj prawie permanentnej obecności w salce przylegającej do jego gabinetu w Urzędzie Rady Ministrów grupy współpracowników nadzorujących wielkie obszary życia państwowego. Do tej Sali były przekazywane napływające z kraju meldunki i tam były podejmowane operatywne decyzje będące odpowiedzią na zachodzące zdarzenia. Jednocześnie rozpatrywano sprawy polityczne i gospodarcze dotyczące przyszłości. W tym zespole na przykład została w istocie zdecydowana reforma cen przeprowadzona w lutym 1982 roku. Zespół ten niektórzy jego uczestnicy z pewną przesadą i pretensjonalnością ochrzcili potem mianem dyrektoriatu. Może to mylić, gdyż w tym czasie przewaga Jaruzelskiego była tak duża, że bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, iż stanowiliśmy jego ścisły sztab przyboczny uczestniczący w analizowaniu sytuacji i przygotowywaniu decyzji, które on podejmował bądź odrzucał”.
Godne podkreślenia jest przede wszystkim to, że w takich okolicznościach główny decydent otoczył się nieformalną grupą współpracowników mających wpływ na ostateczny kształt podejmowanych decyzji. Rakowski we własnym dzienniku pod datą 14 grudnia 1981 r. wymieniał wśród członków „dyrektoriatu” Jaruzelskiego, Olszowskiego, Siwickiego, wicepremiera Janusza Obodowskiego, Barcikowskiego, Janiszewskiego, Milewskiego, Kiszczaka i siebie samego.
Opis początków tej nieformalnej grupy otaczającej Jaruzelskiego uzupełnia Marian Orzechowski, według którego funkcjonowała ona dłużej niż trwał sam stan wojenny, a w jej skład mieli wchodzić „I sekretarz, generałowie Kiszczak i Siwicki, a także długoletni szef Urzędu Rady Ministrów, generał Michał Janiszewski, przejściowo Rakowski, Barcikowski, w pewnym okresie Czyrek. To się zmieniało, ale podstawowy skład był zawsze ten sam. To znaczy: I sekretarz, premier, minister spraw wewnętrznych, minister obrony narodowej, szef Urzędu Rady Ministrów. I oni podejmowali podstawowe decyzje”. Samego Orzechowskiego, wpływowego partyjnego ideologa, nie wymienia się wśród członków „dyrektoriatu”, co on sam zresztą po latach bardzo wyraźnie podkreślał.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego bezpośrednio pod tym linkiem!
Pozostawmy w tym momencie na boku problem tego, na ile rzeczywiście „dyrektoriat” był strukturą funkcjonującą w latach osiemdziesiątych trwale i w sposób ciągły. Z pewnością powrócił on w sytuacji kryzysowej, w jakiej PRL znalazł się w 1988 r. Wprost o „dyrektoriacie” mówił Jaruzelski na posiedzeniu Sekretariatu KC 29 kwietnia 1988 r., a więc podczas strajków wiosennych. W dzienniku Rakowskiego znajdziemy potwierdzenie, że tego rodzaju gremium funkcjonowało od 18 sierpnia 1988 r., a zatem w momencie, gdy trwała już w najlepsze sierpniowa fala strajków. W gronie członków „dyrektoriatu II” (Wiesław Górnicki określał je jako „wąski dyrektoriat”) mieli się znaleźć Jaruzelski, Czyrek, Ciosek, Cypryniak, Antoni Jasiński, Wacław Martyniuk, Kiszczak, Messner, Zbigniew Szałajda, Andrzej Gdula i Rakowski, a także Jan Szlachta (minister górnictwa), Janusz Kamiński (minister transportu) i Jerzy Bilip (minister przemysłu).
Powyższa lista nie oznacza jednak, że każdego z wymienionych polityków należy uznać za członka ścisłej elity władzy. W latach osiemdziesiątych wypączkowały bowiem różne nieformalne grona, do których Jaruzelski zwracał się w zależności od sytuacji i własnego uznania. Jak bowiem słusznie moim zdaniem zauważa Paweł Kowal, „członków teamu łączyła nie tylko gotowość do obrony decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, ale też uznanie Jaruzelskiego za przywódcę, wybawcę niemal, który uratował kraj, oraz funkcjonowanie w niesformalizowanej strukturze – co istotne i charakterystyczne – [obok] struktur kierowniczych w partii”.
Wśród członków najbliższego grona współpracowników Jaruzelskiego wymienia się więc różne postaci. Po pierwsze, skład tego gremium ewoluował wraz z tym, jak – wedle absolutnie arbitralnych kryteriów – dokooptowywał on nowych współpracowników, a oddalał tych, którzy z różnych powodów się nie sprawdzili (charakterystyczny był w tej mierze przykład premiera Zbigniewa Messnera). Po drugie, zespół Jaruzelskiego przejawiał od początku pewne specyficzne cechy wynikające z kształtu relacji narzuconych przez Generała, ale także przez dramatyczną sytuację sprzyjającą uznawaniu go za lidera charyzmatycznego (w Weberowskim rozumieniu tego pojęcia). Liczyły się więzy osobiste, poczucie zagrożenia zewnętrznego (ze strony „Solidarności” i Sowietów zarazem) i ogromne zaufanie wobec przywódcy. Po trzecie wreszcie, niezależnie od tego, czy nazwiemy grono współpracowników Jaruzelskiego „dyrektoriatem” czy nie, geneza grupy, którą określam jako zespół Jaruzelskiego, sięgała niewątpliwie stanu wojennego.
Jak się wydaje, do najwęższego kręgu wtajemniczonych w schyłkowym okresie rządów Jaruzelskiego można zaliczyć, poza nim samym, Kiszczaka, Siwickiego, Czyrka, Cioska, Rakowskiego oraz Barcikowskiego, którzy na początku 1989 r. mogli spotykać się na posiedzeniach Biura Politycznego. Za członka zespołu Jaruzelskiego uznałbym także Władysława Bakę, sekretarza KC ds. ekonomicznych, a także rzecznika rządu Jerzego Urbana i majora Wiesława Górnickiego, szefa zespołu doradców przy Przewodniczącym Rady Państwa. Każdy z nich miał pewien trudny do przecenienia wpływ na politykę Jaruzelskiego – Górnicki jako szef sztabu doradców i twórców przemówień, Baka jako jedyny w ścisłym kierownictwie autorytet w sprawach gospodarczych, a Urban jako połączenie politycznego enfant terible, uzdolnionego prognosty i lidera „zespołu trzech”.
Relacje z Jaruzelskim
O Wojciechu Jaruzelskim napisano już bardzo wiele. Niezliczone fragmenty poświęcili mu we wspomnieniach jego współpracownicy oraz córka Monika. Jednym z najbardziej znamiennych rysów jego charakteru była skrytość. W rozmowie ze mną Stanisław Ciosek wspominał, jak niezręcznie czuł się Jaruzelski bez munduru; miało to być do tego stopnia zauważalne, że Ciosek doszedł do przekonania, iż mundur stanowił dla Generała „zbroję” pozwalającą na zdystansowanie się wobec otoczenia. W podobnym duchu można interpretować wzmianki już w latach dziewięćdziesiątych poczynione w dzienniku przez Rakowskiego, który, choć przez większą część lat osiemdziesiątych niebezzasadnie uważany za człowieka bardzo bliskiego Jaruzelskiemu, po raz pierwszy odwiedził go w domu dopiero w styczniu 1991 r., a podjął we własnym mieszkaniu przy al. Róż niespełna dwa tygodnie wcześniej. Marian Orzechowski poczynił natomiast obserwację bardziej ogólnej natury: „«Ekipą Jaruzelskiego» byliśmy tylko oficjalnie – na posiedzeniach Biura, na zewnątrz, ale nigdy w życiu prywatnym”. Te uwagi, które uważam za reprezentatywne dla szerszej literatury wspomnieniowej, wskazują, że Wojciech Jaruzelski jedynie w minimalnym stopniu rozwijał kontakty na pograniczu świata prywatnego i zawodowego (politycznego). Jerzy Urban we wspomnieniach wprost określał go mianem „ascety władzy”, czyli osoby bez reszty poświęconej pełnieniu swoich funkcji oficjalnych.
To pozwala zrozumieć charakter relacji, jakie Jaruzelski utrzymywał z najbliższymi wojskowymi w gronie swoich współpracowników, w zasadzie naturalnie opartych na wojskowej dyscyplinie. Dobrze oddaje to wspomnienie Michała Jani szewskiego, który zapytany w połowie lat dziewięćdziesiątych, czy przyjaźni się z Generałem, odpowiedział twierdząco i jednym tchem dodał: „Nie mówimy sobie po imieniu. [...] Nadal, gdy dzwonię do niego, to się melduję”. Z Siwickim i Kiszczakiem Jaruzelski był co prawda na „ty”, ale także im wydawał rozkazy. Sądzę, że aspekt ten – dalece wykraczający poza ramy symbolu – nadawał ton ich relacji. Że była ona bliska, nie ma wątpliwości. Ciosek wspominał: „Sądzę, że spotykali się codziennie, oceniając sytuację na bieżąco, a później planowali dalsze ruchy. Byli przyjaciółmi i mieli do siebie zaufanie”. W żadnej mierze nie oznaczało to jednak, że ich relacja była równoprawna.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego bezpośrednio pod tym linkiem!
Jednocześnie łączyły ich doświadczenia życia koszarowego. Wskutek socjalizacji na wspólnym gruncie zawodowej służby wojskowej, którą można uznać za spełniającą kryteria Goffmanowskiej instytucji totalnej, w zespole najmniejszy dystans dzielił lidera właśnie od wojskowych. Taki obraz wyłania się także ze wspomnień współpracowników Jaruzelskiego z lat osiemdziesiątych.
Bardzo istotnym elementem łączącym członków zarysowanego przeze mnie zespołu Jaruzelskiego było także to, że każdy z nich – za wyjątkiem Kazimierza Barcikowskiego – znalazł się w ścisłej elicie władzy dzięki decyzji samego Generała. Już IX Zjazd PZPR w lipcu 1981 r. w zasadniczej mierze przerwał ciągłość najwyższego kierownictwa – ze składu Biura Politycznego ostali się wówczas jedynie Kania, Jaruzelski, Olszowski i Barcikowski. Z czasem obok dyktatora pozostał tylko ten ostatni. Warto dostrzec w tym element szerszego procesu będącego odpowiedzią na niezadowolenie szerokich mas partyjnych z polityki kierownictwa w okresie 1980–1981, w wyniku którego wzmocnił się nurt populistyczny w PZPR, a Jaruzelski zaczął poszukiwać nowej, bardziej eklektycznej formuły legitymizacji władzy.
Nie ulega wątpliwości, że bezpośrednio zależni od dyktatora byli jego najbliżsi personalni doradcy, tacy jak Urban czy Górnicki. Awanse w strukturach siłowych, jakie stały się udziałem Kiszczaka czy Siwickiego, też nie byłyby możliwe bez zaufania ze strony Jaruzelskiego. Rakowski swoją karierę rządową w 1981 r. zawdzięczał co prawda po części Stanisławowi Kani, ale nie ma wątpliwości, że wielki comeback tego polityka w grudniu 1987 r. był li tylko efektem decyzji ówczesnego przewodniczącego Rady Państwa. Analogicznie należy rozumieć silną, choć ograniczoną głównie do spraw polityki zagranicznej rolę Józefa Czyrka, wzrost znaczenia Władysława Baki, widoczny zwłaszcza w 1988 r., i stale rosnącą w drugiej połowie lat osiemdziesiątych pozycję Stanisława Cioska. Jednym z motywów regularnie pojawiających się we wspomnieniach poświęconych Jaruzelskiemu – nie tylko pozostawionych przez jego najbliższych współpracowników – jest jego ogromny urok osobisty, magnetycznie oddziałujący na otoczenie. Pozostawiam na marginesie związek charyzmy Jaruzelskiego z politycznym sukcesem, jaki stał się jego udziałem w związku z wprowadzeniem stanu wojennego (aparat partyjny i wojskowy uznał wówczas Generała za zbawcę, któremu udało się ocalić kraj, ustrój, a także, w bardziej pragmatycznym wymiarze, ich osobiste interesy). W tym miejscu pragnę skupić się na relacjach interpersonalnych na linii lider–członkowie zespołu i sposobie, w jaki ci ostatni interpretowali ich współpracę polityczną. Abstrahuję tym samym od spojrzenia na te sprawy samego Jaruzelskiego.
„Największy umysł, z jakim się zetknąłem, przynajmniej wśród ludzi. Wielka i już nieuleczalna moja miłość”, w charakterystycznym dla siebie stylu oceniał Jaruzelskiego Jerzy Urban. W rozmowie z Martą Stremecką w 2013 r. mówił o Generale: „Ten człowiek ma magiczne właściwości i to nie jest magia polityczna, bo on w ogóle nie uwodzi w ten sposób. To jest jakaś magia osobowości”, a w innym miejscu tak wspominał ich pierwsze kontakty, jeszcze z 1981 r.: „Czym on mnie podbija? Po pierwsze niesłychaną lojalnością. W rządzie wszyscy się wszystkich boją nawzajem, a ja funkcjonuję w poczuciu bezpieczeństwa, bo jeśli palnę głupstwo, on mnie nie zdezawuuje, najwyżej w prywatnej rozmowie powie, żeby w następnej wypowiedzi coś dodać, coś ująć itd.” W kontaktach jeden na jeden Jaruzelski dawał więc Urbanowi poczucie, że jest traktowany szczególnie, że łączy ich zaufanie, które stawia ich niejako w opozycji do pozostałych uczestników misterium władzy – w jego wypadku członków rządu.
Można argumentować, że Urban, pełniący w obozie władzy rolę błazna (bliskiego, przy zachowaniu wszystkich proporcji, figurze Stańczyka), nie stanowi przypadku reprezentatywnego. Uważam jednak, że tak jest. Mechanizm dość lapidarnie przedstawiony przez Urbana znajduje potwierdzenie w wielu innych wspomnieniach. W 1999 r. Władysław Baka pisał: „Generał, oczywiście korzystając z pewnego doradztwa, ze wsparcia intelektualnego [...], stanął zdecydowanie po stronie utrzymania tego pakietu reform, po stronie zasady, że naszą linią jest kurs na reformy”. Odnosił się wówczas do poparcia, jakiego planom reformy gospodarczej w stanie wojennym udzielił Jaruzelski, jednoznacznie pokazując, że dyktator opowiedział się indywidualnie i szczególnie za jego właśnie pomysłem wyjścia z kryzysu. Traf chciał jednak, że wkrótce potem plany te zabrnęły w ślepy zaułek, choć Jaruzelski nie wycofał otwarcie swojego poparcia dla Baki. Ten najpierw utracił jednak swoją nieformalną rangę głównego brokera reform ekonomicznych, a następnie został zepchnięty na boczny tor krajowej polityki, gdzie jako szef NBP pozostał do 1988 r.
Analogiczny mechanizm można zrekonstruować w oparciu o wspomnienie Zdzisława Sadowskiego z długiej rozmowy, jaką odbył z Jaruzelskim. W 1987 r. ówczesny wicepremier w rządzie Zbigniewa Messnera długo klarował dyktatorowi swoje reformatorskie plany, a ze spotkania z nim wyszedł z przekonaniem, że nie tylko „nadają na tych samych falach”, ale też łączy ich relacja w pewien sposób unikalna. „Odczułem nić porozumienia. [...] Wyszedłem nad ranem, ale z przekonaniem, że mam pełne poparcie Generała dla realizowania programu reformy”, mówił w rozmowie z Pawłem Kozłowskim. Epilogiem historii zdecydowanego i wyjątkowego rzekomo wsparcia udzielonego ekonomiście przez Jaruzelskiego była jednak spektakularna klapa, którą przypieczętowało wymuszone odejście nie tylko ówczesnego wicepremiera, ale całego gabinetu Messnera we wrześniu 1988 r.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego bezpośrednio pod tym linkiem!
Przykładów podobnych sytuacji można podać znacznie więcej. Z jednej strony świadczą one o niezwykłym czarze, jaki roztaczał wokół siebie Jaruzelski, a z drugiej prowadzą do wniosku, że był zręcznym politycznym manipulatorem. Każdemu ze swoich współpracowników pozwalał wierzyć, że to właśnie jego rozwiązania są najlepsze i cieszą się autentycznym generalskim poparciem. Urban eufemistycznie stwierdzał, że Jaruzelski „kurtuazyjnie odnosił się do wszystkich współpracowników, ale to niekoniecznie odzwierciedlało jego rzeczywisty stosunek”. Jednym z bardziej symbolicznych dowodów jego manipulatorskiej zręczności są słowa, jakie skierował do Mieczysława Rakowskiego, który obejmując fotel premiera PRL, miał dlań stanowić „ostatnią deskę ratunku”. Awans Rakowskiego we wrześniu 1988 r. badacze przedstawiają z kolei jako spełnienie złożonej mu przez Jaruzelskiego jesienią 1985 r. obietnicy: „Ja do ciebie sięgnę”. Tymczasem Czesław Kiszczak w rozmowie z Aliną Mrowińską wspominał: „Generał Jaruzelski wielokrotnie mi mówił, że jestem jego rezerwą kadrową, że jak przyjdą ciężkie czasy, to do mnie sięgnie”. Wypowiedzi te nie były w sensie ścisłym kłamstwem, lecz stanowiły rodzaj manipulacji. Sugerowały, że obydwu politykom należy się miano najbardziej zaufanego współpracownika dyktatora, lecz ten tak Rakowskiego, jak i Kiszczaka potraktował instrumentalnie.
Zarysowane wyżej spostrzeżenia prowadzą mnie do wniosku, że zespół Jaruzelskiego składał się z polityków niesamodzielnych, z których właściwie każdy swoją pozycję w systemie władzy zawdzięczał kaprysowi dyktatora. Dodam, że w latach osiemdziesiątych z kierownictwa odsunięci zostali Stefan Olszowski oraz Mirosław Milewski, uważani za najgroźniejszych potencjalnych konkurentów Jaruzelskiego – ostatni politycy, o których można powiedzieć, że nie byli zależni od jego decyzji, jako że powszechnie uważano ich za „ludzi Moskwy”. W najbliższym otoczeniu Generała pozostali tylko ci, którzy byli przekonani, że odgrywa on nadrzędną rolę w systemie władzy i góruje – także w sensie intelektualnym czy moralnym – nad resztą elity władzy.
Zespół bez lidera?
Wraz z nadejściem ery Gorbaczowa Moskwa dała krajom satelickim zielone światło dla zmian kadrowych. W konsekwencji pieriestrojkę witano z dużą nieufnością w rządzonych przez komunistycznych gerontokratów stolicach bloku wschodniego. Uszczuplenie władzy stało się udziałem Gustáva Husáka (w końcu 1987 r. zastąpionego przez Miloša Jakeša na stanowisku I sekretarza KC KPCz) czy Jánosa Kádára (w maju 1988 r. przesuniętego na dekoracyjne stanowisko przewodniczącego WSPR). Przetasowania te były wprawdzie możliwe z uwagi na podeszły wiek obu liderów (w momencie odejścia mieli oni odpowiednio 74 i 76 lat), lecz nie doszłoby do nich, gdyby w kierownictwach obu partii nie pojawiły się alternatywne warianty kadrowe. Innymi słowy, tak na Węgrzech, jak i w Czechosłowacji wewnątrz partii komunistycznych istniały koterie, które były w stanie wynieść swoich kandydatów na szczyty partyjnej hierarchii. W Budapeszcie nie doszłoby do objęcia stanowiska szefa partii przez premiera Károlya Grósza, gdyby nie połączył on sił z innymi wpływowymi politykami: sekretarzem KC ds. ekonomicznych Miklósem Némethem i Imre Pozsgayem, szefem Patriotycznego Frontu Ludowego (odpowiednika PRON), którzy zastąpili trwające przy władzy od 1956 r. „zmęczone kadry”.
W końcu lat osiemdziesiątych PRL nie doświadczył podobnych zmian personalnych. Co więcej, do absolutnej rzadkości należą wspomnienia, które wskazywałyby choćby na ich ewentualność. Stawiam tezę, że kluczowa dla takiego przebiegu wydarzeń była wewnętrzna architektura zespołu Jaruzelskiego – grupy polityków, których z liderem łączyły więzy lojalności i politycznej zależności, lecz którzy wobec siebie nawzajem w najlepszym razie utrzymywali daleko idący dystans.
Takiemu rozkładowi powiązań sprzyjały buzujące ambicje, które nasilały atmosferę rywalizacji pomiędzy członkami i walki o względy dyktatora – ostatecznego decydenta. Efekt, jaki przynosiły, bywał niezwykły. Ich ofiarą padła długotrwała i zażyła znajomość Mieczysława Rakowskiego z Jerzym Urbanem, sięgająca jeszcze początku lat sześćdziesiątych. Były redaktor naczelny „Polityki” przez długie lata odgrywał wobec swojego młodszego redakcyjnego kolegi rolę mentora. Sądzę też, że bez jego rekomendacji i wsparcia Urban nie miałby szans w sierpniu 1981 r. zostać rzecznikiem rządu. Na przełomie lat 1985 i 1986, gdy Rakowski znalazł się na politycznym bocznym torze, a Urban pozostał na swoim stanowisku, ich wzajemne relacje znacznie się jednak ochłodziły – innymi słowy, imponujący awans Zbigniewa Messnera, który objął wówczas funkcję premiera, wywołał między nimi „nieporozumienia i spięcia towarzyskie”.
Trudno uciec od konstatacji, że dla funkcjonowania zespołu Jaruzelskiego fundamentalne znaczenie miały osobiste relacje członków z Generałem, wyraźnie słabsze i mniej istotne z punktu widzenia procesu decyzyjnego były zaś relacje między samymi członkami. Wziąwszy pod uwagę powyższe uwagi, można więc zespół Jaruzelskiego uznać za przykład opisanej przez Jacka Tarkowskiego diady pionowej, w której jako patron występuje Jaruzelski, a rolę klientów odgrywają członkowie zespołu. Choć bowiem ci ostatni niewątpliwie współkształtowali w pewnej mierze rzeczywistość PRL, pozostawali w pełni zależni od Generała. Charakterystyczne jest również to, że gdy silniejszy diadyczny związek łączył osoby z bliskiego otoczenia Generała (casus Urbana i Rakowskiego), wkraczał on weń, tworząc układ triadyczny i każdą z nich przywiązując do siebie ściślej, aniżeli były one powiązane ze sobą nawzajem.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Transformacja ustrojowa w Polsce. Nowe perspektywy” pod red. Michała Przeperskiego i Daniela Wicentego bezpośrednio pod tym linkiem!
Na tym jednak rzecz się nie kończy. Jaruzelski potrafił też do własnych celów wykorzystywać konflikty między członkami swojego zespołu (o wzniecaniu ich z premedytacją można mówić tylko hipotetycznie). Rozpatrzmy kilka przykładów relacji interpersonalnych w ścisłej elicie władzy w końcu lat osiemdziesiątych.
Pomiędzy październikiem 1988 r. a lutym 1989 r. trwał ostry spór pomiędzy Mieczysławem Rakowskim a Władysławem Baką o polityczne ostatnie słowo na temat kształtu reform ekonomicznych. Rakowski opowiadał się zdecydowanie za daleko posuniętą samodzielnością rządu, Baka domagał się zaś respektowania nadzorczych uprawnień przysługujących zwyczajowo sekretarzowi KC ds. ekonomicznych (czy też, szerzej, funkcjonariuszom KC). Konflikt ten, mający wiele odsłon, został ostatecznie dzięki mediacji dyktatora zawieszony – ale, co charakterystyczne, nie rozwiązany – na posiedzeniu Biura Politycznego w końcu lutego 1989 r. Zdezaktualizowały go dopiero kolejne wydarzenia polityczne z podpisaniem porozumienia okrągłostołowego oraz zbliżającymi się wyborami czerwcowymi na czele.
Wiele wylano atramentu, próbując wskazać, kto był – parafrazując Andrzeja Micewskiego – „reformatorem miarodajnym” w zespole Jaruzelskiego. Być może miarodajny był tylko sam Jaruzelski. Paweł Kowal w swoim obszernym opracowaniu na temat polityki Jaruzelskiego w ostatnich latach istnienia PRL nie pozostawiał bowiem wątpliwości, że dyktator uznawał działania reformatorskie za wartość autoteliczną. Nie rozstrzygając obecnie, czy jest to stwierdzenie uzasadnione, podkreślić pragnę to, że plany reform powstające w otoczeniu Jaruzelskiego – jak choćby projekty „zespołu trzech”, raporty Górnickiego i propozycje OPZZ, Baki czy Rakowskiego – stanowiły jedną z możliwych dróg działania, a wybór I sekretarz pozostawiał własnej dyskrecjonalnej decyzji. Na tle reformatorskich – przynajmniej w założeniu – kroków podejmowanych przez Jaruzelskiego rozgrywały się zatem liczne konflikty, jak np. spory pomiędzy zapleczem rządu Messnera a grupą doradców skupioną wokół Górnickiego czy też pomiędzy Górnickim a Urbanem. Prowadziło to do zasadniczego osłabienia spoistości zespołu, a jednocześnie czyniło dyktatora niekwestionowanym panem sytuacji – on jeden pozostawał bowiem zwornikiem całego układu politycznego.
Przykładem najbardziej typowego modelu relacji wewnątrz zespołu Jaruzelskiego były zatem kontakty Kiszczaka i Rakowskiego. Jako szef MSW Kiszczak miał jasność, że jego rzeczywistym przełożonym jest I sekretarz KC, i nie pojawiał się nawet osobiście na posiedzeniach Rady Ministrów, gdy jej prezesem był Rakowski. Rakowski zmuszony był zaś tę sytuację tolerować, świadom, że Kiszczak ma rację. Do wyjątków w zespole Jaruzelskiego należała natomiast relacja pomiędzy Kiszczakiem a Siwickim, najbliższa chyba długotrwałej politycznej przyjaźni. Jaruzelski nie próbował jej w żaden sposób rozbić czy osłabić – a przynajmniej nie sposób znaleźć na to przekonujące dowody. Przyczyną tego było, jak sądzę, to, że od samego początku była podporządkowana ich relacjom z Jaruzelskim.
Wydaje się, że zasadniczym i nadrzędnym celem Jaruzelskiego było nieustanne utrwalanie własnej władzy, co w postępowaniu ze współpracownikami prowadziło go do stosowania różnych strategii osłabiania łączących ich więzi. Wypada zauważyć, że był w tym niezwykle skuteczny – do tego stopnia, że niska spoistość wewnętrzna zespołu Jaruzelskiego okazała się jedną z największych słabości obozu władzy wiosną 1989 r., gdy miał on ostatnią okazję, by zmobilizować się do walki wyborczej.
W czasie rozmów okrągłostołowych Stanisław Ciosek expressis verbis wskazywał, że „królowej się nie obraża”, czyniąc z Jaruzelskiego polityczny artefakt równy brytyjskiej monarchini. Był to jeden z licznych dowodów wierności, jakie dawali Jaruzelskiemu członkowie jego zespołu. To oni też wynegocjowali de facto zgodę opozycji na objęcie przezeń funkcji Prezydenta PRL. Z momentem, gdy do tego doszło – 19 lipca 1989 r. – zespół Jaruzelskiego przestał istnieć. Do Belwederu przeszli wraz z Generałem-Prezydentem bardzo nieliczni, a i to grono szybko zostało pozbawione jakiegokolwiek politycznego znaczenia.
* * *
Fenomen zespołu Jaruzelskiego miał daleko idące konsekwencje. Po pierwsze, był to czynnik osłabiający cały system polityczny PRL. Potencjalna niezdolność dyktatora do sprawnego wykonywania swoich obowiązków równała się faktycznej niemożności prowadzenia polityki, a nawet sprawnego administrowania. Przyczyniła się także do spektakularnej porażki wyborczej w czerwcu 1989 r.
Po drugie, Jaruzelski po wyborze na prezydenta bez sentymentów pożegnał się ze swoim zespołem, jedynie kilku jego członków zabierając ze sobą do Belwederu, gdzie współtworzyli oni Kancelarię Prezydenta PRL. Dowodzi to jego beznamiętnego, instrumentalnego stosunku do współpracowników. W gruncie rzeczy „zespół Jaruzelskiego” był inkarnacją modelu rządów jednostkowych, porzucającą jakiekolwiek korzyści z funkcjonowania kolektywnego kierownictwa.
Po trzecie, drobiazgowa analiza praktyki sprawowania władzy w końcu lat osiemdziesiątych pozwala wskazać, że ważnym czynnikiem funkcjonowania systemu były nie tylko procesy spontaniczne (np. lawinowy wzrost przedsiębiorczości). W nie mniejszym stopniu system komunistyczny – w wydaniu ukształtowanym przez Jaruzelskiego – ugrzązł w małej, codziennej polityce, obliczonej na stabilizację władzy. Ten ostatni czynnik należy zasadniczo doważyć w dyskusjach na temat ostatnich lat PRL.
Powyższe wnioski nie mogą też pozostać bez wpływu na ocenę politycznej działalności Jaruzelskiego jako szefa państwa i lidera partii komunistycznej w ostatniej dekadzie istnienia PRL i tym samym stanowią punkt wyjścia do dyskusji ze stworzonym przez niego samego wizerunkiem zawołanego reformatora