Zbyszko Cyganiewicz - mocarz spod Jasła
Miejscem narodzin Zbyszka była spora (dwa kościoły) galicyjska wieś Jodłowa koło Jasła, a nauki gimnazjalne zaczął pobierać w Stanisławowie. Już wtedy, przy wzroście 175 centymetrów, ważył 110 kilogramów – bez grama tłuszczu – i nikt z kolegów nie miał ochoty z nim zadzierać. Wszystkich kładł momentalnie na łopatki.
Pewnego razu do Stanisławowa przyjechał cyrk. Występował w nim austriacki siłacz Adolf Specht. Łamał podkowy jak zapałki, rozrywał żelazne łańcuchy, giął sztaby. Gdy mu doniesiono o młodym miejscowym atlecie, któremu nikt nie mógł sprostać, wyzwał Cyganiewicza do walki. Obiecał chłopcu 10 koron, jeśli wytrwa z nim tyleż minut. Zbyszko bez trudu zainkasował tę kwotę. Zarobił ją też i następnego dnia, mimo że Specht przedłużył okres próby do kwadransa. Trzeciego dnia Specht oznajmił, że da tysiąc koron temu, kto go zwycięży. Była to nadmierna już bufonada, gdyż Cyganiewicz rozprawił się z nim w ciągu dwóch minut. Ale nie otrzymał obiecanej nagrody. Gdy po nią przyszedł, rozwścieczony dyrektor przepędził go z cyrku.
Zdarzenie to wykorzystał przeszło osiemdziesiąt lat później reżyser Filip Bajon w psychologicznym filmie Aria dla atlety. Wzorowany na Zbyszku zapaśnik Góralewicz (grał go Krzysztof Majchrzak) pochodzi ze Stanisławowa i też walczy w cyrku z przeciwnikiem o nazwisku Specht. I tak samo jak Cyganiewicz jedzie w młodości do Niemiec, gdzie debiutuje walkami w cyrkach.
Człowiekiem, który przyhołubił Cyganiewicza i wprowadził go w arkana zapaśnictwa, był legendarny „Pytlas”, czyli Władysław Pytlasiński. To pod jego nadzorem trenował i dzięki niemu po krótkim czasie odnosił sukcesy w Wiedniu, Sewastopolu, Bukareszcie. Niebywale dramatyczny pojedynek stoczył w berlińskim cyrku Buscha z Belgiem Omarem de Bouillon. Opisał tę walkę szczegółowo w swych pamiętnikach Na ringach całego świata (1937).
„Po 46 minutach podniosłem go w górę i z krótkiego zamachu rzuciłem tak silnie na arenę, że podłoga jęknęła po jego ciężarem. Upadł tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność. W takim stanie przeleżał 12 minut i policja otoczyła mnie, sądząc, że stałem się mimowolnym
zabójcą. Na szczęście, dzięki wysiłkom lekarzy doszedł do siebie i mógł stanąć do dalszej walki”.
Po tej wygranej Cyganiewicz wyrobił sobie wielki mir wśród konkurentów i popularność na skalę globalną. Tłumy ciągnęły na jego występy nie tylko w Warszawie i innych polskich miastach, ale i na drugiej półkuli. W międzynarodowym turnieju wolnoamerykanki na stadionie w Argentynie stoczył 119 pojedynków.
Ostatniego dnia zawodów jego przeciwnikiem był doświadczony Amerykanin Abe Kaplan. Walczono według zaostrzonej formuły do trzykrotnego obalenia na łopatki. Nie doszło do tego, bo gdy Polak wyrzucił Kaplana w publiczność daleko za sznury ringu, ten legł nieruchomo i nawet nie próbował wstać. Arbiter odliczył przepisane regulaminem 20 sekund, lecz Kaplan nadal leżał, jakby wyzionął ducha. Po odczekaniu pięciu minut sędzia zachęcał go bezskutecznie do powrotu na matę, a po ponownym odliczeniu dwudziestu sekund ogłosił Cyganiewicza mistrzem świata.
Wcześniej – po walce w Paryżu z silnym jak tur Ukraińcem Iwanem Poddubnym – Zbyszko uzyskał mistrzowski pas w stylu klasycznym. Pod koniec pierwszej dekady XX wieku miał na koncie ponad 900 walk bez porażki. A potem jeszcze poprawi ten rekord do zawrotnego poziomu 1093 zwycięstw. Do dziś żaden zawodnik sportów walki nie zbliżył się nawet do tego wyniku.
W czasie, gdy Polski jeszcze nie było na politycznych mapach Europy, Cyganiewicz zawsze podkreślał swoją narodowość, występując jako Stanislaus Zbyszko. W Chicago kilkunastotysięczna sala wypełniana była w połowie polskimi widzami.
The powerful son of Poland – tak nazywali go dziennikarze. On sam pisał: „Moje zwycięstwa imponowały Amerykanom. A wtedy Polakami nikt się nie zajmował. Wobec żywiołu niemieckiego rzesza Polaków nie stanowiła żadnego czynnika”.
W Ameryce jego przeciwnikiem był między innymi sławny Frank Gotch. Zbyszko raz z nim zremisował, drugi raz przegrał, ale Gotch później zawsze go unikał. Do historii przeszły zmagania Cyganiewicza z niepokonanym Wielkim Gamą, indyjskim siłaczem, zwanym Lwem Pendżabu. Pewien patriotycznie motywowany maharadża jednego z indyjskich księstw finansował zagraniczne tournée Gamy, chcąc, by upokarzał zawodników z Zachodu, szczególnie Anglików. Cyganiewicz nie dał się jednak pokonać. Po prawie trzech godzinach walki toczonej pod gołym niebem przerwano ją, bo zapadał już zmrok, i ogłoszono remis. Po latach Zbyszko, mający już 48 lat, pojechał do Indii na rewanż i tam, niestety, błyskawicznie przegrał, ku radości pięćdziesięciu tysięcy widzów.
Odwagi i ambicji nigdy mu nie brakowało. Ofiarą jego potężnych bicepsów padł między innymi Anglik Ed Lewis, zwany Dusicielem, bo dławił przeciwników zakleszczającym szyję „krawatem”. Cyganiewicz zbliżał się już do sześćdziesiątki, gdy pokonał w Buenos Aires Argentyńczyka Gardiniego. Przekroczył siedemdziesiątkę, kiedy wezwał do walki olbrzymiego Włocha Primo Carnerę, który, nim został bokserem, uprawiał zapasy. Chciał dowieść, że Carnera jest tylko dużym i ciężkim brutalem bez talentu i klasy. Nie doszło jednak do tej konfrontacji, bo nie zgodziła się na nią nowojorska federacja zapaśnicza ze względu na wiek Polaka.
Konikiem Zbyszka były języki obce. Znał ich dziewięć i uczył się kolejnych nawet na emeryturze w stanie Missouri, gdzie kupił farmę.
Miał 87 lat, gdy przegrał walkę z chorym sercem.
W lipcu 2010 roku na mównicę sejmową wszedł poseł Jan Warzecha i zaskoczył Wysoką Izbę oświadczeniem, że pragnie jej przedstawić sylwetkę zapaśnika Cyganiewicza, który wsławiał Polskę na arenach całego świata.
Opisując jego karierę, przypomniał szkolną przynależność mistrza zapasów (w Stanisławowie i Krakowie) do drużyn Sokoła. To właśnie uprawiane tam ćwiczenia sportowe pod okiem wybitnych instruktorów były zalążkiem jego wielkich sukcesów. „Ale ma to również znamienny – kontynuował poseł – podkład romantyczno-patriotyczny”.
„Żyliśmy Sienkiewiczem i jego bohaterami. Byli nam bliscy i umiłowani – pisał w swej książce Cyganiewicz. – Pod tym właśnie wpływem zakładaliśmy kluby szermiercze i wstępowaliśmy do gniazd Sokolich”. Sienkiewicz naprawdę krzepił serca w czasach, gdy było to Polakom bardzo potrzebne.
A co skłoniło posła Warzechę do wygłoszenia tej oracji?
Aż dwie okoliczności. Po pierwsze, przypadała właśnie sto trzydziesta rocznica urodzin Cyganiewicza. Po drugie, poseł czuł się do swego wystąpienia szczególnie uprawniony, przyszedł bowiem na świat, tak samo jak Zbyszko, we wsi Jodłowa opodal Jasła.