Zapomniany strajk stoczniowców – 20 maja 1971 roku
Strajk stoczniowców 1971 – zobacz też: Strajk w Stoczni Gdańskiej, który obalił komunizm
Stoczniowcy sprzeciwili się nierównemu podziałowi premii eksportowej wśród załogi. W 1970 roku najniższa wynosiła około 600 złotych, z tym, że dla kadry kierowniczej przewidziano kwoty od 3.000 złotych wzwyż. W następnym roku minimalne wypłaty ustalono na pułapie tylko 300 złotych. Szeregowi pracownicy mocno naciskali na dyrekcję zakładu odnośnie równomiernego podziału premii, jednakże pracownicy z tzw. dozoru wyższego i kierownictwa nie chcieli się na to zgodzić. Była to jawna niesprawiedliwość, pokazująca pychę, a zarazem i głupotę stoczniowego kierownictwa. Nie minęło nawet pół roku od tragicznych grudniowych chwil, a stoczniowi decydenci nie wyciągnęli wniosków. Podejmując decyzję, która uderzała ekonomicznie w pracowników zakładu zaogniali tylko i tak już napiętą sytuację. Do przewidzenia, nawet dla laika było, iż tak pochopne zachowania mogły wywołać lawinę nieprzewidzianych zdarzeń. Zwłaszcza, że sytuacja w zakładzie była burzliwa i już wcześniej pojawiały się symptomy strajku.
14 maja sekretarz Oddziałowej Organizacji Partyjnej (OOP) z S-5, towarzysz Wieczorek informował, że stoczniowcy się buntują, nie tylko na jego macierzystym wydziale, ale także i na innych. Pojawiły się głosy, że jeżeli do 20 maja nie zostanie wypłacona premia eksportowa to robotnicy zbiorą się pod bramą numer 2. Największe niezadowolenie miało panować na wydziałach kadłubowych i silnikowych. Informacja została potwierdzona poprzez kontakty obywatelskie „Jurek” i „Franek” oraz „SJ”.
Przy okazji politycznie niebezpieczne dla władz stały się również żądania niektórych pracowników aby dyrekcja wywiązała się ze swoich zobowiązań i uczciła pamięć o poległych stoczniowców pamiątkową tablicą, zwłaszcza, że w 1971 roku kwiaty pod bramą nr 2 składano dość regularnie. W omawianym okresie wiązanka czerwonych goździków została złożona rankiem 17 maja. Kontakt obywatelski o pseudonimie „SJ” relacjonował, że wysłał jedną z pracownic pod bramę, aby usunęła kwiaty. Kobieta opowiedziała swojemu przełożonemu, że została ostrzeżona, iż kwiatów pilnował „wysoki brunet, który zdejmującym je wykonuje zdjęcia fotograficzne. Osobnik ten ma być prawdopodobnie z wydziału K-3”.
Również kontakt o pseudonimie „TL” wspominał w swym doniesieniu, iż stoczniowcy z wydziałów S-5, K-2 i K-3 planowali wystąpić z oficjalną petycją do dyrekcji zakładu o zbudowanie pomnika upamiętniającego poległych stoczniowców, traktując wstępne zapewnienia dyrektora zakładu o wmurowaniu na terenie stoczni tablicy ku czci zabitych stoczniowców za pewną informację.
Robotnicy zastanawiali się co właściwie się dzieje: czy zakład nie ma pieniędzy? Ktoś chce poróżnić pracowników fizycznych i umysłowych? A może ktoś umyślnie chce rozdrażnić robotników, aby doprowadzić do kolejnych rozruchów? Sami majstrowie i kierownicy przyznawali, że cała ta sytuacja po prostu „śmierdzi”, a stoczniowcy coraz bardziej „szumią”. Bano się kolejnego rozlewu krwi.
Na poszczególnych stoczniowych wydziałach zorganizowano 19 maja narady, podczas których sekretarze Podstawowych Organizacji Partyjnych (POP) informowali o podziale premii, jednakże znając partyjną nowomowę możemy przypuszczać, że przekaz był nieudolny i dla robotników niezrozumiały.
Robotnicy nie rzucali słów na wiatr. 20 maja, w godzinach od 9.30 do 13.00, doszło na terenie Stoczni Gdańskiej im. Lenina do strajku około 4000 osób, które zgromadziły się na placu przed budynkiem dyrekcji. Strajk miała zacząć 60-osobowa grupa stoczniowców z K-3. O godzinie 9.45 na placu montażowym wydziału W-2 zgromadziło się około 200 osób. Wraz z innymi stoczniowcami z wydziałów K-1, K-2, K-3 i W-3 udali się na plac przed budynek dyrekcji. O godzinie 10.00 protestowało tam już około 2000 osób. Oto relacja TW „Janek”:
Byłem od godziny 10.00 – przyszli z W-2 z butelkami z benzyną w kieszeniach […] esy z łomami. Z nazwisk, którzy byli uzbrojeni w rury to wachtowy z P-1, sędzia piłkarski /jąka się/, Pingot z pogotowia elektrycznego, Kunikowski – mistrz S-4 i wielu innych, których znam a nie mogę przypomnieć sobie nazwisk – W-1 malarze z farbami i pędzlami.
Oczywiście większość robotników była nieuzbrojona, ale przekaz agenta świadczył o narastającej frustracji stoczniowców, którzy żądali po prostu sprawiedliwego podziału premii eksportowej. Do zgromadzonych wyszedł, trzymając w rękach tubę, dyrektor techniczny Karol Hajduga, który próbował przemawiać do strajkujących. Nie było kompletnie nic słychać, więc po kilkunastu minutach zainstalowano głośniki. Dyrektor zapytał o przyczynę przerwania pracy. Otrzymał porcję gwizdów i wyzwisk – każdy w zakładzie znał powód strajku. Stoczniowcy krzyczeli: „Jak zaraz podpalimy samochody, to zaraz będziecie wiedzieć o co chodzi”.
Hajduga wyjaśnił protestującym, że dyrektora stoczni Zaczka nie było. Zaprosił na rozmowy do budynku dyrekcji delegację złożoną z przedstawicieli kilku wydziałów. TW „Janek” relacjonujący to wydarzenie stwierdził, iż wśród ludzi wchodzących do budynki poznał Szczepana Chojnackiego, sekretarza Rady Robotniczej z K-3, który to „zabierał głos” w czasie wydarzeń w stoczni w grudniu i w styczniu. W grupie znaleźli się też m.in. Henryk Lenarciak, przewodniczący Rady Zakładowej z W-4, znany władzom z udziału w rewolcie grudniowej, przewodniczący Rady Zakładowej z W-5 Machiewocz, Lech Wałęsa z W-4 oraz suwnicowa Anna Walentynowicz z W-2. Suwnicowa przemówiła do strajkujących i przytoczyła słowa premiera Piotra Jaroszewicza o wpływie załóg zakładów na podział premii:
Trzeba jeszcze raz sięgnąć do protokołu ze spotkania, to tylko błędna interpretacja ustaleń jest przyczyną nieporozumień. Rozejdźmy się, wróćmy do pracy, nie niszczmy niczego, a dyrekcja przekaże władzy nasze postulaty.
W międzyczasie, około godziny 10.20 do zakładu przybył dyrektor Zaczek. Na marginesie warto zwrócić uwagę, że podczas przerwy nikt nie pomyślał aby spróbować nakłonić ludzi do pracy. Zaproponowano nawet poszczególnym wydziałom limity pieniężne, które zostały odrzucone. Około godziny 10.40 dyrektor zakładu po rozmowach stwierdził, że kwestie rozdzielnia gratyfikacji pieniężnych zostaną jeszcze raz przedyskutowane i w miarę możliwości sprawiedliwie podzielone. Wspomniał także, że premia eksportowa nie podlegała opodatkowaniu.
Artykuł został opublikowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org „Opozycja w Polsce Ludowej 1945-89”, zrealizowanego dzięki wsparciu Europejskiego Centrum Solidarności :
Odniósł się także do problemu parkowania samochodów na placu dyrekcyjnym. Większość załogi nie było stać na kupno auta, dlatego też akceptowano w stoczni jedynie flotę zakładową. Prywatne samochody kuły w oczy, powodowały niedomówienia, wzbudzały po prostu zazdrość. Dyrektor zapewnił, iż ograniczy ilość parkujących samochodów. Z tłumu dochodziły pytania o niewłaściwe zachowania kierownictwa wobec szeregowych pracowników, skandowano zaś przede wszystkim nazwisko głównego inżyniera Ślepowrońskiego, którego zamierzano „wywieźć na taczkach”. Podobne wypowiedzi kierowano wobec kierowników Baranowskiego i Wojciechowskiego. Żądano „pozdejmowania” niektórych majstrów i kierowników. Dyrektor uspakajał protestujących, ale odnośnie zmian personalnych oświadczył: „Nie może by załoga ustawiała kierownictwo stoczni”.
Powrócił do rozdziału premii eksportowej obiecując, że listy z informacją publiczną, kto i w jakiej wysokości otrzyma premii zostaną wywieszone na poszczególnych wydziałach.
Świeżo w pamięci robotników zapisała się grudniowa rewolta. Pytania o wmurowanie tablicy upamiętniającej śmierć stoczniowców dyrektor według jednych zbył milczeniem, według innych strajkujących odpowiedział wymijająco.
W czasie strajku doszło do kilku incydentów z udziałem stoczniowców. Część robotników, jak wynika ze sprawozdań w wieku od 17 do 24 lat, zdemolowała 9 samochodów, w tym 5 dość poważnie: wybito reflektory, wygięto karoserię, spuszczono powietrze z kół, wydrapano napis „złodziej”. Kilku robotników trzymając w rękach urwane lusterka świeciła w okna budynku dyrekcji. W pewnym momencie światło słoneczne odbiło się od okularów jednego z pracowników stojących w oknie budynku. Strajkujący myśleli, że są fotografowani przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Grupa 30 stoczniowców wtargnęła do budynku szukając ludzi z MO i SB. Ostatecznie nikogo nie znaleziono, ale TW „Dąbrowski” w swoim doniesieniu wspominał, iż widział na ostatnim piętrze budynku pracowników SB z kamerą.
Skandalicznie mieli zachować się przebywający na terenie zakładu pracownicy Stoczni Remontowej, którzy usiłowali pobić pracownicę wydziału kadr Izabellę Ostrowską.
Strajk zakończył się już około 12.30, kiedy to większość stoczniowców usatysfakcjonowana zapewnieniami dyrektora Zaczka opuściła plac. Została grupa młodszych pracowników wyrażających głośno swoje niezadowolenia z warunków pracy:
Mówili, pomożemy, złodzieje, szubrawcy, kradną gdzie się tylko da.
Edward Gierek najpierw pomożecie, a potem znowu na wzór lat uprzednich zaczyna oszukiwać […] robotnicy jedzą margarynę, a burżuje kupują sobie samochody za pieniądze robotników.
Około godziny 13.30 plac opustoszał. Władze sondowały, czy strajk rozciągnie się na kolejne dni, ale z zebranych informacji wynikało, że stoczniowcy byli zadowoleni z takiego doraźnego rozwiązania. Mówiono: zobaczcie, oni dzielili kilka miesięcy, my podzieliliśmy premie w dwie godziny.
Od rana 21 maja na wydziałach trwały zebrania, podczas których kadra kierownicza wyjaśniała robotnikom zasady podziału premii. Stoczniowcy obawiali się również reperkusji ze strony kierownictwa zakładu. Henryk Lenarciak mówił:
[…] w administracji są tacy którzy chcieliby aby tych którzy spowodowali wczorajsze zajścia pod dyrekcją ukarać, względnie zwolnić z pracy i między innymi w tym celu w poniedziałek ma przyjechać Sekretarz KW do stoczni i będą rozpatrywać ten problem.
Sekretarz przyjechał do stoczni, ale głównie po to aby zbesztać stoczniową organizację partyjną, kompletnie nieaktywną 20 maja. Uświadomił działaczom, iż protest nie miał podłoża politycznego (pojawiły się głosy, iż robotnicy byli inspirowani przez jakieś „siły” i że na terenie stoczni istnieje zorganizowany ośrodek działający przeciwko nowej władzy) tylko ekonomiczne. Wytknął administracji, iż nie była w stanie na polecenie KW odpowiedzieć ilu pracowników przerwało pracę. Przestrzegał przed płaceniem robotnikom za tzw. przestoje włącznie z tym z 20 maja. Stwierdził, iż wielu kierowników nie dorosło do pełnienia swoich funkcji. Konstatował:
Przeszliśmy w grudniu wielką tragedię zaliczoną do tragedii narodowej i dlatego nie możemy dopuścić do jej powtórzenia. Nie możemy pozwolić na to aby narażona została godność narodowa.
Artykuł został opublikowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org „Opozycja w Polsce Ludowej 1945-89”, zrealizowanego dzięki wsparciu Europejskiego Centrum Solidarności :
Podjęto decyzję o weryfikacji poszczególnych członków PZPR, ich przydatności do organizacji, aktywności, płacenia składek członkowskich. Plenum przyznało we wnioskach, iż stoczniowa organizacja partyjna wraz z jej aktywem znalazła się w impasie. Nakazano powołanie na każdym wydziale specjalnych komisji (tzw. trójek), których zadaniem było przeprowadzenie rozmów z członkami i kandydatami organizacji partyjnej. Po ich odbyciu stan organizacji partyjnej wynosił 2836 członków i 116 kandydatów co stanowiło około 18% upartyjnienia załogi (16436), co oznacza, że stoczniowa organizacja partyjna zmniejszyła swe szeregi o około 1,5% (z 3116 członków).
Wracając do kwestii związanej z ukaraniem niektórych protestujących SB uaktywniła agenturę stoczniową. Szukano nazwisk strajkujących i niszczących samochody. Kontakt obywatelski o pseudonimie „G” szczegółowo scharakteryzował uczestników protestu z wydziału K-3. Wymienił wspomnianego już Szczepana Chojnackiego („osoby znanej z okresu zajść grudniowych, styczniowych, aktywny zwolennik zbierania pieniędzy na wieńce i kwiaty dla poległych stoczniowców, jak i w zajściach majowych”), Romana Kawalca, Edwarda Biedrzyckiego, Jana Gazdę, Jana Rygielskiego i Czesława Kurandę. Robotnicy mieli wzywać innych pracowników stoczni do przerwania pracy i udania się pod budynek dyrekcji. Dodatkowo Roman Kawalec opowiadał o swojej podróży służbowej do Szczecina, że będąc na terenie stoczni on i jego koledzy złożyli kwiaty na grobach poległych stoczniowców.
W czasie strajku z 20 maja stoczniowcy często odwoływali się do „zajść w Szczecinie”. Nikt za bardzo nie wiedział co tam się działo, szerzono niesprawdzone informacje, a w warunkach strajkowych plotka była niebezpieczną bronią. W kwietniu 1971 roku, w Stoczni im Warskiego w Szczecinie faktycznie doszło do „ognisk zapalnych” na wydziałach rurowni i kadłubowni. Spowodowane były one m.in. rozpowszechnieniem plotki (sic!) jakoby stoczniowcy z Gdańska, mimo uzyskania gorszych wskaźników ekonomicznych mieli otrzymać wyższą trzynastą pensję. Źródłem protestu był brak jednolitego systemu premiowania spawaczy.
Atmosfera w zakładzie była w dalszym ciągu bardzo napięta. TW „Romek” wspominał, że planowano kolejny strajk już na 27 maja. Przyczyną miała być niska premia eksportowa oraz żądanie wyrównania zasiłków chorobowych. Padł nawet pomysł aby do protestu włączyć tylko kobiety, ponieważ wobec wcześniej strajkujących planowano wyciągnąć konsekwencję, ze zwolnieniem z pracy włącznie. Skąd ta obiegowa opinia, że kobietę było trudniej wyrzucić z pracy – nie wiadomo, wszak kilka lat później Annę Walentynowicz dyrekcja stoczni z pracy zwolniła.
Gęsta atmosfera udzielała się także i samym pracownikom. W szafce jednego z nich znaleziono anonim o treści:
Fopka huju jak podzieliłeś eksportówkę, uważaj żebyś nie miał siekiery w głowie.
Protest z 20 maja 1971 roku pokazał, że ani kierownictwo stoczni, ani partyjne władze w Gdańsku nie wyciągnęły żadnych wniosków z grudniowej tragedii. Obietnice przedstawione stoczniowcom na początku roku 1971 próbowano zamieść pod przysłowiowy dywan i po prostu przeczekać napiętą sytuację. Niespełnione postulaty wraz z brakiem regulacji spraw wewnątrz zakładu powodowały frustrację. Jeden ze stoczniowców mówił:
Na ulicę to już nikt nie wyjdzie, ale na Stoczni to się jeszcze dobrze zamiesza.
W sierpniu 1980 roku zamieszano porządnie.
Bibliografia:
- Archiwalia:
- Materiały IPN: IPN GD 0046/349/7; IPN Gd 003/16/2/1; IPN Bi 047/1601/12.
- Archiwum Państwowe w Gdańsku: 3593/45.
- Opracowania:
- Cenckiewicz Sławomir, Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010), Zysk i S-ka, Poznań 2010.
- Eisler Jerzy, Grudzień 1970, Geneza, przebieg, konsekwencje, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2012.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz