Władysław Mazurkiewicz – „Elegancki morderca”, zimny drań
Władysław Mazurkiewicz – „Elegancki morderca” – zobacz też: Karol Kot - „Wampir z Krakowa”
Przydomek, który przylgnął do Mazurkiewicza – „morderca-dżentelmen” lub w innym wariancie „morderca-elegant” – nie wziął się znikąd. Mazurkiewicz był człowiekiem zamożnym. Obracał się w wytwornym towarzystwie, jadał w drogich restauracjach i bawił się w popularnych nocnych kawiarniach. Zajmował luksusowe mieszkanie w centrum Krakowa i miał dobre auto (opla olympię), którym udawał się na wypoczynek w górach. Był elegancki i zabawny, miał nienaganne maniery oraz znakomicie grał w brydża.
I zabijał
Ktoś mógłby pomyśleć: „to prawie jak Patrick Bateman, bohater «American Psycho»!” Otóż nie. Mazurkiewicz nie zabijał, by stłumić egzystencjalny ból; zabójstwa były dla niego źródłem dochodu. Zawsze okradał swoje ofiary i dbał o to, by w chwili zabójstwa miały przy sobie coś wartościowego. Pierwszego zabójstwa Mazurkiewicz dokonał prawdopodobnie ok. r. 1940. Zajmował się wtedy nie do końca uczciwym handlem i szybko uzmysłowił sobie, że zajęcie to staje się dużo bardziej opłacalne, gdy kontrahenci i wspólnicy umierają przed odebraniem pieniędzy, które się im obiecało.
W czasie okupacji Władysław Mazurkiewicz odbierał swoim ofiarom życie, częstując je herbatą zatrutą cyjankiem potasu lub „przyprawionymi” za jego pomocą kanapkami z deficytową wówczas wędliną. Po wojnie morderca-dżentelmen zmienił modus operandi. Miał już wtedy samochód, więc proponował ofiarom przejażdżkę, zabierał je w ustronne miejsce i strzelał im w tym głowy. Zwłoki zwykle topił w Wiśle lub ukrywał głęboko w lesie. W nieco bardziej pomysłowy sposób pozbył się ciał mieszkających w sąsiedztwie sióstr de Laveaux – zamurował je pod podłogą w swoim garażu.
W zgodzie z Gestapo i UB
W czasie wojny Mazurkiewicz mógł liczyć na bezkarność dzięki dobrym układom, jakie łączyły go z funkcjonariuszami Gestapo. Po wojnie zawdzięczał ją prawdopodobnie temu, że w owym czasie ludzie często znikali bez śladu i lepiej było się tymi zniknięciami nie interesować. Korzystna dla Mazurkiewicza była także pogłoska o tym, że współpracuje on z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego i jest chroniony przez jego kierownictwo. Plotka była prawdopodobnie fałszywa (próbujący zweryfikować ją historycy IPN nie natrafili na żadne dokumenty, które jakkolwiek by ją potwierdzały) i nie można wykluczyć, że pochodziła od samego Mazurkiewicza. Wielu traktowało ją jednak bardzo poważnie i w rezultacie nawet jeśli ktoś wiedział coś niecoś o brzydkiej tajemnicy, bał się dzielić tą wiedzą z organami ścigania. Strach nie minął nawet wtedy, gdy Mazurkiewcza już oficjalnie oskarżono. Marek Hłasko, który był sprawozdawcą sądowym z procesu Mazurkiewicza i który również wierzył w jego układy z UB, pisał po latach w „Pięknych, dwudziestoletnich”:
Proces był jedyny w swoim rodzaju. Mazurkiewicz był szpiclem i prowokatorem UB i świadkowie bali się otworzyć mordę na procesie. Wszyscy wiedzieli, że pan Władzio jest mordercą, ale wszyscy myśleli, że wykonuje wyroki swych mocodawców z UB.
Zabił go, a on uciekł... z kulą w głowie
W końcu Mazurkiewicz dostał się w ręce milicji i prokuratury, a przyczynił się do tego przypadek. We wrześniu 1955 roku morderca-dżentelmen jechał samochodem z Zakopanego do Warszawy, a razem z nim podróżował warszawiak Stanisław Łopuszyński. Panowie przez chwilę rozmawiali, później Łopuszyńskiego zmorzył sen i wtedy Mazurkiewicz do niego strzelił. Niecelnie. Kula utkwiła w czaszce śpiącego, a on sam nie tylko przeżył, ale nawet nie wiedział, że do niego strzelano. Wyszło to na jaw dopiero kilka dni później, gdy nie mogąc ustalić przyczyny dręczących Łopuszyńskiego bólów głowy, lekarz skierował go na prześwietlenie.
W sprawie kuli w głowie Łopuszyńskiego wszczęto przeciwko Mazurkiewiczowi śledztwo, które nieoczekiwanie ujawniło także inne mroczne fakty jego życia. Wiadomo, że w postępowaniu przygotowawczym sformułowano przeciwko mordercy-dżentelmenowi ogółem nieco ponad trzydzieści zarzutów. Z większości jednak musiano się później wycofać, bo nie zdołano zebrać wystarczająco silnych dowodów na ich poparcie. Ostatecznie więc w akcie oskarżenia znalazło się ich tylko osiem. Sześć dotyczyło zabójstwa, dwa – usiłowania zabójstwa.
Mazurkiewicz stanął przed sądem latem 1956 roku. Prokurator żądał kary śmierci, obrona starała się uzyskać karę łagodniejszą, co nie było zadaniem łatwym. Zarzuty były wszak bardzo poważne, dowody mocne, a i sam Mazurkiewicz jasno i otwarcie przyznał się do popełnienia czynów, o które go oskarżono.
Obrona antropologiczna i socjalistyczna
Obrońcą Mazurkiewicza był mecenas Zygmunt Hofmokl-Ostrowski, doświadczony adwokat znany z ciętego języka i niezłomnego przekonania o tym, że klienta trzeba bronić wszelkimi środkami i za wszelką cenę. Na początku starał się on bronić Mazurkiewicza, odwołując się do twierdzeń popularnej przed wojną antropologicznej teorii przestępstwa. Dowodził, że cechy fizjologiczne jego klienta czynią go zabójcą z urodzenia, który musi zabijać i że nie jest w stanie powściągnąć swoich zbrodniczych instynktów, co z kolei powinno być uznane za okoliczność umniejszającą jego winę.
Gdy okazało się, że podobna argumentacja nie trafia do przekonania sądu, Hofmokl-Ostrowski postanowił wytoczyć o wiele cięższe działa i wykazać, że ukaranie Mazurkiewicza śmiercią sprzeciwiałoby się oficjalnej ideologii państwowej. Jego ofiary, argumentował obrońca, to dawni ziemianie, przedsiębiorcy oraz ludzie zajmujący się nielegalnym handlem złotem i dewizami, czyli zgodnie z doktryną humanizmu socjalistycznego, jednostki społecznie niepełnowartościowe. Pozbawienie takiej jednostki życia, konkludował, wypada uznać za czyn mniej szkodliwy niż zabójstwo robotnika i nie godzi się orzekać za nie najwyższej kary. Fortel był bez wątpienia sprytny, ale okazał się nieskuteczny. 30 sierpnia 1956 roku Sąd Wojewódzki w Krakowie skazał Mazurkiewicza na śmierć.
Wyrok wykonano
przez powieszenie, 29 stycznia 1957 roku w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Morderca-dżentelmen nie omieszkał zadbać o to, by jego legenda miała odpowiednio barwne zakończenie. Zapytany o ostatnie słowa, miał powiedzieć: „Do widzenia, panowie! Niedługo spotkamy się tam wszyscy!”
Władysław Mazurkiewicz – „Elegancki morderca” – zobacz też:
- Skorpion atakuje wieczorem. 6 sierpnia 1985 roku zapadł wyrok śmierci na jednego z nielicznych w polskiej historii seryjnych morderców – Pawła Tuchlina, nazywanego „Skorpionem”. Podczas trwającej osiem lat zbrodniczej działalności zabił on dziewięć kobiet, a jedenaście usiłował pozbawić życia.
Polecamy e-book Michała Przeperskiego „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Redakcja: Roman Sidorski