Witold Gombrowicz i historia pewnego skandalu
Na początku roku 1957 Czajka udała się do Ameryki Południowej, a że podróż była kosztowna, musiała zaciągnąć dług. Pisała w liście do Krzysztofa Malkiewicza, który wówczas przebywał w Montrealu:
Krzysiu, pójdź do Szwarca i powiedz mu, że śniła Ci się Czajka. Była po drugiej stronie jeziora i wołała coś do Ciebie przez srebrną rurę. Powoli zrozumiałeś, że woła: Poproś mojego kuzyna Szwarca, żeby mi przysłał 50 dolarów. Wolałabym 100, ale może tyle nie może.
Jak twierdziła, celem była wizyta u niewidzianych od lat brata Alfreda i siostry Ewy, którzy dom swój odnaleźli w Montevideo, unikając konsekwencji wojny. Należy jednak zaznaczyć, że Ewa mieszkała wówczas we Francji, co czyni deklarację Czajki częściową konfabulacją.
Przebieg podróży znany jest w przeważającej części z jej wspomnień. Zgodnie z nimi opuściła Warszawę jeszcze w styczniu. Początkowo zatrzymała się w Paryżu, gdzie spotkała się z Feliksem Topolskim, Józefem Czapskim, Henrykiem Berlewi i jego matką – początkującą, choć w wieku więdnącym malarką Hel Enri, a także Markiem i Giną Szwarcami. Po kilku tygodniach wyruszyła w dalszą drogę. Międzylądowanie w Rio de Janeiro i São Paulo przyniosło kolejne spotkania z dawnymi przyjaciółmi, oczekującymi na lotnisku na uosobienie „starej Warszawy”. Wśród nich znalazł się Dzik, niegdysiejszy kochanek Izabeli. W Montevideo, które było co prawda celem, ale nie kresem podróży przez wody, lądy i wspomnienia, rodzina czekała z otwartymi rękoma. Liczyli, że Izabela pozostanie na zawsze w ciepłym klimacie dobrobytu. Ta jednak wolała życie w ojczyźnie, cierpliwie znosząc wszelkie tego niedogodności. Jej decyzja nie znalazła zrozumienia. Miała rodzinie za złe uparte wzbranianie się przed tematem wojny. Zadecydowała o wcześniejszym wyjeździe do Argentyny. uprzedziła o tym Olafa Svensena (Jakuba Feldmana) i Witolda Gombrowicza i ruszyła przed siebie. Dobrym przeczuciem kierował się Gombrowicz, pisząc do Giedroycia 19 marca 1957 roku:
Jestem silnie wycieńczony w moim potencjale twórczym nadmiarem korekt – można oszaleć. Powieść zawiesiłem na kołku i w ogóle literatura już bokiem mi wyłazi. Najchętniej pojechałbym do wodospadów Iguazú. W dodatku przyfrunęła Bela Gelbhardt i muszę z tą wariatką zobaczyć się dzisiaj w Café Rex.
Przebieg spotkań z przyjaciółmi z lat trzydziestych opisała dokładnie w artykułach zamieszczonych później w tygodniku „Przekrój”, opatrzonych tytułem Korespondencja z Buenos Aires. Teksty opublikowane w numerach 689 i 690 tego poczytnego pisma stały się źródłem pozornej niezgody pomiędzy ich autorką a autorem Ferdydurke. O tym jednak później.
Zgodnie z relacją Czajki, powróciła do kraju w maju na pokładzie statku M/s „Czech”. Podróż dostarczyła jej wielu wzruszeń i rozczarowań, nade wszystko zaś – materiału do nowej książki wspomnieniowej.
Przeczytaj:
- Ja – Gombrowicz o sobie (?) Gombrowiczu
- „Kronos” w rękach historyków
- Paulina Sołowianiuk – „Ta piękna mitomanka” - recenzja
Rozpoczął się czas intensywnej pracy literackiej. Możliwe, że dokonywała wówczas ostatnich poprawek w autobiograficznym tomie obejmującym okres od narodzin po lata młodzieńcze, opatrzonym początkowo tytułem Dzieciństwo, później – Córka czarownicy na huśtawce. Wydania wspomnień znów podjął się Czytelnik. Już w listopadzie oddano je do składania. Ponadto nawiązała Czajka współpracę ze „Światem” i „Filipinką”, gdzie drukowała opowieści ze swego barwnego życia. W „Świecie” popularyzowała dodatkowo Gombrowicza, zamieszczając jego karykaturalne portrety przywiezione z Buenos Aires. Zyskała już wówczas duży rozgłos, zapraszano ją na spotkania z czytelnikami.
Wyraźnie dążyła do zrealizowania konceptu stworzenia autobiografii pełnej, bądź opisującej większą część życia, lecz pojęcie następstwa czasu było jej przy tym zupełnie obce. Ręce rwały się do pracy, kierował nimi entuzjazm, który szybko stał się ojcem chaosu. Ledwie ukończyła Córkę czarownicy na huśtawce i rozpoczęła spisywanie wrażeń z podróży do Ameryki Południowej, już miała na warsztacie część autobiografii obejmującej lata trzydzieste.
11 stycznia 1958 roku Feliks Topolski pisał do Czajki w odpowiedzi na jej prośbę o kilka ilustracji do wspomnień o Franciszku Fiszerze:
Kochana – gosposia – u nas sami zawsze gotujemy i sprzątamy! – ale Ci wybaczam ten wstęp do Twojego listu, który dla nas, ubogich demokratów, brzmi (chociaż nie jest) jak fąfy pańskie komunistów.
Czytam Cię często – b. prosto i pięknie i czule piszesz – cieszęsię, że robisz książkę o Fiszerze.
O moich rysunkach Franza: Dawno już przestałem „robić” ilustracje. „Robić” to znaczy rysować zgrabne „rysunki z głowy”. To nie ma nic wspólnego z „prozą poważnego artysty” – jest po prostu potrzebą i wyprztykaniem innej potrzeby. A więc ponieważ ciągle rysuję, łapię „naturę” – rysunki „łapliwe” z głowy stają się sztuczne i fałszywe. Rysunki łapane na gorąco służą czasem jako materiał do malarstwa – ale to już inna sprawa – nie do „sztucznych” rysunków.
Czy rozumiesz?
Ale mam propozycję, bo chciałbym Ci posłużyć Fiszerem. Mam fotografie i reprodukcje wielu Fiszerów i, gdyby Twoi wydawcy się godzili, mogłabyś mieć albo frontispiece jeden, albo nawet szereg wkładkowych, siatkowych reprodukcji. Jeżeli tak, to wynajdę takowe i będą do twojej dyspozycji.
Tak właściwe Czajce łapanie kilku srok za ogon nie ograniczało się wyłącznie do produkcji literackiej. Rozpoczęła wieloletnią współpracę z Polskim Radiem. Jerzy Broszkiewicz udostępnił jej scenę, która utrwalała wizerunek Czajki jako legendy, a jednocześnie pozwalała zaistnieć w chwili obecnej. Jeszcze na początku 1957 roku rozpoczęły się nagrania audycji Proszę mówić, słuchamy. W ciągu zaledwie trzydziestu minut Czajka była w stanie porwać słuchaczy opowieściami tak o niedawnej przeszłości,jak i „bredniach młodości i miłości”.Każda postać zyskiwała w jej ustach rangę bohatera: Leśmian, Gałczyński, utrillo, umierająca staruszka, anonimowy student politechniki, pies, wyimaginowany czarnoksiężnik Bosko. Wyrzucane przez nią słowa oddziaływały z mocą potężniejszą niż proza. Rozpoczynała przemowę ze względnym spokojem, jeszcze opanowana, by po chwili oddać się jej z pełnią namiętności. ulegała własnej ekspresji. Przyspieszała i zwalniała, zwalniała i przyspieszała, zniżała głos i krzyczała na przemian, pięścią uderzała w to, co było na podorędziu. Była platońską ideą charyzmy, żywiołem niesionym własnymi słowami.
Duch powodzenia nakazywał działać we wszystkich kierunkach. Minął zaledwie rok od ostatniej zagranicznej podróży, a już porwała ją myśl o kolejnych wojażach. Słała do Witolda Gombrowicza listy, zdradzając mu projekt rychłej wizyty. Nie dowierzał, a może obawiał się, że są to realne groźby starszawej diwy. Odpisał więc krótko, zdjęty jakby nagłym przerażeniem:
Droga Belu,
dobrze byłoby, gdybyś nieco opamiętała się. Tego Ci życzy szczerzeżyczliwy, załączając bukiet ukłonów
Witold Gombrowicz
7 III 1958
Nie opanowała się – życzyła sobie zrealizować projekt. Dwa miesiące później pytała o prezent, jaki Gombrowicz życzy sobie otrzymać z okazji spotkania. Odpowiedział w tonie jak poprzednio, ale haczyk zdawał się połknięty:
Droga Belu (daleko ci do tego, żebyś był Bella…)! Moja rada, żebyś wsiadła do pociągu Opanowanie, pojechała do miejscowości Opamiętanie i zamieszkała w pensjonacie Oprzytomnienie.
Co do prezentów, to owszem, to nawet zdrowa myśl, tylko naturalnie nie jakieś tam borówki czy sok żurawinowy, a np. aparat fotograficzny lub w ostateczności kilim (ale z tych kosztowniejszych). Zobaczysz, Belu, jak mi coś takiego ładnego przywieziesz, będę dla Ciebie dużo łaskawszy. Broń Boże nie przysyłaj niczego, bo pół dnia trzeba stracić na urzędzie celnym. Tymczasem! Uszanowanie.
Witold Gombrowicz
5 V 58
Trudno określić, na ile zamiar Czajki był poważny, a na ile stanowił rodzaj gry. Wiadomo jedynie, że w lecie wybrała się do Bułgarii. Najważniejsze, że listy słane do Gombrowicza wywołały „zaniepokojenie”– stan przez obojga przyjaciół ceniony. Był on przedsmakiem zaniepokojenia znacznie poważniejszego, którego przyczyna tkwiła w treści wspomnianych artykułów zamieszczonych w „Przekroju”.
I tak 22 czerwca 1958 roku publiczność zapoznała się z Korespondencją własną „Przekroju” z dalekiego Buenos Aires. Autorką była Izabella Czajka-Stachowicz – imię zapisano przez dwa „l”, by brzmiało „lirycznie i śpiewnie”. Rzecz traktowała o spotkaniu ze Svensenem i Gombrowiczem. Olaf, a właściwie Jakub Feldman, teraz przedstawiający się jako powojenny Jan Wolski, pierwszy czekał na Czajkę w Argentynie. Oto stał przed nią przyjaciel z czasów Kwadrygi, nierozłączny z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Zbigniewem Uniłowskim, z którym śpiewała przed laty piosenkę o białym słoniu. Twarz miał jak przed laty, choć włosy zupełnie siwe. Szybko okazało się, że posrebrzający głowy czas nieodwracalnie zmienił łączącą ich mityczną już relację. Choć przyjaźń próbowała być taka, jak niegdyś, ludzie okazali się zbyt słabi na podjęcie takiego wyzwania. Olaf był nieustannie zirytowany. Belę zaś drażniło jego osłabienie z powodu niedawnej operacji wycięcia migdałków. Szynka na stojącym przed nią talerzu nie miała smaku. Chleb był za twardy. Wdzięczność i radość ze spotkania zdominowało zniecierpliwienie i nietakt. Z odsieczą przybył Gombrowicz, wyszedłszy rzekomo z inicjatywą spotkania.
Och, jak radośnie powitałam Witolda – pisała Czajka dla „Przekroju”.
– Witek, Witek. Taki sam, wcale się nie zmieniłeś (co mu się stało z tą głową? Troszkę mu jakby zmalała, troszkę, odrobinkę wyłysiał i cały jakby się zasuszył). Patrzył na mnie. O, wiedziałam, co myśli: „co jej się stało, taka gruba baba, a była taka zgrabna, taka młoda”. On tak myślał, ja znowu swoje myślałam, ale on sto razy lepiej wyszedł po tych latach, to mu trzeba przyznać.
– Co mówić? Od czego zacząć?
– Bellu, opamiętaj się. Przede wszystkim opamiętaj się, Bellu.
Witold imię moje wymawia z jakimś specyficznym akcentem, lirycznie i śpiewnie.
Tekst pochodzi z ksiażki Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz:
Dalej nastąpiła istna komedia omyłek, opisana w kolejnym numerze „Przekroju”z 29 czerwca.Z mieszkania Olafa trafiła Czajka do Zofii Chądzyńskiej, znajomej Gombrowicza. Tam z miejsca poczuła się jak u siebie,w czym bynajmniej nie przeszkadzały pląsy, jakie Chądzyńska urządzać miała nago w swym apartamencie. Gdy umawiała Czajkę z Gombrowiczem, nie omieszkała uprzedzić o jego skąpstwie i obawach, iż literat każe niezamożnej kobiecie z Warszawy pokryć rachunki w restauracji. Wobec tego kolacja przebiegała w napięciu.
Witold zamówił u kelnera dla siebie langustę, dla mnie moule.
– A teraz porozmawiamy poważnie. Mam nadzieję, Bellu, że postarasz się opanować. Jestem tutaj przyjmowany przez najwyższe sfery. Rozumiesz chyba? Księżne, hrabiny, markizy – to mnie obowiązuje. Dlatego cię usilnie proszę, zachowuj się dystyngowanie, abym nie musiał się tłumaczyć ani uniewinniać, z kim widziano mnie w Sorrento. […] Przede wszystkim opowiedz mi, Bellu, na kogo mam napaść?
– Napaść? Co to znaczy, na kogo chcesz napaść? Po co napadać? Dlaczego chcesz napadać?
– Jak to, nie rozumiesz? Czy wiesz, że bez porozumienia ze mną drukują mnie w kraju? A jeżeli będą drukować mnie w kraju, to muszę przecież uświetnić to jakąś głośniejszą rozróbką, nawet jeśli chcesz, nazwijmy to skandalem.
– Ach… rzeczywiście… rozumiem…
– Więc posłuchaj mnie uważnie. Kto jest według ciebie najlepszym pisarzem w Polsce?
Czułam całą doniosłość. Rozumiałam… to ja miałam go napuścić.
Znaczy po prostu, zrobić któremuś z kolegów świństwo.
Padło na Adolfa Rudnickiego. Dalsza część wieczoru przebiegała w atmosferze dostojeństwa, by nie powiedzieć – snobizmu. Gombrowicz zawstydzał przedwojenną koleżankę brakiem arystokratycznego pochodzenia, ta zaś rewanżowała się oszustwami drażniącymi jego pańską wrażliwość. Bywanie w wyższych sferach nie oduczyło go naiwności…
Już 2 lipca Jerzy Giedroyc pisał do Gombrowicza, łącząc najlepsze pozdrowienia: „Widzę, że Czajka znęca się nad Tobą w «Przekroju»”. Zachowała się pyszna korespondencja, będąca reperkusją zasmakowania Czajki w publicystyce. Zniecierpliwiony Gombrowicz słał listy do brata Janusza oraz sprawczyni całego zamieszania z prośbą o głośne artykuły:
Czy prenumerujesz w dalszym ciągu prasę? Donoszą mi, że ukazało się o mnie coś tu i ówdzie (np. Czajka pisze o mnie w „Przekroju”), a nic mi nie przysyłasz. Prasę trzeba koniecznie stale prenumerować, bo ja muszę być au courant, Rena pisała, że pokazałeś im rozmaite drobiazgi o mnie, których mi nie przesłałeś – poślij to kiedy, a jeśli lotniczą nie warto, zwykłą […].
Byłoby lepiej, Belu, gdybyś konwulsyjnie nie ukrywała przede mną Twojego arcydzieła, dając mi jedynie do zrozumienia, że jestem „jak żywy”, bo sama wiesz, że ukryć się nie da i prędzej czy później do tego się dobiorę. Co do Twojej imaginacyjnej ANGINY PECTORIS, to nic jest w porównaniu z moimi imaginacyjnymi chorobami, które są po stokroć potworniejsze. Na ogół biorąc, jednak widzę, iż nieco opanowałaś się, a to, wierz mi, najważniejsze.
Bardzo ROZUMNIE I UMIEJĘTNIE postąpiłaś, dając karykaturę do „Świata”; zobacz, Belutko, czy nie mogłabyś jeszcze jednej gdzie wrzepić, ale w jakąś bardziej artystyczną i plastyczną revue. Zobaczy się, co tam naskrobałaś pod karykaturą, pewnie same głupstwa. Powinno być, że Mariano Betelú, młody i utalentowany rysownik argentyński, uzyskał ode mnie zezwolenie na studiowanie mojej głowy w czasie pobytu w Randilu (Argentyna) i że zrobił serię karykatur i rysunków, z których jedną zamieszcza się.
Czy znasz Elę Banach w Krakowie? Chyba żona Andrzeja Banacha, tego, co napisał książkę o modach. Poślij jej jedną karykaturę z listem, że proszę, aby gdzieś zamieściła ze stosownym podpisem, i nie zapomnij nadmienić, że nie piszę do niej i nie dziękuję za nowe prezenty, bo od kilku miesięcy jestem poza B.A., a adres jej zostawiłem – i że napiszę po powrocie. Naturalnie w tych tekstach pod karykaturami można wprowadzić warianty, np. że to oblicze NAJWIĘKSZEGO PISARZA etc.
Wyjątkowo, rzeczywiście, dorzeczny list napisałaś, tj. nieogólnikowy, opisując spotkanie z moim bratem, co dość mnie ubawiło. Belu. Ty może niezbyt opanowana jesteś, ale dosyć sprytna, zobacz, czybyś nie mogła wymyśleć jakiejś pracy dla pasierbicy (córka żony z Imałżeństwa) mojego brata, Stasi Cichowskiej, która jest jego finansowym filarem, a obecnie bez posady. Pisałem w tej sprawie do Iwaszkiewicza i Słonimskiego, a zapomniałem, że Ty najwięcej tutaj możesz zdziałać w świętym szale.
A więc już się wykręcasz z kosztownego prezentu? Trudno, przyzwyczajony jestem do wielbicielek z tzw. presupuesto economico. Ano, trudno! Niech i tak będzie! Czy to prawda, że Zosi Chądzyńskiej nie chcą wypuścić? A to byłaby ładna heca!
Uszanowanie 23 VII 58.
Adres: Roca Sus 1274.Nie zapomnij przysłać lotniczą całego Nr. Santiago de Astero. Argentyna.
Drogi Januszu,
od dawna nic od Ciebie nie zjawia się. Domyślam się, że nie ma nowin, ale chciałbym, żebyś mi przysłał trochę prasy, przynajmniej to, co Bela o mnie wypisała. Wiem jednak, że inne gazety też coś od czasu do czasu o mnie zamieszczają. […]
Pisała mi Bela, że byłeś u niej, i sympatycznie o Tobie wyrażała się. Napisałem do tej wariatki, żeby coś wymyśliła dla Stasi, i kto wie, czy nie wymyśli, bo w tych rzeczach jest niezmiernie chytra. Naciskaj. Bardzo się cieszę, że jedna z tych karykatur pójdzie w „Świecie”, zastanów się, co zrobić z innymi.
Zapoznawszy się wreszcie z wycinkami z „Przekroju” Gombrowicz odpowiedział w sposób dość nieoczekiwany – besztając autorkę kompromitujących rzekomo artykułów, a jednocześnie zdradzając zadowolenie z tak nietypowej popularyzacji jego osoby. Treść listu wysłanego do Czajki była zmyślna, prowokacyjna i wyraźnie wyrażała wolę publikacji.
Droga Belu,
przeczytałem. Głupstwo zrobiłaś, Belu, zamieszczając to w prasie, raz dlatego, iż, rzecz jasna, nie umiałaś odtworzyć mego stylu towarzyskiego (takie wyrażenia, jak np. „ci powiadam” albo „jak Boga kocham” zupełnie nie są moje), a po wtóre i co gorzej parceque camanque de grandeur. Piszesz o mnie, jakbyś pisała o byle chłystku. Zważywszy, że „Przekrój” jest poczytnym pismem, że Polacy mają, niestety, mentalność trywializującą i że mnie jednak zależy na tym, aby w kraju zdano sobie sprawę z mojej rangi i formatu, kiepską oddałaś mi przysługę. Ja sam z siebie robię pajaca – to wystarczy – inni niech się do tego nie biorą.
Ale obcowanie z ludźmi wybitnymi jest trudne i wymaga pewnego taktu, którego Opatrzność w niezbadanych wyrokach swoich Ci odmówiła. Zresztą, Belu, trudno wymagać, żebyś nie pisała głupstw. W każdym razie wybij sobie z głowy, że ja wymawiam „Bellu” lirycznie i śpiewnie i w dodatku ze „specyficznym akcentem”; nie, ja to wymawiam raczej z pewną świętą grozą. I uprzedzam, że jeśliby Ci się jeszcze raz zachciało pisać o mnie bez mojego zezwolenia, zniszczę Cię w prasie w sposób stuprocentowo okrutny. Nie ja jeden mam na Ciebie chrapkę, bo otrzymałem z kraju z 10 listów z wyrazami oburzenia i dyszących zemstą. Lepiej, Belu, zajmij się tymi karykaturami i tą sprawą mojej kuzynki, o której pisałem.
Ten list jest prywatny, ALE JEŚLIBYŚ CHCIAŁA ZAMIEŚCIĆ GO W „PRZEKROJU”, NIE MAM NIC PRZECIW TEMU. Załączam wyrazy prawdziwego poważania
Witold Gombrowicz
Buenos Aires, 17 VIII 58
Drogi Januszu,
przed kilku dniami doszedł mnie Twój list wraz z wycinkami. Bela mocno wygłupiła się, w ogóle poziom polskiej prasy jest okropny, „do podziwienia”, jak mówiła nasza Aniela, że takie bzdurki można drukować jako korespondencję z Ameryki czy opis podróży. Napisałem do niej dość surowo, myślę, że ta wariatka wymyśli coś dla Was, żeby mnie przebłagać.
Gombrowicz podjął obliczoną na zysk grę, Czajka natomiast nie miała zamiaru wystąpić z niej jako pierwsza. 22 października ukazał się w „Przekroju” ów list od Gombrowicza, odpowiednio zredagowany, ale i niezupełnie taki, jakim uczynił go autor. Kompilacja, której dopuściła się Czajka, zręcznie uwypuklała te jego cechy, które on, bezskutecznie, próbował ukryć:
Gombrowicz do Czajki
Kiedy do rąk Witolda Gombrowicza w Buenos Aires doszedł numer 690 „Przekroju”, w którym niemiłosiernie go opisała Izabela Czajka-Stachowicz, pisarz nadesłał Autorce list następujący:
Buenos Aires, 17 VIII 58
Droga Belu,
przeczytałem. Głupstwo zrobiłaś, Belu, zamieszczając to w prasie. Raz dlatego, iż, rzecz jasna, nie umiałaś odtworzyć mego stylu towarzyskiego (takie wyrażenia, jak np. „ci powiadam”, albo „jak Boga kocham”, zupełnie nie są moje). A po wtóre, i co gorzej, parce que ca manque grandeur [w przypisie: ponieważ temu brak dostojeństwa]. Piszesz o mnie, jakbyś pisała o byle chłystku literackim. Zważywszy, że „Przekrój” jest poczytnym pismem, że Polacy mają, niestety, mentalność trywializującą i że mnie jednak zależy na tym, aby w kraju zdano sobie sprawę z mojej rangi i formatu, kiepską oddałaś mi przysługę. Ja sam z siebie robię pajaca – to wystarczy – inni niech się do tego nie biorą.
Ale obcowanie z ludźmi wybitnymi jest trudne i wymaga pewnego taktu, którego Opatrzność w niezbadanych wyrokach swoich Ci odmówiła. Zresztą, Belu, trudno wymagać, żebyś nie pisała głupstw. W każdym razie wybij sobie z głowy, że ja wymawiam „Bellu” lirycznie i śpiewnie i w dodatku „ze specyficznym akcentem”. Nie, ja to wymawiam raczej z pewną świętą zgrozą. I uprzedzam, że jeżeliby Ci się jeszcze raz zechciało pisać o mnie bez mego zezwolenia, zniszczę Cię w prasie w sposób stuprocentowo okrutny. Nie ja jeden mam na Ciebie chrapkę, bo otrzymałem z kraju z 10 listów z wyrazami oburzenia i dyszących zemstą. Lepiej, Belu, zajmij się tymi karykaturami. W podpisie powinno być, że Mariano Betelú, młody i utalentowany rysownik argentyński, uzyskał ode mnie zezwolenie na studiowanie mojej głowy w czasie mojego pobytu w Tandilu (Argentyna) i że zrobił serię karykatur i rysunków, z których jedną zamieszcza się. Naturalnie w tym tekście pod karykaturą można wprowadzić warianty, np. że to oblicze NAJWIĘKSZEGO PISARZA etc. [w przyp.: ale podobny do Jerzego Putramenta, co?].
Ten list jest prywatny. ALE JEŻELIBYŚ CHCIAŁA ZAMIEŚCIĆ GO W PRZEKROJU, NIE MAM NIC PRZECIWKO TEMU.
Załączam wyrazy prawdziwego poważania.
WITOLD GOMBROWICZ
Tekst pochodzi z ksiażki Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz :
Tym razem Gombrowicz został poinformowany o publikacji w „Przekroju” przez samą adresatkę listu. Nadal utrzymywał pozory niezadowolenia, choć z pewnością dawno został przed swą byłą kompankę z Ziemiańskiej zdemaskowany. Nie ustawał też w próbach zaimputowania jej, że winna mu jest zrekompensować ujmę na honorze, niosąc pomoc rodzinie wielkiego, skrzywdzonego pisarza.
Droga Belu,
właśnie otrzymałem nakulfonioną przez Ciebie pocztówkę. Z najwyższym zdziwieniem dowiaduję się, że dałaś do „Przekroju”mój list. Dziwię Ci się mocno, gdyż oczywiście pozwolenie, jakiego Ci udzieliłem, nie może tu być żadnym argumentem i doradzam Ci szczerze, abyś zaniechała tych harców i co szybciej ten list wycofała, bo konsekwencje mogą być miażdżące. Co do Twojej przemowy, że od setek lat Polska etc., etc., to chciałbym wiedzieć, co znaczy „publicznie” i jak mam rozumieć: „nie licząc się z konsekwencjami”.
Co do mojej kuzynki Stasi Cichowskiej, to oczywiście nie jest żadną Marią, ale jeśli coś wynalazłaś dla niej, to ostatecznie wszystko jedno. Przychodzi mi do głowy, Belu, że mogłabyś w ogóle zająć się nieco moją rodziną, i tak np. moja siostra Irena, bardzo dystyngowana osoba, ma nader męczącą i dręczącą astmę i powinnaby przynajmniej raz na rok wyjeżdżać na kurację (ostatnio do Ciechocinka pojechała), a z tym kłopot, bo koń finansa mego w kraju nieco zdychawiczniał.
Otóż byłoby zdrowe, gdyby się udało wkręcić ją jakoś powolutku do Związku Literatów, żeby mogła korzystać z tych domów wypoczynkowych. Literaturą dotąd nie parała się, ale ostatecznie może dałoby się szkopuł przezwyciężyć. Ona była przed wojną prezeską arystokratycznego Stow. Młodych Ziemianek oraz członkinią Akcji Kat., ale nigdy polityką nie zajmowała się, jest osobą wielkich cnót i postępowych zasad oraz głębokiego, w dobrym stylu, katolicyzmu, a od wojny zawiaduje w Kielcach księgarenką, siedząc cicho i mając na utrzymaniu moją matkę. Zastanów się, Belu, czyby nie można wymyślić czegoś w tym sensie, żeby siostra wielkiego pisarza korzystała z tych waszych „wczasów” (okropne słowo!), ale nic nie działaj, póki nie udzielę zezwolenia. Dowiedz się, ile potrzeba nagryzmolić, żeby stać się członkinią Związku Lit. A więc Zosia, ha, ha, stanie się moją koleżanką, ha, ha. Daj jej do zrozumienia, że w tej nowej sytuacji byłoby sprytne z jej strony przywieźć mi prezent, np. aparat fotograficzny. Kłaniam
Witoldo Gombrowicz
23 IX 58
[Do Janusza]
[…] Razem z Twoim nadszedł list od tej wariatki z pokajaniem. Myślę, że powinna w końcu coś dla Was wymyślić (ona pisze, że już dla Stasi znalazła posadę, czy to prawda?), a także napisałem, żeby postarała się Renę wkręcić do Zw. Literatów, żeby mogła korzystać z tych domów wypoczynkowych.Jeśliby ta myśl była zbyt szalona, to w każdym razie trzeba by ją jakoś w tym sensie zużytkować, bo ona do tego nadaje się. Dla rozmaitości zakazałem jej najsurowiej publikowania tego listu mojego. Natomiast piłuj ją o te karykatury.
[Do Janusza]
[…] Widzę, że Bela niczego nie dokazała. Na samą myśl, że ta wariatka znów tutaj się staszczy, robi mi się słabo!.
Fragment listu Gombrowicza do autora karykatury zamieszczonej w jednym z październikowych numerów „Przekroju” ostatecznie potwierdza, że za wyreżyserowaną „aferę Gombrowiczowską” Czajce należała się wyłącznie wdzięczność. Trudno jednak było przyznać to tak wielkiemu, utalentowanemu niewdzięcznikowi.
[Do Mariano Betelú]
„[…] W Polsce za to wygląda, że masz szczęście, bo gruba wariatka BELA GELBHARDT [sic!] wydała książkę o swojej podróży do Argentyny i są tam dwa rozdziały o mnie sugerujące, że ja ją uwodziłem i tak dalej. Opublikowała je w piśmie „Przekrój” bardzo znanym. Ja wściekły wysłałem jej list z dość ostrymi obelgami, zabraniając jej pisać o mnie chociaż słowo i wymagając, by sama opublikowała ten list w „Przekroju”. Zastosowała się do tego po bolszewicku, wyznając swoje winy. Jak mnie informują z Londynu, ten mój dosyć sensacyjny list został opublikowany z Twoją karykaturą (nazwali ją portretem”, co mi się nie podoba). Prosiłem, żeby mi ją przysłano.
Drogi Januszu,
dowiaduję się z Londynu, że „Przekrój” zamieścił mój surowy list do Beli z jedną z karykatur.Proszę Cię,wyślij mi koniecznie tą stronę lotem – ten chłopak ciągle mi coś załatwia w Tandilu z wielkim poświęceniem, a ja dotąd nie zrewanżowałem się. Bela nadesłała nieprzytomne pismo, z którego wnoszę, że tego nie wysłała. Co się dzieje z resztą tych karykatur? Pech chce, że dwie, już przyjęte do „Preuves” w Paryżu, zostały zgubione w drukarni, a będziemy potrzebowali do styczniowego numeru – więc miej w pogotowiu, żeby zaraz wysłać, jak Ci napiszę. Obawiam się, że ta wariatka je pogubiła, a w każdym razie teraz, kiedy wyjechała, trudno będzie ustalić, gdzie one są. Bardzo Cię proszę, pilnuj tego, bo jeśli wszystkie poginą, w Paryżu i w Polsce, będzie kompromitacja.
Tymczasem Czajka odnosiła sukcesy. Jej najnowszą książkę Lecę w świat wzięły we władanie Iskry, przygotowując do wydania. Od kilku miesięcy na rynku księgarskim dostępna była Córka czarownicy na huśtawce. Pozycja zebrała raczej pozytywne opinie. Adam Klimowicz podkreślał w recenzji w „Nowych Książkach” oryginalność prozy Czajki. Kobiecość, urok osobisty autorki i jej szczególny stosunek do ludzi brał za elementy decydujące o powodzeniu publikacji. Trafił w sedno, stwierdzając, że najcenniejsze są w niej ulotne wrażenia codzienności, lekkość i wesołość. „Książka ta – pisał – nie jest żadną rewelacją w swoim gatunku i rewelacją wcale być nie zamierza, ani się na to nie sili. Wydaje mi się jednak, że mierzenie książek Czajki przy pomocy arsenału nowoczesnych narzędzi krytycznych byłoby tym samym, co strzelanie do ptaków z automatycznego działa”.