Wanda Rutkiewicz – „Na jednej linie” – recenzja i ocena
Wandy Rutkiewicz chyba nie trzeba przedstawiać. Urodzona w 1943 roku alpinistka i himalaistka jako trzecia kobieta na świecie, pierwsza Europejka i pierwszy obywatel Polski zdobyła Mount Everest. W sumie zdobyła osiem z czternastu ośmiotysięczników i oczywiście wiele, wiele innych szczytów. Warto podkreślić, że to właśnie ona tworzyła kobiecy alpinizm. Swoje życie zakończyła w górach: zaginęła 13 maja 1992 roku podczas ataku szczytowego na Kanczendzongę. Przez wiele kolejnych lat pojawiała się plotka jakoby Wanda miała tak naprawdę zejść z góry i zamieszkać w jednym z tybetańskich klasztorów. Historia nieprawdopodobna. Ale przyznam się, że sięgając po książkę miałem nadzieję odnaleźć ślady potwierdzające choć pewnym stopniu tę romantyczną tezę.
Obecna publikacja wydawnictwa Iskry to kolejne wydanie zapisków Wandy Rutkiewicz (pierwsze ukazało się w 1986 roku). Himalaistkę w pracy nad książką wspierała dziennikarka Ewa Matuszewska. Książka podzielona jest na jedenaście, chronologicznie ułożonych rozdziałów. Taki układ daje nam doskonałą możliwość poznania etapów dojrzewania Wandy Rutkiewicz jako alpinistki i himalaistki: od domu rodzinnego, kariery sportowej, pierwszych wspinaczkach w polskich górach, aż na sam szczyt – Mount Everest.
Czytając o Wandzie Rutkiewicz doszukamy się informacji, że była twardą, zdeterminowaną i upartą kobietą (spotkamy się nawet ze zdaniem, że miała wyjątkowo trudny charakter). Lektura „Na jednej linie” pozwala skonfrontować te twierdzenia z jej własnym świadectwem, pozwoli na poznanie drugiej strony medalu. Dowiemy się przede wszystkim, co czuje himalaista w trakcie planowania i podczas samej wyprawy górskiej. Tekst jest pełen „technicznych” aspektów dotyczących organizacji ekspedycji. Na pierwszy plan wysuwają się jednak tak naprawdę relacje między ludźmi. Autorka przedstawia nam całą rzeszę wspinaczy, zarówno ich światową i polską czołówkę, elitę, osoby najsławniejsze (spotykamy na przykład Reinholda Messnera), jak i nieznanych z imienia i nazwiska tragarzy, Szerpów, itp. Momentami duża liczba postaci obecnych w opowieści może utrudniać lekturę. Podobnie jest w przypadku wielu nazw szczytów, przełęczy, górskich przejść. Osobom nieobeznanym z górskimi terenami ciężko będzie sobie wyobrazić, gdzie właśnie zmierzamy lub gdzie się w danym momencie znajdujemy.
Z zapisków Rutkiewicz można odnieść wrażenie, że środowisko alpinistyczne jest bardzo nieprzyjazne, brutalne, a także przesiąknięte rywalizacją i chęcią bycia pierwszym, najlepszym (szczególnie w tamtych czasach).
Alpinizm jest sportem indywidualistów i wyprawa z nich się składająca wypracowuje sobie własne reguły dotyczące postaw, własne kryteria wartości i ocen ludzi. Dzięki temu „pozytywny uczestnik wyprawy” i „szwarccharakter” są rolami niekiedy wymiennymi, ten sam alpinista może jedną i drugą rolę grać na różnych wyprawach.
Z drugiej strony w książce nie brakuje sympatii, przyjacielskich gestów, czy wspólnej walki zespołu. Autorka z pewnością nie nastawia nas przeciwko innym wspinaczom. Sama zresztą podkreśla, że w himalaizmie największe znaczenie mieli dla niej współtowarzysze, wspinaczka i przyroda.
Podsumowując książka jest niezwykle ciekawa, czyta się ją szybko, ale z przyjemnością. Z pewnością zasługuje na bardzo mocne 6/10. Lektura napawa optymizmem i zdecydowanie mobilizuje, chce się zrobić coś, o czym zawsze się marzyło. I o tym mówią nawet ostatnie słowa książki:
Ci, którzy chcieli mnie słuchać, porozmawiać ze mną, obejrzeć zdjęcia z wyprawy, nie mieli szans na przeżycie tego, co ja. Być może marzyli o jakichś własnych Everestach nie mniej niż ja o swoim, być może dzięki mnie – jednej z nich – uwierzyli, że ich marzenia i tęsknoty za czymś „naj” mogą się spełnić...