Walc z Baszirem (reż. Ari Folman) – recenzja i ocena filmu
Niezwykłość tego obrazu polega również na technice wykonania. Nie jest to zwyczajna animacja, jaką znamy z disnejowskich kreskówek czy japońskich mang. Tutaj obraz przypomina surowy komiks (prawie jak siermiężny kpt. Żbik z lat 80.) czy tzw. żywe obrazy. Efekt ten został osiągnięty przez połączenie zwykłej animacji z techniką wycinankową wykonaną we Flashu. Niekiedy w tle, za postacią na pierwszym planie, wiszący na ścianie portret wygląda jak lekko zamglona fotografia. Osoby, które zgodziły się na rozmowę zostały przeniesione na ekran, jakby wprost na taśmie filmowej powstał rysunek. Animacja oddaje ich mimikę, charakterystyczne zachowanie. Poza dwiema osobami, wszyscy rozmówcy zgodzili się na podłożenie ich oryginalnego głosu, co jeszcze bardziej podkreśla wyjątkowość tego filmu. Jednak przez 90 minut nie oglądamy jedynie animowanych gadających głów. Wspomnienia rozmówców zamieniają się w obrazy z wojny – drogi do Libanu, walki na froncie, wspomnień z dzieciństwa w Izraelu w strachu przed atakami z powietrza. Bohaterowie opowiadają o przyjemnych chwilach przepustek, jak i o lęku, poczuciu bezsensu. Frontowe opowieści przypominają, jako żywo, obrazy z filmów „Pluton” czy „Czas Apokalipsy”, kiedy znużeni, czy też zdemoralizowani wojną żołnierze, surfują, strzelają dla przyjemności do wszystkiego, co się rusza, słuchają głośnej rozrywkowej muzyki, czołgami dewastują miasto. Obrazom tym towarzyszy muzyka opowiadająca o żołnierskiej doli i zabijaniu, w tym jeden utwór oparty na oryginalnej piosence Amerykanów walczących w Korei.
Film ten, oprócz oprawy wizualnej, ma też niecodzienne, przynajmniej w Izraelu przesłanie. Przez krytyków filmowych na całym świecie został okrzyknięty pacyfistycznym obrazem pokazującym absurd wojny. Sami Izraelczycy porównują się w nim do nazistów. Korespondent wojenny Ron Ben-Yishai, świadek rzezi w obozie dla palestyńskich uchodźców, przypomina obraz maszerującego z podniesionymi rękoma chłopca palestyńskiego, który wyglądał identycznie jak mały Żyd ze słynnego obrazka z getta warszawskiego. Wypowiedzi żołnierzy izraelskich przypominają mi trochę to, co Polacy mówili po wojnie: „Wiedzieliśmy, że coś się dzieje, ale co mogliśmy zrobić?” Bowiem za rzeź Palestyńczyków w dwóch obozach dla uchodźców, Sabra i Shatila, nie odpowiadali bezpośrednio Izraelczycy, ale wspomagający ich Falangiści, libańscy chrześcijanie, sympatycy zamordowanego prezydenta elekta Baszira Dżemajela... Nagi absurd wojny – wspierający żydów chrześcijanie mordują islamistów. Ta łatwość wspierania silniejszej w danej chwili strony walczącej przypomina bliższy nam geograficznie konflikt w byłej Jugosławii, rozgrywający się na początku lat 90. Przypominają to również ostatnie, wstrząsające sceny filmu, po których na sali nastąpiła kilkuminutowa cisza.
„Walc z Baszirem” został zakazany we wszystkich państwach arabskich. Dzięki swojej wyjątkowej treści i animacji został nominowany bądź nagrodzony prestiżowymi statuetkami. Uznano go za przełom w podejściu do wojny w Libanie, kwestii palestyńskiej, postawy i metod działania państwa Izrael wobec przeciwników. Tematyka filmu okazała się bardzo aktualna wobec zeszłorocznych działań izraelskiego rządu w Strefie Gazy. Po raz kolejny władze Izraela i jego żołnierze przyrównani zostali do nazistów.
Zredagował: Kamil Janicki