W.S. O’Brien w Polsce i na Litwie. Kraków–Wilno, maj–czerwiec 1863 (cz. 2: Spotkania z Polakami)
Zobacz pierwszą część artykułu.
Obszerne zapiski Irlandczyka nie są suchym itinerarium. O’Brien należał do podróżników, którzy ciekawi są ludzi, spotykanych po drodze. Nawiązywał kontakty łatwiej, niż można by się tego spodziewać po osobie jego urodzenia. Jego usposobienie było dość złożone, w Dublinie uważano go za nieprzystępnego i dumnego – o tyle mylnie, że był raczej zamknięty w sobie i na skutek swoich przeżyć skłonny do depresji, a z nadmierną dumą rodową, w jakiej go wychowano, starał się wedle własnych słów walczyć. Szerokie spektrum wcześniejszych doświadczeń i kontaktów zaowocowało obyciem i zdystansowaną życzliwością w stosunku do innych. Widać, że unikał popadania w stereotypy (zwłaszcza typowo brytyjskie) i krytykowania tego, czego nie rozumiał. Jego dzienniki pełne są przytoczonych wypowiedzi innych osób i opisów drobnych na pozór wydarzeń, które tworzyły klimat opowieści. Być może związane to było z zamiarem wydrukowania wspomnień (w swoich zapiskach często zwracał się wprost do czytelnika), do czego nigdy nie doszło, a przyczyniła się do tego niemiła konfrontacja z rzeczywistością zaboru rosyjskiego.
W pociągu jadącym z Krakowa do Warszawy żołnierze rosyjscy rutynowo zrewidowali bagaże i skonfiskowali do wglądu przez urząd cenzorski wszelkie obce druki. Było ich w walizkach irlandzkiego globtrotera wiele: od greckich gazet, po zakupioną w Rzymie książkę w języku irlandzkim. O’Brien otrzymał za wszystko pokwitowanie, dzięki czemu jego znajomi z Warszawy mogli później odzyskać odebrane materiały i przesłać je do Berlina. Cała historia została opisana w Lecture on Poland, ponieważ znakomicie ilustrowała sytuację panującą w zaborze rosyjskim. W Wielkiej Brytanii nie istniała cenzura prewencyjna; zdarzało się, że władze brytyjskie w Irlandii konfiskowały nakład jakiegoś czasopisma, lecz tylko na mocy nakazu sądowego, zwykle w okresie, gdy obowiązywało czasowe zawieszenie Habeas Corpus z powodu zaostrzonej sytuacji politycznej. Sama jednak myśl, że można zatrzymać czy skonfiskować jakieś pisma tylko po to, aby sprawdzić, czy nie zawierają niczego antypaństwowego, była dla osób wychowanych w kręgu kultury brytyjskiej egzotyczna.
Zamiast osobistych szczegółowych wspomnień, O’Brien wydał zatem drukiem swój wykład o Polsce, zawierający skróconą relację z podróży poddaną z konieczności mocnej autocenzurze, tak by nie narażać osób, które były jego informatorami oraz gospodarzami. Wymienił nazwiska tylko tych osób, które były znane jako ofiary represji carskich (hr. Wiktor Wacław Starzeński uwięziony krótko po wyjeździe Irlandczyka z Polski oraz pan Bielski, o którego doświadczeniach pisał „The Times”), oraz „krewnych”, O’Brienów de Lacy z Augustówka, u których odwiedziny były wytłumaczalne relacją klanową.
Rękopiśmienna relacja z pobytu w Krakowie nie różni się zbytnio od tej wydanej drukiem w [Lecture on Poland]. Przybywszy do miasta 20 maja 1863 roku (jego przybycie odnotował skrótowo dziennik „Czas” z 21 maja) zmuszony był (jak twierdził) pozostać tam 4 lub 5 dni, oczekując na paszport z Wiednia. O’Brien (zapewne prowadzony przez polskich przewodników, choć ich nie wymienia) zwiedził katedrę wawelską i był na Kopcu Kościuszki, robiąc przy tym ciekawe porównanie z celtyckimi kopcami w królewskiej Tarze (Hill of Tara), gdzie kiedyś mieli zasiadać jego przodkowie. Nie mamy żadnego świadectwa dyskusji irlandzkiego podróżnika z jakimkolwiek polskim celtofilem, który mógłby mu takowe porównania zasugerować – kandydatem na takiego interlokutora mógłby być w tamtych czasach najwyżej F.H. Lewestam z Warszawy, autor ekscentrycznej teorii o celtyckim pochodzeniu Polaków, który nie należał jednak do zwolenników powstania.
Pan Bielski i zajścia w Giebułtowie
Poza tym O’Brien w towarzystwie niejakiego pana Bielskiego spoglądał na mury więzienia austriackiego, gdzie przetrzymywany był brat polskiego przewodnika, emigrant. Wyperswadowano Irlandczykowi próbę odwiedzenia osadzonego. Kierując się zasadą drukowania informacji jedynie o tych Polakach, o których pisano w prasie światowej, O’Brien przytoczył rozmowy z Bielskim i dramatyczną historię najazdu wojsk rosyjskich na jego chateau znajdujące się tuż pod granicą austriacką, w Giebułtowie. Zginęło wówczas kilku powstańców nocujących we dworze (nie sposób ocenić, czy chronili się tam za wiedzą właściciela), co najmniej jedna osoba została ciężko ranna, a mieszkańcy – sterroryzowani. O’Brienowi, przyzwyczajonemu do nieco innych standardów cywilizacyjnych, według których postępował angielski zaborca, to naruszenie miru domowego polskiego dżentelmena przez rosyjską soldaterię wydało się wstrząsające (a szczególnie opowieść gospodarza o tym, jak jego dziesięcioletniej córce przyłożono bagnet do piersi). Historię ową przytoczył „The Times” – zapewne dlatego, że ucierpiał też obywatel brytyjski Finkenstein zajmujący się handlem bronią.
Spuścizna po W.S. O’Brienie przechowywana w NLI zawiera niepodpisane (zapewne ze względów bezpieczeństwa) listy po francusku od jakiegoś Polaka. Z ich treści wysnuć można hipotezę, że ich autorem był Bielski (informacja o szczęśliwym uwolnieniu brata, pozdrowienia od żony i córki, echa wzajemnych dyskusji, wzmianka o partyzancie Bończa działającym niedaleko Giebułtowa).
Pan Bielski pozostaje dla mnie tajemnicą, ponieważ żadne źródło opisujące zajścia w Giebułtowie nie zatrzymuje się na jego postaci. Musiała to nie być jakaś ważna osobistość, tym niemniej, być może nie był to również ktoś zupełnie nieznaczny. W. Tokarz wspominał o negocjacjach prowadzonych we Lwowie w styczniu 1863 roku, tuż przed wybuchem powstania, pomiędzy częścią Białych popierających margrabiego Wielopolskiego, a konserwatystami krakowskimi; miał brać w nich udział obywatel ziemski Władysław Bielski. Rozmowy te przedstawił obszerniej, ale tylko z punktu widzenia jednego uczestnika, mecenasa Wrotnowskiego, W. Przyborowski, który Bielskiego nie wymienił.
Choć zwolennik metod Wielopolskiego, jakim był wspomniany Władysław Bielski, pozornie nie wydaje się mieć wiele wspólnego z panem Bielskim, którego dwór najechali Rosjanie kilka miesięcy później, jednakże w rzeczywistości nie można takiej możliwości wykluczyć. Wojska rosyjskie pacyfikujące powstanie stosowały odpowiedzialność zbiorową, wobec czego represje z ich ręki dotykały niejednokrotnie również przeciwników walki zbrojnej. Ponadto nie wiemy, czy Bielski pozostawał zwolennikiem Wielopolskiego również w późniejszym okresie – wobec bieżących wydarzeń wiele mogło się zmienić. Według Przyborowskiego, delegatów do dyskusji z Galicjanami wysłała sama Dyrekcja Białych, a wśród zasiadających tam osobistości był również bankier L. Kronenberg, późniejszy zwolennik powstania.
Znaczenie Władysława Bielskiego dla negocjacji w Galicji staje się bardziej zrozumiałe, gdy odkryjemy jego powiązanie z krakowską rodziną Helclów: O’Brien napisał, że bankier krakowski Helcel dał mu listy polecające, które otworzyły przed nim drzwi polskich elit; pan Bielski był zaś szwagrem owego Helcla. Prawdopodobnie był to ten sam Władysław Jan Bielski z Białej i Woli Bielskiej h. Jelita, którego żoną była Anna Helcel, być może siostra Ludwika Edwarda (1810–1872), bankiera, i Antoniego Zygmunta (1808–1870), polityka krakowskiego i historyka rodu Helclów. Znajomy O’Briena z przygranicznego chateau, możliwy autor długich listów do Irlandczyka, mógł być zatem osobą wprawdzie niezbyt głośną, ale dobrze skoligaconą i ustosunkowaną.
Młody hrabia Czapski
Jak była o tym mowa, o innych napotykanych osobach podróżnik wspominał bardzo selektywnie. Jadąc pociągiem z Krakowa do Warszawy odbył rozmowę z młodym oficerem powstańczym, szlachcicem pochodzącym z zaboru pruskiego, którego postawa wzbudziła u Irlandczyka podziw. Pomimo iż niedawno otrzymał w spadku on sporą majętność, poszedł do powstania i w tym momencie nic poza Sprawą go nie obchodziło. Mając wgląd w niepublikowane dzienniki O’Briena, dowiadujemy się, że młodzieniec przedstawił się jako hrabia Czapski, miał mieć 23 lata i niedawno odziedziczyć posiadłość w „Posen, pruskiej części Polski”. Młody wiek nie przeszkodził Czapskiemu w osiągnięciu sławy żołnierskiej: był on według piszącego „jednym z najśmielszych przeciwników Rosji”, a służył pod Langiewiczem. Młody powstaniec chwalił się podróżnikowi swoim szczęściem wojennym: nie mniej niż dwanaście razy „był w ogniu” i wyszedł nawet niedraśnięty kulą, choć jego odzież nosiła ich ślady. Po krótkiej przerwie na odwiedziny w domu zamierzał powrócić do obozu.
Specjalnie podaję tu szczegóły zawadiackich opowieści nieznanego z imienia Czapskiego, aby umożliwić identyfikację tej postaci, spotkanej przez O’Briena w pociągu około 25 maja. Próbując odgadnąć jego tożsamość, napotykamy na przeszkodę w postaci popularności nazwiska i karier wojskowych w owej rodzinie, jednakże fakt odziedziczenia przez młodego oficera tytułu hrabiowskiego i majątku krótko przed powstaniem zawęża obszar poszukiwań. Z tego powodu należałoby wykluczyć potomstwo generała Józefa Czapskiego (1806–1900), który służył u Langiewicza, a wg. hasła z PSB miał się tam znaleźć w towarzystwie dwóch synów – nie była to rodzina o tytule hrabiowskim i nie posiadała znacznego majątku. Inny młody powstaniec z zaboru pruskiego, Bolesław Czapski (1839–1907), również nie pochodził z linii hrabiowskiej.
Spośród Czapskich-powstańców najbardziej prawdopodobnym kandydatem na towarzysza podróży O’Briena wydaje się młody Kazimierz Czapski z Bukowca na Pomorzu Gdańskim, urodzony 18 stycznia 1842 roku, młodszy syn Franciszka Czapskiego, który zmarł w 6 grudnia 1862 roku. W maju 1863 roku Kazimierz Czapski miał zatem 21 lat i ledwie od pół roku był w posiadaniu majątku i tytułu po ojcu. Nie zgadzają się tu dwie rzeczy: dokładny wiek oraz lokalizacja majątku. Bukowiec leżał nie na terenie Posen, czyli Prowincji Poznańskiej, lecz przylegającej do niej Prowincji Prusy Zachodnie. Rozważając tę niezgodność, trzeba wszakże pamiętać, że mamy do czynienia z niedokładną relacją, sporządzoną już pewien czas po tamtym spotkaniu (O’Brien zaczął ją pisać dopiero w Berlinie, po bezpiecznym opuszczeniu Cesarstwa Rosyjskiego), mogły zatem pojawić się w niej pewne nieścisłości, zwłaszcza wobec braku dokładnej znajomości geografii tej części Europy. Jeśli ktoś z Polaków pomagał później O’Brienowi w Dublinie, mógł nie znać rodziny Czapskich – emigrantowi z Królestwa zabór pruski mógł generalnie kojarzyć się z nazwą Posen). Co do wieku powstańca, nie można także wykluczyć niewinnej mistyfikacji ze strony samego zainteresowanego, który może uważał, iż wypadnie bardziej wiarygodnie jako oficer, jeśli doda sobie dwa lata.
Na osobę Kazimierza wskazuje także lista jego osiągnięć militarnych – choć nie był to samodzielny dowódca, wykazał się odwagą i talentami wojskowymi jako pułkownik Langiewicza. Żychliński pisze, że „słynny z waleczności i szalonej odwagi” Czapski „kilkakrotnie (...) powracał na plac boju”, co dowodzi jego ruchliwości i determinacji pasującej do obrazu młodego oficera spotkanego przez Irlandczyka. Pełen podziwu stosunek niemłodego podróżnika do Czapskiego ugruntowany był zapewne jeszcze głębiej, niż jego szacunek dla sprawy polskiej. W Lecture on Poland O’Brien napisał, że gdyby nie wiek, sam chętnie wziąłby udział w polskim powstaniu oraz zachęcałby do tego młodych Irlandczyków, pod warunkiem, że poradziliby sobie z barierą językową przynajmniej tak jak on. Obecni na wykładzie w lipcu 1863 roku Irlandczycy znali historię nieudanego powstania prelegenta, a zapewne także jego niełatwe stosunki z rodziną, w tym z synami, którzy nie podzielając poglądów politycznych ojca, nie rokowali nadziei na to, że kiedyś wezmą udział w walce o wolność Irlandii.
Hrabia magnetyzer i inni
Starając się dociec, jakie jeszcze kontakty z Polakami nawiązał w 1863 roku O’Brien, skazani jesteśmy na jego własne zapiski, ponieważ (jak wspomniałam wcześniej) jak dotąd nie udało się odnaleźć żadnej relacji polskiej na temat jego wizyty. Nie znaczy to, że takowa nie istniała, poruszamy się tu jednak w kręgu nazwisk w większości szlacheckich, których posiadacze wraz ze swoimi majątkami mieli znacznie ucierpieć w ciągu niemal 150 lat, jakie dzielą nas od tamtych wydarzeń. O’Brien bywał wśród elit, jednakże tylko sporadycznie gościł u największych magnatów jak Zamoyscy czy Lubeccy, po których dotrwały do naszych czasów znaczące spuścizny. Irlandzki podróżnik mieszkał i był przyjmowany dłużej u osób o mniejszym znaczeniu i majątku, do jakich należał wyżej wspomniany pan Bielski – zwykły szlachcic, choć skoligacony z arystokracją finansowo-polityczną Krakowa.
Można tu też wymienić warszawskich gospodarzy Irlandczyka: bankiera Józefa Rawicza, którego rodzina wedle słów O’Briena, „czyniła wszelkie możliwe wysiłki, abym miło spędził czas w Warszawie”, oraz mieszkającego w tym samym mieście hrabiego Adama Aleksandra Ronikiera, który dał Irlandczykowi list polecający do swego szwagra, Piotra O’Briena de Lacy z Augustówka.
Józef Rawicz był pochodzenia żydowskiego, co wobec wydarzeń II wojny światowej zmniejsza szanse na znalezienie materiałów dotyczących jego oraz jego rodziny. Na temat jego zażyłości z O’Brienem nic nie wiemy, można tylko dodać, że Irlandczyk nie wydawał się w swoich zapiskach robić różnic klasowych pomiędzy elitą herbową a finansową i o Helclach czy Rawiczach pisał z taką samą życzliwością, jak o innych. Nie obchodziło go przy tym niemieckie pochodzenie Helclów czy żydowskie Rawiczów. Odzwierciedla to być może stosunki klasowe panujące w Wielkiej Brytanii, gdzie związki arystokracji z finansjerą były czymś zwyczajnym (sam O’Brien odziedziczył imiona William Smith po „zwykłym” panu Smith, prawniku wzbogaconym na handlu ziemią, który był jego dziadkiem; posag panny Smith był znaczącym argumentem na rzecz zaakceptowania jej przez podupadłą finansowo starą rodzinę O’Brien).
Zapiski O’Briena zawierają dość frapujący opis wieczoru w salonie hrabiego Ronikiera, w czasie którego odbył się pokaz zdolności magnetyzerskich gospodarza. Medium gospodarza, młoda Francuzka, po zahipnotyzowaniu odpowiadała na pytania gości, między innymi o los poległego powstańca, którego czapkę jej podano – odpowiedzią kobiety był okrzyk bólu. Później na żądanie Ronikiera opowiadała ona, co w danym momencie porabia jej matka we Francji. O’Brien przyglądał się temu bardzo sceptycznie (odnotował, że uwierzyłby, gdyby tylko mógł sprawdzić, że to co mówiło medium, było zgodne z faktami). Ronikier miał uważać się za uzdrowiciela, który leczy hipnozą, sam jednak nie wydawał się być zdrowy. Irlandczyk zauważył wyczerpanie psychofizyczne gospodarza, które tłumaczył wyniszczeniem energii życiowej w wyniku praktykowania magnetyzmu. Czasy wojenne sprzyjają wierze w zjawiska nadprzyrodzone. Fascynacje okultyzmem Ronikiera musiały być niegdyś znane, co potwierdza poświęcona mu powieść pióra jego wnuka; niestety jest ona zbyt fantastyczna, aby stanowić materiał źródłowy, a o wizycie Irlandczyka nie wspomina.
Nie udało mi się dotrzeć do żadnych źródeł, które mógłby wskazać, którego z hrabiów Zamoyskich odwiedził w Warszawie O’Brien. Wiemy tylko, że miał od jednego z nich listy polecające do hrabiego Starzeńskiego i księcia Lubeckiego i że odebrał je w Warszawie, gdy zdecydował się jechać na Litwę. Wyklucza to z kręgu potencjalnych autorów tych listów hrabiego Andrzeja, który w tym czasie przebywał na wygnaniu w Paryżu (choć jego patriotyzm oraz pewne zainteresowanie Irlandią mogłyby na niego wskazywać). Być może wizyta u Zamoyskich, kimkolwiek by nie był gospodarz, była krótka i formalna, bo autor nic więcej o niej nie napisał.
Na Litwę
Historia podróży O’Briena na Litwę jest ciekawa: początkowo wcale nie miał zamiaru tam jechać, tym bardziej że nie było łatwo uzyskać od Rosjan pozwolenie na odwiedziny tej części imperium (przekonał się o tym dziennikarz „The Times” Edward Sutherland, którego na Litwę nie wpuszczono – być może z powodu zbyt mocno wyrażanych przez Anglika sympatii dla sprawy polskiej). Gdy jednak pojawił się pretekst do wyjazdu w tamte strony w postaci świeżo odkrytej rodziny O’Brien de Lacy, hipotetycznie spokrewnionej z podróżnikiem, wahał się on tylko przez chwilę. Litwa ciekawiła go nie jako atrakcja etnograficzna, lecz polityczna, jako część Polski, której nie objęła ochrona Kongresu Wiedeńskiego z 1815 roku. Otrzymał pomoc w postaci zarówno wspomnianych wyżej listów polecających, jak i towarzystwa niejakiego Juliusza Olędzkiego lub Oleńskiego (O’Brien pisał „Olendski”; w papierach po irlandzkim arystokracie znajduje się krótki list pożegnalny po francusku podpisany „Jules Olensky”), który był z Litwy i jechał pociągiem do Grodna. Oleński był dla podróżnika źródłem informacji na temat Rządu Narodowego, a w szczególności funkcjonowania polskiego państwa podziemnego na Litwie. O’Brien był szczególnie zbudowany informacją o skuteczności aparatu podziemnego w zbieraniu podatków. Z przyczyn oczywistych nazwisko tego towarzysza podróży nie znalazło się w Lecture on Poland.
Pobyt na Litwie, po dziewięciogodzinnej podróży koleją z Warszawy do Grodna, zaczął się dla O’Briena od poszukiwania kwatery. Było już zbyt późno, by jechać do O’Brienów de Lacy, którzy mieszkali dwie mile za miastem, w majątku Augustówek. Wszystkie hotele były pełne (zapewne dlatego, że wielu właścicieli ziemskich wolało przenieść się na czas powstania w spokojniejsze miejsce). W tych okolicznościach Irlandczyk zaryzykował udanie się do domu hrabiego Wiktora Wacława Starzeńskiego (1826–1882), do którego miał list polecający od niezidentyfikowanego Zamoyskiego (a także od Ronikiera).
Gościnność byłego marszałka grodzieńskiego przekroczyła oczekiwania O’Briena: pojawiwszy się w domu Polaka w porze kolacji, sądził, że będzie musiał poczekać, jednakże Starzeński kazał go niezwłocznie poprosić, zapewnił gościnę i natychmiast wdał się z nim w otwartą konwersację dotyczącą sprawy polskiej. Żeby ocenić postawę hrabiego Starzeńskiego, trzeba pamiętać, że w tamtym okresie żył on w nieustannym napięciu spowodowanym represjami, jakie spadły na niego za niedawny publiczny protest, i w każdej chwili oczekiwał gości nieco mniej sympatycznych, niż stary dżentelmen z Irlandii. W tej sytuacji mógł przyjąć dwie postawy: odgrodzić się od świata i cieszyć ostatnimi dniami spędzonymi we własnym jeszcze domu, z rodziną, lub też zaakceptować nieoczekiwanego gościa jako przedstawiciela Zachodu, któremu mógł opowiedzieć o polityce państwa rosyjskiego wobec Polaków. Poczucie misji do spełnienia zapewne poskutkowało wyborem drugiej opcji.
Aresztowano hrabiego 24 maja 1863 roku (s.s.), zapewne niedługo po opuszczeniu jego domu przez O’Briena. Szkoda, że jak się wydaje, nie pozostały po Starzeńskim żadne pamiętniki ani prywatne zapiski z tego okresu (na próżno szukałam ich jesienią 2010 roku w AGAD-zie, także Państwowe Archiwum w Grodnie odpowiedziało mi, że nic na temat Starzeńskiego ani O’Briena nie posiada). Rozmowa czynnego polityka polskiego, oczekującego na aresztowanie, proces i karę, z weteranem polityki irlandzkiej, który własne aresztowanie, proces i zesłanie miał już za sobą, mogła być ciekawa. Widząc, jak Rosjanie poddają represjom szlachtę polską na Litwie, jak konfiskaty majątków stopniowo zmniejszają polską własność na tych terenach, O’Brien poczynił uwagę, że podobnie postępowali Anglicy w Irlandii, przez wiele wieków wykorzeniając autochtoniczną szlachtę i zastępując ją własną. Jest wiele bezpośrednich i niebezpośrednich sposobów na konfiskatę – dodawał – i rząd rosyjski działał tu także niebezpośrednio, manipulując rządowymi pożyczkami hipotecznymi dla szlachty, karząc je spłacać wtedy, gdy taka spłata była najtrudniejsza. Jak pisał Irlandczyk, Rosjanie podburzyli też chłopów litewskich przeciwko szlachcie, w związku z tym wielu właścicieli ziemskich, żyjących w strachu, że ich domy zostaną zaatakowane albo przez Rosjan, albo przez chłopów, przeniosło się do miast.
Z domu Starzeńskich następnego dnia odebrał Irlandczyka młody „Pierre” Piotr O’Brien de Lacy, wieloletni oficer armii rosyjskiej. Rodzina jego otrzymała w prezencie od carycy Katarzyny II Augustówek, dawny dwór Stanisława Augusta, za zasługi. Pamiętnikarz tego nie komentował, choć kariera w armii carów Rosji robiona przez panów de Lacy – będących niegdyś irlandzkimi „dzikimi gęsiami”, czyli szlacheckimi emigrantami politycznymi – przypominała nieco sukcesy ekonomiczne brytyjskich osadników wojskowych w Irlandii, o których podróżnik wspominał wcześniej (nie wszyscy oni byli Anglikami). Ponieważ ród z Augustówka wygasał w linii męskiej, ostatni nosiciel nazwiska de Lacy uzyskał od Aleksandra II pozwolenie na przekazanie go mężowi swojej córki, Irlandczykowi O’Brienowi, oraz połączenie nazwisk de Lacy i O’Brien w jedno.
Rozmowa z polskimi O’Brienami była ponoć bardzo ciekawa, lecz autor zmuszony był uczynić w swoim pamiętniku uwagę, że nawet w prywatnych zapiskach nie powinien zdradzać zaufania Polaków, którzy otworzyli się przed nim podczas jego podróży (z uwagi zarówno na bezpieczeństwo, jak i uczucia osobiste). Chcielibyśmy może, aby podróżnik był osobą mniej taktowną, bo zapis rozmów zarówno ze Starzeńskim, jak i (z innych powodów) z O’Brienami de Lacy mógłby być interesujący.
Jedyne z uczuć młodszego de Lacy, jakie zdradził nam autor pamiętnika, być może ze względu na własną przeszłość, było bolesne wspomnienie udziału w wojnie węgierskiej 1848 roku oraz w walkach na Kaukazie w mundurze rosyjskiego oficera. Rozmowa z ojcem Pierre’a pozwoliła natomiast odkryć podróżnikowi, iż stary O’Brien urodził się niedaleko domu W.S. O’Briena Cahermoyle/Cahirmoyle, w zachodniej części hrabstwa Limerick. Ponieważ jednak wyemigrował stamtąd jako bardzo młody człowiek, nic już się w jego wspomnieniach nie zgadzało. Okoliczności (jak pisze enigmatycznie autor) nie pozwoliły mu dłużej zostać w Augustówku.
Z Grodna pojechał O’Brien do Wilna (w pamiętniku autor rozpisał się o wygodzie podróży rosyjskimi kolejami, oczywiście w pierwszej klasie). Odwiedził tam hrabinę Katarzynę Kossakowską z domu O’Brien de Lacy i jej małżonka, spędził z nimi wieczór i odnotował inteligencję gospodyni. Miasto Wilno i okolice niezmiernie mu się podobały i żałował, że spędził tam zaledwie krótki czas (dwie noce). Podziwiał malowniczą rzeźbę terenu i rzekę Wilię (której nazwy nie zanotował), a ze spaceru po mieście pozostało mu wspomnienie wielkich kościołów.
W drodze powrotnej
Z Wilna udał się podróżnik do Królewca, mijając po drodze Kowno, gdzie według pogłosek miał operować duży oddział powstańczy. O’Brien oddał się przez chwilę fantazjom na temat tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby był świadkiem walki – jak stwierdził, jego relacja być może skorzystałaby nawet na tym, gdyby został ranny. Nie było mu jednak dane zobaczyć żadnej potyczki. Podczas kolejnej długiej podróży znów wdał się w dyskusje ze współpasażerami (z pastorem rozmawiał po łacinie, z oficerami rosyjskimi po francusku). Zauważył, że opinie dwóch wojskowych na temat powstania polskiego były zupełnie różne i domyślił się, że ten, który stanął po stronie Polaków, gdy pierwszy opuścił przedział, musiał sam też być Polakiem.
W Królewcu O’Brien spędził dwie noce i napisał po francusku długi apel o pomoc dla Polaków, opublikowany później w formie listu do do Edouarda Ducpetiaux (1804–1868) – dziennikarza, członka komitetu belgijsko-polskiego w Brukseli. Irlandczyk wyjaśniał w nim, że przybył do Polski jako sympatyk wolności (wykazując się bezinteresownością, zaniechał porównań z Irlandią), ale gotów był odwrócić się od tej sprawy, gdyby potwierdziło się to, co o niej mówili Rosjanie – że jest to tylko wyczyn „nieodpowiedzialnych elementów”. Na miejscu przekonał się jednak, że w ruchu uczestniczą różne warstwy społeczne, a powstańcy są miłośnikami ładu, a nie tylko wolności.
O’Brien zaapelował o uznanie Polski za stronę w konflikcie, tak jak stronami były Północ i Południe Stanów Zjednoczonych. Uważał, że zamiast tracić energię w walce o interwencję dyplomatyczną w sprawie polskiej, przyjaciele Polski w Wielkiej Brytanii powinni raczej zbierać pieniądze na broń, która jest Polakom bardziej potrzebna. O’Brien, który dość dobrze orientował się w sytuacji, nie był zwolennikiem działań dyplomatycznych, o podjęcie których walczył w tym samym czasie jego rodak, John Pope-Hennesy. Weteran irlandzki pisał o sprawie polskiej jako o czymś, co nie przestanie istnieć nawet. jeśli powstanie przegra, dodawał jednak, że ewentualna interwencja mocarstw mogłaby zapobiec wielu cierpieniom.