Trzech poetów wyklętych
Kim jest poeta wyklęty? To postać osobna, samotnik, który próbuje udźwignąć ciężar swojej wrażliwości. Swojej literackiej tożsamości poszukuje poza utartymi schematami. Nie podąża za modą, nie szuka nagród, pragnie „dotknąć życia”. Właśnie takie jednostki stają się legendami literatury. Za życia często są niedoceniani, lub doceniani w mniejszym stopniu niż na to zasługują. Po śmierci są mitologizowani, stają się pomnikami literatury. Kto z nich ma najwięcej do powiedzenia?
Andrzej Bursa
Jesienią 1957 roku w Polsce nie ma już śladu entuzjazmu sprzed roku. Gdy w październiku 1956 r. Władysław Gomułka stawał na czele partii komunistycznej, kończąc wielomiesięczne przesilenie polityczne, cały kraj oczekiwał na wielkie zmiany. W powszechnym mniemaniu nowy I sekretarz miał poszerzyć granice demokracji, zdusić cenzurę, a może nawet pozwolić na założenie partii politycznych konkurencyjnych wobec PZPR. Stało się wręcz przeciwnie. W ciągu roku 1957 Gomułka stopniowo podporządkował sobie wszystkie elementy systemu komunistycznego. Władza tajnej policji uległa wzmocnieniu, a cenzurę zaostrzono. Najwyraźniejszym symbolem końca nadziei na polityczne zmiany w Polsce stało się zamknięcie tygodnika „Po prostu”, do czego doszło w początku października 1957 r.
Już wiosną 1957 r., w proteście przeciwko tłumieniu wolności twórczych i swobód dziennikarskich, z redakcji Dziennika Polskiego odszedł Andrzej Bursa. Ten młody człowiek dał się już poznać przede wszystkim jako autor reportaży drukowanych na łamach tej krakowskiej gazety, choć pisywał także m.in. dla jej działu rolnego. Dziennikarstwo nie było jednak dla Bursy pasją, ale życiową koniecznością. Nie udało mu się skończyć studiów bułgarystycznych na UJ – z powodu trudności materialnych zdecydował się na podjęcie pracy zarobkowej.
Bursa już jako dziennikarz zaczął pisać „do szuflady”. Był człowiekiem o silnie rozwiniętej wrażliwości i dlatego ciągła walka z cenzurą, brutalnie ingerującą w jego teksty była dla niego gehenną. Przełom przyniósł rok 1956. Zmiany polityczne przyczyniły się także do poszerzenia swobód kulturalnych. Wtedy też Bursa podjął współpracę z teatrem Cricot II stworzonym pod Wawelem przez Tadeusza Kantora oraz z kabaretem Piwnica pod Baranami.
Cała twórczość Bursy była protestem przeciwko sztucznej fasadzie otaczającego go świata. Domagając się poszerzenia wolności twórczych, bezceremonialnie wskazywał on na kondycję swojej współczesności. Jego wiersze były utrzymane w specyficznej stylistyce. Pełne brutalności i cierpienia mogą dziś służyć za niezwykły obraz epoki, w której jednostki są zupełnie zatomizowane i pozostawione same sobie, a więzi międzyludzkie nie mają żadnego znaczenia.
Przeczytaj:
Włączając się do uczestnictwa w życiu artystycznym Krakowa, Bursa nie stronił od manifestacji. Gdy tak oczekiwane przemiany październikowe spełzły na niczym, zerwał z partią komunistyczną, do której chciał wstąpić na fali zmian. Jednocześnie jednak podjął inną charakterystyczną decyzję. Wystąpił z Kościoła, buntując się przeciwko powszechnemu nawrotowi do manifestowanej pobożności, w okresie, gdy nie było to już publicznie potępiane. Nic zatem dziwnego, że wiosną 1957 r. w proteście przeciwko cenzurowaniu jego własnych tekstów, Bursa odszedł z Dziennika Polskiego.
Andrzej Bursa zmarł niedługo później, 15 listopada 1957 roku. Za życia nie doczekał się uznania. Nie opublikowano tomiku jego utworów, odmówiono mu również nagród na poetyckich konkursach. Uznanie przyszło dopiero po śmierci, gdy dostrzeżono w nim poetę-buntownika, do samego końca konsekwentnego nie tylko w poglądach estetycznych, ale także w postawie życiowej. Przez lata utrwaliła się legenda, że Bursa zmarł śmiercią samobójczą, choć nie była to prawda, bo zmarł na skutek wrodzonej wady serca. Pokazuje to jednak jak wielki głód autentycznej literatury panował w Polsce w połowie lat 50.
Rafał Wojaczek
W 1967 roku ustanowiona została Nagroda Literacka im. Andrzeja Bursy, przyznawana przez środowisko krakowskich krytyków. W początku lat siedemdziesiątych jej pośmiertnym laureatem został Rafał Wojaczek. Chociaż losy tego ostatniego układały się zupełnie inaczej niż losy patrona nagrody, to jednak obaj znaleźli się w gronie polskich „poetów wyklętych”.
Przede wszystkim, Wojaczek doświadczył za życia sławy. Debiut w roku 1965 przyniósł mu rozgłos i uznanie. Dzięki znajomości z Tymoteuszem Karpowiczem jego wiersze ukazały się wówczas w miesięczniku Poezja, dzięki czemu szybko okrzyknięto go wielką nadzieją młodego pokolenia polskiej poezji. Podobnym sukcesem okazały się jego kolejne przedsięwzięcia twórcze. Sezon, jego pierwszy tomik, zobaczył światło dzienne w 1969, a w kolejnym roku ukazała się Inna bajka.
Wojaczek był prawdziwym enfant terrible gomułkowskiej „małej stabilizacji”. Wychowany w stosunkowo zamożnej, dobrze sytuowanej rodzinie, był wyjątkowo niesfornym uczniem. Wyjątkowy talent literacki szedł w parze z trudnym charakterem, co zmusiło go do zmiany szkoły średniej. Na studiach nie było lepiej. Podjął naukę na polonistyce na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale już po semestrze zrezygnował, wyjeżdżając do Wrocławia. Tam właśnie przypadł szczyt aktywności pisarskiej Wojaczka. I właśnie tam dał się poznać jako obyczajowy prowokator.
Tekst jest inspirowany książką Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:
Autor Sezonu z rozmysłem kreował swój wizerunek „poety wyklętego”. Dużo czasu spędzał w knajpach, dużo pił, palił niewiarygodne ilości papierosów. Poza kilkoma bardzo krótkimi epizodami, stronił od pracy, utrzymywany przez rodziców. Stopniowo, wraz ze wzrostem aktywności twórczej pogłębiało się jego uzależnienie od alkoholu, a sytuacji nie ułatwiały też pojawiające się od początku lat sześćdziesiątych objawy choroby psychicznej. To właśnie nasilające się problemy osobiste doprowadziły do tragedii. Wiosną 1971 r. Rafał Wojaczek zażył śmiertelną dawkę leków.
W rzeczywistości gomułkowskiej Polski był człowiekiem osobnym, odbiegającym od wszelkich przyjętych standardów. Wykreował wizerunek „zbuntowanego cygana, romantycznego dekadenta, kwestionującego mieszczański porządek publiczny”. Jednocześnie poszukiwał autentyzmu, w swojej twórczości ukazując brzydotę i brutalność otaczającego go świata. Ta sprzeczność i nieszablonowy, na pokaz ukształtowany obraz poety-wykolejeńca doprowadziły ukształtowania się swoistego „kultu Wojaczka”. Po latach pozostaje on wciąż jednym z najchętniej czytanych polskich „niepokornych”. Sławą przewyższa go jedynie Edward Stachura.
Edward Stachura
Chociaż do końca swoich dni bardziej przypominał wiecznego chłopca niż dojrzałego mężczyznę, to przed tragiczną śmiercią zdążył osiągnąć pełnię sił twórczych. Uwielbiał pisać. Publikował dużo i przychodziło mu to bez trudności. Nie walczył z polityczną cenzurą, lubił natomiast otaczający go nimb artysty i uznanie, momentami bałwochwalcze, jakie przychodziło do niego z coraz szerszych kręgów czytelników. Kim był ten twórca? Krytycy okrzyknęli go „uśmiechniętym Dostojewskim”. Inni twierdzili, że „był partyzantem literatury i poległ pełniąc swoje funkcje frontowe”. Jak było w rzeczywistości?
W rzeczywistości Stachura poszukiwał prawdy o człowieku, prawdy o świecie, a właściwie Prawdy – przez wielkie P. Był autentyczny, nie chciał udawać, nie miał takiej potrzeby. Fakt, że jego twórczość wzbudzała entuzjazm krytyków i innych twórców, nie zmieniał go. Zachwyty wyrażane przez papieża literatury epoki PRL Jarosława Iwaszkiewicza czy przez Juliana Przybosia na czele pozwalały jednak szerzyć się popularności twórcy. A Stachura potrafił złączyć rosnącą popularność z autentycznym przekazem artystycznym. Wędrując po kraju i podróżując po świecie wykonywał swoje utwory stając się jednym z prekursorów poezji śpiewanej. Jak bardzo daleko był on od bieżących problemów politycznych, którymi żyli polscy literaci!
Gdy pisał o trudnym życiu drwala, sam pracował jako drwal. Stało się to punktem wyjścia do stworzenia jego legendarnej „Siekierezady”. Gdy przechodził swoje problemy i zwątpienia, przeżywał je od początku do końca samodzielnie. Wszystko to znajdowało odzwierciadlenie w jego szkicach i utworach. Tak powstały poematy „Przystępuję do ciebie” czy „Kropka nad ypsylonem”. Nie wszystko co pisał było udane i nie wszystko wytrzymało próbę czasu. Ale wszystko było autentyczne i szczere. Stachura sprawdzał i testował własne przemyślenia na samym sobie. Wątpił, poznawał, nawiązywał przyjaźnie i zrywał je. Nieustannie poszukując własnej autentyczności, w końcu lat siedemdziesiątych znalazł się w kryzysie, który stopniowo zaczął go przerastać.
Przeczytaj:
W kwietniowy poranek 1979 roku do łowickiego szpitala, przywieziono pacjenta ranionego w wypadku kolejowym. Nie można było ani ustalić jego tożsamości, ani też nie sposób było nawiązać z nim kontakt. Nie miał przy sobie dokumentów. Gdy okazało się, że poszkodowanym był Edward Stachura, nie wszyscy pracownicy szpitala zdawali sobie sprawę kim był ten nieśmiały człowiek, z obandażowaną ręką.
Czy Stachura próbował się zabić? Chyba sam nie był tego pewien. Wtargnął na tory i dał się staranować nadjeżdżającej lokomotywie, ale wszystko to działo się z pewnym wahaniem. „Dostałem się pod elektrowóz i ten wlókł mnie pod sobą jakiś kawałek, nim się zatrzymał. Bardzo bolało. Czułem wyraźnie jakby każdą sekundę. Lokomotywa stanęła”. Łut szczęścia dał poecie dodatkowe trzy miesiące życia.
Ostatnie dni Stachury nie były czasem jego upadku, ale heroicznej walki z nasilającą się chorobą psychiczną. Okaleczony na ciele i na duszy, w swoim intymnym dzienniku poeta rozważał czy może jeszcze być sobą, czy znajdzie jeszcze siłę na dalsze podkreślanie swojego ja. Po tygodniach nadziei, przyszły jednak tygodnie depresji, które pchnęły go do samobójczej śmierci. Historyk mógłby chcieć dostrzec w tym koniec pewnej epoki historycznej, koniec lat siedemdziesiątych był bowiem w Polsce czasem ogromnego kryzysu, nie tylko politycznego czy ekonomicznego, ale również moralnego. Jednak tragedia Stachury miała wymiar bardziej uniwersalny. Jeżeli była symbolem, to raczej symbolem heroicznej walki o ideały, prowadzonej do samego końca.
Współcześnie Edward Stachura pozostaje najbardziej znanym i chyba najistotniejszym polskim poetą wyklętym. Decyduje o tym nie tylko ogromna popularność jego utworów, ale również to, że w swojej osobności był on najbardziej szczery. Nie zniszczył go alkohol, tak jak w przypadku Wojaczka, nie zmarł na skutek nieszczęśliwego przypadku jak Bursa. Najważniejsze jest jednak to, że Stachura – spośród wszystkich polskich „poetów wyklętych” – ma nam dziś najwięcej do powiedzenia.