Templariusze: chwała i upadek
Brat Bernard leżał na posłaniu rozmyślając. Jego zmęczone powieki próbowały odciąć Hypnosowi drogę ucieczki. Na darmo. Prawdę mówiąc nie spał tej nocy wcale. Coś bardzo złego wisiało w powietrzu. Coś, przy czym zasnąć trudno, a i wstać nie po drodze. Już dawno świtało, jednak gęsta mgła czule tuliła ten jesienny poranek. Mimo że jutrznia już dawno się odbyła, w całym domu zakonnym panowało jakieś nienaturalne ożywienie. Bernardowi zdawało się, że nie jest osamotniony w swoich pesymistycznych odczuciach. Nagle na dziedzińcu komandorii podniósł się harmider, wyraźnie było słychać krzyki i szamotaninę. Brat Bernard wyglądnął przez dziurę – nieskromnie nazywaną oknem – by przyjrzeć się sprawie, prawie natychmiast zbladł. Na placu komandorii roiło się od uzbrojonych pachołków – ślepych sług sprawiedliwości królestwa francuskiego. Przywódca tej bandy – znany wszystkim miejscowy seneszal – z nieukrywanym zadowoleniem słuchał herolda czytającego, w imieniu króla, rozkaz bezzwłocznego aresztowania wszystkich członków zakonu. Był piątek 13 października 1307 roku…
Cytowany tekst to tylko fikcja literacka, ale bardzo możliwe, że tak właśnie z punktu widzenia szeregowego templariusza mógł wyglądać początek końca jego zakonu.
Właśnie w piątek, 13 (sic!) października 1307 roku, odbyła się jedna z największych operacji policyjnych w dziejach, a na pewno największe tego typu przedsięwzięcie w średniowieczu. Głównym inicjatorem był, wiecznie łasy na pieniądze, król Francji – Filip IV zwany Pięknym, a celem było aresztowanie i doprowadzenie przed sąd templariuszy. Akcja – bardzo skrupulatnie zaplanowana – zakończyła się sukcesem. Zatrzymano przytłaczającą większość podejrzanych, zaskoczeni całą sytuacją zakonnicy nie próbowali nawet stawiać oporu. Natychmiast rozpoczęto przesłuchania i przygotowania do wielkiego procesu, który okazał się jedną wielką hucpą i bezczelną drwiną ze ślepej sprawiedliwości. Zanim jednak przejdziemy do opisu ohydnej błazenady ubranej w praworządne ciuszki pozwól, drogi Czytelniku, że pokrótce przedstawię historię zakonu templariuszy.
Bez zbędnych dociekań można stwierdzić, że historia zakonu „Ubogich Rycerzy Chrystusa” lub też „Rycerzy Świątyni” ([templum] – łac. świątynia) rozpoczęła się około roku 1120. Wtedy to kilku rycerzy – krzyżowców pod wodzą Hugona z Payns ślubowało w Jerozolimie czystość i ubóstwo, zobowiązując się jednocześnie bronić pielgrzymów na drogach przed napaścią i rabunkiem. Zachwycony ideą król jerozolimski, Baldwin II, oddał im jeden ze swoich pałaców na siedzibę. Prawdziwy początek zgromadzenia datuje się jednak na 1128 rok. Wtedy to na synodzie w Troyes templariusze otrzymali oficjalną regułę zakonną (przygotowaną przez sławnego opata cystersów oraz inicjatora II krucjaty – Bernarda z Clairvaux), a także pewne przywileje, które pozwoliły im dynamicznie się rozwijać. Zakon, dzięki postaci Bernarda z Clairvaux, znany był w całej Europie, rozpoczęły się masowe zapisy, a także datki na rzecz „Ubogich Rycerzy”, by wspomóc ich w walce z niewiernymi. Wkrótce całą Europę zachodnią oplotła sieć komandorii, czyli domów zakonnych, które zbierały fundusze i rekrutów na walkę w Ziemi Świętej. Rejon działania naszych bohaterów można podzielić na trzy strefy. Pierwszą z nich były państwa krzyżowe – główna arena działań templariuszy. Ich pierwszorzędnym zadaniem była ochrona pielgrzymów i obrona Ziemi Świętej. Robili to z wielkim poświęceniem i heroiczną, czasem wręcz samobójczą, walecznością. Trzeba przyznać, że to właśnie dzięki nim chrześcijanie utrzymali się na Bliskim Wschodzie aż do 1291 roku. Bez pomocy templariuszy, ich zaangażowania militarnego, a także dyplomatycznego, chrześcijanie ponieśliby klęskę już z rąk Saladyna, czyli na sto lat przed opuszczeniem ostatniego bastionu – Akry.
Drugą strefą bytności zakonników, nie mniej ważną, lecz często przez nich pomijaną był Półwysep Iberyjski i szalejąca na nim rekonkwista. Tutaj również „Ubodzy Rycerze Chrystusa” wiele pomogli, przelewając krew za portugalskich i aragońskich królów. Trzecim rejonem działań templariuszy były spokojne tereny chrześcijańskiej Europy. Tu już nie przejmowali twierdz i zamków, nie walczyli z islamem, ale ciężko pracowali, by zebrać fundusze na permanentną wojnę. Liczne nadania testamentowe uczyniły ze świątynników zakon potężny, władający i obracający wielkim majątkiem, zazdrośnie broniący swoich posiadłości i bezwzględny w ściąganiu należności. Z czasem główne monarchie zachodu uczyniły z nich swoich skarbników. Templariuszy uważa się za prekursorów bankowości. Pożyczali oni pieniądze na procent, a ich komandorie pełniły role dzisiejszych bankomatów. Wpłacone w jednym miejscu pieniądze można było wypłacić na drugim końcu Europy, nie ryzykując rabunku w czasie podróży. Wielkie bogactwa zakonu przysporzyły mu licznych wrogów. Można przyznać, że zazdrosne władanie majątkiem i niekiedy agresywne jego pomnażanie mogło budzić sprzeciw i niechęć. Jednak bez stałego dopływu gotówki i rekruta, wojna na Wschodzie nie miała sensu i skazana by była na porażkę.
Również w polskiej historii templariusze odegrali pewną rolę. Swoje siedziby założyli w Chwarszczanach, Gnieźnie i Łukowie. Charakterystyczna chorągiew „Ubogich Rycerzy Chrystusa” trzepotała również w szeregach wojsk Henryka Pobożnego podczas bitwy legnickiej w 1241 roku.
W 1291 roku padł ostatni chrześcijański przyczółek w Ziemi Świętej – Akra. Templariusze walczyli do końca, o każdą ulicę i każdy dom, jednak przytłaczająca przewaga muzułmanów i brak posiłków z Zachodu, sprawiły, że zakonnicy musieli się poddać, a swoją główną siedzibę przenieśli na Cypr. Tam utworzyli bazę wypadową i sztab, w którym planowano kolejną krucjatę. Niestety świat się zmienił, dla templariuszy nie do poznania. Papiestwo miało swoje problemy, kryzys, który tym kłopotom towarzyszył, miał doprowadzić do niewoli awiniońskiej. Królowie również nie byli tak chętni – jak dwieście lat wcześniej – do umierania za wiarę. Powoli rodził się absolutyzm, monarchom nie podobała się potęga templariuszy i niezależność, jaką się cieszyli (podlegali bezpośrednio papieżowi), dzierżąc jednocześnie wielkie połacie ziemi w ich królestwach.
Polecamy e-book Antoniego Olbrychskiego – „Pojedynki, biesiady, modlitwy. Świat średniowiecznych rycerzy”:
Książka dostępna również jako audiobook!
Jednym z tych władców był Filip IV Piękny. Jego panowanie charakteryzowało się tym, że nigdy nie miał wystarczająco gotówki (zresztą większość władców średniowiecznych miała ten problem), dlatego próbował ją zdobyć wszelkimi sposobami. Jednym z nich była kasacja zakonu templariuszy. Wcześniej wypędził z Francji żydów, a pozostałe po nich mienie skonfiskował. Wszystko jednak po kolei. Aby móc dopiąć swego celu, należało postawić templariuszom zarzut dokonania zbrodni, a następnie ich za nią skazać. Głównym architektem oskarżenia był jeden z doradców króla – Wilhelm z Nogaret, odpowiedzialny między innymi za śmierć papieża Bonifacego VIII. Oskarżyciel oparł się na zeznaniach Esquie z Floyran – świadka o bardzo wątpliwym autorytecie. Ale Wilhelmowi nie zależało na prawdziwości oskarżeń, ważne żeby był pretekst.
Skonstruowana lista zarzutów prezentowała się mniej więcej tak:
– Podczas przyjęcia do zakonu templariusze wyrzekali się wiary w Jezusa Chrystusa, pluli na krucyfiks i deptali go, a także całowali przełożonych w różne niedyplomatyczne miejsca.
– Oddawali cześć kotu. A także bożkowi (w postaci głowy) przez oskarżycieli nazywanemu Bafomet.
– Msza przez nich odprawiana nie odpowiadała ogólnie przyjętej normie (nie przeprowadzano konsekracji).
– Powszechnym zjawiskiem w zakonie była sodomia.
– Bracia spowiadali się przełożonym, a nie kapłanom, co było wbrew prawu kanonicznemu.
– Zakon był zbyt tajemniczy (kapituły odbywano nocą), a od tajemniczości do herezji jest niedaleko.
Nie będę szczegółowo omawiał wszystkich zarzutów. Napiszę tylko, że można z zamkniętymi oczami odrzucić je w całości. Wielu bardziej kompetentnych historyków już dawno je obaliło i uznało, że były albo pomyłką, albo po prostu zostały wyssane z palca. Bardziej dociekliwego czytelnika zapraszam do zapoznania się z literaturą, podaną przeze mnie na końcu. Powszechnie wiadomo, że średniowieczne zarzuty o herezję w przytłaczającej mierze były zmyślane. Niewinni ludzie ginęli, bo ktoś miał w tym interes, lub nie wiedział, o co naprawdę chodzi, w związku z tym lepiej było się zabezpieczyć i zadenuncjować sąsiada. Filip IV Piękny wywęszył doskonały interes w obaleniu największego z zakonów rycerskich. Zdecydował się na aresztowanie przebywających na jego terenie templariuszy (w tym ostatniego mistrza Jakuba z Molay), mimo iż formalnie prawo mu tego zabraniało. Jedynie papież mógł zatrzymywać i sądzić zakonników. Klemens V o akcji króla francuskiego nie wiedział i na początku wystosował do Filipa IV protest, jednak król był zbyt silny, a papież zbyt słaby, by dało to jakikolwiek skutek.
Już w pierwszym tygodniu po aresztowaniach zaczęły się przesłuchania. Bracia dopóty upierali się przy swojej niewinności, dopóki przesłuchania nie wiązały się z torturami. Gdy je wprowadzono, uzyskiwano nowe zeznania. Templariusze pod wpływem tortur – lub też z obawy przed ich zastosowaniem – przyznawali się do wszystkiego. Sam wielki mistrz potwierdził stawiane mu zarzuty. Warto tu dodać, że w Anglii, Portugalii i Aragonii, gdzie nie stosowano tortur, żaden templariusz nie potwierdził stawianych mu zarzutów. Mało tego, broniono zakonu z wielką zażartością. Królowie, tacy jak Edward II czy Jakub II Aragoński, ani przez chwilę nie wierzyli w stawiane templariuszom zarzuty. Filip IV Piękny wystosował list do innych władców, w którym nakazywał aresztowanie templariuszy jako godnych potępienia heretyków. Do tego żądania dostosowali się tylko zależni od Francji monarchowie. Dopiero oficjalny nakaz papieża Klemensa V, wysłany 22 listopada 1307 roku, zmusił opornych królów do zatrzymania przebywających na ich terytorium świątynników, jednak warunki, w jakich ich przetrzymywano, były o niebo lepsze niż te, które zafundował zakonnikom Filip IV. Właściwy proces jeszcze się nie rozpoczął. Broniący swoich interesów papież chciał, by rozprawa (zgodnie z prawem) toczyła się przed sądem kościelnym. Na wieść o takim postawieniu sprawy, część torturowanych zakonników, w tym Jakub z Molay, odwołała wcześniejsze zeznania. W lutym 1308 roku Klemens V, nie będąc w stanie stwierdzić jakiejkolwiek winy templariuszy, dochodzenie zawiesił.
Filip IV przegrał bitwę, zaczął się więc gorączkowo przygotowywać do kolejnego starcia, by móc wygrać wojnę. Broniąc się przed zarzutami Klemensa V o bezprawnym aresztowaniu zakonników wysłał list do uczonych z paryskiego uniwersytetu. Mieli oni rozstrzygnąć o praworządności działań króla. Odpowiedź prawników była niejednoznaczna; zgodzili się z papieżem, że świeckiemu władcy nie można było zatrzymać – podlegających jurysdykcji Kościoła – templariuszy. Jednocześnie przyznali rację Filipowi IV, twierdząc, że jako chrześcijanin miał obowiązek przeciwdziałać herezji.
W maju 1308 roku odbyło się posiedzenie parlamentu francuskiego (zjazd trzech stanów szlachty, duchowieństwa i mieszczan) w Tours. Papież przebywał wtedy w Poitiers. Filip IV, nie dając za wygraną, przybył wraz z parlamentarzystami do głowy Kościoła w celu przekonania (zastraszenie wydaje się w tym wypadku terminem pokrewnym) Klemensa V do wznowienia procesu. Uległy papież nie miał wyboru, zgodził się na to w lipcu. Sprawa przeszła w ręce duchowieństwa. Wyznaczono komisję składającą się z biskupów (inna sprawa, że byli to głównie dostojnicy kościelni zależni lub spokrewnieni z królem francuskim). Ostatecznie o losie „Ubogich Rycerzy Chrystusa” miał zadecydować sobór w Vienne, wstępnie zaplanowany na rok 1310.
Przesłuchania rozpoczęły się na nowo. Na początku niewielu templariuszy było w stanie bronić swojego zakonu. Możemy przypuszczać, że bali się pogorszenia warunków więziennych, represji i wznowienia tortur. Trzeba zaznaczyć, że w świetle prawa średniowiecznego każdy, kto odwołał swoje wcześniejsze zeznania, automatycznie uważany był za zatwardziałego heretyka. Dla takich Kościół przewidywał tylko jedną karę – stos. Pierwsi gotowi do podjęcia obrony bracia zaczęli zgłaszać się dopiero w lutym 1310 roku. Początkowo było ich piętnastu, później liczba ta urosła do sześciuset. Na czele tego odważnego wystąpienia stali: Piotr z Bolonii i Renaud z Provins. Posiadali oni wykształcenie prawnicze, potrafili więc profesjonalnie bronić swojego zakonu przed oskarżeniami prokuratorów Filipa IV. Niestety nie zdążyli zbyt dużo zdziałać. Prawdopodobnie zostali zamordowani w swoich więziennych celach (oficjalna wersja mówi, że uciekli). Zapał reszty obrońców drastycznie zmalał po tym jak arcybiskup Sens – Filip z Marigny – posłał na stos pięćdziesięciu z nich, właśnie jako zatwardziałych heretyków.
Polecamy e-book Marcina Sałańskiego pt. „Wielcy polskiego średniowiecza”:
W 1311 roku komisja zakończyła swe prace. Wtedy też (dokładnie w październiku) rozpoczął się sobór w Vienne. W założeniach miano na nim, na podstawie zebranych materiałów, sprawiedliwie osądzić templariuszy. Na nieszczęście zakonu, sprawiedliwie było tylko w założeniach. Filip IV Piękny równolegle do soboru zwołał parlament do Lyons, by w marcu 1312 roku, na czele wojska, odwiedzić papieża obradującego w Vienne. Dwa dni później Klemens V wydał bullę Vox in Excelso, którą rozwiązał zakon „Ubogich Rycerzy Chrystusa”. Pisał w niej, iż mimo że templariuszom nie udowodniono winy, to niesmak jaki sprawie towarzyszył uniemożliwia dalsze istnienie zgromadzenia. Dyskusji nad bullą, mimo wyraźnego oburzenia zgromadzonych, zabroniono pod groźbą ekskomuniki.
Od tamtego dnia templariusze formalnie przestali istnieć. Jednak coś trzeba było zrobić z całą rzeszą zakonników przebywających w więzieniach. Postanowiono, że ci którym nic nie udowodniono lub udowodniono, ale pogodzili się z Kościołem (przyznali się do winy i wykazali skruchę), wrócą do domów klasztornych, by tam w spokoju dożyć swoich dni. Nie wolno im jednak było wrócić do życia świeckiego. Natomiast winni oraz zatwardziali heretycy mieli zostać, średniowiecznym zwyczajem, spaleni na stosie. Wśród tych ostatnich znalazł się mistrz zakonu Jakub z Molay. Egzekucji dokonano 18 marca 1314 roku. Gotfryd z Paryża opisał to zdarzenie kilka lat później:
Ujrzawszy zapalony ogień, mistrz zdjął swe szaty. Mówię co widziałem: stanął tam w samej koszuli, szczęśliwy i w dobrym nastroju. Nie trząsł się, nieważne, jak go popychali, szturchali. Schwycili go, by przywiązać do stosu; zgodził się, szczęśliwy i radosny. Związali mu ręce sznurem, ale wpierw powiedział do nich: «Panowie, na ostatek pozwólcie mi złożyć ręce na chwilę i pomodlić się do Boga, gdyż teraz jest czas i pora na modlitwę. Widzę tu moich sędziów, miejsce, gdzie wkrótce umrę; Bóg wie, że moja śmierć jest błędem i grzechem. Tak więc wkrótce nieszczęścia spadną na tych, którzy skazali nas na śmierć; Bóg pomści naszą śmierć. Panowie», powiedział, «Powinniście wiedzieć, bez jakiejkolwiek dyskusji, że ci wszyscy, którzy działali przeciwko nam, będą cierpieć od tego co nam uczynili. Chcę umrzeć z tą wiarą. Oto w co wierzę; i błagam was, byście zwrócili moją twarz w stronę kościoła Matki Boskiej, z której narodził się nasz Pan». Jego prośbę spełniono. Zmarł w ten sposób i przyjął swoją śmierć tak słodko, że wszyscy byli zdziwieni.
Zakon już nie istniał, zostawił jednak po sobie olbrzymi majątek. Coś trzeba było z nim zrobić. Jak wiemy, na ziemię po templariuszach chrapkę miał Filip IV. Nie zdołał jednak spełnić swojego marzenia. Papież zdecydował, że większość majątku świątynników przejmą joannici. Tylko aragońskie dobra zagospodarował nowo założony zakon rycerski, kontrolowany przez tamtejszego monarchę.
Patrząc z perspektywy siedmiuset lat, całe zamieszanie wokół templariuszy może nam się wydać bardzo dziwne. Pretekst, pod jakim ich zatrzymano, technika przesłuchań, sprawiedliwość postępowania procesowego, zakrawają na kpinę. Niestety, tak w tamtych czasach postępowano, proces zakonu „Ubogich Rycerzy Chrystusa” bynajmniej nie jest wyjątkiem, a jedynie jaskrawym przykładem. Oprawcy Jakuba z Molay niedługo przeżyli swoją ofiarę, pomarli jeszcze w 1314 roku. Filip IV Piękny śmiertelnie zranił się spadając z konia, a Klemensa V zabiła przewlekła choroba, która trawiła go już od jakiegoś czasu. Trzeba przyznać, że gdzieś tam w górze sprawiedliwość chyba jednak istnieje.
Bibliografia: 1. Helen Nicholson, Rycerze templariusze, Warszawa 2005. 2. Regine Pernoud, Templariusze, Gdańsk 1996. 3. Martin Bauer, Templariusze, mity i rzeczywistość, Wrocław 2003. 4. Malcolm Barber, Templariusze, Warszawa 2003. 5. M.D. Knowles, D. Obolensky, Historia Kościoła, część II, Warszawa 1986.