Szachy nad Ormuzem
Stosunki saudyjsko-irańskie trudno dziś określić inaczej niż jako zimną wojnę. Konflikt trwa nieprzerwanie od 40 lat i eskaluje. Powodów tego stanu rzeczy jest bardzo wiele, a niektóre są trudne do zrozumienia dla Europejczyka. Religia jednak nie jest ani pierwszym, ani ostatnim z nich.
Jak pisze irański historyk Ervand Abrahamian, Iran rozpoczynał wiek XX z wołami i drewnianymi pługami, a wiek XXI z hutami żelaza, jednym z najwyższych na świecie wskaźników wypadków samochodowych i własnym program nuklearnym. Ten gigantyczny skok cywilizacyjny jest tym bardziej godny podziwu, że irańskie wpływy z gigantycznych złóż ropy były przez dekady ograniczane przez międzynarodowy, brytyjsko-amerykański kartel. Porównywalny z nim może być jedynie rozwój – zresztą w tym samym czasie – Arabii Saudyjskiej; jej władcy zmienili pustynny, zamieszkany przez wojujące ze sobą plemiona półwysep w państwo o nowoczesnej infrastrukturze. Irańska ropa zaczęła płynąć nieco wcześniej niż saudyjska, co stało się jednocześnie szansą i przekleństwem. Już na początku XX wieku Iran chciał się modernizować (konstytucję uchwalono w 1906 roku), a w latach dwudziestych, za dyktatorskich rządów Rezy Szaha, został poważnie zreformowany. Jednak perska ropa była zbyt łakomym kąskiem dla światowych mocarstw. W czasie drugiej wojny światowej w Iranie doszło do interwencji brytyjsko-sowieckiej, w roku 1953 wywiady amerykański (bojąc się wybuchu prosowieckiej rewolucji) i brytyjski (działający na rzecz finansowych interesów Zjednoczonego Królestwa) doprowadziły do zamachu stanu, który zmiótł świecki, nacjonalistyczny rząd Mohammada Mosaddegha i złożył władzę w ręce szacha szukającego poparcia u duchownych. W Arabii Saudyjskiej ropę od początku – czyli od przełomu lat trzydziestych i czterdziestych – wydobywały koncerny ze Stanów Zjednoczonych.
Cicha woda
Oba państwa przez dekady rozwijały się równolegle po obu brzegach Zatoki Perskiej, dzieląc wspólnych sojuszników i światowy rynek czarnego złota. Były jednak bardzo różne. Arabia, zamieszkana w większości przez sunnitów, już w latach trzydziestych przyjęła formę monarchii religijnej, gdzie surowe prawa szariatu w wersji wahabickiej były egzekwowane przez władze państwowe. Sojusz tronu i ołtarza połączony z gigantycznym wzrostem dobrobytu mieszkańców kraju sprawił, że władze mogły liczyć na pełne poparcie nielicznego społeczeństwa saudyjskiego. W Iranie świecka dyktatura szacha Mohammeda Rezy borykała się ze wszystkimi problemami autorytaryzmów, od wszechobecnej korupcji przez coraz silniejszą presję radykalizujących się imamów po opozycję wewnętrzną wszelkich barw politycznych, którą coraz trudniej było uciszyć.
Przełom nastąpił na fali protestów w roku 1979, gdy utworzona we Francji Rada Rewolucyjna pod przywództwem wygnanego ajatollaha Ruhollaha Chomejniego przejęła władzę i za pomocą ostrych represji skonsolidowała ją w rękach przywódców religijnych. Dla państwa króla Chalida Al Su’uda irańska rewolucja islamska była jednym z najgorszych możliwych scenariuszy. Powody były trzy: saudyjski sojusz ze znienawidzoną teraz przez Iran Ameryką wywoływał bezpośredni konflikt z nowo powstałą republiką islamską, a nieskrywane ambicje Chomejniego otwierały kwestię przywództwa w islamskim świecie, należącego dotychczas do państwa, w którym leżały Mekka i Medyna. Trzecim była kontrola Teheranu nad cieśniną Ormuz – tamtędy bowiem transportowano saudyjską ropę. Pod tym wszystkim był jeszcze konflikt szyicko-sunnicki, tlący się od ponad 13 wieków.
Dziedzictwo Kalifa Alego
Trapił on świat muzułmański niemal od zarania, jednak jego przyczyna nie była czysto religijna. Był to spór o władzę, konkretnie o to, kto ma prawo być prawdziwym kalifem, przywódcą islamskiego państwa. Od śmierci Mahometa sunnici twierdzili, że ludzie mają prawo sami go wybierać. Szyici zaś uważali, że powinien się wywodzić od zięcia i krewnego Proroka Alego ibn Abiego Taliba i być w jakiś sposób boskim pomazańcem, mieć większą niż ziemska legitymizację. Przez wieki wyznawcy obu odłamów islamu żyli obok siebie we względnym pokoju, przy czym zdecydowana większość muzułmanów (dziś aż 88 proc.) jest sunnitami. Rzadko jednak mieli władzę. W historii zdarzyło się to właściwie tylko raz, gdy w połowie X stulecia sunnicki kalif znalazł się pod protekcją szyickiej dynastii Bujidów. W każdym razie zarówno w Iranie, jak i Arabii Saudyjskiej mieszka mniejsza lub większa – ale zawsze znacząca – mniejszość religijna należąca do jednego z dwóch odłamów islamu.
Szyicki Iran, odrodzony jako państwo islamskie, z charyzmatycznym i ambitnym ajatollahem na czele, kraj ludny i dość nowoczesny, a w dodatku napędzany zdwojonymi zyskami ze znacjonalizowanych złóż ropy, chciał się upomnieć o dziedzictwo kalifa Alego. Sunnici z Arabii, wyznający ortodoksyjny, surowy wahabizm i z tego powodu uważający się za duchowych przywódców całego islamu, poczuli się więc zagrożeni. Tym bardziej że nowa republika islamska, dużo bardziej jednak tolerancyjna i demokratyczna, mogła się okazać inspiracją dla ich własnych obywateli. Nad Zatoką Perską rozstawiono wielką polityczną szachownicę, a pionkami w grze wielkich petropotęg miało się wkrótce okazać wielu sąsiadów.
Pierwsza wojna nad Zatoką
Pierwszy do gry przystąpił jednak Saddam Husajn. Na przełomie 1979 i 1980 roku krwawo stłumił inspirowane przez Chomejniego szyickie powstanie na południu Iraku, a we wrześniu rozpoczął poprzedzoną intensywnymi nalotami inwazję na Iran, chcąc zagarnąć roponośne tereny przygranicznego Chuzestanu. Niedozbrojona, pozbawiona kadry dowódczej i technicznej armia irańska stawiła jednak nieoczekiwany opór i mimo gigantycznych strat zatrzymała najeźdźców, a w następnym roku przeprowadziła udaną kontrofensywę. Retoryka Iranu stała się niezwykle agresywna: Droga do Jerozolimy wiedzie przez Bagdad. Były to jednak tylko pobożne życzenia, ponieważ irackie migi niepodzielnie panowały na niebie. Wojenne sukcesy Teheranu przeraziły jednak Saudów. Już w 1981 roku zdecydowali się oni utworzyć Radę Współpracy Zatoki Perskiej (Gulf Cooperation Council, GCC). W jej skład oprócz Arabii Saudyjskiej weszły Bahrajn, Katar, Kuwejt, Oman oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie. Saudowie postanowili też otwarcie wesprzeć Irak, widząc w nim zaporę przeciwko irańskim zapędom. Trwająca przez niemal dekadę wojna była niezwykle brutalna, oba państwa nie wahały się nawet użyć gazów bojowych.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru magazynu „Mówią Wieki”:
Społeczność światowa natomiast nie bardzo wiedziała, co robić. Po jednej stronie konfliktu znalazły się USA i ZSRR, otwarcie popierając Bagdad, po drugiej Francja i Izrael, które opowiadały się raczej za Teheranem. Bonią mimo embarga handlowali wszyscy. USA nadal importowały irańską ropę i potajemnie dostarczały reżimowi Chomejniego sprzęt wojskowy (co wywołało potężny skandal znany jako afera Iran-Contras). Zawieszenie broni podpisano nie tyle w wyniku międzynarodowych nacisków,
ile wycieńczenia wojną. Okazała się ona jednak bardziej korzystna dla Irańczyków – udało się im nie tylko obronić swoje terytorium, ale również skonsolidować naród wokół jednej nacjonalistycznej idei. Wojenne długi popchnęły za to Irak do grabieżczego najazdu na jednego ze swoich największych niedawnych sojuszników – Kuwejt. Krok ten postawił kraj Saddama Husejna w kontrze wobec Zachodu i wspierającej go jeszcze niedawno GCC.
Mimo wyniszczającej wojny z Irakiem Teheran nie zaniedbał budowy sieci szyickich bojówek i organizacji terrorystycznych w innych krajach regionu. W czasie wojny domowej w Libanie, która nastąpiła po izraelskim ataku na ten kraj w 1982 roku, walczyło ponad 2 tys. irańskich ochotników, a ilość sprzętu przekazanego Hezbollahowi i Amal jest trudna do określenia. Reżim Chomejniego powoli rozstawiał swoje figury na bliskowschodniej szachownicy, wspierając szyickie ugrupowania w Syrii, Omanie (z którego wojska irańskie wycofały się w 1979 roku), Libanie i Jemenie.
Odpowiedź Saudów była, z punktu widzenia Europejczyków, kuriozalna, choć w jakiś sposób zrozumiała. Obawiając się infiltracji własnego kraju, postanowili wprowadzić limity dla Irańczyków podróżujących do Mekki i Medyny. Za pretekst posłużyła masakra, do jakiej doszło wśród szyickich pielgrzymów 31 lipca 1987 roku. Ustalono je na poziomie kilkudziesięciu tysięcy, co dla ponad 70-milionowej ludności Iranu było obrazą, tym bardziej że według oficjalnej ideologii Chomejniego święte miasta nie należą do żadnego państwa, ale do całej społeczności islamskiej. Arabia Saudyjska, Kuwejt i Bahrajn poprosiły też Zachód o ochronę swoich szlaków handlowych w Zatoce Perskiej i cieśninie Ormuz, więc na ich wodach szybko pojawiła się marynarka USA, a także wielki francuski lotniskowiec „Clemenceau”. To nie spodobało się Katarowi, Omanowi i Zjednoczonym Emiratom Arabskim. Jedność GCC została podważona. Saudowie starali się również zrównoważyć irańskie wpływy, zwiększając finansowanie wahabickich medres nie tylko w rejonie Zatoki Perskiej, ale także w Afganistanie i Pakistanie. Figury zostały rozstawione.
Syryjski gambit
Prawdziwa gra rozpoczęła się po amerykańskiej inwazji na Irak. Do tej pory obie wrogie petropotęgi musiały zwracać baczną uwagę na rozdzielające je władztwo Saddama Husajna, który pokazał już, że potrafi obrócić swoje ekspansjonistyczne zapędy w każdą ze stron. Po jego upadku Irak stał się jednak idealnym terytorium do prowadzenia wojny zastępczej. Szczególnie że Amerykanie mocno stawiali na szyickich przywódców antysaddamowskiej opozycji, ze związanym z Iranem Nurim al-Malikim na czele. Przez obie granice do plemiennych bojówek, walczących zarówno ze sobą nawzajem, jak i z amerykańskimi najeźdźcami, zaczęły płynąć sprzęt i pieniądze. Trudno jednak było wyłonić zwycięzcę. Wydaje się, że zarówno Iran, jak i Arabia Saudyjska zadziałały raczej defensywnie, chcąc nie tyle przygotować przedpole dla przyszłej inwazji, ile nie pozwolić na to przeciwnikowi. Co interesujące, gdy powstało ISIS i przejęło kontrolę nad znaczącą częścią Iraku, sunnickie i szyickie siły finansowane odpowiednio przez Saudów i Iran sprzymierzyły się, by przeciwstawić się nowemu zagrożeniu. W odróżnieniu od irackiej armii rządowej radziły sobie w tej walce całkiem nieźle. Pierwszy zastępczy konflikt zakończył się nie patem, ale przewróceniem całej szachownicy, choć niewykluczone, że w przyszłości rozgorzeje na nowo.
Arabska wiosna otworzyła wiele nowych pól do rozgrywki. Najczęściej twierdzi się, że Iran chce zmian w utrzymywanym w ryzach przez autokratów świecie muzułmańskim, a Saudowie usiłują zachować status quo. Taki scenariusz sprawdził się w Tunezji, Libii, Libanie, Maroku czy Bahrajnie, gdzie Arabia wprowadziła swoje siły, by powstrzymać wspieraną przez Teheran rewolucję. Jednak jak to często na Bliskim Wschodzie bywa, nie jest to takie proste. Przykładem Syria, do której Iran wysłał swoje wojska, by wspierać upadający reżim Baszszara al-Asada, podczas gdy Saudowie wzięli stronę jego przeciwników. I tu wracamy do religii. Dynastia syryjskich dyktatorów praktykuje bowiem alawizm, doktrynę religijną, której centralną postacią jest Ali ibn Abi Talib, twórca schizmy szyicko-sunnickiej. Nic więc dziwnego, że ludzie uznający się za spadkobierców Alego wspierają jego wyznawców, choć trzeba przyznać, że jest to tylko jeden z przypadków, gdy agresywniejszy z pozoru szyityzm okazał się bardziej inkluzywny niż sunnicki wahabizm. Odwrotna sytuacja ma miejsce w Jemenie, gdzie saudyjskie wojsko wspierane przez USA wystąpiło przeciw antyrządowym rebeliantom i wspieranemu przez Iran plemieniu Hutich. Rozgrywka trwa i staje się coraz bardziej brutalna.
Powodów antagonizmu dwóch petropotęg Zatoki Perskiej jest zbyt wiele, by wymienić je jednym tchem. Ekonomia, nacjonalizm, wizja świata, układ sojuszy i religia splatają się tu w węzeł niemożliwy do przecięcia. Wydaje się, że w centrum konfliktu stoi tak często marginalizowany przez komentatorów spór szyicko-sunnicki, pod warunkiem jednak, że nie będziemy go postrzegać jako religijnej schizmy, ale jako spór o rząd dusz na Bliskim Wschodzie, duchowe przywództwo. Niewykluczone, że Islamska Republika Iranu, wielonarodowościowa, wielojęzyczna, ale połączona silnym poczuciem wspólnoty narodowej, dość nowoczesna, posiadająca imponujący procent studentów, w tym kobiet i na swój sposób demokratyczna, złoży swoim braciom w wierze ofertę bardziej atrakcyjną niż sprzymierzona z USA teokratyczna monarchia Saudów.