Symfonie bohaterskie według Andrzeja Munka

opublikowano: 2014-10-16, 15:50
wolna licencja
Podobno podczas realizacji „Pasażerki” na terenie obozu koncentracyjnego doszło do wypadku: Andrzej Munk na motorze wjechał w płot. Kiedy ekipa filmowa wyplątywała go z drutu, reżyser ponoć rzucił: „Gdybym się zabił nie musiałbym kończyć tego filmu.” Parę tygodni później Munk zginął w wypadku samochodowym.
reklama

W polskiej kinematografii istnieją takie postacie, co do których mamy wrażenie, że odeszły zdecydowanie za wcześnie. W latach sześćdziesiątych widzowie opłakiwali ludzi, którzy wnieśli ogromny wkład w Polską Szkołę Filmową. W 1967 roku zginął Zbigniew Cybulski, a dwa lata później Bogumił Kobiela. Tragicznym w skutkach okazał się także wypadek na drodze między Warszawą a Łodzią który miał miejsce 20 września 1961. Kierowcą małego fiata 600, który zderzył się z ciężarówką, był Andrzej Munk...

Andrzej Munk (domena publiczna).

Reżyser „Zezowatego szczęścia” urodził się 16 października 1920 (lub 1921) roku w Krakowie. W czasie wojny wraz z rodzicami i dwiema siostrami musiał uciekać z miasta – jego ojciec, Ludwik, był potomkiem spolonizowanych Żydów galicyjskich. W ten sposób przyszły reżyser trafił do Warszawy. Podczas pobytu w stolicy Munk imał się wielu zawodów – pracował jako pisarz, magazynier, technik i kierownik robót w firmie budowlanej. Związał się z także PPS-em – działał w 219 plutonie Organizacji Wojskowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Po Powstaniu Warszawskim uciekł z transportu do obozu przejściowego w Pruszkowie i przedostał się do Zakopanego – tam dotrwał do końca wojny, pracując jako palacz i dozorca kolejki na Kasprowy Wierch.

Munk żywo interesował się polityką – po wojnie aktywnie działał w Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej. Jego zaangażowanie zostało docenione – otrzymał funkcję przewodniczącego środowiska warszawskiego ZNMS, a w 1948 roku sekretarza generalnego Komitetu Wykonawczego ZNMS. Z tych czasów zachował się tekst jego autorstwa pt. „Pozycja Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej na tle dzisiejszego ruchu socjalistycznego”. Po powstaniu PZPR Munk został członkiem partii, z której został wyrzucony w 1952 roku. W 1948 roku rozpoczął studia w Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi. Nie był to jego pierwszy kontakt z uczelnią wyższą – już wcześniej reżyser „Eroiki” studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim i architekturę na Politechnice Warszawskiej. Na roku w łódzkiej Filmówce znalazł się z innymi wybitnymi: Jerzym Lipmanem, Konradem Swinarskim czy Witoldem Lesiewiczem. Munk studiował na dwóch wydziałach: Operatorskim i Reżyserii. Szkołę ukończył w 1951 roku.

Dokumentalista

Choć Andrzej Munk dziś kojarzony jest przede wszystkim z filmami takimi jak „Eroica” czy „Zezowate szczęście”, to swoją karierę rozpoczynał od dokumentów. Jeszcze w trakcie studiów rozpoczął współpracę z Polską Kroniką Filmową i Wytwórnią Filmów Dokumentalnych. Początkowo w PKF odbywał praktykę studencką – wraz z ekipą podróżował po Polsce i pomagał w realizacji filmów „Krajobraz w Polsce” i „Miasta w Polsce”. Pisał także komentarze do wydań, asystował również w montażach. W 1950 roku pozwolono mu przemontować francuski film, który w Polsce otrzymał tytuł „Zaczęło się w Hiszpanii”.

reklama

Andrzej Munk – zobacz też:

Mimo, że w czasach młodości Munka w sztuce panował socrealizm, reżyser starał się odejść od tej estetyki. Tam, gdzie mógł, próbował dość luźno podejść do założeń tej doktryny. Fascynowali go ludzie. W 1953 roku nakręcił „Kolejarskie słowo”, w którym nawiązywał do pracy kolejarzy. Dokument „Gwiazdy muszą płonąć”, który zrealizował wspólnie z Witoldem Lesiewiczem, poświęcony był górnikom. Co ciekawe, jego asystentem został wówczas początkujący reżyser Jan Łomnicki. O swoich filmach Munk mówił:

Chciałem pokazać trud, poświęcenie i bohaterstwo i piękno codziennej pracy. W „Kolejarskim słowie” mówiłem – dziś wydaje nam się to banalne, wówczas jednak proste te prawdy przemyślano – że praca kolejarza jest ciężka, wymaga dużego wysiłku. W „Gwiazdach” chodziło jeszcze o pokazanie niebezpieczeństwa pracy. Lecz nie tylko niebezpieczeństwa, ale także romantyzmu i piękna.

Dwa lata po „Kolejarskim słowie” powstał „Błękitny krzyż” – pierwszy fabularny obraz w twórczości Munka. Film opowiadał o akcji ratowników tatrzańskiego pogotowia ratunkowego, którzy nieśli pomoc partyzantom w czasie wojny. Choć scenariusz do „Błękitnego krzyża” powstał na podstawie opowiadania Adama Liberaka, Munk znał to wszystko z własnego doświadczenia – wszak na przełomie 1944/1945 roku pracował przy kolejce na Kasprowy Wierch.

Kolejka na Kasprowy Wierch (fot. ze zbiorów NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygn. 1-G-3825-8).

Warto jednak wiedzieć, że chociaż Munk przerzucił się na realizację fabuł, nie zapomniał o swojej przeszłości. W 1959 roku, z okazji piętnastolecia Polskiej Kroniki Filmowej, w Wytwórni Filmów Dokumentalnych nakręcił „(Anty)jubileuszowe wydanie Polskiej Kroniki Filmowej 1959 nr 52 A-B”. Filmik był parodią popularnych tematów z PKF, a w realizacji wziął udział m.in. Wiesław Gołas.

Polecamy e-book Agaty Łysakowskiej – „Damy wielkiego ekranu: Gwiazdy Hollywood od Audrey Hepburn do Elizabeth Taylor”:

Agata Łysakowska
„Damy wielkiego ekranu: Gwiazdy Hollywood od Audrey Hepburn do Elizabeth Taylor”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
87
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-04-4

„Eroica”, czyli Symfonia bohaterska

Jerzy Stefan Stawiński (fot. Mariusz Kubik, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0).

Sam Munk powiedział kiedyś: „Zrozumiałem, że jestem tak złym operatorem, że żaden reżyser nie będzie chciał ze mną pracować. Jeden się jednak znalazł. To byłem ja.” Był jeszcze ktoś, kto podjął się stałej współpracy z Munkiem, choć rzeczywiście nie był to reżyser. Poznali się podczas wakacji na Mazurach. Dziś trudno byłoby nam sobie wyobrazić filmy Munka bez scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego.

reklama

Pierwszym filmem, który wspólnie zrealizowali, był „Człowiek na torze”. Myśląc o swoim debiutanckim scenariuszu, Stawiński planował stworzyć coś w stylu „Świętego”. Początkowo chciał zobrazować warszawski półświatek, później jednak zdecydował się umieścić akcję na kolei. Nie znalazł tam jednak sensacyjnych wydarzeń – skupił się więc na realiach życia kolejarzy. W ten sposób powstało opowiadanie „Tajemnica maszynisty Orzechowskiego”, dziś znane jako filmowa adaptacja właśnie pod tytułem „Człowiek na torze”. Ponieważ współpraca układała się bardzo dobrze, Stawiński zaproponował Munkowi również realizację kolejnego swojego scenariusza – „Kanału”. Zanim reżyser udzielił ostatecznej odpowiedzi, postanowił sprawdzić, w jakich warunkach ma powstać taki film. Zszedł pewnego dnia do warszawskich kanałów wraz ze swoim operatorem Romualdem Kropatem. Z podziemi wyszedł z jednym założeniem: realizacja filmu w takich warunkach nie jest możliwa. Zgodził się więc na przekazanie scenariusza Wajdzie. A ten po prostu kazał wybudować kanały w Wytwórni.

Przeczytaj również:

Nie był to jednak koniec współpracy Munka i Stawińskiego. Rok po premierze „Człowieka na torze” na ekrany polskich kin weszła „Eroica”, której podtytuł brzmiał: „Symfonia bohaterska w dwóch częściach”. Przy wymyślaniu tytułu dała znać o sobie pasja Munka do muzyki, nawiązywał on bowiem do III Symfonii Ludwika van Beethovena, która pierwotnie była dedykowana Napoleonowi.

Początkowo film miał składać się z trzech nowel – jeszcze w 1957 roku Stawiński zapowiadał w wywiadzie dla czasopisma „Film”:

reklama
Munk realizuje film złożony z trzech nowel. Ta nowela [nad którą obecnie Stawiński pracował] wejdzie w skład filmu. Jest to historia pewnej młodej i podejrzanie ładnej zakonnicy, która w marcu 1944 usiłuje przedostać się do klasztoru klarysek w Budapeszcie. W Zakopanem nasza zakonnica czy też przebrana łączniczka podziemia – tę zagadkę rozwiązuje zakończenie noweli – wpada przypadkowo do gestapowskiego kotła. Uchylę jednak rąbka tajemnicy i powiem, że wszystkie trzy opowiadania zawarte w tym filmie poświęcone będą bohaterstwu, które na nic się nie przydało.

Nowela, o której opowiadał Stawiński, ostatecznie nie weszła do filmu. Munk uznał, że jest zbyt słaba i w końcowym rozrachunku na „Eroikę” składają się dwa opowiadania: „Scherzo alla polacca” i „Ostinato – lugubre”. I choć dziś jest to film uważany za arcydzieło Polskiej Szkoły Filmowej, wcale nie spotkał się z ciepłym przyjęciem przez widzów.

Oglądający często wychodzili z kina zaszokowani wypowiedziami postaci, jak chociażby: „Chce się dostać do aresztu. Jedyne miejsce w obozie gdzie siedzi się samemu. Duża kolejka. Trzeba czekać parę tygodni”. Reżyserowi zarzucano m.in. niszczenie pamięci o bohaterach z czasów wojny i okupacji. W jednym z wywiadów Munk odpowiedział:

Przeciwko przejawom bohaterstwa może wystąpić tylko łajdak. Ci, którzy zarzucają mi, że reprezentuję w swoich filmach tendencję antybohaterską, czynią mi dużą krzywdę. W „Eroice” nigdzie nie mówi się źle o bohaterach, co więcej, ludzie postępujący irracjonalnie ukazani są z sympatią i sentymentem. Wykazujemy jedynie nieprzydatność tego typu manifestacji.

„Piszczyk to ty”

Problem z odczytaniem „Eroiki” nie był jedynym razem, kiedy idei filmu Munka nie zrozumiano. Podczas oceny scenariusza pt. „Sześć wcieleń Jana Piszczyka” (czyli późniejszego „Zezowatego szczęścia”) Komisja nie potrafiła rozgryźć głównego bohatera. Aleksander Ford żądał, aby reżyser i Stawiński jasno ustosunkowali się do tej postaci. Ford nie ufał Munkowi bo – jak sam powiedział – ten „niejednokrotnie robił wolty w ostatniej chwili, więc chciałbym wiedzieć, jak te sprawy będą ustawione”. Zdanie Forda popierał także Krzysztof Teodor Toeplitz. Scenariusz został skierowany do realizacji, ale zastrzeżono, że należy wprowadzić poprawki do tekstu.

reklama

Obraz rzeczywiście wyszedł inny niż scenariusz – ale zmiany, które poczynił Munk, zdecydowanie odbiegały od marzeń Komisji. Film ten jednak znakomicie wpasowywał się w popaździernikowe realia. Stawiński w swojej książce pt. „Notatki scenarzysty” wspomina anegdotę z czasu, kiedy realizowane było „Zezowate szczęście”:

Kiedyś wpadła do mnie znajoma pani.

– Myślałam, że znów się zaczęło! – zawołała. – Idę wczoraj Krakowskim Przedmieściem, a tu z Uniwersytetu wychodzi pochód studentów z transparentami i głośno coś krzyczy. Chciałam się przyłączyć, ale kiedy przeczytałam hasło „Wodzu, prowadź na Kowno!”, zorientowałam się, że to lipa i że kręcą tego twojego „Piszczyka”.

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

O Kajtku, o Fürtwӓnglerze, o Górkiewiczu…

Munk bardzo wybrednie podchodził do oferowanych mu scenariuszy. Zwykle to on sam był katalizatorem pomysłu na film. „Zezowate szczęście” wynikło z jego potrzeby zrealizowana komedii. Reżyser chciał, aby film opowiadał o pechowcu, który uczestniczy w istotnych wydarzeniach historycznych. W roli głównego bohatera Munk widział Kazimierza Rudzkiego, z którym współpracował już przy „Eroice”. Scenariusz zlecił Stawińskiemu. Ten napisał „Sześć wcieleń Jana Piszczyka”, choć liczył się z tym, że nie jest to do końca to, czego oczekiwał Munk. Reżyser jednak przystał na realizację tego tekstu, ponieważ jednak Rudzki nie pasował mu do Piszczyka, rola przypadła Bogumiłowi Kobieli.

Polecamy także:

Również „Pasażerka” powstała dzięki intuicji Munka. W 1959 roku usłyszał słuchowisko autorstwa Zofii Posmysz-Piaseckiej pt. „Pasażerka z kabiny 45”. Wspólnie z autorką najpierw zrealizowali widowisko telewizyjne, które wyemitowano 10 października 1960 roku, a następnie reżyser postanowił przenieść historię na wielki ekran. Po tragicznej śmierci Munka obraz dokończył i zmontował Witold Lesiewicz, decydując się na dodanie komentarza i zdjęć, które objaśniały całość filmu.

reklama

„Pasażerka” zachwyciła świat, zdobywając m.in. nagrody na festiwalach w Cannes i w Wenecji. Konrad Eberhard napisał:

nq. Jest to chyba jedyny w dziejach kina przypadek, w którym film nieukończony, kaleki – czerpie niespodziewaną siłę ze swego okaleczenia i jawi się nam w postaci wielokrotnie bardziej atrakcyjnej, niż poświęcone temu samemu tematowi utwory wypracowane i w każdym szczególe i wchodzące na ekran w wersji definitywnej.

Munk miał wiele pomysłów. W wywiadzie z 1957 roku zapowiadał film o swoim wiernym towarzyszu – jamniku Kajtku. Miałby być to świat kręcony z perspektywy psa. Munk tak opowiadał o tym pomyśle: „Kajtek jest oczywiście panem domu, rano wysyła mnie i żonę do pracy i przeżywa wiele swych psich przygód i perypetii”.

Projektem o którym myślał całkiem poważnie była także historia Wilhelma Fürtwӓnglera – dyrygenta, który żył w Niemczech w czasie, kiedy Hitler doszedł do władzy. Jak tłumaczył sam reżyser:

Film miałby mówić o dialektycznym tańcu wokół tej nieuchwytnej, a przecież realnej granicy, jaka dzieli wrażliwość od znieczulenia, wzrok od ślepoty. Wszystko to miało dziać się na tle muzyki Bacha, Brahmsa, Wagnera oraz tych zakazanych: Strawińskiego, Hindemitha, Schönberga.
Grób Andrzeja Munka na Powązkach Wojskowych (fot. Mariusz Kubik, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Munk myślał także o zrealizowaniu dalszych przygód Dzidziusia Górkiewicza. Film miał powstać na podstawie scenariusza napisanego przez Edwarda Dziewońskiego i Bronisława Zielińskiego. Tym razem akcja miała rozgrywać się po wojnie w szpitalu w Tworkach oraz w czasach napoleońskich, a projekt nosił tytuł „Nasze Waterloo”.

Nie powstał ani film o Kajtku, ani film o Fürtwӓnglerze. Andrzej Munk zginął w wypadku samochodowym na drodze prowadzącej z Warszawy do Łodzi w miejscowości Kompina pod Łowiczem. Tego dnia jechał po materiały do „Pasażerki”. Na pogrzeb przyszli nie tylko liczni przyjaciele – Munk wraz z żoną prowadził dom otwarty – ale także bohaterowie jego filmów: kolejarze, górnicy, goprowcy…

Co pozostawił po sobie? Pięć filmów fabularnych. Nowe pokolenie filmowców, dla którego prowadził wykłady w łódzkiej Filmówce, a do którego należeli m.in. Roman Polański czy Krzysztof Zanussi. A także absolutnie wyjątkowe i niepowtarzalne postacie w historii polskiej kinematografii. Bo przecież każdy z nas ma coś w sobie z Jana Piszczyka.

Bibliografia:

  • Beylin Marek, Piszczyk to ty, „Gazeta Wyborcza” 21 września 2001;
  • Dziatkiewicz Ł., Andrzeja Munka portret niepełny, „Gazeta Wyborcza” 20-21 stycznia 2007;
  • Hendrykowski Marek, Andrzej Munk, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2007;
  • Lubelski Tadeusz, Historia kina polskiego: twórcy, filmy, konteksty, wyd. Videograf II, Katowice 2009;
  • Lubelski Tadeusz, Sześć wcieleń Andrzeja Munka, „Kino”2001, nr 9;
  • Marszałek Rafał, Lekcje Munka, „Film” 1971, nr 38;
  • Peltz Jerzy, O filmie „Eroica” i o swoich planach opowiadają scenarzysta i reżyser, „Film” 1957, nr 8;
  • Zwierzchowski Piotr, Zezowate szczęście, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2006

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!

reklama
Komentarze
o autorze
Agata Łysakowska-Trzoss
Doktorantka na Wydziale Historycznym oraz studentka filmoznawstwa na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się historią życia codziennego, rozwojem miast w XIX wieku oraz historią filmu. Miłośniczka kultury hiszpańskiej i katalońskiej oraz wielbicielka filmów z Audrey Hepburn. Choć panicznie boi się latać samolotami, marzy o podróży do Ameryki Południowej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone