Salomon Morel i Czesław Gęborski – oprawcy z komunistycznych obozów pracy

opublikowano: 2019-05-15, 16:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Każda władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie – przekonywał w XIX wieku brytyjski historyk i polityk lord John Acton. Przykładami działania zdeprawowanej władzy absolutnej w „Gułagu nad Wisłą” były rządy Salomona Morela w obozie w Świętochłowicach i Czesława Gęborskiego w Łambinowicach.
reklama

Salomon Morel urodził się 15 listopada 1919 roku we wsi Garbów w powiecie puławskim, w rodzinie żydowskiej, jako syn piekarza. W 1933 roku po ukończeniu szkoły powszechnej wyjechał do Łodzi w poszukiwaniu zarobku. Pracował tam jako ekspedient w firmie konfekcyjnej aż do wybuchu wojny — od tego momentu musiał wraz z całą rodziną ukrywać się przed Niemcami. Z bliskich Morela zagładę przetrwali jedynie on i jego brat Icek; życie zawdzięczają polskim sąsiadom z Garbowa, rodzinie Tkaczyków, u których znaleźli schronienie. Za uratowanie Morela i jego brata Instytut Yad Vashem w Jerozolimie odznaczył Józefa Tkaczyka (jedynego z rodziny, który dożył tej chwili) medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Salomon Morel

W 1942 roku Morel wraz z bratem Izaakiem zorganizowali grupę rabunkową, która okradała pobliskie wioski; następnie wstąpił do Armii Ludowej. Wykonywał między innymi rozkazy Mieczysława Moczara, który zapisał się później w historii jako symbol polskiego komunistycznego antysemityzmu. Zadania, jakie wykonywał Morel, były różne: „Rozbijaliśmy mleczarnie i paliliśmy urzędy gminne” — przyznał w życiorysie napisanym w 1947 roku. Po latach jego były dowódca z lasu Mikołaj Demko (tak brzmiało prawdziwe nazwisko Moczara) wystawił mu chwalebne zaświadczenie, że „służył w oddziałach partyzanckich AL na terenach Lubelszczyzny i brał czynny udział w walce z Niemcami”.

W lipcu 1944 roku Morel rozpoczął pracę jako strażnik więzienia na Zamku w Lublinie, potem jednak przeniesiony został za brak subordynacji do więzienia w Tarnobrzegu. W połowie lutego 1945 roku razem z grupą operacyjną MBP wyjechał na Górny Śląsk (szefem Grupy Operacyjnej „Górny Śląsk” był Aleksander Zawadzki). Tam 15 marca 1945 roku został naczelnikiem Obozu Pracy w Świętochłowicach (Świętochłowice-Zgoda). „Był on — jak go opisał czternastoletni więzień Gerhard Gruschka — średniego wzrostu, o szerokich ramionach i wyglądał na bardzo silnego. Jego czarne włosy były krótko przystrzyżone, na mundurze widać było gwiazdki polskiego kapitana”. Podobny opis komendanta możemy przeczytać w reportażu historycznym amerykańskiego pisarza Johna Sacka: „W butach, Szlomo miał sześć stóp wzrostu, w swym brązowym skórzanym płaszczu wyglądał jak atleta, na jego ramionach połyskiwały trzy srebrne, kapitańskie gwiazdki, a jego szczęki wyglądały tak jakby był w stanie przegryzać deski”. Lubił grać na mandolinie, z którą podobno nigdy się nie rozstawał. Jak twierdzi Sack, komendant Morel miał romans z Lolą Potok, zastępczynią do spraw wychowawczo-politycznych w więzieniu w Gliwicach, byłą więźniarką niemieckiego kacetu Auschwitz-Birkenau. Ją z kolei Sack opisał następująco: „W dzień jadła, wieczorami romansowała z mandolinistą, komendantem Świętochłowic. Wydano jej oliwkowy mundur z dwoma srebrnymi gwiazdkami podporucznika, ale nie czując się wygodnie w męskich spodniach, przerobiła je na spódnicę, którą można było nosić do wysokich butów, w sposób, jaki podpatrzyła u pewnej SS-manki w Oświęcimiu. Dostała także Lugera i często strzelała do puszek po kawie”.

reklama

Od samego początku Salomon Morel jako komendant Obozu Pracy w Świętochłowicach dał się poznać od jak najgorszej strony: wraz z funkcjonariuszami obozu bił więźniów oraz znęcał się nad nimi psychicznie. Nikodem Osmańczyk zeznał przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach 29 czerwca 1993 roku: „Przypominam sobie, że pewnego razu […] Salomon Morel przyszedł do baraku, w którym mieszkaliśmy, polecił stanąć nam wszystkim w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał się wzajemnie bić po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Morel podszedł do nas i ze słowami «co, skurwysyny, tak to się bije świnię», ręką, w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz, w wyniku czego upadłem na ziemię pod pryczę. Tak samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał nam ponownie bić. Ja wielokrotnie byłem przez niego bity w okresie [pobytu] w obozie”.

Z kolei Dorota Boreczek, więźniarka obozu, zeznała 31 sierpnia 1993 roku: „Nie potrafię już dziś powiedzieć, jak często pan Morel ze swymi towarzyszami odwiedzał barak nr 7 [tzw. brunatny domek — B.K.], aby bić jego lokatorów. Zakończyło się wybuchem epidemii duru brzusznego. Wszyscy byliśmy wtedy wygłodzeni. […] Cierpieliśmy straszny głód. Do tego jeszcze wszy i pluskwy — prawdziwa plaga”.

reklama

Faktycznie latem 1945 roku w obozie Świętochłowice-Zgoda, w którym zdecydowaną większość stanowili Ślązacy, wybuchła epidemia tyfusu; tylko w sierpniu zmarło tam sześćset trzydzieści dwoje ludzi. Szacuje się, że w ciągu niespełna dziewięciu miesięcy istnienia obozu straciło w nim życie od tysiąca ośmiuset do dwóch i pół tysiąca osób. W Urzędzie Stanu Cywilnego w Świętochłowicach zachowało się tysiąc osiemset aktów zgonu podpisanych przez komendanta obozu Salomona Morela. Nawet ówczesny szef Departamentu Więziennictwa MBP ppłk Teodor Duda ocenił, że Morel ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do wybuchu epidemii. Ukarano go za to trzydniowym aresztem oraz potrąceniem połowy pensji.

Pomnik przed bramą dawnego Obozu Zgoda, Świętochłowice (aut. Drozdp, CC BY-SA 4.0)

Kariera Morela w UB rozwijała się mimo to bez przeszkód. Po zlikwidowaniu obozu w Świętochłowicach został naczelnikiem więzień w Opolu, Katowicach i Raciborzu, w latach 1949–1951 kierował zaś największym obozem pracy UB w Jaworznie. Na odprawie naczelników więzień i obozów w dniach 16–18 maja 1949 roku Salomon Morel, wówczas nowo nominowany naczelnik jaworznickiego obozu, zaprezentował się jako służbista, wypunktowujący po kolei uchybienia swego poprzednika na tym stanowisku: „Cały czas mówiono o tym, jak należy pracować. Ja wam powiem teraz, jak praca nie powinna wyglądać. Swojego czasu dostałem wyśmienitą wiadomość, że zostaję naczelnikiem COP-u [w Jaworznie]. Na pierwszy widok dobra sielanka, jaką można spotkać w 1949 r. Zbrojownia jaka tam się znajduje wystarczy, aby pchnąć butem, żeby się drzwi wywaliły. Zajrzałem do Działu Gospodarczego, zajrzałem w książkę inwentaryzacyjną i zobaczyłem, że w rubryce jest 150 stołów i kiedy zapytałem, gdzie są, to odpowiedziano mi, że w obozie […]. Trzeba było powołać komisję, która pracowała 3 tygodnie i przeprowadziła nową inwentaryzację. Rzeczy z 1945 r. niezapisane, długi na kontach nieopisane. Przyjąłem obóz i zacząłem pracować. Wyobraźcie sobie dyscyplinę w Jaworznie. W pierwszą niedzielę nie przychodzi 19 strażników na służbę, w poniedziałek 15, w środę 2. Ja musiałem wziąć samochód i jeździć przez całe święta. Teren jest bardzo klerykalny, ciężka dyscyplina nie do pomyślenia. W poniedziałek rano przychodzi do mnie facet i mówi, że mu żona urodziła syna i prosi o zwolnienie, oczywiście nie zwolniłem, ale chcąc mieć czyste sumienie posłałem, aby sprawdzić i okazało się, że nieprawda. Strażnicy przemycają gazety, książki, kradną granaty (były 3 wypadki). Niektórzy strażnicy nie wiedzą, jak się nazywa prezydent Polski, bardzo słaby poziom. Trzeba się zastanowić, skąd się to bierze, każde zło ma swoje podstawy”.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Bogusława Kopki „Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy w Polsce 1944-1956”:

Bogusław Kopka
„Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
320
Premiera:
8 maja 2019
Format:
165 x 240 mm
ISBN:
978-83-08-06857-1

Jerzy Pruszyński ze stowarzyszenia „Jaworzniacy” (zrzeszającego byłych więźniów komunistycznego obozu w Jaworznie) tak wspomina pierwsze spotkanie z naczelnikiem Morelem: „Przenosiliśmy akurat cegły. Usiadłem na chwilę, żeby trochę odpocząć. I wtedy dopadł mnie Morel. Byłem przerażony, ale jego twarz mogłaby przestraszyć każdego, nawet największego bohatera. Morel miał w oczach sadyzm. To był sadysta z zamiłowania. Wysłał mnie do karceru. Funkcjonariusz, który mnie odprowadzał, powiedział mi przy tej okazji: «Uważaj, chłopie, bo jak cię Morel zapamięta, to nie wyjdziesz stąd żywy»”.

Miejsca osadzenia więźniów politycznych w Polsce Ludowej 1944-1956 (aut. Mathiasrex , Maciej Szczepańczyk based on layers of User: Aotearoa , CC BY-SA 4.0)

Ścigany przez wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej za popełnione zbrodnie, Morel zbiegł w 1992 roku do Izraela, który odmawiał jego ekstradycji. Zmarł 14 lutego 2007 roku w szpitalu w Tel Awiwie. W postanowieniu o umorzeniu śledztwa z 28 stycznia 2009 roku ze względu na śmierć podejrzanego prokurator IPN w Katowicach stwierdził, że Morel „dopuścił się zbrodni przeciwko ludzkości stanowiącej zbrodnię komunistyczną”; wśród jego przestępstw wymienił między innymi głodzenie więźniów, pozbawienie ich elementarnej opieki medycznej czy stosowanie wielorakich tortur, takich jak bicie po całym ciele, zamykanie na wiele godzin w karcerze oraz zmuszanie więźniów do leżenia warstwami na sobie, co nierzadko prowadziło do obrażeń wewnętrznych, a w konsekwencji do ich śmierci.

reklama

Drugim ze znanych i zapamiętanych komendantów obozowych „Gułagu nad Wisłą” był Czesław Gęborski. Urodził się on 5 czerwca w Dąbrowie Górniczej. We własnoręcznie spisanym życiorysie podaje dwie daty roczne urodzenia: 1925 i 1924. Jego ojciec był cieślą, matka gospodynią domową, a starszy brat zegarmistrzem. W chwili wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku, ukończywszy wcześniej szkołę powszechną, rozpoczął naukę w górniczej szkole zawodowej. W czasie okupacji więziony był w niemieckich więzieniach i obozach, z których wielokrotnie uciekał. Następnie wstąpił do partyzantki komunistycznej, a w grudniu 1944 roku został ponownie schwytany przez Gestapo. Jego przełożony w Armii Ludowej Jan Sulczyński ps. „Wańka” (późniejszy zastępca komendanta MO w Niemodlinie) wspominał: „W czasie transportu do Oświęcimia został odbity przez oddział «Czarnego», musiał ukrywać się, gdyż był wyczerpany i chory, nie mógł przez jakiś czas znieść trudów leśnego życia. Z chwilą wyzwolenia przystąpił natychmiast do służby w MO, tępiąc Niemców na terenie Śląska”. W lipcu 1945 roku na terenie byłego niemieckiego obozu jenieckiego w Łambinowicach (Lamsdorf) Gęborski założył obóz pracy dla Niemców i „zdrajców narodu polskiego” i został jego pierwszym komendantem. Obóz ten powstał na mocy decyzji władz powiatowych w Niemodlinie, w ramach realizacji zarządzenia nr 88 wojewody śląskiego Aleksandra Zawadzkiego z 18 czerwca 1945 roku. W zarządzeniu tym nakazano izolować w obozach ludność pochodzenia niemieckiego, powracającą z przymusowej ewakuacji lub przeznaczoną do wysiedlenia w głąb Niemiec.

reklama

O doborze podwładnych przez Gęborskiego tak pisze w swym współczesnym reportażu Magdalena Grzebałkowska: „Strażników dobiera przypadkowo. Proponuje pracę nieznajomym na ulicach Niemodlina, szuka ich w komisariatach milicji, gdy załatwiają swoje sprawy, prosi, żeby zawiadamiali krewnych, że na Ziemiach Odzyskanych czeka posada, zawiadamia znajomych z okolic Dąbrowy Górniczej. Żaden ze strażników nie ma średniego wykształcenia, prawie każdy w czasie wojny stracił kogoś bliskiego, był więźniem obozów koncentracyjnych, został wywieziony na roboty i czuje się pokrzywdzony przez Niemców. Są przeważnie młodzi, niektórzy nie skończyli jeszcze 18 lat. Sam komendant ma 20 lat (lub 21). Na swojego adiutanta wybiera 18-letniego Ignacego «Ignaca» Szypułę, który mówi dobrze po niemiecku. Gęborski nie zna tego języka. Regulamin obozu Gęborski pisze z głowy. Przełożeni radzą mu jedynie: «Znasz obozy niemieckie, przebywałeś w nich, więc wiesz»”.

Tablica upamiętniająca ofiary Obozu Zgoda, Świętochłowice (aut. Drozdp, CC BY-SA 4.0)

Można zauważyć, że naczelnik pobliskiego obozu w Świętochłowicach Salomon Morel był niewiele starszy od Gęborskiego i Szypuły. W ogóle w biografiach Morela i Gęborskiego widać wiele analogii. Obaj byli nieodrodnymi dziećmi wojny i okupacji — jak zresztą setki tysięcy innych — w ich wypadku jednak oznaczało to upadek moralny. Obaj byli też młodzi. Oto jak charakteryzuje Gęborskiego Grzebałkowska: „Był przystojnym, choć niewysokim mężczyzną. Z gęstą, falującą czupryną zaczesaną do góry, o prostym nosie, kształtnych brwiach, z wąsem. Po wojnie, w Łambinowicach, zapuścił baczki (po niemiecku die Koteletten). Osadzeni przezywali go «Kotleten Fryc». […] Lubił pozowanie do fotografii: a to w mundurze niemieckiego szeregowca (raz tłumaczył, że mundur przymierzył dla żartu, kiedy indziej, że na potrzeby wojennej konspiracji), a to w uniformie funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa (w którym wyglądał jak Stanisław Mikulski) lub wojskowej futrzanej czapie i kożuchu (jak Daniel Olbrychski)”.

Obóz Pracy w Łambinowicach kierowany przez Gęborskiego działał od lipca 1945 do października 1946 roku, pozostając pod nadzorem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Niemodlinie. Do obozu trafiała ludność cywilna z pobliskich wiosek i miejscowości. Byli to głównie Niemcy lub osoby uznane za Niemców (niejednokrotnie jeszcze przed weryfikacją). Zamykano w nim też podejrzanych o przynależność do SS, SA, NSDAP, hitlerowskich organizacji młodzieżowych i kobiecych, żołnierzy armii niemieckiej, powracających z niewoli do domu, strażników hitlerowskich obozów jenieckich, podejrzanych o dokonanie zbrodni na ludności polskiej.

reklama

Dnia 4 października 1945 roku w obozie wybuchł pożar. Straż obozowa na rozkaz dwudziestoletniego wówczas naczelnika Czesława Gęborskiego użyła broni palnej, rzekomo w celu zapobieżenia ucieczce uwięzionych. Zginęło czterdzieści sześć lub czterdzieści osiem osób. Należy jednak zaznaczyć, że najwięcej przypadków śmiertelnych wśród więźniów w obozie w Łambinowicach odnotowano później — blisko 70 procent wszystkich zgonów powiązanych było z epidemią tyfusu plamistego, między styczniem a majem 1946 roku. Do tej epidemii z pewnością przyczyniły się ekshumacje zwłok jeńców sowieckich, prowadzone gołymi rękami przez grupę osadzonych tam kobiet.

W lutym 1946 roku obóz w Łambinowicach wizytowała wspólna komisja PPR i MBP z Warszawy. W sprawozdaniu z 22 lutego stwierdzono, że placówka istnieje „bez żadnej podstawy prawnej i nie jest utrzymywana ani używana przez żadną władzę zwierzchnią”. Wykazano wiele nadużyć i przestępstw ze strony byłego już wtedy (został odwołany ze stanowiska 25 października 1945 roku) naczelnika obozu w Łambinowicach Czesława Gęborskiego oraz straży obozowej. Najpoważniejszym zarzutem stawianym naczelnikowi było przyczynienie się do śmierci czterdziestu ośmiu więźniów obozu w czasie pamiętnego pożaru w październiku 1945 roku. Ustalono ponadto, że strażnicy nie otrzymują żadnego wynagrodzenia za swoją pracę, żyjąc z rabunków dokonywanych na więźniach oraz na ludności miejscowej: „Pijatyki i gwałty są w obozie na porządku dziennym”. We wnioskach końcowych raportu komisja zalecała usunięcie wszystkich skompromitowanych pracowników administracji lokalnej, którzy byli współodpowiedzialni za popełnione gwałty i nadużycia, zlikwidowanie obozu w Łambinowicach, wywiezienie znajdujących się tam Niemców do innych miejscowości oraz ukaranie wszystkich winnych nadużyć i gwałtów na miejscowej ludności.

Ten tekst jest fragmentem książki Bogusława Kopki „Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy w Polsce 1944-1956”:

Bogusław Kopka
„Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
320
Premiera:
8 maja 2019
Format:
165 x 240 mm
ISBN:
978-83-08-06857-1

Jesienią 1946 roku obóz w Łambinowicach zamknięto, między innymi z powodu „rozgłosu”, jaki sobie zyskał w prasie zagranicznej — przykładem może być artykuł w czechosłowackiej prasie pod wymownym tytułem „Obóz łambinowicki dymi śmiercią”. Przyjmuje się, że przez tę placówkę przewinęło się nie więcej niż pięć tysięcy osób, a liczba ofiar śmiertelnych wyniosła aż półtora tysiąca.

reklama

Na wniosek wojewody Zawadzkiego Gęborskiego aresztowano; w areszcie nie przebywał jednak długo, gdyż już w styczniu 1946 roku na polecenie tego samego gen. Zawadzkiego wyszedł na wolność i wyjechał do Katowic, po czym jako funkcjonariusz UB brał czynny udział w śledztwie przeciwko żołnierzowi Narodowych Sił Zbrojnych Bolesławowi Pronobisowi ps. „Ikar”. Pronobisa skazano na karę śmierci, wyrok wykonano. W 1947 roku Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Katowicach umorzyła śledztwo przeciwko Gęborskiemu, stwierdzając: „Działał w myśl istniejących przepisów, a więc nie jest winien zabójstwa 48 Niemców, którzy usiłowali zbiec”.

W kolejnych latach, choć niepokojony od czasu do czasu procesami (w 1959 i 1976 roku), dosłużył się w komunistycznym aparacie bezpieczeństwa stopnia majora i przy okazji ukończył studia, uzyskując stopień magistra ekonomii. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku sprawą Gęborskiego ponownie zajęła się Prokuratura Rejonowa w Opolu, która skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia. Proces trwał do 2005 roku, kiedy to przerwano go ze względu na stan zdrowia oskarżonego. Czesław Gęborski zmarł w następnym roku, w czerwcu. „Córka odziedziczyła po nim kolekcję zapalniczek — pisze Małgorzata Grzebałkowska — obrazków i dwóch tysięcy zegarków. Większość wyrzuciła jako bezwartościowe, kilkanaście sztuk rozdała znajomym, 26 zegarków zostawiła sobie. Dziennikarze ją pytali, czy w zbiorach ojca nie znalazła zegarków jego ofiar”.

Dopełniając obraz, trzeba przedstawić też innych ludzi kierujących obozami, którzy zapamiętani zostali nie z korupcji i zepsucia w obozie, lecz z godnego zachowania się na stanowisku. Były to jednak przypadki nieliczne. Jeden z nich to historia Alojzego Bruskiego. Przyszły komendant Obozu Pracy w Zimnych Wodach w Bydgoszczy urodził się 7 kwietnia 1914 roku w Piechowicach (powiat Kościerzyna). Ukończył szkołę powszechną w Piechowicach, a następnie gimnazjum klasyczne w Kościerzynie. Od 1927 roku był członkiem Związku Harcerstwa Polskiego, gdzie otrzymał pierwsze przeszkolenie wojskowe. Był absolwentem Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty w Różanie i Ostrowi Mazowieckiej; w październiku 1937 roku promowano go na podporucznika piechoty. Brał udział w kampanii wrześniowej i obronie Warszawy. W 1942 roku wstąpił do AK; pełnił funkcję komendanta Obwodu Tczew, następnie Oddziału Partyzanckiego „Świerki-101” oraz Zgrupowania „Cisy-100” i „Batory”, stacjonujących w Borach Tucholskich. W konspiracji używał pseudonimów „Drwal” i „Grab”.

reklama

W lutym 1945 roku przybył do Bydgoszczy, gdzie ujawnił się wraz ze swoim oddziałem. Więziony przez NKWD w Tucholi, uniknął deportacji i został zmobilizowany do Ludowego Wojska Polskiego. Objął stanowisko komendanta Obozu Pracy w Zimnych Wodach koło Bydgoszczy — sam jednak twierdził w czasie późniejszego procesu, że był jedynie zastępcą komendanta, co może być prawdą. Władze komunistyczne i UB, najprawdopodobniej chcąc obarczyć Bruskiego odpowiedzialnością za nadużycia w obozie, podawały, że był komendantem. Tymczasem w marcu 1945 roku naczelnikiem obozu był nieznany dzisiaj z imienia i nazwiska funkcjonariusz bezpieki, zapamiętany jako kat Niemców, który znęcał się nad ludnością cywilną.

Tablica upamiętniająca ukraińskie i łemkowskie ofiary Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie (fot. HanzoHattori, domena publiczna).

Obóz przeznaczony był dla jeńców niemieckich i ludności cywilnej (głównie volksdeutschów z Bydgoszczy i okolic). Dokładna liczba ofiar śmiertelnych obozu nie jest znana. Urząd Stanu Cywilnego w Bydgoszczy otrzymał od kierownictwa placówki listy z 364 nazwiskami osób, które zmarły od 18 lutego do 5 kwietnia 1945 roku (lista zmarłych za czas od 27 marca do 5 kwietnia 1945 roku liczyła 256 nazwisk). Urzędowi stanu cywilnego liczba ta wydała się tak wysoka, że odmówiono wpisania nazwisk do rejestru zmarłych.

reklama

We współczesnej historiografii przeważa pogląd, że Alojzy Bruski jako komendant (czy raczej zastępca) obozu w Zimnych Wodach nie miał z tymi nadużyciami nic wspólnego, że próbował opanować bezkarne, sadystyczne zachowania żołnierzy Armii Czerwonej i strażników z UB. W bliżej niewyjaśnionych okolicznościach — najprawdopodobniej w obawie przed aresztowaniem — w nocy z 29 na 30 kwietnia 1945 roku Bruski opuścił obóz wraz z najbliższymi współpracownikami. Założył grupę zbrojną podporządkowaną Komendzie Okręgu Pomorskiego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. 7 czerwca 1945 roku został aresztowany (pod nazwiskiem Alojzy Figurski) przez funkcjonariuszy WUBP w Bydgoszczy. Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Bydgoszczy skazał go wyrokiem z 21 grudnia 1945 roku na karę dziesięciu lat więzienia, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na pięć lat; na poczet kary zaliczono mu okres tymczasowego aresztowania od 9 czerwca 1945 roku. W uzasadnieniu wyroku pierwszej instancji napisano: „w marcu i kwietniu [1945 roku] zorganizował na terenie obozu pracy w Zimnych Wodach nielegalny związek AK mający na celu obalenie ustroju demokratycznego Państwa Polskiego, […] polecił gromadzić wszelką broń i amunicję, […] część jego bandy […] dokonała dwóch wypadów celem odebrania bydła, pędzonego przez żołnierzy Czerwonej Armii; przy czym […] zastrzeliła 6-ciu żołnierzy Cz[erwonej] Armii”. Następnie Bruski został przewieziony do więzienia we Wronkach, gdzie był torturowany. Postanowieniem Najwyższego Sądu Wojskowego z 4 lutego 1946 roku, na podstawie skargi rewizyjnej Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu, uchylono wyrok WSO w Poznaniu i przekazano sprawę do ponownego rozpatrzenia. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu z 13 lipca 1946 roku Alojzego Bruskiego skazano na karę śmierci, utratę praw publicznych i honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia. Prezydent Krajowej Rady Narodowej Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok wykonano 17 września 1946 roku w więzieniu we Wronkach.

Można też wspomnieć o wyjątkowej, niespotykanej w historii stalinowskiego więziennictwa w Polsce przypadku, jaką było założenie wiosną 1952 roku przez grupę strażników Ośrodka Pracy Więźniów w Jaroszowie na Dolnym Śląsku nielegalnej organizacji „Wyzwolenie Narodowe”. Grupa ta niezadowolona była z warunków pracy, krytycznie oceniała sytuację polityczną w kraju, liczyła na wybuch III wojny światowej. Jej członkowie uważali, że „Rząd i Ustrój zwalcza wiarę chrześcijańską, i że taki Rząd i Ustrój, który nie idzie z Bogiem, a walczy z nim — długo nie będzie istniał i musi upaść tak, jak upadł faszystowski ustrój Hitlera”. W dniu 25 stycznia 1953 roku UB aresztowało konspiratorów. Sprawę skierowano do Wojskowego Sądu Karnego we Wrocławiu, który skazał kilku z nich na kary kilkuletniego więzienia.

Ten tekst jest fragmentem książki Bogusława Kopki „Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy w Polsce 1944-1956”:

Bogusław Kopka
„Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
320
Premiera:
8 maja 2019
Format:
165 x 240 mm
ISBN:
978-83-08-06857-1
reklama
Komentarze
o autorze
Bogusław Kopka
(ur. 1969) – historyk i nauczyciel akademicki, autor licznych publikacji z zakresu II wojny światowej oraz dziejów PRL, w tym Obozy pracy w Polsce (1944–1950). Przewodnik encyklopedyczny (2002), Konzentrationslager Warschau: historia i następstwa (2007). Mieszka w Warszawie.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone