Rudolf Nuriejew - tancerz doskonały

opublikowano: 2014-11-26, 12:05 — aktualizowano: 2015-01-24, 12:05
wszelkie prawa zastrzeżone
Rosyjski balet cieszy się zasłużoną sławą na całym świecie. Spośród wielu wspaniałych nazwisk zwłaszcza jedno wydaje się być najbardziej znane: Rudolf Nuriejew.
reklama
Rudolf Nuriejew (fot. Allan warren, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Umierał w potwornych bólach. Każdy skrawek materiału na jego ciele przysparzał mu ogromnych cierpień. Leżał nagi, przykryty jedwabiem lub kaszmirem. Nic nie przynosiło ulgi. Ciało przestało reagować na lekarstwa. Każda zwiększona dawka mogła go zabić. Więc cierpiał niewyobrażalne męki. Ale nie skarżył się. Przez cały czas, aż do śmierci, nie użalał się nad sobą, nie zadawał pytania: dlaczego ja? I cały czas wierzył, że naukowcy znajdą Środek na zwalczenie tej choroby i że go uratują. Cierpliwie czekał, jak cierpliwie znosił wszystkie oznaki szybko postępującej choroby. Leżał w szpitalu Notre Dame du Perpetuel Secours w Levallois-Perret, otoczony przyjaciółkami, które na zmianę się nim opiekowały. Przyjaciół raczej nie miał. Mężczyźni byli od podpisywania kontraktów, robienia choreografii, seksu – ale nie przyjaźni. I w tym ostatnim etapie życia nie myślał już o występach czy sensie życia. Nie robił żadnych planów. Cielesność wzięła górę nad wszystkim. Była zbyt obecna, zbyt namacalna. To było widać na jego twarzy zmienionej przez cierpienie. Ale walczył, cały czas walczył. Lekarze dziwili się, że udawało mu się pokonać – dla innych w jego sytuacji śmiertelne – nawroty wysokiej gorączki. Walczył ze śmiercią. Nie chciał się poddać. Jakimś nadludzkim wysiłkiem pokonywał kolejne kryzysy. Coraz częstsze. Cierpiał i walczył. Przestał mówić. Przyjaciółkę siedzącą przy jego łóżku, która trzymała go za dłoń, nagle tak mocno ścisnął, że sanitariusz musiał pomóc ją wyswobodzić. Proszono, by się poddał... W chwili śmierci nie było przy nim nikogo. Umarł 6 stycznia 1993 roku. W przeddzień prawosławnego Bożego Narodzenia.

Jedenastego lutego zwłoki ubrane we frak i czapkę, złożone do prostej dębowej trumny, przewieziono do jego paryskiego mieszkania na Quai Voltaire 23. Tam w salonie na stoliku kawowym, który w rzeczywistości był skrzynią, w której przechowywał kilimy, ustawiono trumnę. Rosyjskim zwyczajem została otwarta, by rodzina i przyjaciele mogli się z nim pożegnać. A całą noc przy niej spędził Luigi Pignotti. Żeby nie był sam. Następnego dnia odbyły się uroczystości pogrzebowe w Operze Paryskiej i w końcu na cmentarzu. Na krótko przed śmiercią podjął decyzję, że chce być pochowany na rosyjskim cmentarzu Saint Genevie`ve des Bois pod Paryżem. Wyraźnie zaznaczył też, żeby jego grób nie znajdował się obok Serge’a Lifara. Dzieli ich kilka metrów. Spuszczoną do ziemi trumnę otoczyły wiązanki kwiatów i baletki. Żegnał go cały Świat, wiele osób z tego Świata przyjechało na pogrzeb. Niektórzy byli przerażeni złą organizacją uroczystości. Tak nie! – powtarzał w duchu przerażony J. N. Po powrocie do domu bardzo dokładnie opisał, jak ma wyglądać jego pogrzeb. Zresztą nie tylko on. „New York Times” zaś, żegnając Nurejewa, ogłosił, że kometa dotknęła Ziemi i odleciała.

Po jego śmierci – wspomina Christa Himmelbauer – pojawiła się jakaś krewna, którą interesowało wyłącznie to, co można spieniężyć. Ktoś sprezentował Rudolfowi na krótko przed śmiercią kolię, która towarzyszyła mu w ostatnich godzinach. Postanowiono, że mu ją założą, kiedy będzie już ubrany do trumny. Tak też uczyniono, ale kiedy pojawiła się wspomniana krewna, natychmiast zerwała mu tę kolię z szyi, bo można ją było sprzedać… Krótko przed śmiercią kupił też psa, którego nazwał Solor, jak postać z baletu Bajadera. Marika Besobrazowa śmiała się z niego, że przecież to nie był pies, tylko suczka, i nie może nazywać się Solor. Chwilę myślał i w końcu orzekł, że w takim razie będzie się wabić Solaria. Suczka zresztą chorowała i nie wyglądała najlepiej. Marika prawie codziennie jeździła z nią do weterynarza. Przez resztę czasu Solaria leżała z Rudolfem. Kiedy pojawiła się krewna, orzekła, co może być sprzedane, i kazała suczkę uśpić. Marika nie zgodziła się i zabrała Solarię do siebie. Krewna zaś, wychodząc z różnymi rzeczami zabranymi z mieszkania Rudolfa, wzięła z szafy także futro Mariki. Marika to zauważyła i poprosiła, żeby je oddała. Wynikła z tego kłótnia, krewna powtarzała, że to futro Rudolfa i jej się należy. Marika zaś, że w nim tutaj przyszła i w nim wyjdzie… Obok Rudolf leżał w trumnie.

reklama

Kiedy umierał, był człowiekiem bardzo bogatym. Pozostawił ranczo w stanie Wirginia w USA, willę nad brzegiem oceanu w Saint-Barthelemy na Karaibach, pełny antyków siedmiopokojowy apartament w słynnym budynku The Dakota w Nowym Jorku, olbrzymi apartament w Paryżu, zapełniony wspaniałymi antykami, i wyspę koło Neapolu. Jego majątek szacowano na około czterdziestu milionów dolarów. Najwięcej w spadku dostała założona przez niego fundacja dla wspierania młodych tancerzy i bliżej nieokreślonego celu „badań naukowych i medycznych”. Antyki zostały sprzedane na aukcjach w Nowym Jorku i w Londynie w styczniu i listopadzie 1995 roku, wzbudzając powszechne zainteresowanie. Trochę też zapisał najbliższym krewnym, którzy jednak testament zaskarżyli i otrzymali o wiele więcej, aniżeli Nurejew tego chciał. Zresztą o krewnych, którzy z upływem lat – przynajmniej niektórzy – mogli wyjechać z Rosji, wyrażał się nie najlepiej. Pomagał im, ale – jak sam mówił – tylko na tyle, aby nie umarli z głodu i byli zmuszeni do podjęcia pracy. Nie lubił zresztą o nich mówić.

Grób Rudolfa Nuriejewa na cmentarzu Sainte-Geneviève-des-Bois (fot. O.perrin, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Tak jak tragiczny był koniec, tak w pewnym sensie tragiczny był początek jego życia. Dzieci rodzą się w domach, szpitalach, ale przecież nie w pociągu podczas wielodniowej podróży. A tak było w jego przypadku. Przyszedł na świat w podróży. To symboliczne. Przez całe życie był w ciągłej i niekończącej się podróży. U szczytu kariery posiadał siedem nieruchomości rozrzuconych po całym świecie, w których przebywał co najwyżej po kilka dni. W apartamencie w Monako był tylko dwa dni. Dla tańca poświęcił wszystko i wszystko mu podporządkował. Miał charyzmę gwiazdy pop i był podobnie sławny. W ciągu kalendarzowego roku występował częściej, i to przed olbrzymią publicznością na całym świecie, aniżeli inni tancerze. Tak bardzo chciał tańczyć. Bo taniec był dla niego wszystkim. I to on zmienił oblicze tej sztuki, zmienił rolę tancerza. Do tej pory o tancerzach mówiono, że są trzecią nogą tancerki lub dźwigiem. Podtrzymywanie i podnoszenie. On to zmienił. Musiał, wszakże publiczność przychodziła głównie na jego popisy. Przychodziła podziwiać wielkiego tancerza, o którym wszyscy słyszeli. Tak był i jest nadal sławny.

reklama

Jego rodzicami byli muzułmańscy Baszkirzy (starotureckie plemię, który słynie z wyjątkowej siły) z Ufy, leżącej nad rzeką Ural, w połowie drogi między Moskwą i Syberią. Wcześniej mieszkali w Moskwie. Byli prostymi wieśniakami. Rewolucja oznaczała dla nich wolność. Ojciec poszedł do wojska w charak- terze komisarza politycznego. Był w Mandżurii, dokąd wyruszyła jego ciężarna żona z córkami. Kilkanaście dni w pociągu. Z Ufy do Władywostoku. Później Nurejew żartował, że został z matki wytrzęsiony. I ciągle podkreślał, że stopami do przodu! W pobliżu jeziora Bajkał, koło Irkucka, 17 marca 1938 roku. Kiedy Rosja rozpoczęła wojnę, wrócili do Ufy. Ojca zobaczyli dopiero kilka lat później, już po wojnie. Przyjechał do Ufy, gdzie mieszkali w kilkunastometrowym pokoju. I dzielili go z inną rodziną. Nie było tam ani kuchni, ani łazienki. Za potrzebą wychodzili na ulicę. Było to wtedy spokojne i senne miejsce. Z rzadka pojawiał się samochód. Natomiast wszechobecny był stukot przejeżdżających pociągów. Rudolf często godzinami przesiadywał na górce i przyglądał się, jak znikają. Jak rozjeżdżają się po Świecie. I stukot kół budził go w nocy. On z tymi pociągami uciekał w Świat. W wyobraźni. Moskwa, Leningrad, Londyn, Paryż... Uciekał z pokoju trzy na cztery metry. Bo gdzieś tam musiało być inaczej, lepiej. Gdzieś tam przecież było jego miejsce. Nie tu, gdzie z trudem wiązali koniec z końcem. Opowiadał, że zbierał butelki, które po umyciu sprzedawali do sklepu. Albo szukał miedzi czy innego żelastwa. Też makulaturę. Ojciec rzadko przysyłał paczki. Niekiedy z czekoladą, którą po zmieleniu sprzedawali na targu jako kakao. W upalne dni na ulicy oferował wodę. Byli rzeczywiście bardzo biedni. Matka, kiedy już nie mieli niczego, sprzedała koszule ojca. Kupiła gęś i mąkę. Kiedy wracała, napadły na nią wilki. Podpaliła chustę i nią odgoniła stado. Często o tym zdarzeniu opowiadał. Najsilniejsze wspomnienie z dzieciństwa, które go prześladowało, to głód. Ciągłe uczucie głodu. Pieniądze, bogactwo, na długo oznaczały dla niego tylko jedno: brak głodu!

Powyższy fragment pochodzi z:

Jan Stanisław Witkiewicz
„Rudolf Nurejew”
Wydawca:
Iskry
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
176
Data i miejsce wydania:
I
Format:
235 x 150 x 15
ISBN:
978-83-244-0380-6
EAN:
9788324403806

W sylwestra 1943 roku matka przemyciła go do teatru. To zmieniło jego życie. Na przedstawieniu baletowym postanowił, że zostanie tancerzem. Zachwycony patrzył na zieloną kurtynę, oświetloną reflektorami. Po uwerturze kurtyna odsłoniła widok na olbrzymią scenę ze wspaniałymi artystami. Czuł – tak twierdził – że to właśnie było jego przeznaczeniem. Z braku butów matka nosiła go na plecach do szkoły. Donaszał stare rzeczy po siostrach. W szkole znalazł się w klasie tańca folklorystycznego. Tańczył wszędzie. I Śpiewał. Ojciec, uznany bohater wojenny, był przerażony. Jedyny syn i coś takiego. Bił go, jeśli przyłapał na tańczeniu. Chciał mieć syna kumpla. Pójść z nim na przykład na polowanie. Za pierwszym razem, głęboko w lesie, żeby mu nie spłoszył zwierzyny, wsadził go do plecaka i tak zostawił. Rudolf bał się wszystkiego. Płakał. Ojciec po powrocie go wyśmiał. Matka nie mogła tego wybaczyć mężowi. Ale nie potrafiła się przeciwstawić. W szkole zaś szybko poznali się na jego talencie. Ruszał się co prawda jak dziewczynka i dopiero po kostiumie można było poznać, że jest chłopcem. Niemniej miał talent, więc wszystko mu wybaczano. Musiał występować we wszystkich szkolnych przedstawieniach. Był podziwiany i znienawidzony. Nie znajdował wspólnego języka z kolegami. Zbytni zachwyt szumiał mu w głowie. To rodziło zazdrość. Bez przerwy był wciągany w bijatyki. Nauczyciele musieli ingerować i godzić chłopców. Ale cechował go upór i wiedział, czego chce. Ojciec był w szkole na rozmowie. Prosił, by syn nie został tancerzem. Miał być inżynierem. Syn pozostawał jednak nieugięty w dążeniu do celu. Nauczyciele, na ile mogli, ułatwiali mu to. Konflikt z ojcem pogłębiał się. Syn zaś był coraz lepszy. Wyżywał się w tańcu. To był rzeczywiście jego świat. I już bardzo wcześnie poznał tajniki – wspominał – jak trzeba poruszać się po scenie, aby przyćmiewać innych.

reklama

Na jego drodze pojawiła się była tancerka Baletów Rosyjskich Siergieja Diagiliewa, Anna Udelcowa. Poślubiła carskiego oficera, z którym została zesłana do Ufy i tam prowadziła szkołę baletową. Natychmiast zauważyła wyjątkowy talent. Miała wielu uczniów, ale tylko Rudolf zyskał jej zainteresowanie. Był dzikim, biednym i nieposkromionym tatarskim chłopcem – mówiła. Jego oddanie dla tańca i niezwykła muzykalność wzbudzały jej podziw. Szybko uczył się nowych figur tanecznych i jeszcze szybciej zostawił wszystkich innych uczniów za sobą. Cały czas jednak trwała walka z ojcem, w którym tańczący mężczyźni wzbudzali odrazę. Nigdy – mówił – nie pozwoli, by syn został tancerzem. Kiedy przyłapał go, że był na lekcji tańca, bił za karę. A syn w ciągu roku nauczył się wszystkiego, co Udelcowa była w stanie mu przekazać. Jej mąż uczył go dobrych manier. Od podstaw. Też higieny, mycia się. Udelcowa poleciła go znajomej tancerce Teatru Maryjskiego. W końcu chodził na zajęcia do szkoły baletowej przy teatrze operowym w Ufie. A później też tam na scenie tańczył. Latem pojechał na miesięczne tournée. Dzielił pokój z Albertem Aslanowem, który również tańczył. Ten, kiedy lata później dowiedział się, że Rudolf jest homoseksualistą, nie mógł w to uwierzyć. Seksualność nie była tematem, przynajmniej wtedy. Jakby w ogóle nie istniała. Tylko taniec. I Rudolf całą energię inwestował w swoją pasję. W końcu został zaangażowany do zespołu baletowego. Aż przyszedł moment, w którym w Ufie już niczego więcej nie mógł się nauczyć. Pozostawała tylko szkoła baletowa z prawdziwego zdarzenia. Wybrał Leningrad. Marzenie każdego tancerza, by tańczyć w Teatrze Kirowa.

reklama
Teatr Maryjski w Sankt Petersburgu, w czasach ZSSR Lenigradzki Teatr im. Kirowa (fot. A.Savin, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana).

Świątyni klasycznego tańca. Potrzebował na to trzech tysięcy rubli. W fabryce obuwia dawał dwa razy w tygodniu lekcje tańca. W tajemnicy kupił bilet na pociąg. Siostra mu pomagała. Masz tylko ten jeden pociąg i bilet tylko w jedną stronę – mówiła – i musisz nim pojechać. Ojciec przeżył załamanie, kiedy syn pakował się do wyjazdu. Wtedy dzieci pierwszy raz widziały ojca płaczącego. Trzy dni jechał do Moskwy. Na stołecznym dworcu przesiedział cały dzień. Później szesnaście godzin jazdy do Leningradu. Wczesnym rankiem w sierpniu 1955 roku dotarł do celu. Od razu pobiegł do szkoły Teatru Kirowa. Tam zaczynali Anna Pawłowa, Wacław Niżyński, Tamara Karsawina, George Balanchine... Dostał się do klasy, w której wszyscy uczniowie byli zdecydowanie młodsi. Dzielił z nimi sale sypialne i wypełniony obowiązkami plan zajęć. Tam też, jak zresztą wszędzie, rządziła partia komunistyczna. Wieczorami nie można było wychodzić z internatu, dlatego szybko zaczął mieć problemy z dyrektorem Wiktorem Szelkowem. Ale nie tylko dlatego. Początkowo był w klasie Szelkowa. Wcześnie zorientował się, że nie trafił do dobrego pedagoga. Dyrektora z rozdania partyjnego. Poczynił starania, by klasę i pedagoga zmienić. To było bardzo odważne posunięcie. Poszedł do dyrektora artystycznego szkoły, Iwanowskiego. Powiedział, że jeśli w tej klasie zostanie, to szybko zabierze go wojsko. Powinien więc przejść do klasy Aleksandra Puszkina. Tak też się stało. Dyrektor szkoły nie mógł mu tego zapomnieć. Szykanował go przy każdej okazji. Puszkin zaś chyba najsilniej wpłynął na tancerza. Potrafił z każdego ucznia wydobyć wszystko, co w nim drzemało. Był wspaniałym tancerzem, choć niezbyt atrakcyjnym mężczyzną. Perfekcyjny w wyrazie i stylu. Jego kombinacje kroków były bardzo dobre do tańczenia.

Wręcz cudowne – wspominał Nurejew. – Wykonywanie ich to była wielka radość i frajda. Wiedział, co zrobić, by taniec był dla nas łatwy i przyjemny. Byliśmy więc coraz lepsi. Niemniej musieliśmy też sami nad sobą ciężko pracować. Nigdy nie mówił, by robić coś tak i tak. Korygował zawsze bardzo niewiele. W jego nauce nie było metody. Kombinacje kroków, które nam dawał, porywały każdego do tańca. Łączył taniec z muzyką i emocjami. Kroki i gesty musiały być wykonywane z wyrazem. Nigdy mechanicznie. Za każdym razem było to jakby przedstawienie. Nie tylko on wpłynął na moje podejście do tańca. Natalia Dudinska, primabalerina zespołu, przekazała mi zasady klasycznego stylu. Muzykalność, prezencja, uczucie napięcia. Jej występy były przepiękne. Nikt nie tańczył Rajmondy lepiej niż ona. Zwróciłam na niego uwagę – mówiła Dudinska – kiedy był w średniej klasie w Szkole Kirowa. Miał chyba szesnaście lat. Już wtedy widać było u niego wyczucie stylu i formy. To z niego wypływało. Skąd miał to wyczucie piękna i muzykalność? Przyjechał z Ufy i w gruncie rzeczy nie miał wykształcenia. Ale najbardziej zaskakujące, że na końcu nauki był gotowym i ukształtowanym tancerzem.

reklama

Powyższy fragment pochodzi z:

Jan Stanisław Witkiewicz
„Rudolf Nurejew”
Wydawca:
Iskry
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
176
Data i miejsce wydania:
I
Format:
235 x 150 x 15
ISBN:
978-83-244-0380-6
EAN:
9788324403806

Jego upór – poza salą baletową i pracą – ściągał na niego problemy. Robił, co mu się podobało. Nie przestrzegał reguł. Ciągle, w tajemnicy przed nauczycielami, chodził na przedstawienia baletowe do Teatru Kirowa. To było zabronione. W ogóle opuszczanie internatu po zmierzchu. W pierwszym roku poszedł na Jezioro łabędzie. Kiedy wrócił do internatu, zastał zamknięte drzwi. Musiał się bardzo długo dobijać, zanim ktoś mu otworzył. I natychmiast go ukarano. Zabrano mu materac, nie dostał śniadania ani kanapek na przerwę obiadową. Poszedł do przyjaciół zjeść śniadanie. Oczywiście spóźnił się na zajęcia. Kiedy nauczyciel zapytał dlaczego, odparł: – Byłem wczoraj w teatrze i to wywołało złość kierownika internatu. Noc musiałem spędzić na parapecie okiennym i nie dostałem nic do jedzenia. Następnym razem zapewne zostanę wychłostany. Dyrektor się wściekł. Byłby olbrzymi skandal, gdyby wyszło to na zewnątrz, więc próbowano mnie przekonać, że to nie tak, że przecież nic takiego się nie stało. Myślałem, że mnie wtedy wyrzucą ze szkoły.

Mógł zostać i dalej uczyć się wielkiej rosyjskiej tradycji tańca klasycznego, tej poezji ruchu. Ale był niezależny. I czasami bardzo w tym irytujący. Wszakże obowiązują pewne reguły i zasady. Ale dość często nic dla niego nie znaczyły. Pomimo tego w ciągu tylko trzech lat systematycznej nauki w szkole zdołał wszystkich prześcignąć. Mimo że nie był urodzonym tancerzem, jeśli chodzi o fizyczność. Okazał się niezwykle „twardy” i potrzebował wielu ćwiczeń, aby jego mięśnie stały się elastyczne. Nigdy też nie mógł podnieść wysoko – na przykład w arabesce – nogi. Z własnym ciałem toczył zażartą walkę. W 1958 roku ukończył naukę i wygrał zaraz potem prestiżowy konkurs baletowy w Moskwie. Tańczył wariacje z Korsarza. Otrzymał po tym propozycje kontraktów z Moskwy i Leningradu. Zdecydował się na Teatr Opery i Baletu im. Kirowa. (Teatr ten w latach 1935–1992 nosił imię komunistycznego działacza Siergieja Kirowa, a poza tym okresem znany jest jako Teatr Maryjski na cześć cesarzowej Marii Aleksandrowny). Zaczął tańczyć na naszej scenie – wspomina Dudinska – i szybko zorientowałam się, że jest to artysta wyjątkowy. Zaryzykowałam mocno, kiedy zaproponowałam mu, że- by był moim partnerem w Laurencji. To była jego pierwsza wielka rola. Chętnie to wspominam. Prawie zgubiłam wtedy serce. Bez uczuć nie można tego baletu tańczyć. Nie tylko był wielkim tancerzem, ale był równie wielkim aktorem. Zresztą Dudinska przed występem powiedziała Nurejewowi, żeby nią się nie przejmował, wszakże Laurencja była jej najpopularniejszą rolą, więc ma myśleć tylko o sobie. Stąd zdarzały się momenty – zauważy- li to wszyscy siedzący na sali – że tancerz był bardziej pochłonięty sobą niż partnerką. Nie uszło też niczyjej uwagi, że Nurejew inaczej zatańczył rolę, ale mimo wszystko przyjęto w wielkim na- pięciu jego występ, który przypominał – jak napisał krytyk – wybuch Wezuwiusza. I oczywiście niektórym przeszkadzała różnica wieku: on miał dwadzieścia jeden lat, a ona czterdzieści sześć. Ale właśnie jego młodość dodawała Dudinskiej skrzydeł, jak później Margot Fonteyn. Po raz pierwszy zobaczyłem go w balecie Laurencja – wspomina Aleks Ursuliak. – Był wówczas tancerzem, któremu brakowało ostatniego szlifu. Być może dla- tego, że baletem klasycznym zaczął się zajmować raczej późno. Niemniej widać było, że jest to wielce rokujący tancerz. Był nie- zwykle atrakcyjny na scenie, powiedziałbym nawet erotyczny, a poza tym bardzo pewny siebie. Ten człowiek w całej pełni rozkwitał dopiero przed publicznością.

reklama
Buty Nuriejewa do tańca (fot.Daderot, opublikowano na licencji Creative Commons CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication).

Pod koniec 1959 roku Nurejew doznał kontuzji. Naderwał wiązadło w nodze i lekarze w szpitalu stwierdzili, że mniej więcej przez dwa lata nie będzie mógł tańczyć. Dla niego oznaczało to koniec Świata. Kiedy w szpitalu odwiedził go Aleksander Puszkin, który z nauczyciela stał się przyjacielem, Rudolf poprosił, by mógł u niego zamieszkać. Dzięki opiece nauczyciela i jego dziesięć lat młodszej – wówczas miała czterdzieści dwa lata – żony, Kseni Jurgenson, tancerki Teatru Kirowa, już po dwóch tygodniach Nurejew mógł zacząć ćwiczyć. A krótko później wdał się w romans z żoną Puszkina. Kobieta musiała zakończyć karierę, więc całe dnie spędzała w domu. Mąż natomiast pracował w szkole i teatrze. Zajęła się Nurejewem. Gruntownie. Przygotowywała dla niego wyszukane potrawy, prowadzała do teatru i sal koncertowych, polecała lektury i poznała go ze swoimi przyjaciółmi, ludźmi fascynującymi pod każdym względem. Kolejny krok w edukacji Nurejewa, który nawet najmniejszy posiłek spożywał u niej przy pięknie zastawionym stole, z białym obrusem, porcelaną, kryształami i Świecami. A poza tym Ksenia Jurgenson była jedną z niewielu osób, których uwagi dotyczące jego tańca akceptował. Kiedyś po południu skrytykowała dwa piruety w arabesce, które wykonywał. Wieczorem czekano na niego z posiłkiem. Nie przyszedł. Dopiero gdzieś o północy pojawił się w mieszkaniu. Na pytanie, co się stało i dlaczego tak późno, od- parł, że przecież musiał najpierw porządnie wykonać ten podwójny piruet. To nastawienie do pracy przypomina słowa Galiny Ułanowej, która twierdziła, że talent musi być podparty ciężką i ciągłą pracą i że absolutnie wszystko można osiągnąć ćwiczeniami. Rzuć na podłogę pięć rubli – mówiła – i na nich na- ucz się kręcić fouetté.

Była też Menia Martinez, egzotyczna piękność, kubańska tancerka, która krótko po przyjeździe do Leningradu zakochała się w Nurejewie. Wydawało się, że z wzajemnością. Po zakończeniu nauki musiała wracać na Kubę. Na godzinę jej wyjazdu była zaplanowana próba Dudinskiej z Nurejewem. Rudolf się nie pojawił. Nie było go też na dworcu wśród wszystkich żegnających Martinez. Kiedy pociąg już ruszył, nagle w drzwiach przedziału pojawił się Nurejew, mówiąc, że z nią jedzie. Przez całą drogę do Moskwy rozmawiali o tym, co powinni zrobić, żeby zostać razem. Wcześniej Nurejewowi niezbyt na niej zależało. Kiedy przyjaciółka mówiła mu, że powinien poprosić Martinez o rękę, odpowiadał, że wie o tym, ale to położy się cieniem na jego biografii. Teraz, kiedy Martinez rzeczywiście wyjeżdżała, Nurejew zaczął się o nią starać. Podczas ostatniej nocy w Moskwie ponoć się oświadczył. I był na lotnisku. Oboje zdawali sobie sprawę, że być może już nigdy się nie zobaczą. Dziewczyny zakochiwały się w Nurejewie. Także homoseksualiści, którzy ponoć mają szósty zmysł do rozpoznawania sobie podobnych ludzi, coraz bardziej zabiegali o tancerza. Marietta Frangopoulo, ówczesna kuratorka muzeum przy Szkole Kirowa, twierdziła, że bardzo wcześnie rozpoznała prawdziwe zainteresowania seksualne Nurejewa. Powiedziała mu nawet, że to normalne i żeby przestał się tego wstydzić.

reklama

W Teatrze Kirowa, jak wszyscy inni soliści, Nurejew uczył się nowych ról, próbował i czekał. Czekał, kiedy będzie mógł wyjść na scenę. Tygodniami. Na przykład w ciągu trzech miesięcy w 1959 roku tylko dwukrotnie występował 13 i 25 marca w Rajmondzie w kwartecie wojowników saraceńskich. Tańczył przy tym – jak to określiła jedna z jego przyjaciółek – jakby był skazany na przymusową pracę. Ale niebawem z Niną Kurgapkiną tańczył w Gajane rolę Armena, brata tytułowej bohaterki. Drugie przedstawienie zatańczył perfekcyjnie, ale nie wszystkim odpowiadała jego dzika technika. Twierdzono, że brakowało mu kultury i że nabył jej dopiero na Zachodzie, że dopiero tam stał się skończonym i doskonałym tancerzem. Później, już po uciecz- ce, mówił: – W Leningradzie było bardzo ciężko. W Teatrze Kirowa były dwie szkoły. Tradycyjna, która nic nie chciała zmieniać, nawet kostiumu lub peruki. Tę wyznawał Konstantin Siergiejew. I druga, która chciała taniec trochę uwspółcześnić. Oczywiście byłem wśród „współczesnych” i dlatego dyrekcja patrzyła na mnie krzywym okiem. Nie chcieli, żebym zbyt często tańczył i niektórych ról w ogóle mi nie dawano.

Powyższy fragment pochodzi z:

Jan Stanisław Witkiewicz
„Rudolf Nurejew”
Wydawca:
Iskry
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
176
Data i miejsce wydania:
I
Format:
235 x 150 x 15
ISBN:
978-83-244-0380-6
EAN:
9788324403806

W ciągu następnych trzech lat stał się najlepszym i najwybitniejszym tancerzem swojej generacji. Jednak jego dążenie do niezależności nie odpowiadało również ówczesnym władzom politycznym. Nie wierzono mu i przyglądano się podejrzliwie. Bali się – wspominał – że ucieknę. Kiedy jechałem do Wiednia na występy, przesłuchiwano moją matkę. Obawiano się, że nie wrócę. Jednak wtedy jeszcze o tym nie myślałem. Dołączył do grupy tancerzy obok Kurgapkiny, którzy pojechali autobusami do Wiednia. Dość szybko znalazł w niej bratnią duszę, bo – jak to określił Barysznikow – miała jaja w spodniach i to mu odpowiadało. Jechali w czterdzieści autobusów na Festiwal Młodzieży Świata. W Wiedniu rosyjscy emigranci próbowali wrzucać przez okna do autobusów książkę Doktor Żywago Borysa Pasternaka, ale każdy egzemplarz był natychmiast konfiskowany. W Wiedniu też, przez przypadek, Nurejew spotkał w delegacji kubańskiej Martinez. Ale tego płomienia, który kiedyś się w nich jarzył, już nie znaleźli.

reklama
Nuriejew w 1968 r. (fot. Eric Koch/Anefo, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Netherlands).

Roland Petit wspomina, że w Wiedniu po raz pierwszy zobaczył Nurejewa. – Występował z Teatrem Kirowa, a ja z moim zespołem tańczyliśmy Cyrano de Bergeraca. Po spektaklu spotkałem młodego Kozaka (pomyłka, bo był Tatarem), prawie jeszcze dziecko, pełnego entuzjazmu. Pierwszy raz zobaczył balet za- chodni, współczesny balet klasyczny. Była w nim już siła, chęć zerwania więzów, co nastąpiło niedługo później. Ale Petit mówił także wiele lat później o jego Śmiejących się oczach, które zrobiły na nim tak duże wrażenie, że to spotkanie zapadło mu w pamięć. W konkursie Nurejew tańczył z Ałłą Sisową pas de deux z Korsarza. Jako jedyna para otrzymali najlepsze oceny, ale złoty medal musieli dzielić z Natalią Makarową, Jurijem Sołowiewem, Władimirem Wasiljewem i Jekateriną Maksimową. Nurejew był tym wzburzony, bo – jak stwierdził – z tego rodzaju równości może zrezygnować, i nie pojawił się na rozdaniu nagród.

Do Leningradu przyjechali rodzice Nurejewa, którzy po raz pierwszy zobaczyli go tańczącego w prawdziwym teatrze i w pełnospektaklowym przedstawieniu. Występował wtedy w Bajaderze w roli Solora. I wówczas ojciec uwierzył, że syn dokonał właściwego wyboru. Rodzice mówili niezbyt dobrze po rosyjsku, więc rozmawiali po tatarsku. Bardzo często inni widzieli, jak Nurejew sięgał do kieszeni i dawał rodzicom pieniądze. Ojciec był rzeczywiście dumny z niego i po powrocie wszystkim o tym opowiadał. Niemniej najważniejszy debiut był przed Nurejewem. 12 grudnia 1959 roku tańczył po raz pierwszy rolę Księcia w Giselle z Iriną Kołpakową. Wszyscy czekali na jego występ w napięciu, wiedzieli bowiem, że będzie to ważne przedstawienie. I tak rzeczywiście było, począwszy od kostiumu Nurejewa (trykoty i dopasowana, krótka do pasa kurtka) poprzez różne zmiany w jego pas i zupełnie inne poprowadzenie postaci Alberta. Z Kołpakową i Nurejewem – powiedział po przedstawieniu Siergiej Wikołow, kolega Nurejewa – mieliśmy na scenie dziewczynę i jeszcze jedną dziewczynę w roli chłopca, których miłość nie była przekonująca. Faina Rochind zaś przyglądając się tańczącemu Nurejewowi, myślała o Ułanowej, Dudinskiej, Wachtangu Czabukianim, Pawłowej i Niżyńskim, i powiedziała do siebie, że jego nazwisko należy do nich dopisać. Zdecydowana większość widzów twierdziła, że to był najważniejszy występ Nurejewa w Leningradzie.

Poza salą baletową i teatrem Nurejew wiódł coraz bujniejsze życie osobiste.

reklama

Zdecydowanie więcej też dziewczyn i kobiet było lub chciało być przy nim. Podobnie mężczyźni. Krótko przed Śmiercią opowiadał byłemu koledze szkolnemu z Leningradu, że z Ksenią Jurgenson mógł mieć dziecko. Puszkin nie wiedział ani o ciąży, ani o aborcji, która była – nie tylko wtedy – bardzo rozpowszechniona. Również w ciąży miała być Ninel Kurgapkina. Poza nią jeszcze dwie, a później na Zachodzie trzy kobiety spodziewały się dziecka Nurejewa. Ponoć. Niemniej wiadomo było,

że Nurejew chciał mieć syna. Najchętniej sklonowałby siebie. Trudno już dziś z całą pewnością ustalić, czy były to tylko fantazje tancerza, ale również kobiet, które w ten sposób się dowartościowywały, czy też było tak rzeczywiście. Jak na przykład Ninel, która kiedyś powiedziała, że wszyscy myśleli, że byliśmy kochankami, ale tak nie było. Mieliśmy romans – mówiła – ale nie byliśmy nigdy w łóżku.

Z każdym występem, z każdym sukcesem Nurejew stawał się nie do zniesienia. Nie dawał sobie absolutnie nic powiedzieć. Ro- bił tylko to, co sam uważał za słuszne. Nie zważając na choreografię, tańczył po swojemu. To oczywiście prowadziło do coraz większych konfliktów. Debiut w Don Kichocie był gotów prze- rwać tylko dlatego, by udowodnić, że to on zwycięży. Pierwszy akt został wykonany bez jakichkolwiek niespodzianek. Kiedy jednak przerwa z dwudziestu minut przedłużyła się do godziny, wiadomo było, że coś się dzieje. Nurejew oświadczył w garderobie, że nie wystąpi w krótkich spodniach (wtedy był to nieodzowny element kostiumu mężczyzny), bo skracają optycznie jego nogi i w ogóle wygląda to obrzydliwie. Na Zachodzie od lat mężczyźni tańczyli już w trykotach. Albo w trykotach, albo w ogóle nie wystąpi. W końcu dyrekcja uległa i Nurejew po- jawił się na scenie... prawie nagi. Widzowie aż otworzyli usta ze zdziwienia, bo nie byli przyzwyczajeni do cienkich trykotów opinających męskie pośladki. Niemniej od tego czasu w Teatrze Kirowa tancerze występowali już tylko w trykotach.

Nie ulega wątpliwości, że za karę został wysłany wspólnie z Ninel Kurgapkiną na tournée do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Występowali w programie obok... cyrkowców. Tam chyba po raz pierwszy pocałował drugiego mężczyznę w usta. Był nim Heinz Mannigel, tancerz berlińskiej Staatsoper, z którym Nurejew bardzo się zaprzyjaźnił. I na pożegnanie, kiedy wracał do Leningradu, objął go i tak naprawdę, z całym oddaniem pocałował. Mannigel krótko później, po dwutygodniowej znajomości, wziął ślub. Natomiast Nurejew był wtedy zajęty wyłącznie Teją Kremkem, osiemnastolatkiem z Niemieckiej Republiki Demokratycznej, który uczył się w szkole przy Teatrze Kirowa. Z nim właśnie, indiańskim sposobem, zostali braćmi krwi. To Kremke, który już w berlińskiej szkole został przyłapany z innym uczniem pod prysznicem, wprowadził mnie – jak później mówił Nurejew – w sztukę męskiej miłości. Obaj mieli doświadczenia z płcią przeciwną. Kiedy Nurejew został na Zachodzie, Kremke był przesłuchiwany. Szczegółowo opowiedział o ich związku, o tym, że został wykorzystany i że to Nurejew był inicjatorem wszystkiego. Było oczywiste, że kłamał, bo Nurejewowi już nic nie mogło zaszkodzić, a jemu tak, więc zrobił z siebie ofiarę.

Powyższy fragment pochodzi z:

Jan Stanisław Witkiewicz
„Rudolf Nurejew”
Wydawca:
Iskry
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
176
Data i miejsce wydania:
I
Format:
235 x 150 x 15
ISBN:
978-83-244-0380-6
EAN:
9788324403806
reklama
Komentarze
o autorze
Jan Stanisław Witkiewicz
Publikuje w miesięcznikach i tygodnikach kulturalnych. Jego artykuły ukazują się w prasie szwajcarskiej, niemieckiej, francuskiej i angielskiej. Jest autorem wydanych przez Iskry książek: Leksykon operowy, Balet w Polsce, Życie dla tańca. Rozmowy z Marią Krzyszkowską, W muzycznej przestrzeni, Artystyczna uczciwość. Rozmowa z Ewą Michnik, Grand jété, czyli wielki skok. Rozmowa z Witoldem Grucą, Tańczące figurki z kolekcji Alaina Bernarda.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone