Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) i jego kłopotliwa sława
Popularność jaką w czasie I wojny światowej cieszył się Manfred von Richthofen, porównać można do sławy muzyków z grup The Beatles czy The Rolling Stones. Czerwony Baron stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w Rzeszy w znacznej mierze dzięki masowo rozwijającej się prasie. Młodzi chłopcy wieszali nad łóżkiem pocztówki z jego wizerunkiem, a tłumy wielbicieli witały go w każdym mieście i na każdym dworcu. Nie należy się więc dziwić, że z biegiem czasu na temat życia prywatnego Richthofena zaczęły krążyć rozmaite plotki. Jak jednak wyglądało ono naprawdę?
Manfred von Richtofen: „Kiedyś będą patrzeć na mnie!”
Odkąd Manfred uwolnił się od białych marynarskich ubranek i długich loków, które tak podobały się jego matce, nie przykuwał zbytnio niczyjej uwagi. Był średniego wzrostu blondynem, podobnym do wielu innych uczniów szkół kadetów. To zawsze jego młodszy brat Lothar stanowił obiekt zainteresowania dziewcząt – wyższy, a według opinii najbliższych także przystojniejszy, łatwo nawiązywał nowe znajomości i lubił dobrą zabawę. Różnice dzielące obu braci częściowo wynikały zapewne z odmiennego sposobu ich wychowania – Manfreda już za młodu przeznaczono do kariery wojskowej, a ta wymagała dyscypliny i bezwarunkowego podporządkowania się rozkazom. Ponadto starszy z rodzeństwa nie przepadał za żadną ze szkół do których uczęszczał i traktował je raczej jako obowiązek, wierząc, że cel uświęca środki. Nie miał przez to okazji na bardziej swobodne kontakty z rówieśnikami (oraz rówieśniczkami), a także nie angażował się w życie towarzyskie szkoły i choć miał w niej kilku przyjaciół, których spotkał później na wojnie, pozostawał typem domownika. Lothar zaś chodził do świdnickiego gimnazjum ewangelickiego (którego budynek zachował się do dziś) i nie podlegał tak rygorystycznym regułom. Nawiązywał więc znacznie trwalsze relacje. Młodszy z braci był bardziej spolegliwy, a swoimi słowami nierzadko onieśmielał dziewczęta, podczas gdy Manfred czas wolał spędzać w samotności w domu, a podczas rozmów z przedstawicielkami płci przeciwnej rumienił się i stawał bardziej nieśmiały.
Nie zmienił tego także wybuch wojny. Gdy 1. Pułk Ułanów „Kaiser Alexander III.”, w którym służył przyszły Czerwony Baron, podróżował na front wschodni, Erich Rudiger von Wedel, przyjaciel Richthofena, przechwalał się przed dziewczynami „zdobycznym” sztyletem kozackim. Manfred zaś siedział obok niego w milczeniu i z lekkim uśmiechem na twarzy. Wiedział, że von Wedel tak naprawdę znalazł tę broń podczas jednego z patroli. Gdy w maju 1915 roku Richthofen wstąpił do lotnictwa, nie robił tego z myślą o sławie. W każdym razie, nie w pierwszej kolejności – żartował sobie bowiem z kolegami, że „miło byłoby być najlepszym pilotem”. Przede wszystkim jednak chodziło mu o działanie. Nie chciał spędzić wojny bezczynnie w okopach, a tego rodzaju walki doświadczył pod Verdun, gdzie nawet jako adiutant w 18. Brygadzie Piechoty, narzekał na nudę.
W trakcie pobytu w Świdnicy, podczas Bożego Narodzenia 1915 roku, Manfred wraz z matką wybrał się do Berlina. Ta zwróciła synowi uwagę, iż kobiety nie oglądają się za nim tak często, jak za Lotharem. Starszy z braci miał wówczas mruknąć pod nosem, że to kwestia czasu i „kiedyś będą patrzeć na niego”. Ta impulsywna wypowiedź nie wynikała jednak z zawiści. Manfred zdawał sobie sprawę z istnienia dużych różnic pomiędzy nim a bratem. Z Lotharem łączyła go swego rodzaju niepisana umowa – powiedzeniem młodszego z rodzeństwa było zazwyczaj „Manfred ma zawsze rację”, starszy natomiast przyjmował z góry, że to Lothar ma większe powodzenie wśród kobiet. I taki układ odpowiadał obydwu stronom.
Czerwony Baron: „Przecież wiesz, że muszę to robić…”
Sława spadła na Richthofena niczym grom z jasnego nieba. Szybko spełniło się jego marzenie o otrzymaniu Pour le Mérite, najwyższego pruskiego orderu wojskowego. Sukcesy odnosili także jego koledzy z oddziału, którzy również zestrzeliwali samolot za samolotem. Manfred, jako dowódca grupy Jasta 11, został przytłoczony ogromem listów od wielbicielek. Większość lotników traktowała je jako wyśmienitą zabawę – nierzadko wymieniali się oni przesyłkami, komentowali treść wiadomości, odpisując tylko tym dziewczynom, które dołączyły zdjęcia. Szczególną uwagę poświęcali kobietom „bardzo ładnym, które miały na sobie bardzo niewiele”. Richthofen tymczasem – mimo wielu oficerskich obowiązków – starał się odpisywać jak najuprzejmiej na każdy nadesłany list. Nieprzyzwyczajony do takiego zainteresowania ze strony płci przeciwnej, wolał traktować przesyłki jako część służby wojskowej.
Czerwony Baron nigdy nie przywykł do końca do swojej popularności. Czuł się nieswojo, gdy komitety powitalne wręczały mu kwiaty i gdy otaczały go dziesiątki rozpromienionych dziewcząt. Fakt, że był dobrze wychowany, niczego nie ułatwiał. Dobre maniery nakazywały mu bowiem w takich sytuacjach podpisywać nawet do stu pocztówek i wytrwale pozować do zdjęć. Można odnieść wrażenie, że Richthofen doskonale sobie zdawał sprawę z fałszywości pochwał kierowanych pod jego adresem – kilka lat temu nikt przecież nie zwracał na niego uwagi, był podobny do większości chłopaków w swoim wieku. Teraz zaś całkiem obcy ludzie chwalili go za opanowanie i pisali całe strony na temat jego „łagodnych niebieskich oczu”.
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
Plotki i plotkarze
Nieporadność Manfreda w kontaktach z wielbicielami, a przede wszystkim wielbicielkami, została dostrzeżona przez niemiecką prasę – niektórym biografom Richthofena zdarzało się nawet napomykać o „innych preferencjach lotnika”. Szybko jednak wycofywali się oni z tych sugestii. Można zresztą niemal ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że nieśmiałość Czerwonego Barona do kobiet wynikała z jego introwertycznego charakteru.
Niemieckie gazety, rozochocone postępującym łamaniem tabu przez prasę amerykańską (mowa tu zwłaszcza o bezwzględnej rywalizacji Hearsta i Pulitzera), postanowiły wkroczyć w sferę prywatną lotników, nowych ulubieńców narodu niemieckiego. Wszyscy dziennikarze, zarówno ci mniej jak i bardziej uzdolnieni, zaczęli oczekiwać od Richthofena niemal gombrowiczowskiego samookreślenia się i otwartej deklaracji na temat ewentualnej przyjaciółki lub narzeczonej. Baron jednak konsekwentnie milczał.
Podczas urlopu w 1917 roku miał dyktować treść swojej autobiografii przybyłej w tym celu z Berlina stenotypistce. Pochodząca z metropolii kobieta nie cieszyła się sympatią świdniczan, a jej samej również zależało na jak najszybszym powrocie do domu. Z upływem dni pracownica wydawnictwa Ullstein coraz bardziej zżywała się jednak ze śląskim miastem, znajdując wiele okazji do plotkowania na temat słynnego asa przestworzy. Jedna z rozpuszczonych przez nią pogłosek dotyczyła młodej dziewczyny, która odwiedzała czasem jego willę przy ulicy Strzegomskiej. Stenotypistka natychmiast zainteresowała się tożsamością gościa. Richthofen z uśmiechem na twarzy i bez wahania przedstawił ją – córkę hrabiego Saxe-Coburg Gothy, który utrzymywał z pilotem przyjazne stosunki od czasu, gdy ten zapobiegł zbombardowaniu podległego mu lotniska – jako swoją narzeczoną. Sytuacja ta dla wielu stanowiła potwierdzenie, że Czerwony Baron żywił wobec niej poważne plany. Biorąc jednak pod uwagę specyficzne poczucie humoru Manfreda, można dojść do przekonania, że był to z jego strony żart, mający na celu wprowadzenie w błąd okolicznych plotkarzy. Potwierdza to także relacja Kunigunde von Richthofen – po wyjściu stenotypistki Richthofen, śmiejąc się, powiedział matce, że „zaognił całą sytuację”.
Wydanie Der rote Kampfflieger zwiększyło popularność i tak już słynnego pilota, a listy od wielbicieli zaczęły trafiać także do jego domu w Świdnicy. Nie brakowało wśród nich propozycji matrymonialnych ani komplementów od osób, które książkę zdążyły przeczytać po kilkanaście razy. Na uwagę zasługuje jeden z najbardziej znanych listów jakie otrzymał Richthofen. Napisany został on przez nowicjuszkę zakonu duchownego, której siostra przełożona nakazała zdjęcie fotografii Czerwonego Barona ze ściany. Ta jednak… wkleiła głowę idola do zdjęcia przedstawiającego inną zakonnicę. Richthofen stwierdził wówczas, że po tym ekscesie nowicjuszka upodobniła się nieco do niego, bo „natychmiast wyleciała”.
Cerber Kate Otersdorf
6 lipca 1917 roku Manfred von Richthofen został postrzelony w głowę podczas walki powietrznej. Rana wyglądała poważnie, ale lekarzom udało się ją zszyć. Mimo to fragment kości wciąż pozostawał odsłonięty. By umożliwić gojenie, konieczne okazało się ogolenie głowy lotnika. Choć samemu poszkodowanemu nie było z tego powodu przykro, jego matka długo jeszcze przeżywała, że kiedyś miał „przecież takie piękne złote loki!”. Wierni przyjaciele z Jagdgeschwader 1 byli tak przejęci losem swojego dowódcy, że natychmiast postanowili go odwiedzić. Jeszcze tego samego dnia do lazaretu św. Mikołaja w Courtai przybył adiutant Richthofena Karl Bodenschatz oraz dowódcy Jasta 11 (Wolff), 6 (Dostler) i 4 (von Doering). Jakże wielkie okazało się ich zdziwienie, gdy drogę zastąpiła im ponura postać pielęgniarki Kate Otersdorf:
– Nie możecie teraz rozmawiać z rotmistrzem – powiedziała.
– Dlaczego nie? – zapytali niemal jednocześnie przybyli.
– Potrzebuje spokoju – odpowiedziała siostra niecierpliwie.
– Ach tak! – stwierdził z ulgą Bodenschatz – W takim razie możemy go przecież odwiedzić.
Pielęgniarka z niedowierzaniem przypatrywała się ponuro niepojętnym pilotom, po czym wróciła do lazaretu. Po chwili poprosiła gości do środka.
Siostra Kate zajmowała się Richthofenem przez 19 dni, które ten spędził pod opieką lekarzy. Lazaret szybko obiegła więc plotka, że ją i pacjenta łączy coś więcej – rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Manfred wydawał się znudzony nadmiarem uwagi jaką poświęcała mu pielęgniarka, a Bodenschatz w swoich relacjach bardzo często używał do jej opisania epitetów „ponura” i „pochmurna”. 20 lipca, gdy znudzony bezczynnością Richthofen postanowił odwiedzić swoich przyjaciół, siostra Kate bezceremonialnie wsiadła z nim do samochodu. Wyraźnie niezadowolonego Czerwonego Barona nie przekonał nawet fakt, że kobieta może okazać się pomocna w razie problemów.
To, że Manfred von Richthofen nie lubił znajdować się w centrum uwagi, widać jak na dłoni. Równie oczywiste wydaje się, że do popularności i towarzystwa kobiet w ogóle nie mógł przywyknąć, a udawanie zainteresowania z czasem przychodziło mu coraz trudniej. Naturalnie, można pójść w ślady Lavinii i Schurmachera, którzy w swojej twórczości zdecydowali się wykreować Czerwonego Barona kolejno na kobieciarza i romantyka. Lepiej jednak zaufać relacjom osób, które Richthofena znały osobiście, takich jak Hans-Georg von der Osten, który powiedział, że choć Manfred traktował kobiety z szacunkiem, nigdy nie związał się z żadną z nich. To była przecież specjalność Lothara…
Bibliografia:
- Baker David, Richthofen. The Man and the Aircraft he Flew, Outline Press, Londyn 1990.
- Bodenschatz Karl, Jagd in Flanderns Himmel, Knorr & Hirth, Monachium 1935.
- Burrows William E., Der rote Baron, tłum. Klaus Klamberger, Heyne, Monachium 1980.
- Gibbons Floyd, The Red Knight of Germany, Bantam Books, Montreal 1959.
- Richthofen Kunigunde von, Mein Kriegstagebuch, Ullstein, Berlin 1937.
- Richthofen Manfred von, Der rote Kampfflieger, Ullstein, Berlin 1933.
Redakcja: Michał Woś