Kim była pierwsza ofiara stanu wojennego w Gdańsku?
Stan wojenny otworzył nowy rozdział krzywd i niesprawiedliwości społecznych w okresie rządów komunistycznych. Brutalny i ostateczny kres legalnej „Solidarności” jednoznacznie dowiódł niechęci władz do demokratyzacji życia w Polsce. 13 grudnia Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Już kolejnego dnia społeczeństwo rozpoczęło organizację akcji protestacyjnych, które były pacyfikowane przez ZOMO i wojsko. Masowe demonstracje miały miejsce m.in. w Gdańsku, gdzie 16 grudnia walki między opozycją a władzą komunistyczną nabrały szczególnej dynamiki. Agresywni funkcjonariusze ranili ponad 300 osób. Najtragiczniejsze wydarzenia miały jednak miejsce kolejnego dnia. To wtedy według szacunków władz demonstrowało nawet 30 tysięcy osób. Oddziały ZOMO ściągnięte do Gdańska z różnych regionów Polski miały jeden cel: rozprawić się z protestującymi. Broniące gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR oddziały wojska i milicji otworzyły ogień. Postrzelono cztery osoby w tym jedną śmiertelnie. Był to dwudziestoletni Antoni Browarczyk, pierwsza ofiara stanu wojennego w Gdańsku.
Antoni Browarczyk – bohater (nie)anonimowy
Antoni Browarczyk urodził się 21 października 1961 roku w Gdańsku, gdzie wraz z rodziną mieszkał w jednym z bloków w dzielnicy Zaspa. Z opozycją związany był już od połowy lat 70., zaś od 1980 roku był członkiem NSZZ „Solidarność”. W ramach działalności związkowej zajmował się m.in. kolportowaniem materiałów drugoobiegowych. Znane są świadectwa potwierdzające jego udział w różnych manifestacjach. Z zachowanych relacji wyłania się więc obraz szeregowego, choć zaangażowanego w działalność opozycyjną związkowca.
Był jednym z tysięcy oddanych sprawie członków ruchu. To właśnie ludzie tacy jak Browarczyk stanowili o sile „Solidarności”. Bez nich nawet najbardziej charyzmatyczni przywódcy ruchu nie byliby w stanie zapewnić funkcjonowania i realizacji celów demokratycznej opozycji.
Już 16 grudnia, pierwszego dnia masowych demonstracji w Gdańsku, Browarczyk znalazł się w tłumie protestujących. Wiadomo jednak, że wtedy udało mu się bezpiecznie wrócić do domu. Następnego dnia, po pracy w zakładzie elektromechanicznym około 15:30 udał się w stronę centrum, gdzie odbywały się manifestacje. Nie mógł przypuszczać, że to ostatnia godzina jego życia. Przebieg zdarzeń udało się odtworzyć dzięki relacjom świadków. Koledzy, z którymi udał się do centrum miasta, odłączyli się od niego po tym jak sytuacja uległa zaognieniu. Okoliczności, w których opozycjonista został śmiertelnie postrzelony są niejasne. Jak zwraca uwagę Robert Chrzanowski w artykule „Antoni Browarczyk (1961-1981) – pierwsza ofiara stanu wojennego w Gdańsku”:
Wszystko wskazuje, że Browarczyk szedł dalej w tym kierunku (mieszkania kolegi na ul. Szuwary – aut.), zmierzając w stronę tunelu dla pieszych przy ul. Wały Jagiellońskie. Najprawdopodobniej przed wejściem do tunelu postanowił jeszcze przyjrzeć się demonstracji przed Komitetem Wojewódzkim PZPR. Wtedy dosięgnął go pocisk.
Nie biorący aktywnego udziału w starciach, a jak wynika z relacji, przyglądający się już w tym czasie pobliskim zajściom Browarczyk padł po otwarciu ognia przez milicjantów. Strzały nabojami kalibru 7,62 milimetra oddano z pistoletu maszynowego PM-43 produkcji radzieckiej. Nieprzytomnego Antoniego Browarczyka zauważyło kilka osób, które przetransportowały go do pobliskiego szpitala. Lekarze ujrzeli na jego twarzy ślad po ranie postrzałowej. W wyniku reanimacji jedynie na krótko udało się przywrócić czynności życiowe – ranny zmarł 23 grudnia.
Zbrodnia nierozliczona i upamiętnienie
Kontrolowana przez władze prasa milczała. Rodzice Browarczyka zostali poinformowani o postrzeleniu syna przez milicję dopiero dzień po tragicznych wydarzeniach. Podejmowane śledztwa prowadzono tak, by nie wskazać winnych. Choć w toku postępowania nie podważano miejsca ani przyczyny śmierci Browarczyka – zginął od kuli wystrzelonej z broni milicyjnej podczas protestów w centrum Gdańska – to wskazanie odpowiedzialnych tego zabójstwa, nie leżało w interesie władz komunistycznych.
Mimo dowodów, które pozwoliłyby na skuteczne śledztwo, prokuratura kluczyła i przez dwa tygodnie nie zabezpieczyła nawet broni, którą można było porównać z nabojem wydobytym z ciała zmarłego. W toku niestarannie prowadzonych czynności ujawniło się mnóstwo nadużyć, nieprawidłowości, a także kłamstw ze strony przesłuchiwanych milicjantów. Każdy zaprzeczał oddaniu strzałów w stronę demonstrantów. Według ustaleń prokuratury niemożliwe było wskazanie winnego. Skonstatowano też, że kula, która dosięgnęła Browarczyka trafiła go rykoszetem. Śledztwo umorzono.
Na wniosek matki zmarłego, śledztwo otwarto ponownie. Wskazano na liczne błędy (m.in. podważono możliwość rykoszetu). Materiał dowodowy został jednak częściowo zniszczony. Latem 1983 roku śledztwo ponownie umorzono, a postanowienie utrzymano w mocy pomimo zażaleń rodziny. Milicjanci, którzy otworzyli ogień do protestujących, a potem składali fałszywe zeznania spotkali się ze strony przełożonych jedynie z naganą.
Do sprawy powrócono w 1991 roku, już po przemianach ustrojowych. Wcześniejsze zaniedbania uniemożliwiły bezsporne powiązanie pocisku z konkretnym egzemplarzem broni i funkcjonariuszem milicji. Po raz ostatni śledztwo w sprawie zabójstwa Antoniego Browarczyka otwarto w 2007 roku. Podejrzani milicjanci już zmarli, a ze względu na przedawnienie, także i to śledztwo umorzono. Wydaje się, że jedyną sprawiedliwością dla ofiary i jej rodziny jest dziś pamięć – historię tragicznych wydarzeń i nieudolnego śledztwa opisał cytowany już wcześniej Robert Chrzanowski.
17 grudnia 2008 roku Antoni Browarczyk został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Symboliczne znaczenie miało też upamiętnienie Browarczyka przez prezydenta Andrzeja Dudę w grudniu 2017 roku, gdy w towarzystwie jego najbliższej rodziny złożył kwiaty pod pomnikiem młodego opozycjonisty.