Jim Morrison – jeździec burzy
Opowiadanie o Jimie Morrisonie jest rzeczą trudną i niebezpieczną zarazem. Przekonał się o tym Oliver Stone reżyser filmu o życiu wokalisty The Doors, którego wizja młodego muzyka-poety nie spotkała się z przychylnością pozostałych członków grupy, zwłaszcza Raya Manzarka. I rzeczywiście, świetny skądinąd film kreuje Morrisona na zaćpane, hippisowskie guru, człowieka egzystującego na różnych poziomach świadomości, ale nie osobę z krwi i kości. Nie wspomniano o choćby tak oczywistej rzeczy, jak to, że frontman zespołu miał duże poczucie humoru.
Jim Morrison: w drzwiach muzyki
Jim Morrison urodził się 8 grudnia 1943 r. w Melbourne na Florydzie. Gdy miał zaledwie cztery lata, był świadkiem wypadku samochodowego na pustyni. Jak sam twierdził, tak bliskie i wczesne spotkanie ze śmiercią wywarło na nim ogromne wrażenie. Morrison wspominał:
The reaction I get now thinking about it, looking
back – is that the souls of the ghosts of those dead
Indians... maybe one or two of 'em... were just
running around freaking out, and just leaped into my
soul. And they’re still in there.
Lata dziecinne spędził podróżując z rodzicami pomiędzy kolejnymi miastami, gdyż ojca, zawodowego wojskowego, często przenoszono. Młody Jim miał dużo na czasu na czytanie. Wręcz pochłaniał książki. Nauczyciele nie nadążali za młodym człowiekiem, który gustował w dziełach Jamesa Joyce’a, Plutarcha, Nietzschego, a nade wszystko Artura Rimbauda.
Tuż po uzyskaniu stopnia licencjata na Uniwersytecie Kalifornijskim w 1965 r. Morrison razem z kolegą ze studiów Rayem Manzarkiem założyli The Doors. Pomysłodawcą niecodziennej nazwy był Morrison. Niezwykłość polegała użyciu słowa „door” w liczbie mnogiej, której wyraz ten w języku angielskim nie posiada. Pomysł zaczerpnął z wiersza Williama Blake’a „Mariaż nieba i piekła”, którego fraza o drzwiach percepcji („If the doors of perception were cleansed, everything would appear to man as it is, infinite”) najlepiej podsumowywała to, czym miały być przyszłe teksty młodego muzyka.
Jim Morrison: sława i nałóg
W dwa lata po założeniu grupa nagrała swój pierwszy album. Jak w przypadku większości debiutów, tytułem płyty była nazwa zespołu. Po dziś dzień pozostaje on najlepiej rozpoznawanym longplayem The Doors, a zawiera takie przeboje jak „Break on through (to the other side)”, wnoszące powiew świeżości w ówczesne skostniałe muzyczne formy „Light my fire” i zjawiskowe „The End”.
W przeciwieństwie do większości ówczesnych grup muzycznych, The Doors postawili oprócz tekstów swojego wokalisty także na brawurowe partie klawiszowe Raya Manzarka. Całość zaś brzmiała nieco jazzowo.
Płyta spodobała się ówczesnej młodzieży. Jim Morrison, który od dłuższego czasu eksperymentował z narkotykami i, jak twierdzą jego znajomi, nie stronił od LSD, stał się symbolem buntu. Ówczesne media miały z nim problem. Był dla nich jedynie zaćpanym dzieciakiem, którego nie wiedzieć czemu chciały słuchać inne dzieciaki.
Puszczano go zatem, ale starano się cenzurować. Z „Light my fire” próbowano wyciąć mu słowo „higher”, bo kojarzyło się z zażywaniem narkotyków, zaburzałoby to jednak strukturę i sens tekstu. Lider The Doors nie ulegał tym naciskom i w programach na żywo śpiewał dokładnie tak, jak chciał.
Jeszcze w tym samym roku, na fali popularności debiutu, The Doors wydali swój drugi album noszący tytuł „Strange Days”, zawierający utwór „People are strange”. Można by go porównać do protest songu Czesława Niemea pt. „Dziwny jest ten świat”, bowiem w obu piosenkach nietolerancja i wrogość zostały ukazane jako coś dziwnego, tj. nienormalnego.
The Doors nie byli jednak jednak tak podniośli. Delikatna, wręcz skoczna muzyka stwarza raczej nastrój beztroskiej przechadzki – idąc, obserwujemy reakcje ludzi: złych, dziwnych. Autor zdaje sobie sprawę z tego, jak jest odbierany i ośmiesza tych nietolerancyjnych przechodniów, wskazuje na absurdalność ich postawy. W tekście piosenki czytamy:
. People are strange when you’re a stranger
Faces look ugly when you’re alone
Women seem wicked when you’re unwanted
Streets are uneven when you’re down
When you’re strange
Faces come out of the rain
When you’re strange
No one remembers your name
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Poeta niepokorny
Rosnąca popularność zespołu stała się dodatkowym impulsem dla łatwo ulegającego nałogom Morrisona, aby sięgać po kolejne używki. Eksperymentował z haszyszem i uzależnił się od alkoholu. Niemniej zespół zdołał nagrać album „Waiting for the Sun”. Podobnie jak poprzednie, stał on się ogromnym sukcesem i osiągnął szczyty list przebojów.
Muzycy postanowili się jednak rozwinąć. Na kolejnym albumie „Soft parade” wzbogacili orkiestracje o instrumenty dęte. Zespołowi The Beattles udało się to świetnie na „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”" (1967), The Doors odnieśli jednak porażkę i nagrali jedną ze słabszych płyt w dorobku. W dodatku lider grupy zdawał się coraz częściej tracić kontakt z rzeczywistością. Trudno jednoznacznie stwierdzić, na ile jego zachowanie było spowodowane nałogiem, na ile specyficzną osobowością, a na ile doniesienia o obscenicznym zachowaniu są jedynie skutkiem nadgorliwości policji i konserwatywnych świadków.
Zapewne była to wypadkowa wszystkiego po trosze, wydaje się jednak wysoce wątpliwe, aby zachowanie Morrisona było motywowane chęcią zyskania poklasku. Był człowiekiem ze wszech miar niepokornym, poetą wyklętym. Jak Rimbaud tworzył i wzbudzał kontrowersje.
W roku 1970, pomimo rozmaitych trudności, grupa nagrała kolejny album. „Morrison Hotel” został znów dobrze przyjęty. Zaobserwowano, że w odróżnieniu od poprzednich longplayów był to o wiele pogodniejszy album. W utworze „Waiting for the sun” autor słów pisał:
Can you feel it, Now that Spring has come?
That it’s time to live. In the scattered sun.
Waiting for the Sun.
Waiting for the sun.
Waiting for the sun.
Waiting for the sun.
Śmierć jeźdźca burzy
W tym samym roku przystąpiono do nagrywania kolejnej płyty. „L.A. Woman” miała okazać się ostatnim wspólnym dziełem zespołu w oryginalnym składzie. Powstał album dorównujący debiutowi, a ostatnia zamieszczona na niej piosenka „Riders of the storm” miała się okazać kolejnym po „Light my fire” najbardziej rozpoznawalnym utworem The Doors. Jego niezwykłość tkwi tak w słowach, jak i muzyce. W tle słyszymy deszcz, i pioruny, a wokalista swym aksamitnym głosem opowiada o autostopowiczu, seryjnym mordercy przemierzającym kilometry dróg z jednym tylko celem. Morrison daje nam jednak do zrozumienia, że miłość może ocalić tego potwora. W utworze czytamy:
Girl ya gotta love your man.
Take him by the hand
Make him understand
The world on you depends
Our life will never end
Gotta love your man, yeah
Trzeba przyznać, że to iście „Morrisonowski” optymizm – miłość zbawiająca zabójcę. Możemy się doszukiwać w owym zabójcy metafory uzależnienia, które może pokonać jedynie silne i bezwarunkowe uczucie.
Lider The Doors pozostawał jednak w szponach wielu nałogów. Niedługo po nagraniu „L.A. Woman” poleciał do Paryża. 3 lipca 1971 r. znaleziono go martwego w wannie z zimną wodą. Okoliczności tej śmierci pozostają nieznane. Podejrzewa się przedawkowanie heroiny, lecz zwolenników teorii o morderstwie ona nie przekonuje. Oficjalnie mówiło się o zawale serca. Co ciekawe, informacja o jego śmierci została podana do wiadomości publicznej dopiero po 8 dniach od zgonu. Morrison pochowany został na cmentarzu Père-Lachaise, spoczął niedaleko Fryderyka Chopina.
Jim Morrison podobno lubił wymieniać siebie w jednym rzędzie z Jimmym Hendrixem i Janis Joplin. Wszyscy troje mieli niezwykły talent, charyzmę i nałogi, które ich zniszczyły. Problem jest jednak bardziej złożony. Czy Jim Morrison stworzyłby tyle wspaniałych wierszy i piosenek, gdyby nie korzystał ze środków odurzających? To pytanie zawsze będziemy stawiali w kontekście wielu talentów artystycznych, wokół których roztacza się aura życia pełnego uzależnień.
Człowiek ten wybrał pewną drogę. Swoje lęki związane z dokonanym wyborem przelewał na papier i wyśpiewywał. Tylko tak umiał sobie z nimi poradzić. Morrison niszczył jednak nie tylko siebie, ale też innych. Po zakończeniu nagrań do „L.A. Woman” część muzyków nie chciała już z nim pracować. Burdy, pijaństwo i narkotyki czyniły pracę z nim coraz większym ciężarem.
Po śmierci lidera pozostali członkowie grupy nie byli w stanie przekonać publiczności do swojej muzyki. Próby reaktywacji z innym wokalistą, spory o nazwę i pieniądze, tylko odstręczały ludzi. Na tym tle pozytywnie zarysowuje się jedno wydawnictwo. W 1978 r. Manzarek i spółka zebrali się raz jeszcze i nagrali podkład muzyczny do wierszy Morrisona. Fani grupy i muzyka mogli usłyszeć „głos zza grobu”. Raz jeszcze, po raz ostatni…
Ikona
Nie ulega wątpliwości, że Jim Morrison stał się, także za sprawą tajemniczej śmierci, ikoną dla następnych pokoleń. Lata 70. to nie tylko era tandetnego disco. To rozwój rocka progresywnego, którego początków można się doszukać we wspaniałych pasażach Manzarka. W warstwie słownej muzycy progresywni często sięgali po poetyckie, wysublimowane teksty, dla wielu niezrozumiałe. Jest to niewątpliwy efekt wpływu Jima Morrisona.
Należy jednak z pewnym smutkiem skonstatować, że lider The Doors stał się z czasem ikoną popkulturową, podobną do podobizny Che Guevary. Ludzie noszą koszulki z nagim torsem Morrisona, bo są „fajne”, rzadko jednak zadają sobie pytanie kim był, co chciał powiedzieć i czym imponował. Morrison z pewnością nie chciał być zapamiętanym jako ten, który wszczynał burdy, lecz jako poeta i piosenkarz. I, mimo wszystko, chyba mu się to udało.
This is the end
Beautiful friend
This is the end
My only friend, the end
It hurts to set you free
But you’ll never follow me
The end of laughter and soft lies
The end of nights we tried to die
This is the end
Zobacz też
Redakcja: Roman Sidorski