Jakie były powojenne losy gen. Szeptyckiego?
Ten tekst jest fragmentem książki Tomasza P. Terlikowskiego „Rozdzieleni bracia. Szeptyccy, historia Polski i Ukrainy”.
Inną drogę wybrał Stanisław Szeptycki. 17 maja 1945 roku zgłosił się do Wojskowej Komisji Poborowej w Krośnie, by jako generał Wojska Polskiego oddać się do dyspozycji polskich władz. To był dla bliskich generała, tych z młodszego pokolenia Szeptyckich, szok. „Poszłam do stryja i tłumaczę: «To co stryjcio! To nie jest żaden polski rząd! To są komuniści! Bolszewicy! Po co stryjcio się tam pcha». – «Wszystko jedno» – odpowiedział stryj spokojnie. – «Tam, gdzie są polscy żołnierze – muszą być polscy oficerowie»”, wspominała Anna Szeptycka.
Te słowa, jeśli traktować je poważnie, zawierają w sobie prawdziwe intencje generała. Jego domem, ojczyzną, zawodem i powołaniem było zawsze wojsko. Lata spędzone poza armią – za czasów sanacji – były najtrudniejszym okresem w jego życiu, powrót do niej – nawet jeśli wiązało się to z prośbą skierowaną do komunistów, było powrotem do tego, co stanowiło sens jego życia. Ale – być może – istniał także inny powód.
Generał Stanisław Szeptycki wiedział, że po stronie polskiej granicy pozostał już tylko on, że tylko on może zatroszczyć się o istnienie i funkcjonowanie rodu. Aleksander i Leon już nie żyli, ale ich dzieci często przebywały przecież na terenie Korczyna, zależne były od seniora rodu. Korczyn był ostatnim rodowym dobrem, miejscem, gdzie miało się przenieść centrum ich życia. To także mogło skłonić leciwego już generała do takiej decyzji, i to w sytuacji, gdy wcale nie było jeszcze jasne, jak będzie wyglądała przyszłość Polski, jaki będzie polski komunizm i czy rzeczywiście nasz kraj zostanie oddany we władanie wyłącznie Sowietom.
Intencji Stanisława nigdy całkowicie nie poznamy. Istotne jest, że choć ta jego decyzja była zaskoczeniem dla samych komunistów, to zdecydowali się skorzystać z propozycji złożonej przez generała i przywrócić go do służby, tyle że nie w samej armii, a w podlegającym jej Polskim Czerwonym Krzyżu, którego generał został prezesem. Oznaczało to dla niego przeprowadzkę do Warszawy, gdzie zorganizowano dla niego i żony mieszkanie przy ulicy Flory. „Dziś wchodzimy w erę aktywnej walki, walki o pomoc dla wszystkich, którzy przelewali swą krew bohaterską i którym niszczono zdrowie przez wymagania pracy wojennej, nareszcie dla rodzin tych, którzy stracili swoje życie w torturach dzikich i barbarzyństwie”, napisał generał we wstępnym wystąpieniu na zarządzie PCK.
Czy cele te udało się osiągnąć? Zasługi PCK pozostają niewątpliwe, ale prawdą jest też, że od samego początku swojej służby Stanisław musiał się mocować z politycznym uwikłaniem tej organizacji, jej zależnością od władz komunistycznych. Władze zaś, i to od początku, nie traktowały go jako swojego. Kilka miesięcy później, 18 września 1945 roku, został zdjęty ze stanowiska prezesa, a w sierpniu Urząd Bezpieczeństwa Publicznego rozpoczął jego inwigilację. Nie jest wykluczone, że chciano do niej wykorzystać majora Michała Łaszkiewicza, mianowanego przez szefa Departamentu Personalnego Wojska Polskiego adiutantem generała. Ten, mimo nacisków, miał – zdaniem rodziny – zniszczyć niewygodne dla generała dokumenty dotyczące jego zaangażowania w konspirację, a później popełnić samobójstwo. „Michał Łaszkiewicz ocalił Szeptyckiego od prześladowań”, notuje Andrzej Wojtaszak.
Odwaga adiutanta, choć uratowała – być może – generała przed więzieniem lub karą śmierci, w niczym nie zmieniła jego sytuacji. Władze komunistyczne nie potrzebowały go już ani w PCK, ani w żadnym innym miejscu. Habsburski i przedwojenny generał, ziemianin, a do tego człowiek zwyczajnie uczciwy nie mógł pełnić funkcji, jaką dla swoich współpracowników przewidywali komuniści. Mimo to pozwolono mu najpierw pozostać w Warszawie, w służbowym mieszkaniu, a gdy – po jego odsunięciu się od wszelkiego zaangażowania społecznego – postępować zaczęła demencja, powrócić do Korczyna, gdzie pozostawiono go w spokoju. „Choroba postępowała, powodując zaniki pamięci. Generał zrywał się nocą z łóżka i chciał udawać się na audiencję”, opisuje tamten moment jego życia Wojtaszak.
Zanikająca pamięć wprowadzała go z powrotem w świat jego dzieciństwa i młodości, w świat monarchii austro-węgierskiej, gdzie wzrastał i gdzie zrobił piękną karierę, w świat, gdzie ludzie różnych języków i kultur współistnieli ze sobą w pokoju, gdzie Ukraińcy i Polacy, mimo wszelkich różnic, funkcjonowali w jednym państwie i gdzie on mógł pełnić służbę oficera bez uwikłania w bieżącą politykę. Może gdzieś w tej ciemności demencji spotykał swoją pierwszą żonę, piękną Sapieżankę, może widział się w otoczeniu zupełnie innego świata, którego już nie było i który nigdy już nie powróci? A jednocześnie, co wie każdy, czyi bliscy odchodzili w głębokiej demencji, zapewne cierpiał, nie mogąc zrozumieć, gdzie jest, co się wokół niego dzieje, a nawet kto go otacza. To musiały być – i dla niego, i dla zajmujących się nim bliskich – bardzo trudne dni.
Ostatni etap życia Stanisława dobiegł końca 9 października 1950 roku w Korczynie. Władze odmówiły generałowi kampanii honorowej i obrządku wojskowego, a nawet zamieszczenia na klepsydrach wszystkich jego wojskowych tytułów. „Zamiast fanfar żegnała go orkiestra Straży Pożarnej. Bez oficjalnych delegacji, w otoczeniu najbliższej rodziny i tych, którzy nie obawiali się gniewu władzy, odchodził na wieczny spoczynek jeden z najwybitniejszych generałów Drugiej Rzeczypospolitej”, pisał Andrzej Wojtaszak. Korczyn już kilka miesięcy później miał zostać skonfiskowany i całkowicie rozparcelowany, a jego żona Stanisława została wysiedlona z dworku i zamieszkała w maleńkim, jednopokojowym mieszkanku (z toaletą na półpiętrze) w Warszawie. Ostatnie gniazdo rodu zostało zniszczone i rozparcelowane. Ostatni łącznik ze starym światem został zlikwidowany.