Jak wyglądał Juliusz Cezar?
Ten tekst jest fragmentem książki Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych”.
„To Cezar!”
W październiku 2007 roku francuscy archeolodzy eksplorujący koryto Rodanu w Arles wyciągnęli z rzeki marmurową głowę. Podobno wciąż jeszcze ociekała wodą, kiedy kierownik zespołu wykrzyknął: „Putain, mais c’est César” („K…, to Cezar!” prawdopodobnie oddaje jego zaskoczenie lepiej niż bardziej cenzuralny przekład). Od tamtej pory głowa ta stała się tematem dziesiątków artykułów prasowych i co najmniej dwóch dokumentalnych programów telewizyjnych, była gwiazdą wystawy zaprezentowanej w Arles i w Luwrze, a w 2014 roku pojawiła się nawet na francuskich znaczkach pocztowych.
Zainteresowanie to wzbudziło po części pewne niezwykłe twierdzenie, jakoby głowa ta nie była po prostu portretem Juliusza Cezara, ale jednym ze świętych graalów badań nad rzymską sztuką portretową: podobizną Cezara wyrzeźbioną za jego życia przez artystę, który oglądał go twarzą w twarz. Jeśli to prawda, byłby to jedyny pewny przykład, jaki zachował się do naszych czasów (choć na przestrzeni lat wysuwano też inne kandydatury). Zakłada się, że popiersie to było pierwotnie wystawione w jakimś eksponowanym miejscu w rzymskim mieście Arelate [dziś Arles], przebudowanym przez Cezara w 46 roku p.n.e. jako osada dla jego wysłużonych żołnierzy, i że — po zamordowaniu Cezara w 44 roku — obawiając się, że ich powiązania z nim mogą okazać się (delikatnie mówiąc) niezręczne, miejscowi postanowili pozbyć się tego potencjalnie trefnego towaru, wrzucając go do rzeki, gdzie przeleżał ponad dwa tysiące lat.
Dzisiejsi archeolodzy i historycy sztuki wciąż nie są zgodni co do tożsamości i znaczenia tego znaleziska. Sceptycy podkreślają, jak ogólnie odmienna wydaje się głowa z Rodanu od portretu Cezara na współczesnych mu monetach — a także od innych, co prawda powstałych po jego śmierci, portretów powszechnie uważanych za jego podobizny. Zwolennicy tej identyfikacji wskazują natomiast konkretne podobieństwa między tą głową a pewnymi cechami szczególnymi portretu z monet, zwłaszcza fałdy na szyi i wydatną grdykę. Kilku z nich próbuje przekonywać, że fakt, iż ogólnie nie wygląda on zbyt podobnie do innych Cezarów, może w istocie być potwierdzeniem, że jest to autentyczny i unikatowy portret wyrzeźbiony z natury, a nie sztampowa kopia — sprytna argumentacja w stylu „zawsze ma wyjść na moje” (to jest Cezar, bez względu na to, czy jest podobny do siebie, czy nie), która nie przydaje wiarygodności tej tezie.
Pomimo sceptycyzmu (sama zaliczam się do sceptyków) wygląda na to, że głowie tej pisane jest zostać obliczem Juliusza Cezara dla XXI wieku — zająć miejsce najnowszego w szeregu jego faworyzowanych portretów, które opanowywały na pewien czas masową i naukową wyobraźnię, zanim zostały odsunięte na bok przez innego kandydata. Jednak bez względu na referencje tej rzeźby wprowadza ona kilka ważnych pytań, które będą naszymi przewodnikami w tym rozdziale. Jaka była funkcja — i polityka — portretów w świecie rzymskim? W jaki sposób ich rola zmieniała się w toku rządów Juliusza Cezara i jego następców? Jak (i w jakiej mierze wiarygodnie) rozpoznawano starożytne portrety tych władców, skoro niemal żaden z nich nie nosi podpisu ani innych znaków identyfikacyjnych? Nim zabierzemy się do analizowania nowożytnych wizerunków cesarzy, musimy się zastanowić, jak ustalano tożsamość ich oryginalnych rzymskich wersji, od Cezara z Rodanu, poprzez bosko pogodne wizerunki cesarza Augusta, po parę osobliwych ewenementów — takich jak słynna głowa Witeliusza Grimaniego, która, jak się przekonamy pod koniec tego rozdziału, była nie tylko ulubionym modelem nowożytnych artystów, ale też odegrała główną rolę w toczonych od XVI wieku debatach naukowych nad związkiem między kształtem czaszki a charakterem człowieka. Okazuje się, że niekoniecznie jesteśmy dziś lepsi w rozpoznawaniu cesarzy na starożytnych portretach niż nasi poprzednicy setki lat temu.
Prawdą jest, że parę bardzo starych błędów, często sięgających jeszcze średniowiecza, zostało wyjaśnionych, kilku fałszywych cesarzy zdetronizowano, a tych ukrywających się pod cudzą tożsamością raz na zawsze zdemaskowano jako władców rzymskiego świata. Pogląd, jakoby słynny brązowy posąg konny Marka Aureliusza na Kapitolu w Rzymie w rzeczywistości przedstawiał skromnego miejscowego wodza, który ocalił miasto przed najeźdźczym królem, został dawno temu odesłany do lamusa jako zniekształcona średniowieczna legenda albo bardziej wielkodusznie jako pomysłowe zawłaszczenie antycznej przeszłości. Tradycyjna opinia zaś, że pewna wyjątkowo piękna rzymska kamea przedstawia biblijną scenę triumfu Józefa na dworze faraona, została obalona przez uczonego przyjaciela Petera Paula Rubensa, który około 1620 roku poprawnie wykazał, że jest to raczej grupa rodzinna cesarza Tyberiusza, z Augustem spoglądającym z nieba i gromadą nieokrzesanych barbarzyńców u dołu. Dawna interpretacja była hołdem dla chrześcijańskiego talentu do wynajdywania religijnego przesłania w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach i wyjaśnia być może, dlaczego owa kamea przetrwała. Interpretacja ta była też rażąco błędna.
Jednak takie wypadki są rzadkie. Historycy w XXI wieku wciąż wyszukują cesarzy w zasadzie takimi samymi metodami jak ci z wieku XV lub XVI; wciąż spieramy się o tożsamość wielu tych samych zabytków i bywamy niekiedy bardziej łatwowierni niż bystrzy uczeni z przeszłości.
W XVIII wieku J.J. Winckelmann informował, że kardynał Albani, słynny kolekcjoner i znawca, powątpiewa, czy zachowały się jakiekolwiek prawdziwe głowy Juliusza Cezara. Cokolwiek właściwie rozumiał przez „prawdziwe”, podejrzewam, że Albani miałby wątpliwości co do egzemplarza z Rodanu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Juliusz Cezar i jego posągi
W dziejach Rzymu Juliusz Cezar stał na granicy między wolną republiką (systemem wspólnych rządów tak uwielbianym przez antymonarchistów, od twórców konstytucji amerykańskiej po francuskich rewolucjonistów) a autokratycznymi rządami cesarzy. Wyznaczał koniec jednego ustroju politycznego i początek nowego. Choć ich zalety i wady są od tamtej pory przedmiotem dyskusji, jego historia w ogólnym zarysie była prosta. Po dość konwencjonalnej wczesnej karierze, wygrywając w wyborach na standardowy ciąg urzędów politycznych, wojskowych i kapłańskich, w połowie I wieku p.n.e. Cezar wyrósł ponad większość swych politycznych rówieśników. Był niezwykle skutecznym zdobywcą nawet według rzymskich norm (tak brutalnym, że niektórzy z jego własnych rodaków szemrali niekiedy o zbrodniach wojennych). Cieszył się też olbrzymim poparciem zwykłych obywateli Rzymu, w dużej mierze dzięki paru populistycznym chwytom, takim jak dystrybucja ziemi i darmowe racje zboża, które albo zainicjował, albo popierał. W 49 roku p.n.e. nie miał już ochoty podporządkowywać się zasadom konwencjonalnej polityki i w wojnie domowej przeciwko zwolennikom tradycji (albo, zależnie od punktu widzenia, zawziętym reakcjonistom) wywalczył sobie drogę do jednoosobowych rządów. Kilka lat później został mianowany dożywotnim dyktatorem, zmieniając stary, dający nadzwyczajne uprawnienia rzymski urząd dyktatora w dyktaturę we współczesnym sensie. Zamach na niego przeprowadzono pod hasłem wolności, dewizą starego republikańskiego ustroju. Lecz jeśli jego mordercy naprawdę chcieli odwrócić autokratyczne tendencje w Rzymie, ponieśli fiasko. W ciągu niespełna piętnastu lat, po kolejnej wojnie domowej, cioteczny wnuk Cezara, Oktawian (który później przybrał imię August), przejął władzę i wypracował formę rządów, która miała przetrwać do końca czasów rzymskich.
Rozpoczynając swój zbiór cesarskich biografii od Juliusza Cezara, Swetoniusz zrobił z niego pierwszego cesarza Rzymu. Niewielu historyków w ostatnich latach zgadza się z tym podejściem. Chociaż Cezar — siłą rzeczy — ma dwa oblicza, dziś zwykle widzimy w nim raczej ostatni rozdział republiki, śmiertelny cios dla ustroju politycznego, który chwiał się od kilkudziesięciu lat, niezdolny dostroić się do ambicji, bogactwa i potęgi nowego pokolenia przywódców (Cezar nie był jedynym, który szedł w tym kierunku). Dyktatorowi było bardzo daleko do cesarza (albo princepsa, co jest najbliższym łacińskim odpowiednikiem tego terminu). Jednakże odmienne spojrzenie Swetoniusza uczula nas na to, jakie piętno odcisnął Cezar na systemie jednoosobowych rządów, który nastąpił po nim7. Po pierwsze, przekazał wszystkim swoim następcom własne imię. Każdy bez wyjątku cesarz rzymski włączał do swej oficjalnej tytulatury słowo „Cezar” — które wcześniej było zwykłym przydomkiem (cognomen). A zwyczaj ten kontynuowali także władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego aż po XIX wiek (czy to w formie „Cezar”, czy „Kaiser”) oraz inni im podobni, jak „carowie”. Kiedy mówimy o dwunastu cezarach, nie jest to wcale przenośnia.
Po drugie Juliusz Cezar ustanowił wzorzec dla przyszłości nowatorskim wykorzystaniem obrazów. Był pierwszym Rzymianinem, który systematycznie umieszczał swój portret na monetach. Kilka precedensów stworzyli w świecie greckim królowie i królowe, którzy nastali po Aleksandrze Wielkim, ale w samym Rzymie na tak zwanych monetach imperatorskich pojawiały się portrety konsulów i wodzów. To Cezar wprowadził tradycję, utrzymującą się w wielu miejscach po dziś dzień, że miejsce głowy żyjącego władcy jest w sakiewkach jego poddanych8. On też pierwszy wykorzystywał liczne własne posągi, aby podsuwać swoją postać przed oczy masom w Rzymie i daleko poza jego murami.
Tradycja rzymskiej sztuki portretowej nie zaczęła się oczywiście od Cezara. Dziś często uważa się ją za specyficznie rzymską gałąź sztuki, osadzoną w rytuałach i zwyczajach tamtejszej arystokracji i życia publicznego: podobizny przodków były wystawiane podczas pogrzebów elit i stanowiły część wyposażenia ich domów; posągi wybitnych jednostek, notabli i dobroczyńców stały od wieków na placach publicznych, w świątyniach i na targowiskach rzymskiego świata9. Prawdę mówiąc, przynajmniej w zachodniej tradycji, powszechna dziś konwencja pozwalająca, by marmurowa głowa reprezentowała całe ciało — „głowa, dłutem rzeźbiarza ucięta za życia”, jak ujął to Josif Brodski w niesamowitym wierszu o popiersiu cesarza Tyberiusza — wydaje się rzymskim wynalazkiem. W klasycznej Grecji portrety były zwykle pełnopostaciowymi rzeźbami i w Rzymie też nie brakowało takowych. Ale to Rzymianie sprawili, że wydaje się czymś (niemal) naturalnym, iż podobizna obcięta na wysokości szyi czy ramion może przedstawiać osobę, a nie ofiarę morderstwa. W tym i nie tylko w tym sensie nasze wyobrażenie „głowy portretowej” wywodzi się z Rzymu.
Cezar pierwszy wyszedł poza te ramy, zarządzając masowe powielanie swego wizerunku, w setkach egzemplarzy. Nigdy wcześniej portrety nie były wykorzystywane tak konsekwentnie w celu propagowania widoczności, wszechobecności i potęgi jednej osoby — pod względem liczby i strategicznej lokalizacji. Jeden z rzymskich historyków, co prawda piszący dwieście lat później, informuje o wydanym za życia Cezara dekrecie, który nakazywał wystawienie jego posągu w każdej świątyni w Rzymie, a także w każdym mieście rzymskiego świata; Swetoniusz wspomina zaś, że przy szczególnych okazjach jego podobiznę niesiono w procesji obok wizerunków bogów. Głowa Cezara osadzona na ramionach posągu Aleksandra była tylko jednym z wielu brzemiennych w znaczenia zastosowań portretów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Jak i przez kogo były wytwarzane wszystkie te wizerunki, pozostaje zagadką. Poważnie wątpię, żeby Cezar cierpliwie pozował dla batalionów rzeźbiarzy; być może żaden z portretów nie został wykonany z natury w najściślejszym znaczeniu tego słowa. A niektóre ze stwierdzeń o ich ogromnej liczbie mogą być po prostu pobożnymi życzeniami albo też śladem planów, które nie doczekały się realizacji w tym krótkim czasie, kiedy sprawował władzę. Mimo to wydaje się pewne, że portrety, które miały w zamierzeniu przedstawiać i powszechnie uchodziły za podobizny Juliusza Cezara, upstrzyły rzymski krajobraz liczniej niż wizerunki jakiejkolwiek pojedynczej osoby przed nim. Na terenie dzisiejszej Grecji i Turcji odkryto co najmniej osiemnaście postumentów z inskrypcjami świadczącymi o tym, że pierwotnie dźwigały posąg Cezara wystawiony za jego życia; trzy dalsze znane są z miast Italii, Arles zaś i inne miasta w Galii mogły też posiadać takowe. Tradycja ta była kontynuowana przez setki lat po jego śmierci. W całym imperium rzymskim częste były starania (niekiedy znacznie późniejsze) o upamiętnienie w „portretach” człowieka, który dał swoje imię długiej sukcesji rzymskich władców. Być może te wizerunki Cezara jako zdobywcy i dumnego protoplasty cesarstwa łagodziły w pewnym stopniu ponury precedens jego zabójstwa, który musiał prześladować wielu późniejszych władców.
Nie ma żadnego powodu, dla którego owe posągi nie mogłyby przetrwać do naszych czasów — czy to wyrzeźbione za jego życia („święte graale”), czy jeszcze liczniejsze późniejsze kopie albo wariacje na temat, które tworzono po jego śmierci. Cała trudność w tym, jak mielibyśmy rozpoznać taki relikt, kiedy go znajdziemy, i co przekonałoby nas, że miał to być właśnie portret Cezara, a nie kogoś innego. Od tego zależy wszystko.
Wiele wyraźnych wskazówek, których moglibyśmy się spodziewać, zaginęło — albo nigdy nie istniały. Zacznijmy od tego, że nie ma żadnych pomocnych etykiet. Nie odkryto ani jednego posągu, któremu towarzyszyłby postument z podpisem (a jeśli na cokole popiersia widnieje: „Juliusz Cezar”, mocno sugeruje to, że biust — albo inskrypcja — są nowożytne). Wizerunki rzymskich władców, w odróżnieniu od chrześcijańskich świętych, nigdy nie były też łączone z atrybutami wskazującymi na ich tożsamość. W wypadku cezarów nie było niczego w rodzaju kluczy św. Piotra czy koła św. Katarzyny. A ich sylwetki nie dają żadnych wskazówek dla ich identyfikacji. Bez względu na to, czy dany cesarz był szczupły czy otyły, wysoki czy niski, nie ma po tym śladu w ich pełnofigurowych posągach, które są w zasadzie identycznymi postaciami odzianymi w togę, zbroję albo heroiczną nagość. Nie ma tu tęgich Henryków VIII ani zgarbionych Ryszardów III. U rzymskich władców wszystko sprowadza się do twarzy.
Od czasu, gdy antykwariusze i artyści sprzed pół tysiąca lat zaczęli po raz pierwszy systematycznie identyfikować rzymskie portrety, aż po moment, kiedy z Rodanu wyłowiono marmurową głowę, wszystkie nowożytne próby przypisania Cezarowi konkretnej twarzy opierały się głównie na dwóch podstawowych świadectwach. Pierwszym z nich jest barwny i intymny opis wyglądu dyktatora pióra Swetoniusza, niepomijający jego sztuczek dla zamaskowania łysiny ani upodobania do depilacji:
Był jakoby wysokiego wzrostu, cerę miał białą, smukłe członki, twarz nieco zbyt pełną, oczy czarne i bystre […]. Przesadnie dbał o swoje ciało, więc nie tylko strzygł się starannie i golił, lecz nawet kazał sobie wyskubywać zbędne włosy, co mu niektórzy zarzucali. Bolał ogromnie nad szpetotą swej łysiny, doświadczywszy nieraz, że go naraża na żarty zazdrośników. Dlatego zwykle zaczesywał rzadkie włosy od tyłu głowy ku przodowi. Ze wszystkich zaszczytów, jakie przyznał mu senat i lud, żadnego nie przyjął ani nie wykorzystał chętniej, jak prawa do stałego wieńczenia głowy wawrzynem.
Drugim jest seria srebrnych monet wybitych na początku 44 roku p.n.e., przedstawiających go z pomarszczoną szyją, wystającą grdyką, strategicznie umieszczonym wieńcem i imieniem zapisanym na obwodzie). Prawdą jest, że są też inne monety z głowami — wcale nie Cezara, ale postaci z rzymskiej mitologii i historii — o podobnych charakterystycznych znakach na szyi i gardle, nie wspominając już o monetach z podobizną Cezara, na których wygląda on zupełnie inaczej. Ale odkładając takie warianty na bok (jak zwykle odkłada się je, nie zadając sobie trudu przyjrzenia się im dokładniej), ten zapadający w pamięć wizerunek zawsze uchodził za bardziej miarodajny od innych świadectw jako punkt odniesienia dla identyfikacji prawdziwej twarzy Cezara.
Trzeba uczciwie przyznać, że tego rodzaju materiał daje nam większe szanse rozpoznania Cezara i jego następców niż jakichkolwiek innych Rzymian; twarze Cycerona albo Scypionów, Wergiliusza lub Horacego są dla nas bezpowrotnie stracone, podczas gdy twarze cesarzy nie do końca; żaden rzymski poeta nie trafił na monety, tak jak brytyjskim autorom zdarza się, sporadycznie i wśród kontrowersji, trafić na banknoty. Nie dysponujemy jednak żadną wyrafinowaną nowoczesną techniką, która mogłaby precyzyjnie zidentyfikować podobiznę Cezara. Jeśli chcecie stwierdzić, czy konkretna rzeźbiona głowa jest jego portretem, możecie zrobić tylko to, co robiono zawsze, a mianowicie próbować dopasować kandydatkę do kanonicznych portretów z monet i do szczegółów wyglądu podkreślonych przez Swetoniusza. Jest to subiektywny proces porównywania i przeciwstawiania, polegający w równej mierze na retoryce perswazji (czy potraficie przekonać samych siebie, i wszystkich innych, że macie rację?), jak na obiektywnych kryteriach. I jest on znacznie trudniejszy, niż mogłoby wynikać z krótkiego opisu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nawet zakładając, że Swetoniusz, piszący półtora stulecia po śmierci Cezara, naprawdę wiedział, jak wyglądał jego bohater, niemal niemożliwością jest dopasować którykolwiek z zachowanych wizerunków do jego opisu. Po części wynika to stąd, że szczegóły, które wysuwa na pierwszy plan — karnacja, gładkość skóry, nawet rzednące włosy — nie jest łatwo oddać w marmurze. (Wiadomość, że mężczyźni już dwa tysiące lat temu czesali się „na pożyczkę” dla ukrycia łysiny, może być pocieszająca, ale jak niby rzeźbiarz miałby przedstawić tę sztuczkę?) Jednak powodem jest i to, że łacina Swetoniusza bywa miejscami niejednoznaczna. Sformułowanie przetłumaczone tutaj jako „zbyt pełna twarz” (ore paulo pleniore) może równie dobrze oznaczać „nieproporcjonalnie duże usta”, co kazałoby nam wypatrywać zupełnie innych rysów. Tak czy owak ani jedno, ani drugie tłumaczenie nie przystaje zbytnio do podobizn na monetach, gdzie Cezar zdaje się mieć raczej wychudłą twarz i zupełnie normalnej wielkości usta. A monety te niosą własne problemy. Jak antykwariusze dostrzegli już przeszło dwieście lat temu, porównywanie maleńkiej, mającej niewiele ponad centymetr dwuwymiarowej główki z naturalnej wielkości trójwymiarowym portretem jest nadzwyczaj trudnym zadaniem. Winckelmann (tuż przed wzmianką o ogólnym sceptycyzmie kardynała Albaniego co do portretów Cezara) przyznał, że nie udało mu się znaleźć żadnych rzeźb, które uznałby za wystarczająco bliskie monetom. Ale przynajmniej jeden ówczesny koneser poszedł jeszcze dalej: według niego nie jest to po prostu kwestia znalezienia satysfakcjonującego podobieństwa, tylko bardziej podstawowej decyzji, co właściwie można by uznać za podobieństwo między dwoma tak odmiennymi nośnikami przekazu.
Jak więc funkcjonuje to w praktyce? Choć intrygujące, owe rozterki co do metody nie są adekwatne do zaciekłości sporów wokół konkurencyjnych rzeźb Cezara, przesady wysuwanych na ich rzecz twierdzeń ani wpływu tych dyskusji, sięgającego daleko poza świat zawodowych archeologów, artystów i kolekcjonerów. (Benito Mussolini jest tylko jednym niesławnym „celebrytą” zaangażowanym w te kontrowersje, są również nieoczekiwane powiązania bonapartystyczne). Historia zwłaszcza dwóch głów, które od połowy XIX do połowy XX wieku były na zmianę faworyzowanymi kandydatkami na autentyczną twarz Cezara, ilustruje zaskakujące kaprysy mody naukowej i niekiedy rozsądne, niekiedy szalone argumenty wysuwane po obu stronach. Pomogą nam one zastanowić się głębiej nad tym, jak nowożytni widzowie na przestrzeni wieków nauczyli się postrzegać Cezara.
Za i przeciw
Jeśli nie liczyć monet, portretów, które w takim czy innym czasie poważnie uważano za antyczne rzymskie podobizny Juliusza Cezara, było przeszło sto pięćdziesiąt (dokładna liczba zależy od tego, jak ściśle potraktujemy słowo „poważnie”). W większości są to rzeźby z marmuru, ale jest też parę kandydatek na gemmach i w ceramice. Znajdują się one dziś w kolekcjach całego zachodniego świata, od Sparty w Grecji po Berkeley w Kalifornii, a kilka z nich pochodzi z nader osobliwych miejsc. Głowa z Rodanu nie jest jedyną, jaką odkryto w rzece. Inna, której aktualnym domem jest pewne muzeum pod Sztokholmem, została niespodziewanie wydobyta w 1925 roku spod trzech metrów mułu w korycie rzeki Hudson, przy Dwudziestej Trzeciej ulicy w Nowym Jorku; jest to raczej „zguba”, która jakimś cudem wypadła za burtę statku wiozącego ładunek z Europy (cudzysłów oddaje moją konsternację co do okoliczności), a nie niezbity dowód na to, że Rzymianie naprawdę dotarli do Ameryki. Z całej tej liczby trudno wskazać takie, których identyfikacja lub autentyczność nie były nigdy kwestionowane. Jednym z wyjątków jest marmurowa głowa odkryta wraz z innymi ewidentnie cesarskimi podobiznami w 2003 roku podczas wykopalisk na wyspie Pantelleria, między Sycylią a Afryką Północną; była to, jak się wydaje, późniejsza grupa dynastyczna, obejmująca retrospektywny „portret” Cezara jako jej protoplasty (stąd większa niż zwykle pewność co do jego tożsamości); jednak z czasem ona też może znaleźć swoich kontestatorów. Niemal każdy inny obiekt był okresowo pod ostrzałem: czy to dlatego, że mimo antycznego rodowodu na pewno nie jest to Cezar, czy dlatego, że choć nie ulega wątpliwości, iż w zamierzeniu miał przedstawiać Cezara, z pewnością nie jest starożytnym zabytkiem, lecz nowożytną repliką, pastiszem lub falsyfikatem. Sprzeczne teorie mogą zbijać z tropu różnorodnością.
Głowa z rzeki Hudson, na przykład, była też uważana za portret Augusta albo jego prawej ręki, Agrypy, ewentualnie Sulli (niesławnego krwawego despoty z początków I wieku p.n.e.), a ostatnio coraz częściej po prostu jeszcze jednego „nieznanego Rzymianina”. Szczególnie trudny do rozgryzienia jest tak zwany Zielony Cezar, niegdyś ozdoba zbiorów króla Prus Fryderyka II, obecnie znajdujący się w Berlinie, nazwany od charakterystycznego egipskiego zielonego kamienia, z którego go wykonano. Miejsce jego odkrycia jest nieznane, ale wiązanie go z Egiptem okazało się pokusą nie do odparcia. Czy jest to, jak pisał niedawno pewien autor z nadzieją niepopartą niemal żadnymi dowodami, posąg, który sama Kleopatra wystawiła na cześć Cezara w Aleksandrii po jego śmierci? Czy może jest to po prostu portret „jednego z wielbicieli Cezara znad Nilu”, małpującego styl swojego idola? Czy też jest to tak naprawdę osiemnastowieczny falsyfikat, ale od początku mający udawać Cezara? Kto wie?.
Spośród wszystkich tych Cezarów niektórzy cieszyli się większą sławą niż inni i w różnych okresach. Jednym z wczesnych faworytów był „autentyczny portret” przechowywany w XVI wieku w pałacu Casalich w Rzymie. Według niezwykłego przewodnika z epoki, napisanego przez humanistę Ulisse Aldrovandiego z Bolonii, gdy był więziony w Rzymie przez inkwizycję, właściciel tego popiersia trzymał je pod kluczem, ale „z lubością” pokazywał je gościom. (Jeżeli to jest to samo popiersie Cezara, które wciąż znajduje się w kolekcji potomków Casalich, dziś często uważa się, że ich cenny skarb nie był wcale zabytkiem antyku, lecz miał w owym czasie raptem około stu lat).
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych” bezpośrednio pod tym linkiem!
W latach trzydziestych ubiegłego wieku Mussolini wysunął na pierwszy plan posąg Cezara, który stał dotąd na dziedzińcu Pałacu Konserwatorów na Kapitolu w Rzymie. Niegdyś bardzo podziwiany przez podróżników odwiedzających miasto, był jednym z zaledwie dwóch Cezarów akceptowanych jako bezsprzecznie „cezariańscy” przez innego z owych trzeźwo myślących krytyków z końca XVIII wieku. Później wypadł z łask za sprawą typowego ziarna podejrzenia, że może on być nowożytnym, siedemnastowiecznym pastiszem: w tym wypadku bezpodstawnie (prawdą jest, że ramiona i nogi noszą ślady licznych zabiegów, ale jego szkic datowany na rok 1550 obala teorię, że był to twór XVII wieku). Tak czy inaczej, tego rodzaju wątpliwości nie powstrzymały Mussoliniego przed uczynieniem z niego swego firmowego wizerunku Cezara oraz symbolu swojej ambicji naśladowania rzymskiego dyktatora. Duce, jak nazywano Mussoliniego, kazał przenieść ten posąg z lokalizacji na dziedzińcu Pałacu Konserwatorów i ustawić na honorowym miejscu w Sali posiedzeń rady miejskiej Rzymu w sąsiednim Pałacu Senatorskim, gdzie do dziś przewodniczy on dyskusjom nad planami zagospodarowania przestrzennego i mandatami za niewłaściwe parkowanie. W ramach programu niezwykle przypominającego powielanie posągów Cezara przed dwoma tysiącami lat Mussolini kazał też wykonać jego kopie, które ustawiono w Rimini w północnych Włoszech (skąd Cezar rozpoczął swą ostateczną walkę o władzę) oraz przy świeżo oddanej do użytku arterii w centrum Rzymu (via dell’Impero, czyli „ulicy Imperium”, jak ją wówczas nazwano, przemianowanej później, od przylegających do niej starożytnych ruin, na via dei Fori Imperiali, „ulicę Forów Cesarskich”).
Jednak najlepsze wyobrażenie o tym, czego szuka (niekiedy na siłę) nowożytny świat w wizerunkach Cezara, i osobliwych historiach, jakie czasem skrywają nieme rzeźby w muzealnych gablotach, dają dwie marmurowe głowy, które kolejno definiowały wygląd Cezara: jedna w londyńskim British Museum, druga w Muzeum Archeologicznym w Turynie. Z niemal każdą zachowaną rzeźbą „Cezara” związana jest podobna, choć może mniej spektakularna opowieść (sekwencja potwierdzania i negowania autentyczności, podziwu i lekceważenia), ale ta para lepiej niż jakiekolwiek inne ilustruje ożywione spory, jakie potrafią sprowokować „Cezarowie”.
Pierwsza głowa trafiła do British Museum w 1818 roku, wraz z grupą przedmiotów zakupionych od Jamesa Millingena, brytyjskiego kolekcjonera i handlarza antykami z Italii. Gdzie i w jakich okolicznościach ją odkryto, nie zostało odnotowane i z początku nie widziano w niej niczego wyjątkowego, uznając ją ostrożnie za wizerunek „nieznanego mężczyzny”. Jednak około 1846 roku, według ręcznie pisanego katalogu muzeum, została zidentyfikowana jako portret Juliusza Cezara. Kto i na jakiej podstawie to zrobił, nie wiadomo (przypuszczalnie jednym z argumentów było podobieństwo do portretów z monet). Jednak przez kilkadziesiąt lat rzeźba ta królowała niepodzielnie jako Cezar ze współczesnych snów. Ilustrowała biografie dyktatora, pojawiała się na niezliczonych okładkach książek i była inspiracją dla czegoś, co z perspektywy czasu wydaje się żenująco egzaltowaną prozą.
W 1892 roku szczególnie wylewny panegiryk wyszedł spod pióra Sabine’a Baring-Goulda, płodnego brytyjskiego pisarza, anglikańskiego duchownego i człowieka pamiętanego dziś raczej jako autor hymnów (z których najsłynniejszym był Naprzód, żołnierze Chrystusa) niż historyk Rzymu. Przyznał on, że artysta mógł przeoczyć łysinę Cezara i że prawdopodobnie nie rzeźbił tego portretu z natury (rozczarowanie, które czai się w tle wielu z tych dyskusji). Jednak wizerunek ten został z pewnością „wykonany przez człowieka, który dobrze znał Juliusza Cezara, który widywał go często i był pod tak wielkim wrażeniem jego osobowości, że dał nam lepszy jego portret, niż gdyby pracował z natury […] uchwycił i odtworzył specyficzny wyraz, jaki przybierała twarz Cezara podczas odpoczynku, ów słodki, smutny, cierpliwy uśmiech, powściągliwą siłę w układzie ust i to głębokie spojrzenie zwrócone w niebo, jak u kogoś wypatrującego tego, co niewidzialne, i ufającego Opatrzności, która tam panuje”. Nieco później Thomas Rice Holmes, inny żarliwy cezarianin, wyraził podobną opinię we wstępie do swej historii podbojów Cezara w Galii: „Popiersie to wyobraża, ośmielę się powiedzieć, najsilniejszą osobowość, jaka kiedykolwiek żyła […]. W profilu nie jest możliwe znalezienie jakiejkolwiek wady. […] Przeżywał on każdy dzień swojego życia i zaczął się tym już nużyć. Każdy dostrzeże jednak, że zachował swój najpełniejszy wigor. […] Mężczyzna wygląda na takiego, który nie maskrupułów, bądź na takiego, którego skrupuły nie mogą zachwiać w dążeniu do celu”. Także John Buchan, filolog klasyczny, dyplomata i autor 39 stopni, w latach trzydziestych XX wieku nazwał je „najszlachetniejszym znanym mi przedstawieniem ludzkiego oblicza”, choć uderzył w inny ton niż pozostali, podziwiając „subtelny, niemal kobiecy kształt ust i podbródka”. „Cezar — twierdził — jest jedynym wielkim człowiekiem czynu, poza Nelsonem, który ma w twarzy coś z kobiecej delikatności”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Dwunastu cesarzy. Przedstawienia władzy od starożytności do czasów nowożytnych” bezpośrednio pod tym linkiem!
Trudno dziś traktować poważnie tego rodzaju teksty. Desperackie usprawiedliwienia („nie jest to portret z natury, ale jest nawet lepszy, niż gdyby nim był”) drażnią, a przesada wydaje się niewspółmierna do samego dzieła, zwłaszcza tym, którzy nie są tak przekonani co do niedościgłej wielkości Cezara. Mimo to jasne jest, co się za tym kryje. Priorytetem dla tych pisarzy było zapewnianie o obcowaniu twarzą w twarz z uwiecznioną w marmurze istotą ludzką — nawet jeśli w praktyce nie zrobili nic więcej poza znalezieniem odpowiedniego wizerunku, na który mogli rzutować swe różnorodne wyobrażenia o Cezarze jako człowieku, od daru wizjonerstwa, przez znamiona braku skrupułów, po zaskakujący kobiecy aspekt. Daje się też wyczuć, co niemal przyznaje Rice Holmes, że żarliwość ma po części zrekompensować brak naprawdę solidnych argumentów przemawiających za utożsamieniem tej głowy z Cezarem.
A to faktycznie miało stać się problemem. Bo co, jeśli popiersie z British Museum nie jest w rzeczywistości popiersiem Cezara? Ani nie pochodzi nawet z czasów rzymskich?
Wątpliwości zaczęły pojawiać się już krótko po 1846 roku, kiedy rzeźbie tej nadano imię Cezara. Przewodnik muzealny wydany w 1861 roku nie omieszkał odeprzeć twierdzenia, jakoby nie był to wcale Cezar, ale jeden z jego współczesnych: „Nie brakuje krytyków, którzy utrzymują uparcie, że jest to w rzeczywistości portret Cycerona. Nie możemy jednak zgodzić się z tym poglądem”. Potem było jeszcze gorzej. W 1899 roku niemiecki historyk sztuki Adolf Furtwängler oświadczył, że głowa ta nie jest wcale antyczna („sztucznie postarzane dzieło nowożytne”), i choć była to tylko rzucona mimochodem uwaga, odtąd o wątpliwościach musieli wspomnieć nawet ci, którzy natychmiast je oddalali (w stylu: „Starożytność głowy z British Museum bywa kwestionowana, ale […]”). W połowie lat trzydziestych XX wieku, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Buchan pisał swój panegiryk, owo „najszlachetniejsze przedstawienie ludzkiego oblicza” przeniesiono z honorowego miejsca w galerii sztuki rzymskiej na wciąż rzucające się w oczy, ale mniej sprecyzowane chronologicznie, obok wejścia do muzealnej biblioteki. Tabliczka nie pozostawiała miejsca na wątpliwości: „Juliusz Cezar. Idealizowany portret z XVIII wieku. Rzym, zakupiony w 1818 r.”. Pewien regularny bywalec ubolewał nad tą degradacją, smutno nawiązując do słynnego zdania, jakie wypowiedział Cezar przy okazji rozwodu z drugą żoną w 62 roku p.n.e., a jednocześnie zwracając uwagę na łatwowierność tych, którzy kupowali podróbki we Włoszech. Ta słynna głowa niosła straszliwe memento:
„Ten, który twierdził, że jego żona musi być poza wszelkimi podejrzeniami, teraz służy jedynie za przestrogę dla prostodusznego Anglika, aby nie kupował lewych antyków za granicą”.
[…]
„Wygląd” Cezara
Historia starożytnego oblicza Cezara może wydawać się frustrującym ciągiem nagłych wolt, ślepych zaułków, identyfikacji i ich korekt. Przez dziesiątki lat pewien konkretny portret jest traktowany jako najbardziej wierna i autentyczna podobizna dyktatora; potem, z powodów, które nie wydają się na pierwszy rzut oka bardziej solidne od tych, którym zawdzięczał sławę, zostaje odsunięty na bok jako podróbka, jako wcale nie Cezar albo po prostu jako późniejsza kiepska piracka kopia jakiegoś oryginalnego, bezpowrotnie utraconego arcydzieła. Wygląda to tak, jak gdyby na przestrzeni ostatnich dwóch wieków (a wzorzec ten z pewnością sięga czasów jeszcze wcześniejszych) praktycznie każde pokolenie wybierało sobie własnego faworyta, który dzierży chwilową władzę, oferując współczesnemu światu tę cenną sposobność spojrzenia Cezarowi bezpośrednio w oczy i przeniknięcia wzrokiem marmuru w poszukiwaniu osobowości — a nawet klinicznych patologii — człowieka, którego przedstawia. Z czasem zostaje on zdetronizowany przez jakieś nowe albo odgrzewane odkrycie i znów popada we względne zapomnienie, podczas gdy inni członkowie drugoplanowej obsady, tacy jak Zielony Cezar albo wersja Mussoliniego, przelatują przez scenę jak meteory. Jeśli chodzi o tych zdegradowanych, wyróżnieniem, jakie zachowują (podobnie jak mylnie zidentyfikowane sarkofagi Jessego Elliota), jest to, że niegdyś uważano ich za Cezara.
Jednak mimo tych na pozór niekończących się dyskusji i sporów Juliusz Cezar jest jednym z najłatwiej rozpoznawalnych spośród wszystkich rzymskich władców w sztuce nowożytnego świata: w malarstwie, rzeźbie i ceramice, w komiksach i filmach, a także w podróbkach i falsyfikatach. W każdej kolekcji renesansowych popiersi dwunastu cezarów zazwyczaj wyróżnia się jako ten o lekko zapadniętych policzkach i ostrych rysach, choć niekoniecznie z pomarszczoną szyją i wydatną grdyką. Tak właśnie przedstawiany jest na niemal każdym obrazie i rysunku, od nieco groźnej postaci w triumfalnym rydwanie Mantegni, poprzez konającego dyktatora Camucciniego, po komiksową wersję z Asteriksa, wraz z wieńcem i niepokojąco świdrującym spojrzeniem. I to za sprawą owych rysów tak kusząca była zawsze myśl, że delikatna marmurowa płaskorzeźba Desideria, jedno ze szczytowych dokonań piętnastowiecznego rzemiosła, przedstawia portret Cezara, pomimo — jak u wszystkich jej starożytnych poprzedniczek — kompletnego braku podpisu.
„Wygląd” Cezara (a starannie dobieram tu słowa) łatwo rzuca się w oczy. Wygląd ów jest, rzecz jasna, złożonym, wielowarstwowym i samoumacniającym się stereotypem oraz jednym z najlepszych przykładów zawiłych powiązań między starym a nowym […]. Po części wywodzi się on niewątpliwie z zapadających w pamięć główek na monetach z 44 roku p.n.e., po części z pełnopostaciowych rzeźb uchodzących za starożytne przedstawienia Cezara (z których niemal na pewno nie wszystkie nimi były), po części zaś ze słów Swetoniusza. Ale artyści reagowali też na pracę swoich kolegów i poprzedników, którzy odtwarzając postać Cezara — w malarstwie, rzeźbie, a nawet na scenie — przyczyniali się do ustanowienia wzorca, według którego oceniane miały być jego późniejsze wyobrażenia.
Nie da się stwierdzić, w jakim stopniu ów zlepek przypomina powierzchowność dyktatora z krwi i kości. Większość ludzi, jak sądzę, powiedziałaby, że mają one z sobą coś wspólnego; ale bez względu na to, jak wiele czy jak mało je łączy, ten zestaw cech skutecznie przywodzi nam na myśl Cezara. Podejrzewam, że lepiej lub gorzej przywodziłby go na myśl także Rzymianom; wielu z nich bez trudu odgadłoby, kto stoi w triumfalnym rydwanie Mantegni albo działa na nerwy krnąbrnym Galom w komiksie.