Jak rozpoczęła się operacja „Pokój dla Galilei”?
Ten tekst jest fragmentem książki Krzysztofa Mroczkowskiego „Bejrut 1982”.
Data ataku zapewne została wybrana symbolicznie – Izraelczycy również dbali o propagandowy wydźwięk operacji. Tego dnia minęło dokładnie 15 lat od rozpoczęcia wojny sześciodniowej w 1967 roku, a także 41 lat od momentu, gdy wojska australijskie, brytyjskie i oddziały Wolnej Francji wyzwoliły Syrię oraz Liban spod okupacji wojsk Vichy.
Szef izraelskiego Sztabu Głównego gen. Eitan żądał od dowódców poszczególnych oddziałów jak najbardziej dynamicznego natarcia i możliwie najszybszego odcięcia sił OWP od ewentualnego zaplecza w Syrii oraz w Libanie. Mniejsze punkty oporu miały zostać ominięte i wyeliminowane na późniejszym etapie operacji. Po zajęciu wyznaczonych celów poszczególne grupy miały się połączyć w jedną całość. Ten prosty, lecz skuteczny plan miał zapewnić utworzenie ciągłego frontu, który zapobiegłby infiltracji ze strony bojówek OWP oraz uciekających na północ wojsk syryjskich. W wersji minimalnej zakładano zajęcie pasa o szerokości ok. 40 km. Ponadto wszystkie grupy mogły uzupełniać i wspierać się nawzajem w razie potrzeb. Kluczową kwestią miały być tempo natarcia oraz kierunek, w jakim zmierzały wojska izraelskie. Siły OWP i Syryjczycy wiedzieli o zbliżającej się inwazji, pod względem defensywnym byli do niej przygotowani.
Baruch Spiegel, dowódca izraelskiego batalionu z brygady Golani, który później prowadził atak na port lotniczy w Bejrucie, w następujący sposób scharakteryzował sposób walki przeciwnika: „Prowadzili najpierw taktykę grup niezorganizowanych, ale kiedy zobaczyli, że jest to nieefektywne i kosztuje życie, przeszli do drugiej linii obrony. W Sydonie mieliśmy taktyczny problem, gdyż był to teren zabudowany, a terroryści – część była umundurowana, a część nie – wtapiali się w tłum niewinnych cywilów. To stanowiło problem – nie mogliśmy użyć wszelkich metod walki – lotnictwa, artylerii itp., bo śmierć poniosłoby zbyt wiele niewinnych osób. Trzeba było znaleźć sposób na prowadzenie działań o niskiej intensyfikacji z zastosowaniem bardzo tradycyjnych metod prowadzenia walki”.
Dla Izraelczyków najważniejszą kwestią było opanowanie ciągów komunikacyjnych w terenie górskim, którymi będą się poruszać atakujący – samo ukształtowanie terenu wymagało użycia wyłącznie tych dróg. Konieczny był element zaskoczenia. W pierwszej kolejności musiały zostać zniszczone systemy rakiet klasy ziemia-powietrze, które stanowiły podstawę obrony przeciwlotniczej wroga. Następnie należało przeprowadzić sprzęt pancerny przez teren, który wydawał się nie do pokonania. Armia Obrony Izraela od dawna stosowała metodę ścisłej współpracy na polu walki pomiędzy nacierającymi kolumnami pancernymi i piechotą a jednostkami wsparcia ogniowego. Bardzo ważnym elementem były bojowe jednostki saperów i wojsk inżynieryjnych, wyposażonych w ciężki sprzęt pancerny zdolny do pokonywania wszelkich przeszkód terenowych. Jednostki bojowe, wspierane przez śmigłowce i wojska inżynieryjne oraz artylerię, nie mogłyby funkcjonować bez sprawnej łączności. Sprzęt radiowy, którymi dysponowały izraelskie wojska łączności, stał na wysokim poziomie, mimo to radiostacje krótkofalowe nie działały między budynkami. Jednak te problemy szybko rozwiązano i dowódcy mogli bez problemu porozumiewać się ze swoimi oddziałami oraz wzywać wsparcie ogniowe z powietrza, lądu czy z morza.
Oficerowie liniowi byli upoważnieni do bezpośredniego wzywania wsparcia lotnictwa. Mając na względzie przyjętą przez przeciwników taktykę maksymalizacji strat, gen. „Raful” Eitan wydał dwa uzupełniające rozkazy: w przypadku starć w terenie zurbanizowanym żołnierze mieli za wszelką cenę zminimalizować straty wśród ludności cywilnej, podobnie należało unikać wszelkich niepotrzebnych strat w infrastrukturze oraz niszczenia upraw, m.in. tytoniu, plantacji bananów, winnic czy sadów.
Po rozpoczęciu operacji „Pokój dla Galilei” o godz. 11 trzy brygady wchodzące w skład 91. Dywizji (dowodzonej przez gen. Mordechaja) poprowadziły natarcie na odcinku ok. 100 km przez granicę w sektorze zachodnim. Po uprzednim ostrzale artyleryjskim oraz nalotach powietrznych do uderzenia przystąpiły czołgi typu Centurion/Shot oraz piechota zmechanizowana wyposażona w transportery typu M113. Jednostki te kierowały się na północ w bardzo szybkim tempie. Ta grupa uderzeniowa poruszała się jedyną istniejącą drogą, na której panował natężony ruch samochodowy. Ponadto stale natrafiano na punkty oporu partyzantów OWP, którzy wykorzystywali przydrożne gaje oliwne jako kryjówki. Pierwszy kontakt ogniowy miał miejsce zaledwie pół godziny po rozpoczęciu ataku – kolumna dowodzona przez płk. Eliego Gewę została z bliskiej odległości ostrzelana z granatników przeciwpancernych. Nie odnotowano poważnych strat, jednak kolumna została zmuszona do zatrzymania się. Na przedmieściach Tyru doszło do wielu podobnych starć z oddziałami palestyńskimi, w których wojska izraelskie poniosły straty, jednak 211. Brygada Pancerna zdołała otoczyć miasto oraz dwa obozy uchodźców (Al-Baas i Rashidieh) w niecałe dziewięć godzin. Po zmroku w połowie drogi między Tyrem a Sydonem szpica natarcia okopała się na noc.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa Mroczkowskiego „Bejrut 1982” bezpośrednio pod tym linkiem!
Podpułkownik Dow Yermiya tak wspominał ową noc: „Wyruszyłem z grupą żołnierzy na wzgórze wznoszące się ponad Rosz ha-Nikra w poszukiwaniu trzeciego oddziału. Straciliśmy z nimi kontakt po tym, jak wymaszerowali w ślad za pierwszoliniowymi oddziałami walczącymi w rejonie Tyru. Od strony północy słyszeliśmy nieustanne grzmienie bombardowań i ostrzału, ale na wzgórzu było spokojnie. Cała nadmorska dolina była rozświetlona tysiącami świateł zarówno żydowskich, jak i arabskich wiosek. Księżyc był w pełni i nocna atmosfera sprawiła, iż myślami powróciłem do Hanita, gdzie spędzałem młodość”.
Tego dnia mjr Saad Haddad udał się ze swojego rodzinnego miasta Mardż Ujun do opanowanego przez żołnierzy brygady Golani zamku Beaufort. Stojąc za karabinem maszynowym na wieży transportera opancerzonego, machał do witających go ludzi na ulicach Kfar Tibnit. Dzieci i dorośli wykrzykiwali jego imię, biegnąc za pojazdem. W zamku Haddad wygłosił przemowę w języku arabskim. Obok flagi z gwiazdą Dawida zawisła również flaga Wolnego Libanu.
Komentując wydarzenia na froncie libańskim, premier Begin podczas wystąpienia w Knesecie powiedział: „Panie przewodniczący, członkowie Knesetu: przegląd wydarzeń politycznych i wojskowych związanych z operacją «Pokój dla Galilei» jest następujący. W sobotę wieczorem 5 czerwca 1982 roku rząd przyjął rezolucję nr 676, która mówi, iż należy:
1) Poinstruować AOI, aby zabezpieczyć całą ludność cywilną Galilei przed zasięgiem ostrzału terrorystycznego prowadzonego z terytorium z Libanu, gdzie są skoncentrowane ich [Palestyńczyków] bazy i kwatery główne.
2) Operacja nosi nazwę «Pokój dla Galilei».
3) Podczas trwania tej operacji armia syryjska nie zostanie zaatakowana, chyba że zaatakuje nasze siły.
4) Izrael nadal ma aspiracje do podpisania traktatu pokojowego z niepodległym Libanem, zachowując jego integralność terytorialną”.
Drugiego dnia operacji o świcie wojska izraelskie na zachodzie odcięły Tyr. Na północ od miasta marynarka wojenna wysadziła kolejny desant sił specjalnych oraz przygotowała ich natarcie, ostrzeliwując z dział drogę do Sydonu. Wysadzono też liczne desanty z użyciem śmigłowców, m.in. w rejonie Tyru, Zamani, Sydonu i Damur. Oddziały palestyńskie i współdziałające z nimi siły libańskiej lewicy stawiły im zacięty opór. Niezłomność Palestyńczyków skłoniła nawet jednego z izraelskich korespondentów wojennych do napisania na łamach dziennika „Jedi’ot Acharonot”, że ich motywacja „musiała budzić w nas nieprzyjemne uczucia”. W tym samym artykule można było również przeczytać, że „bojownicy OWP, których traktowaliśmy jak wyrzutków, pokazali w tej wojnie wytrwałość i inteligencję, których nie należy lekceważyć. Żołnierze izraelscy, którzy od lat okazywali pogardę dla fedainów, zasmakowali tej gorzkiej prawdy w najbardziej bolesny sposób”.
Przed zmrokiem 7 czerwca do sił desantowych dołączyli żołnierze z jednostek dowodzonych przez gen. Awigdora Kahalaniego, które poprzedniego dnia zdobywały most Akiya i wzgórza Arnoun i przeniosły się w okolice An-Nabatijja.
Sydon wkrótce miał zostać zajęty. W tym czasie Tyr był już całkowicie odizolowany, a mieszkańcy zostali zmuszeni do opuszczenia miasta i koncentracji wzdłuż wybrzeża. Zmagania toczyły się nadal w obozie Ein al-Hilweh; próbę opanowania miasta podjęły dwa bataliony, jednak uwikłały się w ciężkie walki. Obóz był obsadzony przez zaprawionych w bojach żołnierzy palestyńskiej brygady Kastel, gotowych walczyć do końca, nie zważając na straty wśród ludności cywilnej. Cytowany już wcześniej ppłk Dow Yermiya zapisał: „Powiedziano nam, że obozy wciąż są pełne terrorystów, którzy nadal ostrzeliwują nasze pozycje i w wyniku tego ponieśliśmy pewne straty. Ostrzał Ein el-Hilweh miał na celu zmuszenie ich do szybkiego poddania się i ochronić naszych żołnierzy przed dalszymi stratami. Przez lornetkę widziałem wiele zniszczonych domów i śledziłem postępy bombardowania. Staliśmy blisko pomnika jakieś ważnej libańskiej persony, modnego apartamentowca, budynków szpitala i wodociągów, centrów handlowych i innych. Wszystkie były trafione – nigdzie nie ostała się nawet jedna cała szyba, a dziury po ostrzale widać było wszędzie”.
Zanim jednak zaatakowano znajdujące się w mieści pozycje OWP, Izraelczycy wysłali samochody wyposażone w głośniki, aby poinformować miejscową ludność cywilną o nadchodzącym szturmie. Zażądano, aby mieszkańcy uciekli z miasta w stronę plaży, gdzie będą bezpieczni.
Ellen Cantarow, amerykańska dziennikarka, która jako korespondentka podróżowała wzdłuż wybrzeża pod koniec czerwca 1982 roku pod izraelską eskortą wojskową, zapisała: „Tym, co dopadło mnie jako pierwsze, był kurz. Ziemia pod kołami naszych samochodów została zniszczona, zmielona na proszek przez miliony ton stali toczącej się po niej codziennie. Pokrył przednią szybę, zacisnął zęby, usztywnił włosy i przeniknął ubrania. W panującym upale, wysiadając z samochodu i pozbawiona odporności członków wojskowego korpusu prasowego, na krótko odkryłam, jak to jest być uchodźcą. Wlokąc się poboczem drogi wśród gruzów i kurzu, który piętrzył się pod moimi stopami na grubość kilku centymetrów, zostałam zredukowana do ludzkich szczątków, przyćmionych przez czołgi, ciężarówki i jeepy, podczas gdy kurz leżał wszędzie – na wojskowym arsenale przesuwającym się na północ, na uciekinierach podążających na południe, na zrujnowanych budynkach będących teraz stosem gruzu – upiorny całun wojny. Zniszczenie było tak wszechobecne, że nie dało się porównać do niczego, co widziałam. Na ulicach Tyru i w dużej części Sydonu leżał gruz, będący poszarpaną masą potłuczonego cementu, poskręcanego metalu, potłuczonego szkła, śmieci. Pod jego stosami leżały trupy. Poznałeś to po zapachu – niewątpliwym, tak potężnym jak wyziewy z jakiegoś gnijącego bagna. Gdy pewnego dnia konwój naszych reporterów wjechał na wybrzeże, nasz samochód nagle ogarnął upiorny zapach gnijącego mięsa. «W zeszłym tygodniu czuło się o wiele więcej tego zapachu» – powiedział mi jeden z reporterów. – «Od tego czasu usuwają zwłoki» – powiedział inny”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa Mroczkowskiego „Bejrut 1982” bezpośrednio pod tym linkiem!
W zasadzie działania zbrojne prowadzone przez Armię Obrony Izraela w Libanie były serią wielu drobnych starć. O jednym z nich opowiedział 27-letni sanitariusz Szmuel Yitzhaky, przydzielony do grupy pięciu transporterów opancerzonych, które jako pierwsze dotarły do wioski Bir Szmali na przedmieściach Tyru. Transporterom towarzyszyły czołgi oraz artyleria, jednak te odłączyły się od eskorty. Młody oficer dowodzący pojazdami przewożącymi piechotę zdecydował się samodzielnie kontynuować operację. „Początkowo przeciwnik nie stawiał dużego oporu – wspominał Yitzhaky – jednak potem zostaliśmy ostrzelani z granatników przeciwpancernych. Chłopcy z OWP byli bardzo dzielni. Było ich tylko czterech, jednak powstrzymywali nas przez całą noc. Mieliśmy szczęście, że nie byli lepiej wyszkoleni; dysponując bronią przeciwpancerną, mogli nas wykończyć. Pocisk wdarł się do naszej Zeldy [M113]. Był z gatunku tych, które nagrzewają się do wysokiej temperatury, zanim eksplodują. Poczułem gorąco i próbowałem wydostać się na zewnątrz”. Z zachowanych wspomnień wiadomo, iż prawie mu się to udało: pocisk, który trafił w jego transporter, eksplodował, a odłamki rozerwały mu nogę. Ciężko ranny Shmuel Yitzhaky został ewakuowany na skraj wioski.
Wykonując rozkaz gen. Eitana dotyczący minimalizacji ewentualnych strat wśród cywilów, izraelska piechota wprawdzie zdobyła przedmieścia miasta, lecz sam proces zajęcia go w całości postępował bardzo wolno. Izraelczycy respektowali zakaz otwierania ognia jako pierwsi. Walczyli jednak z bardzo trudnym przeciwnikiem, ubranym w cywilne ubrania i ukrywającym się pomiędzy ludnością. Przez głośniki wezwano członków OWP do złożenia broni. To jednak nie nastąpiło, a do gwałtownej wymiany ognia dochodziło w najmniej spodziewanych okolicznościach. Palestyńczycy strzelali z okien domów, ukrywając się za kobietami i dziećmi. Nieprzygotowani do takich metod walki żołnierze często popełniali pomyłki. W czasie walk o obóz siły lądowe były wspierane przez lotnictwo, po którego ataku ruszyły czołgi.
Przed południem 7 czerwca pierwsi żołnierze izraelscy wkroczyli do obozu dla uchodźców Ein el-Hilweh, który był ważną bazą OWP. Po wyczerpujących walkach ulicznych zajęto Tyr. Podpułkownik Dow Yermiya tak to wspominał: „Z dystansu Tyr wygląda spokojnie i pięknie, jęzor lądu, na którym jest usytuowany, wchodzi w morze. A spojrzenie na panoramę wysokich budynków rysujących się na tle horyzontu sugerowało, że nie został jeszcze dotknięty uderzeniem. Wrażenie trwało, dopóki nie wszedłeś do miasta, im bliżej przedmieść, tym więcej ruin. Handlowe centrum miasta z domami handlowymi i warsztatami jest kompletnie zniszczone. Niektóre budynki, a w zasadzie to, co z nich pozostało, jeszcze płoną. Spalony wrogi czołg wciąż jakby celował osmalonym działem w kierunku drogi, wzdłuż której walały się ostrzelane i spalone wozy bojowe. Przy wjeździe do miasta od strony nabrzeża znajduje się obóz uchodźców Al-Bas. Dymy z ostrzału wciąż unoszą się nad nim, a stłoczone ubogie domy uchodźców są wszystkie bądź wysadzone w powietrze, bądź spalone do gruntu. Niezdecydowani i oszołomieni ludzie, głównie kobiety z dziećmi i starcy, poruszają się wzdłuż drogi łączącej miasto z obozem”.
Docierający do izraelskich linii Libańscy uchodźcy donosili, iż Palestyńczycy siłą przetrzymują ludność cywilną w swoich punktach oporu, aby zniechęcać Izraelczyków do otwierania w ich kierunku ognia.
Sydon był oblężony, a siły sektora zachodniego wstrzymały natarcie, aby przeanalizować raporty wywiadu mówiące o rozmieszczeniu w rejonie miasta znacznych oddziałów OWP. W tym czasie izraelskie oddziały, które wylądowały na północ od miasta, dalej nacierały w kierunku Damur, które stało się jedną z ważniejszych twierdz OWP po tym, jak zostało zdobyte w 1975 roku. Nie mogąc podjąć równorzędnej walki, Palestyńczycy zorganizowali wiele zasadzek wzdłuż nadbrzeżnej drogi, lecz większość z nich została w porę zniszczona przez ostrzał Izraelskiej Marynarki Wojennej. Libańscy uchodźcy donosili także, iż bojownicy zorganizowali zasadzkę na głównym placu Sydonu.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Krzysztofa Mroczkowskiego „Bejrut 1982” bezpośrednio pod tym linkiem!
Dowódca lokalnych sił OWP płk. Hadż Ismali miał nadzieję na zwabienie wojsk izraelskich do centrum i otwarcie ognia z każdej dostępnej broni. Miasto, zwłaszcza jego centrum, zostało ostrzelane ogniem artylerii i zbombardowane przez izraelskie lotnictwo. W raporcie z czerwca 1982 roku szef obrony cywilnej w południowym Libanie Mahmud Khadra opisał skutki nalotu na jeden z budynków w Sydonie: „125 osób w środku – w większości dzieci i kobiety. Schron przeciwbombowy był w piwnicy. Wszyscy martwi. Wszyscy spaleni. Ciała zwęglone, zebraliśmy kości 125 osób. Zabraliśmy także biżuterię i złote obrączki. Można było tylko sprawdzić liczbę ofiar na podstawie informacji uzyskanej od siedmiu ocalałych na zewnątrz osób z tego budynku. Kości zabrano na cmentarz”.
Tego samego dnia w rejonie nadbrzeżnym na południowy wschód od Bejrutu po krótkiej walce powietrznej izraelskie samoloty zestrzeliły dwie syryjskie maszyny typu MiG-21. Syryjczycy ostrzelali też izraelskie samoloty operujące nad doliną Bekaa. Izraelskie dowództwo bardzo obawiało się syryjskiej obrony przeciwlotniczej działającej na rzecz sił palestyńskich, gdyż wszelkie straty wśród lotnictwa mogłyby tragicznie wpłynąć na poczynania wojsk lądowych.
Naszym głównym celem jest Bejrut
Trzeciego dnia walk oddziały izraelskie połączyły się na drodze wiodącej wzdłuż wybrzeża do Damur. W tym samym czasie doszło do trudnego spotkania pomiędzy Arielem Szaronem a Baszirem Gemayelem, podczas którego Szaron zakomunikował, iż siły izraelskie zamierzają odciąć drogę łączącą Bejrut z Damaszkiem i są gotowe połączyć się z siłami chrześcijańskimi. Zdaniem Szarona oddziały podległe Gemayelowi powinny sposobić się do wkroczenia do zachodniej części Bejrutu, a on sam powinien bezzwłocznie rozpocząć przygotowania do sformowania nowego rządu i realizacji ustaleń sprzed wojny. Spotkanie zakończyło się jednak bez wyraźnych efektów.
Wysłany przez Begina na rozmowy z Gemayelem Szaron był postrzegany przez większość współpracowników jako człowiek cyniczny, który uważał Armię Obrony Izraela za osobiste narzędzie do zdobywania szerokich wpływów. Niemniej jednak strona izraelska jasno dawała maronitom do zrozumienia, iż w walce z OWP mają wsparcie ze strony armii, lecz w wypadku przejęcia władzy AOI nie będzie walczyć za Libańczyków. Ci jednak, świadomi rzeczywistych celów przyświecających Beginowi, wywierali na niego coraz większe naciski, jednocześnie roztaczając mgliste wizje przyszłej współpracy. Begin przyjmował to za dobrą monetę, a mający jego wsparcie Szaron pogłębił współpracę z maronitami, podkreślając możliwość podjęcia otwartych działań zbrojnych wymierzonych w OWP i w libańską lewicę.
9 czerwca 1982 roku prowadzone działania wojenne dramatycznie przerosły cele pierwotnie zatwierdzone przez Begina – postęp sił izraelskich był znaczny, na odcinku wzdłuż wybrzeża oddziały Armii Obrony Izraela ominęły Damur i zbliżały do Bejrutu – w Damur oddziały palestyńskie stworzyły dobrze ufortyfikowane pozycje w ruinach miasta, wykorzystywanym zresztą wcześniej jako baza szkoleniowa OWP. W tym samym czasie w sektorze centralnym udało się zbliżyć do autostrady Bejrut–Damaszek. Poważne walki pomiędzy wojskami syryjskimi i izraelskimi toczyły się także w górzystym rejonie na wschód od Bejrutu. Systematyczne postępy sił izraelskich były okupione poważnymi stratami, ciągle przybywało rannych. Służby medyczne zorganizowały prowizoryczny punkt opatrunkowy i bezustannie przeprowadzały operacje. O skali strat i charakterze prowadzonych wówczas walk świadczy fakt, że ranny został również sam chirurg. Pod osłoną nocy śmigłowce ewakuacyjne przetransportowały z pola bitwy dwóch zabitych i 40 ciężko rannych żołnierzy, ci z lżejszymi ranami pozostali na miejscu. Na polu bitwy Syryjczycy i Palestyńczycy zostawili 30 zabitych i kilku ciężko rannych ludzi – zostali oni opatrzeni i ewakuowani razem z rannymi Izraelczykami.
10 czerwca o świcie lotnictwo izraelskie wznowiło bombardowanie Bejrutu. Amerykański ambasador w Libanie Robert S. Dillon, który był świadkiem ostrzału miasta, tak to wspominał: „Można śmiało stwierdzić, iż natężenie ostrzału było większe, niż miało to miejsce wcześniej. Nie była to też «punktowa dokładność» ostrzału w «otwartej przestrzeni». To nie była także odpowiedź na ogień Palestyńczyków. Był to «blitz» przeciwko zachodniemu Bejrutowi. Natężenie akcji dzisiejszej nocy jest trudne do ocenienia. Rozbłyski eksplodujących pocisków doskonale widać na tle chmur dymu… Miasto płonie”.