Jak księżniczka Elżbieta zakochała się w Filipie?
Ten tekst jest fragmentem książki Iwony Kienzler „Elżbieta II. Niezwykła królowa”.
„Pierwszy raz, kiedy spotkałam Filipa, to, pamiętam, było w Royal Navy College w Dartmouth w lipcu 1939 roku, tuż przed samą wojną. Miałam trzynaście lat, on osiemnaście. Był kadetem” – pisała Elżbieta w 1947 roku na papierze ozdobionym herbem monarchii do Betty Spencer Shew, która pracowała nad książką o królewskich małżeństwach. Nie była to do końca prawda, bo para spotkała się już wcześniej, w 1934 roku, na ślubie stryja Elżbiety, Jerzego księcia Kentu, z kuzynką Filipa, Mariną, ale byli jeszcze zbyt młodzi, by w ogóle mogli zwrócić na siebie uwagę – Lilibet miała wówczas osiem, a jej przyszły małżonek trzynaście lat. Dwa lata później widzieli się podczas ceremonii koronacyjnej Jerzego VI, ale ani charakter uroczystości, ani zamieszanie na dworze nie pozwoliło im wówczas bliżej się poznać. Jak się okazuje, pewien udział w znajomości Elżbiety i Filipa, którzy potem zyskali status najsłynniejszej pary królewskiej świata, miała… jedna z chorób zakaźnych wieku dziecięcego – świnka.
Tak się bowiem złożyło, że 22 lipca 1939 roku, a więc w dniu, w którym król Jerzy VI wraz z małżonką i córkami przybył z wizytacją do Royal Navy College w Dartmouth, okazało się, że dwaj kadeci cierpią na świnkę. Mając na względzie bezpieczeństwo i zdrowie księżniczek, a zwłaszcza następczyni tronu, dziewczynki czas przeznaczony na wizytę miały spędzić w domu komendanta placówki, gdzie mogły pobawić się należącą do gospodarza kolejką elektryczną. Spokrewniony z rodziną królewską wujek Dickie, a więc Louis Mountbatten, który towarzyszył Jerzemu w charakterze adiutanta, wpadł wówczas na doskonały pomysł, aby do dziewcząt dołączył uczący się także w tej szkole jego siostrzeniec książę Filip.
Osiemnastoletni kadet nie był zachwycony perspektywą spędzenia nudnego popołudnia w towarzystwie dziewcząt, które w jego oczach były tylko smarkulami, nawet jeżeli jedna z nich miała w przyszłości zasiadać na tronie, ale był dobrze wychowany i nie odmówił. Znudzony zabawą kolejką zaproponował księżniczkom partię krykieta w ogrodzie okalającym dom, a potem namówił Lilibet, by razem z nim przeskoczyła siatkę kortu tenisowego, gdzie będą mogli „zabawić się na serio” i zagrać. Elżbieta była zachwycona. „Podczas partii tenisa trochę się popisywał, ale muszę przyznać, że na dziewczynkach zrobił ogromne wrażenie. Wyglądał dobrze, chociaż jest trochę bezceremonialny” – zauważyła towarzysząca przyszłej królowej guwernantka. Wkrótce mało wylewna zazwyczaj Lilibet rozpływała się w zachwytach nad fizyczną sprawnością swojego nowego znajomego: „Popatrz, Crawfie! Patrz, jaki zwinny! A jak skacze!” – krzyczała w emocjach, co jeszcze bardziej motywowało kadeta do popisów. Panna Crawford także uległa urokowi Filipa, skoro uznała, że jest on „piękny jak wikiński bóg o wyrazistej twarzy i błękitnych, przeszywających oczach”.
W nagrodę za towarzyszenie królewskim córkom monarcha zaprosił Filipa na pokład swojego jachtu „Victoria i Albert”. Młodzieniec zareagował na zaproszenie z entuzjazmem, ale wcale nie dlatego, że chciał dłużej pobyć z Lilibet. W planach był lunch, na którym menu było znacznie bardziej urozmaicone niż w szkolnej stołówce. I rzeczywiście, podano krewetki, a głodny książę pochłonął kilka talerzy tych owoców morza, smakował mu także deser lodowy z bananami i bitą śmietaną. Lilibet przypatrywała mu się w milczeniu, a Filip po latach, wspominając ich pierwszy wspólny posiłek, mówił, że księżniczka była wówczas tak nieśmiała, że nie mógł wyciągnąć z niej ani słowa. Jest to możliwe, bo przecież ani Elżbieta, ani jej siostra nie miały wcześniej żadnych doświadczeń w kontaktach z przedstawicielami płci przeciwnej. Księżniczki, żyjąc w zupełnej izolacji od rówieśników, nigdy nie spotykały się z chłopcami, których traktowały niemal jak stworzenia z innego świata. Lilibet nie miała więc pojęcia, o czym mogłaby porozmawiać z tym przystojnym kadetem.
Następnego dnia, kiedy królewski jacht opuszczał port, towarzyszyli mu płynący na łódkach kadeci, którzy mieli go eskortować aż do wyjścia w morze, co było formą hołdu złożonego przez nich rodzinie królewskiej. Na wodę spuszczono wówczas około stu łodzi, a na każdej znajdował się jeden kadet. Po pewnym czasie król uznał, że młodzieńcy niebezpiecznie oddalili się od brzegu i gestem nakazał im, aby zawrócili. Ku zaskoczeniu Jerzego, podczas gdy wszyscy wykonali jego polecenie, jeden nie posłuchał i nadal wiosłował w stronę jachtu. Król nie był zachwycony zachowaniem siostrzeńca Mountbattena, bo to właśnie on był tym śmiałym wioślarzem, ale przerażony jego brawurą. „Co za dureń. Jeśli nie przestanie, będziemy musieli wrócić, żeby mógł trafić do domu” – zauważył rozsierdzony. Tymczasem Lilibet była zachwycona. Obserwowała Filipa przez lornetkę, a kiedy oficerowie nakazali młodemu kadetowi odwrót, a ten pozdrowił monarchę, unosząc w górę wiosła, a następnie zawrócił, wyszeptała zachwycona: „Mój książę wiking!”. I właśnie wówczas zakiełkowało w niej pierwsze młodzieńcze uczucie, które przerodziło się w miłość trwającą przeszło osiemdziesiąt lat.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Iwony Kienzler „Elżbieta II. Niezwykła królowa” bezpośrednio pod tym linkiem!
Filip był z urodzenia księciem, przede wszystkim greckim, ale miał też coś z wikingów, bo jego rodzina wywodziła się z dynastii duńskiej. Kiedy los postawił na jego drodze Elżbietę, nie znał greckiego ani nie pamiętał swojego kraju, z którego wywieziono go, kiedy był dzieckiem. Żeby wyjaśnić, jak do tego doszło, musimy cofnąć się do 1832 roku, kiedy Grecy, po długim okresie tureckiej okupacji, wybili się wreszcie na niepodległość i gorączkowo szukali na europejskich dworach kandydata na króla. Ich wybór padł początkowo na niemieckiego księcia Ottona, syna króla Bawarii Ludwika I, i to właśnie on jako Otton I został pierwszym koronowanym władcą niepodległej Grecji. Na tronie zasiadał do 1862 roku, w którym to roku został zdetronizowany na skutek puczu wojskowego. Niezadowoleni z jego poczynań greccy podani zwrócili oczy na Skandynawię, a konkretnie na Danię, gdzie panowała niemiecka dynastia Glücksburgów, boczna linia Oldenburgów. Zainteresowanie Greków wzbudził osiemnastoletni wówczas syn króla Chrystiana IX, książę Vilhelm, który zgodził się panować Hellenom jako Jerzy I. Jego królestwo było jednak skromne i biedne, a monarcha, chcąc utrzymać swój niewielki dwór, musiał zaciągnąć pożyczki w bankach zagranicznych. Jerzy I, człowiek o liberalnych poglądach, zapisał się dość dobrze w historii państwa, którym przyszło mu władać.
Siódmym z ośmiorga dzieci, których monarcha doczekał się ze swoją żoną, wielką księżną Olgą Konstantynówną, był urodzony w 1882 roku książę Andrzej (Andreas), ojciec księcia Filipa. Andrzej nie miał najmniejszych szans na objęcie tronu, który przypadł pierworodnemu synowi Jerzego I, Konstantynowi, wybrał więc karierę wojskową. W wieku czternastu lat wstąpił do armii greckiej, w której panowały bezduszny reżim i tępa rutyna. Jako siedemnastolatek otrzymał przydział do kawalerii, a trzy lata później poślubił wnuczkę królowej Wiktorii, księżniczkę Alicję Battenberg, cieszącą się zasłużoną opinią najpiękniejszej księżniczki ówczesnej Europy. Urodzona w 1885 roku Victoria Alice Elisabeth Julia Mary była urodziwa, ale od dziecka zmagała się z głuchotą, co nie przeszkodziło jej nauczyć się mówić, i to w kilku językach, opanowała też niełatwą sztukę czytania z ruchu warg. Za to jej małżonek był krótkowidzem, a jego wada była tak poważna, że odradzano mu służbę wojskową.
Alicja i Andrzej wzięli ślub 7 października 1903 roku i zamieszkali na urokliwej greckiej wyspie Korfu, w rezydencji Mon Repos, co znaczy „miejsce mojego wypoczynku”, ale ojciec Filipa nazywał ją swoim królewskim zamkiem. Rzeczywiście pobyt w willi, w której nie było prądu i gazu, mógł przywoływać na myśl średniowieczne zamczysko, ale rezydencja w porównaniu do innych domów na wyspie sprawiała wrażenie iście bajkowego pałacu. Tam przyszła na świat piątka dzieci książęcej pary: Małgorzata, która urodziła się 18 kwietnia 1905 roku, Teodora, urodzona 30 maja 1906 roku, Cecylia, którą Alicja powiła 22 czerwca 1911 roku, i Zofia, która pojawiła się na świecie 26 czerwca 1914 roku. Po siedmiu latach, 10 czerwca 1821 roku, księżna sprawiła mężowi radość, wydając na świat jedynego syna, księcia Filipa. Przyszły książę Edynburga urodził się w dość nietypowym miejscu – na stole w jadalni.
Filipowi nie było jednak dane zbyt długo cieszyć się greckim słońcem, ponieważ miał zaledwie półtora roku, gdy rodzina musiała uciekać z Grecji na skutek szalejącej tam wówczas rewolucji. Książę Andrzej o mało nie stracił życia, został bowiem oskarżony o zdradę i skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Ocaliła go interwencja krewnego, króla Jerzego V panującego w Wielkiej Brytanii. Nie chcąc powtórzyć błędu z przeszłości, jakim była odmowa pomocy carowi Mikołajowi II, monarcha postanowił upomnieć się o kuzyna. Wprawdzie wysłany przez niego dyplomata niewiele wskórał, ale wycelowane w stronę wybrzeży Grecji działa brytyjskiego krążownika HMS „Calypso” przekonały Greków do zwrócenia wolności księciu Andrzejowi. Cała rodzina na pokładzie tej jednostki udała się do Europy, a jej najmłodszy członek, Filip, z braku łóżeczka podróżował w skrzyni po pomarańczach. Po wyczerpującej podróży w styczniu 1923 roku dotarli do wybrzeży Francji i zamieszkali w Paryżu, co nie oznaczało końca kłopotów w rodzinie. Z czasem rodzice Filipa bardzo się od siebie oddalili – matka wpadła w religijną manię i twierdziła, że widzi świętych, w tym także Jezusa Chrystusa. Co więcej, zdarzało się jej bredzić, że utrzymuje z nimi stosunki seksualne, podczas których doznaje niebiańskiej ekstazy. W efekcie, kiedy jej syn Filip miał dziewięć lat, trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie zajmował się nią sam Zygmunt Freud, zresztą z dość marnym skutkiem.
Dziś podejrzewa się, że nieszczęsna księżna miała po prostu depresję, ale w owych czasach nie znano takiej choroby. Zajmujący się Alicją doktor Freud orzekł, że kobieta cierpi na „wściekliznę macicy”, a więc na nadmiernie rozbudzony popęd seksualny, i wymaga leczenia w specjalistycznych ośrodkach. Jej mężowi, znudzonemu małżeństwem i szukającemu pocieszenia w ramionach licznych kochanek, taka diagnoza była jak najbardziej na rękę, dlatego bez najmniejszego wahania oddał Alicję pod opiekę różnych specjalistów, którzy zgotowali jej piekło na ziemi. Nie dość, że poddano ją serii elektrowstrząsów i aplikowano sole bromu, to jeszcze stosowano inne zabiegi w celu wywołania przedwczesnej menopauzy i obniżenia libido: przetrzymywano ją godzinami w lodowatej wodzie i naświetlano promieniami rentgenowskimi jajniki. Zdesperowana niejednokrotnie uciekała z zakładu, ale zawsze trafiała tam znowu, by przebyć serię kolejnych „leczniczych” zabiegów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Iwony Kienzler „Elżbieta II. Niezwykła królowa” bezpośrednio pod tym linkiem!
Kiedy wreszcie uznano ją za zdrową, nie wróciła do ojczystej Anglii w obawie, że jej krewni znowu oddadzą ją na pastwę sadystycznych psychiatrów. Ostatecznie udała się do swojej przybranej ojczyzny, Grecji, i zamieszkała w Atenach. Kiedy wybuchła wojna, księżna zaangażowała się w ruch oporu, a przysyłaną jej przez brata lorda Mountbattena żywność rozdawała potrzebującym Grekom. Co więcej, ponad rok ukrywała w swoim domu żydowską rodzinę, za co po wojnie otrzymała odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Paradoksalnie w tym przypadku doskonale wykorzystała swoją głuchotę: indagowana przez gestapowców, udawała po prostu, że nie słyszy. Było to oczywiście zgodne z prawdą, ale Alicja znała niemiecki i potrafiła czytać z ruchu warg. Po wojnie, w 1949 roku, księżna założyła wspólnotę zakonną, Zgromadzenie Marty i Marii, i przeprowadziła się na wyspę Tinos, gdzie, jak na mniszkę przystało, żyła w bardzo skromnych warunkach.
Tymczasem jej małżonek wiódł beztroski żywot playboya na Riwierze Francuskiej, a córki zdążyły wyjść za mąż, w dodatku wszystkie poślubiły niemieckich arystokratów. Ponieważ matka Filipa przebywała w szpitalu, a potem w sanatorium, ojciec w ogóle nie interesował się synem, a starsze siostry miały własne rodziny, chłopak tułał się po szkołach z internatem, spędzając wakacje w domach szkolnych przyjaciół, a święta u wujka, Louisa Mountbattena. Najpierw uczył się w szkole Cheam, a w 1934 roku kontynuował naukę w British Salem School, założonej w miejscowości Gordonstoun przez Niemca o żydowskich korzeniach, Kurta Hahna. „Filozofia edukacyjna Hahna była mieszaniną nauk Platona, ruchu skautowskiego i tradycji angielskich szkół prywatnych – wyjaśnia jeden z biografów królowej Elżbiety II Nicholas Davies. – Wierzył on głęboko, że ta właśnie tradycja pozwoliła Anglii pokonać Niemcy w pierwszej wojnie światowej. Mimo ekscentrycznego systemu Gordonstoun kwitło i Filip niezwykle cenił sobie pobyt w tej szkole”.
Wszyscy uczący się w niej chłopcy, bo placówka przyjmowała wyłącznie uczniów płci męskiej, przechodzili dość wyczerpujące treningi fizyczne, jak również brali udział w obozach przetrwania, które organizowano w leśnej głuszy albo w górach. W szkole książę nauczył się żeglowania, co okazało się jego wielką pasją, jak również brał udział w lekcjach gotowania, dzięki czemu całkiem nieźle radził sobie później w kuchni. Wprawdzie inni uczniowie, którym codziennie podczas rejsów szkolnym statkiem na Szetlandy i wybrzeża Norwegii smażył w kambuzie jajecznicę, narzekali, że oszczędza na maśle, ale namiętność do gotowania pozostała mu na całe życie. Podobnie jak miłość do sportu. Książę nawet w podeszłym wieku codziennie uprawiał gimnastykę. Kiedy już jako dojrzały człowiek i mąż królowej zorientował się, że przybyło mu kilka kilogramów, natychmiast zakładał kilka grubych swetrów i tak odziany biegał po parku, dopóki nie spłynął potem. Były to dość kontrowersyjna praktyka, ale dzięki temu księciu udało się utrzymać szczupłą sylwetkę do końca długiego, bo niemal stuletniego życia.
[…]
Na przepustkach często widywał się z Elżbietą i młodzi bardzo się wówczas do siebie zbliżyli, a młoda księżniczka coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie z nim chce spędzić resztę życia. Jej rodzice jednak byli odmiennego zdania. Dla króla i królowej nie bez znaczenia było, że ukochany Lilibet nie był zamożnym człowiekiem – jako kapitan marynarki wojennej zarabiał tygodniowo zaledwie 6 funtów i 10 pensów. O ile jednak na marny stan finansów zięcia, jego pochodzenie i kompromitujących krewnych Jerzy VI mógł przymknąć oko, o tyle bardzo niepokoił go tryb życia Filipa, który zachowywał się jak rasowy playboy. Od 1946 roku był członkiem londyńskiego nieformalnego Klubu Czwartkowego, miejsca, gdzie spotykali się dżentelmeni z wyższych sfer, słynącego z wybornej kuchni, markowego alkoholu oraz… orgii z udziałem najprzedniejszych call girls. Jeden z towarzyszy owych eskapad, Larry Adler, powiedział kiedyś Mountbattenowi, że ma wiele szczęścia, iż rozporek w jego spodniach nie umie mówić.
Króla Jerzego VI raził też styl ubierania się kandydata na zięcia. Filip jego zdaniem nie miał najmniejszego pojęcia o męskiej elegancji, nie miał w swojej garderobie chociażby pumpów, zdaniem króla podstawowego elementu garderoby brytyjskiego dżentelmena. Dla Elżbiety jednak jej ukochany był chodzącą doskonałością. Rodzice Lilibet robili, co mogli, by usunąć z jej serca Filipa i nawet sporządzili listę potencjalnych kandydatów na narzeczonego córki, ich zdaniem znacznie godniejszych zaszczytu bycia zięciem króla. Faworytem Jerzego VI był Hugh Euston, spadkobierca księstwa Grafton, siedem lat starszy od Elżbiety, ale między młodymi nie zaiskrzyło. Poza wspomnianym arystokratą spis zawierał także tak znakomitych kandydatów, jak Johnny Dalkeith, spadkobierca księstwa Buccleuch, Charles Manners, przyszły książę Rutland, Sonny Belford, spadkobierca księstwa Marlborough-Blenheim, Simon Phipps, przyszły biskup Lincoln, lord Brabourne i lord Wyfold. Księżniczka spotykała się ze swoimi adoratorami w 400 Club na Leicester Square bądź w Café de Paris, a czasem w królewskich rezydencjach. Żaden z nich jednak nie spełnił pokładanych przez Jerzego VI nadziei i nie zdobył serca jego córki, a ona wciąż tęskniła za swoim „księciem wikingiem”.