Jak Neron zamordował własną matkę?
Zbliżało się wesołe, ludowe święto Quinquatrus, obchodzone w dniach 19–22 marca ku czci bogini Minerwy, opiekunki wszelkich nauk i umiejętności. Było to więc święto rzemieślników, lekarzy, nauczycieli i uczniów, dni wolne od zajęć szkolnych, okres beztroskich, wiosennych zabaw. Agryppina przebywała w swej willi w Antium – tam, gdzie dwadzieścia jeden lat temu urodziła Nerona. Niespodziewanie otrzymała od syna bardzo miły list, zapraszający ją do Bajów, gdzie razem spędzą święta. List był tym przyjemniejszą niespodzianką, że w ostatnich czasach stosunki między matką a synem nie układały się najlepiej.
Widywali się dość rzadko. Zresztą nie było po temu zbyt wiele sposobności, bo Agryppina przeważnie przebywała poza Rzymem w swych willach w Antium lub Tuskulum. Neron chwalił te wyjazdy, utrzymując, że matka potrzebuje odpoczynku i zdrowego powietrza. A w Rzymie ileż to ma kłopotów! Wciąż pozywają ją do sądu w jakichś dziwnych sprawach majątkowych!
Ilość pozwów była rzeczywiście zdumiewająca, tak samo jak i śmiałość zgłaszających pretensje. Czyżby ktoś życzliwy doradzał z ukrycia, że teraz właśnie jest najstosowniejszy moment dochodzenia nawet najbardziej wątpliwych praw na matce cesarza? Jednakże i w swych willach Agryppina nie mogła zażywać prawdziwego spokoju. Wciąż kręcili się wokół jej domów jacyś ludzie. Bezczelni przechodnie zaczepiali jej służbę, czynili wrzask, pozwalali sobie na ordynarne dowcipy.
Tak więc Agryppina przyjęła zaproszenie do Bajów z radością. Przyjechała na małym, lekkim okręcie liburnijskim. Za życia Klaudiusza i w początkach panowania Nerona miała do dyspozycji wspaniałe, trójrzędowe okręty, ale pozwolenie na korzystanie z nich cofnięto jej już dawno. Neron oczekiwał na matkę na wybrzeżu. Przyjął ją czule, ujął za rękę, potem mocno uścisnął. Ponieważ w czasie przybijania do brzegu okręt liburnijski skutkiem zdumiewającej niezręczności sternika doznał jakichś uszkodzeń, cesarz z całą gotowością oddał matce wspaniały okręt, właśnie stojący w zatoce.
Agryppina zamieszkała nie w samych Bajach, lecz w Bauli, w owej willi, która niegdyś należała do Hortensjusza, a potem do Antonii i Kaliguli. Po południu wydano ucztę na jej cześć w Bajach; w roli gospodarza występował Othon. Matka cesarza przybyła na ucztę w lektyce. Przyjęcie było wspaniałe i przeciągnęło się do północy. Neron okazał się rozmowny i miły jak rzadko. Żartował i dowcipkował, ale poruszał też tematy poważne. Było widoczne, że nie spieszno mu się rozstać.
Z powodu spóźnionej pory Agryppina miała wracać do Bauli na ofiarowanym jej przez syna okręcie. Pożegnanie było czułe. Neron odprowadził matkę na sam brzeg, patrzył z miłością w jej oczy, przytulił głowę do jej piersi. Kiedy już wchodziła na pokład, powiedział:
– Miej się dobrze, bądź zdrowa! Ja wiem, że to dzięki tobie żyję i panuję!
Noc była cicha, roziskrzona gwiazdami. Agryppina leżała na łożu ustawionym na pokładzie. Miało ono wysokie ścianki, było więc jakby osobną kabiną, zabezpieczającą przed natrętnymi spojrzeniami załogi. Ta składała się z ludzi zupełnie obcych, bo z otoczenia Agryppiny tylko dwoje weszło na okręt: Acerronia, która siedziała na niskim krzesełku obok łoża, oraz Kreperejusz Gallus; ten stanął niedaleko steru. Nad tą częścią pokładu, gdzie stało łoże i znajdował się ster, rozpościerał się dach na słupach, ochrona przed deszczem i promieniami słońca.
Było cicho, wiosła miarowo uderzały o wodę, okręt szybko pruł spokojną zatokę. Acerronia mówiła właśnie o tym, jak szczęsna i radosna to chwila zgody i wzajemnego zrozumienia.
Nagle rozległ się trzask. Dach runął. Okręt zachybotał się i zatrzymał. Zdawało się, że jego burty się rozstępują, że cały pogrąży się w toni. Podniosły się krzyki trwogi i bólu, a jednocześnie wrzaski i przekleństwa. Wioślarze miotali się i bili między sobą. Część z nich, jakby ogarnięta szałem, chciała zatopić okręt, przechylając go na jedną stronę. Inni sprzeciwiali się temu ze wszystkich sił, próbując utrzymać równowagę uszkodzonego statku. Wśród tego zamieszania rozległ się przeraźliwy krzyk kobiecy:
– Do mnie! Ratunku! Jam Agryppina, jam matka cesarza!
Do wołającej natychmiast podbiegło kilku ludzi uzbrojonych w drągi i kije. Kobieta zaczęła jęczeć i rzęzić.
W cesarskiej willi nikt nie spał tej nocy. Wkrótce po katastrofie nadeszły pierwsze meldunki:
Dach się zawalił, ale okręt nie zatonął. Kreperejusz Gallus zginął, ale osoby znajdujące się przy łożu ocalały, bo jego ścianki stawiły opór ciężarowi dachu. Kobieta zabita to nie Agryppina, lecz Acerronia. Matka cesarza uratowała się, bo w czasie ogólnego zamieszania cicho zsunęła się w wodę i jakiś czas płynęła, potem zaś wyciągnięto ją na czyjeś czółno.
Cała okolica była poruszona. Wiadomość, że matce cesarza groziło niebezpieczeństwo, lotem błyskawicy rozeszła się po wszystkich miejscowościach od Misenum do Puteoli. Na wybrzeżu roiło się od ludzi z pochodniami. Wielu wypłynęło w łódkach ku miejscu tragedii. Wszyscy byli przekonani, że katastrofa okrętu była skutkiem nieszczęśliwego przypadku, choć nikt nie umiał powiedzieć, jak to się mogło stać. Przecież morze było zupełnie spokojne, a z dna nigdzie nie sterczą tu skały podwodne! Wśród tłumów krążyły najdziwaczniejsze pogłoski. Wielu już się sposobiło, aby złożyć dzięki bóstwom, gratulacje zaś Agryppinie i jej synowi.
Przerażony Neron gorączkowo naradzał się ze swymi najbliższymi. Nie mogło być żadnej wątpliwości – Agryppina przejrzała już wszystko. Ona nie uwierzy w nieszczęsny przypadek. A gdyby nawet udało się ją przekonać, że to był jakiś błąd konstrukcji okrętu, to śmierć Acerronii i tak przekreśla każde tłumaczenie; dziewczyna została zabita, bo krzyczała, że jest Agryppiną!
Ten tekst jest fragmentem książki Aleksandra Krawczuka „Neron”:
A więc Agryppina wie, że chciano ją zgładzić w sposób podstępny. Co teraz uczyni? Czy będzie się imać środków ostatecznych? Może zawezwie i uzbroi swoich niewolników? Może zwróci się wprost do pretorianów? A może jest już w drodze do Rzymu, aby stanąć przed senatem i ludem, oskarżając swego syna o najpotworniejszą ze wszystkich zbrodni, o usiłowanie matkobójstwa? Co począć?
Seneka i Burrus siedzieli w milczeniu. Trudno było dać jakąkolwiek radę. Jeśli nie przedsięweźmie się niczego, panowanie ich wychowanka będzie zagrożone, ich samych zaś czeka śmierć. A wypowiedzenie tego, co począć by należało, nie mogło przejść przez usta obu dostojników. Seneka pierwszy zdobył się na odwagę. Zapytał, patrząc na Burrusa:
– Czy twoi żołnierze wypełnią ten rozkaz?
Burrus zaprzeczył z miejsca. Pretorianie są wierni całemu domowi cesarskiemu. Pamięć Germanika, ojca Agryppiny, jest wciąż żywa. To powinien doprowadzić do końca Anicetus, bo on jest sprawcą wszystkiego!
Anicetus, prefekt floty stacjonującej w Misenum, był uczestnikiem narady. Burrus miał rację. To rzeczywiście Anicetus podsunął myśl zbudowania okrętu, który zatonie w czasie żeglugi: kiedy usunie się podpórki, wtedy dach obciążony ołowiem runie i zgniecie pokład; okręt rozstąpi się i pogrąży w głębinie bez śladu. Plan był dobry, ileż to bowiem wypadków zdarza się na morzu? A kiedy Agryppiny już by nie było, syn mógłby okazać swoją boleść, wznosząc jej ołtarze i świątynie.
Jednakże konstrukcja okrętu zawiodła. Dach wprawdzie runął, ale ściany nie rozwarły się i okręt nie od razu zatonął. Nie cała załoga była wtajemniczona w plan. Dlatego część jej chciała ratować statek, podczas gdy ludzie Anicetusa usiłowali przechylić go na jedną stronę, aby przyspieszyć wtargnięcie wody.
Rzucone przez Burrusa wyzwanie Anicetus podjął z całym spokojem. Nienawidził Agryppiny od lat. Zapewne temu właśnie zawdzięczał swoje obecne wysokie stanowisko, choć był tylko wyzwoleńcem. Cieszył się zaufaniem cesarza, bo niegdyś był jednym z jego wychowawców. Teraz bez wahania podjął się dokończenia sprawy. Zażądał tylko, aby dano mu wolną rękę w wyborze środków. Neron zawołał:
– Dopiero dziś staję się cesarzem! I to wyzwoleniec daje mi władzę. Spiesz się, weź najlepszych ludzi!
Narada jeszcze trwała, kiedy zameldowano, że przybył posłaniec Agryppiny, jej wyzwoleniec Agermus. Przynosił dobre wieści: jego pani dzięki łasce bogów i losu szczęśliwie uratowała się z katastrofy; jest lekko ranna w ramię, ale jej życiu nie grozi żadne niebezpieczeństwo; dlatego prosi, aby syn nie niepokoił się i na razie odłożył wizytę, ona bowiem potrzebuje przede wszystkim odpocząć.
Istotnie, to było jedyne, co Agryppina mogła uczynić w tej sytuacji: udawać, że nie domyśla się niczego. Ale było już za późno.
Neron uważnie słuchał słów posłańca. Nim jednak ten skończył, rozległ się brzęk stali o posadzkę. Sztylet upadł u nóg Agermusa. Cesarz krzyknął:
– Straże do mnie! To zamach! Chwytajcie mordercę!
Wbiegli pretorianie. Przerażonego Agermusa, który w ogóle nie mógł pojąć, co się dzieje, zakuto w kajdany, jako nasłanego przez Agryppinę zamachowca. Tym, który podrzucił mu sztylet, był sam Neron.
Tymczasem Agryppina leżała w swej willi, w małym pokoju sypialnym, rozjaśnionym tylko słabą lampką. Przy jej łożu stała niewolnica. Głucha cisza panowała wokół. Agryppina nasłuchiwała pilnie. Kiedyż wróci Agermus? Jaka będzie odpowiedź Nerona?
Rozległ się gdzieś szczęk broni, zabrzmiały stłumione głosy. Dziewczyna wyśliznęła się z pokoju. Agryppina zawołała ku niej:
– Więc i ty mnie opuszczasz?
Brama willi była już wyłamana, służba rozpierzchła się. Trzech uzbrojonych mężczyzn weszło do pokoju: Anicetus, kapitan okrętu Herkulejusz, oficer piechoty morskiej Obaritus. Agryppina podniosła się nieco:
– Jeśli chcecie stwierdzić, jak się miewam, powiedzcie, że już lepiej. A jeśli zamierzacie coś innego, to nie wierzę, aby to był rozkaz syna. On nie jest matkobójcą!
Herkulejusz uderzył ją kijem w głowę. Obaritus wyciągnął miecz. Agryppina krzyknęła:
– Bij w brzuch!
Zadano jej kilka śmiertelnych ran. Tej samej jeszcze nocy służba spaliła ciało matki cesarza na zwykłym łożu, którego używano przy biesiadach. Dokąd panował Neron, nie miała żadnego grobu. Dopiero potem jej wyzwoleńcy usypali mały kopiec. Stanął on na wzgórzu, przez które wiodła droga do Misenum, niedaleko dawnej willi dyktatora Cezara. Roztaczał się stąd wspaniały widok zarówno na zatokę, jak i na pełne morze.
Cesarz do świtu nie zmrużył oka. Zrozumiał, czego się dopuścił, dopiero wtedy, kiedy zameldowano o wykonaniu rozkazu. Siedział w milczeniu, jakby porażony. Czasem wstawał i robił kilka kroków, sprawiając wrażenie obłąkanego. Owego strachu i poczucia winy nie pozbył się już nigdy. Jeszcze wiele lat później spowiadał się najzaufańszym, że męczy go nocami widmo matki; czasem słyszy jakby świst biczów i widzi płonące pochodnie. Kiedy zwiedzał później Grecję, miał zamiar uczestniczyć w sławnych misteriach eleuzyńskich. Odwiecznym zwyczajem herold zapowiadał przed ich rozpoczęciem:
– Nie mają tu wstępu bezbożni i skalani zbrodnią!
Neron nie wszedł do środka.
Ale owej nocy cesarz lękał się nie tylko widziadeł i bogiń pomsty. Trawił go niepokój: co będzie, kiedy o zbrodni dowie się armia, senat, lud? Czy nie odwrócą się od matkobójcy? Czy nie zginie nędznie, potępiony i opuszczony przez wszystkich? Nikt jeszcze nie dopuścił się występku tak potwornego – ani nienawidzący ludzi Tyberiusz, ani nawet obłąkany Kaligula!
Cesarz czekał brzasku jak zbawienia.