Edward Stachura: ostatnie tygodnie

opublikowano: 2015-01-13, 09:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Wybitny twórca, legenda polskiej zbuntowanej literatury. Jednocześnie - postać tragiczna. Jak wyglądały ostatnie tygodnie Edwarda Stachury?
reklama

Wspomina Janina Stachurowa, żona młodszego z braci pisarza: – Edziu przyszedł do nas w piątek, 30 marca. Jego coś jakby wygnało wtedy z domu. Przyszedł bardzo późno i mówi: „Czy mogę się u was przespać, bo u mnie ktoś jest?”. A nikogo nie było, sprawdziliśmy. U nas przenocował. I rano było tak. W domu została nasza córka, ona wtedy, nasza Monika, miała osiem lat. Ja zadzwoniłam z pracy, a ona mówi: „Mamusiu, wujek jeszcze śpi. Co ja mam zrobić, bo muszę iść do szkoły?”. Ja mówię: „to zajrzyj do wujka i go obudź”. Ona za chwilę wraca do słuchawki i mówi: „Wujek nie śpi, ale mnie nie słyszy”. Wróciliśmy z pracy, zaprosiłam go na obiad, ale on nie, wstał i wyszedł. I przyszedł znowu albo w niedzielę, albo w poniedziałek. A raczej w niedzielę. Mąż prosił, żeby go Edziu przyszedł podstrzyc. I przyszedł. W czasie tego strzyżenia tak głośno oddychał. Mąż nawet zapytał: „Edziu, co ty tak sapiesz?”. W niedzielę wyszedł bardzo późno, gdzieś o pierwszej w nocy. Następnego dnia nie mieliśmy z nim kontaktu. A następnego dnia, we wtorek, był wypadek.

Edward Stachura, 1958 (domena publiczna)

Trzeciego kwietnia 1979 roku Edward Stachura jedzie pociągiem relacji Warszawa–Toruń. Matka poety twierdzi, że jechał do niej, do Aleksandrowa Kujawskiego: – On z tą myślą jechał, że przyjedzie tutaj na grób ojca. I powiedział kiedyś, że tatuś „zmartwychwstanie i będziemy razem chodzić po świecie”.

Dlaczego wczesnym rankiem 3 kwietnia 1979 roku zobaczono go, idącego wzdłuż torów kolejowych w kierunku Warszawy, na wysokości przystanku Bednary za Łowiczem? Próbowano potem twierdzić, że Stachura wysiadł wówczas z pociągu, bo zwabiła go nazwa: Arkadia – miejscowość leżąca kilka kilometrów za Łowiczem w stronę Bednar.

Wspomina starszy brat pisarza, Ryszard Stachura: – On potem, już w szpitalu, opowiadał, że jak jechał tym pociągiem, to od jakiegoś momentu strasznie wszystko zaczęło drażnić, denerwować: ludzie, ich rozmowy. Mówił, że rozsadzało mu głowę i musiał wysiąść.

W Prokuraturze Rejonowej w Łowiczu zachował się następujący telefonogram:

Do prokuratury miejskiej w Łowiczu ze stacji PKP w Bednarach stacja Bednary adres 72200 na torze nr 2 pociąg nr 71288 potrącił człowieka o nieustalonym nazwisku poszkodowanego karetka pogotowia ratunkowego przewiozła do szpitala rejonowego w łowiczu pociąg prowadzony przez maszynistę mde kutno jankowskiego henryka lokomotywa et 22374 skład pociągu 41 wagonów II o osi 1016 brutto dochodzenie w toku nr RS I-16/78 nadał osadowski zawiadowca przesłano do posterunku nieborów w/g właściwości.
reklama

Wspomina maszynista Henryk Jankowski: – Jechałem z Kutna pociągiem tranzytowym. Zatrzymał mnie semafor. Kiedy ruszyłem, to nie byłem rozpędzony, jakieś 30 kilometrów na godzinę miałem najwyżej. On mi wskoczył z bocznego toru. Ja go wcześniej widziałem, że idzie. Jak byłem od niego z jakieś pięćdziesiąt metrów, to się obejrzał. Dawałem sygnał kilka razy, ale on szedł dalej. Nic nie mogłem zrobić, wszedł mi prosto pod koła. Tylko pierwszy zestaw kół najechał mu na rękę. Kolejarze pomogli, wyluzowałem pociąg i wyciągnęliśmy go. Chciał uciekać. trzymaliśmy go, aż przyjechało pogotowie.

Edward Stachura – przeczytaj:

Edward Stachura w Pogodzić się ze światem :

To, co czułem po uderzeniu, to, że dostałem się pod elektrowóz i ten wlókł mnie pod sobą jakiś kawałek, nim się zatrzymał. Bardzo bolało. Czułem wyraźnie jakby każdą sekundę. Lokomotywa stanęła. Ja czułem wyraźnie, że nogi i ręce mam powykręcane i uwięzione, oplątane w żelastwie. Byłem przerażony, ale tak jakbym nie miał na to czasu. Myślałem tylko o tym, żeby się jak najprędzej wyplątać i wydostać spod elektrowozu, nim znowu ruszy. A że ruszy i skończy ze mną, byłem o tym przekonany. Byłem przekonany, że wszystko jest przeciwko mnie. Prócz tego głosu, który przez ostatnie kilka dni i nocy robił ze mną i z moim ciałem, co chciał, i kiedy teraz, gdy leżałem pod lokomotywą i gdy usiłowałem się stamtąd wydobyć, mówił do mnie po francusku: «Doucement; rien ne vaut la moderation; doucement». Podczas gdy wyplątywałem się, usłyszałem inny głos, ludzki głos kogoś jakby przykucniętego obok lokomotywy: «Jest tu; rusza się». I jakieś inne ludzkie głosy. Byłem przekonany, że to wrogowie i że zaraz dobiją mnie. Wyplątałem obie nogi i lewą rękę i wtedy, gdy chciałem się kulnąć na lewo, żeby uciec spod lokomotywy, poczułem, że prawą dłoń mam pod kołem. Co mogę zrobić? Wyrwać rękę, zostawić dłoń i szybko uciekać, bo usłyszałem, że lokomotywa nade mną zaczyna głośno huczeć. Oczy miałem cały czas zamknięte.
reklama

W rejestrze przyjęć szpitala w Łowiczu jest zapis, że 3 kwietnia 1979 roku przywieziono z wypadku kolejowego pacjenta NN. tożsamości nie ustalono ze względu na brak dokumentów przy dowiezionym i na niemożność nawiązania z nim kontaktu.

W wypadku pod Bednarami Stachura doznaje urazu kręgosłupa i ogólnych obrażeń, traci prawą dłoń (prócz kciuka). Po operacji i krótkiej rekonwalescencji trafia z Łowicza do Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych „Drewnica” w Ząbkach (o pomoc psychiatryczną poprosił sam; skarżył się, leżąc w szpitalu w Łowiczu, na natręctwa samobójcze).

Janina Stachurowa: – Najpierw z Łowicza powieźli Edzia do Pruszkowa, ale tam go nie przyjęli i odwieźli do Drewnicy. Jak przyjechaliśmy do szpitala w Łowiczu, to pierwszy szok był, jak lekarz nas pyta: czy pan Stachura jest chory psychicznie? to nam jakby ktoś dał w głowę. Mówimy, że nie.

Tekst jest fragmentem książki Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:

Marian Buchowski
„Buty Ikara”
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
600
Format:
242 x 170 x 45
ISBN:
978-83-244-0384-4

Ryszard Stachura: – Ja sobie nieraz zadawałem pytanie: czy on jest normalny?

Janina Stachurowa: – To, czy on jest normalny, to zadawano sobie pytanie dużo wcześniej i nieraz. Ale była to nienormalność w sensie odmienności, inności, a nie choroby psychicznej.

Ryszard Stachura: – Ale tam były w tym szpitalu rzeczy, które świadczyły, że nie wszystko było w porządku. Nie chciał rozmawiać po polsku, mówił po francusku, po hiszpańsku.

Wspomina lekarka ze szpitala „Drewnica”:

Człowiek ma prawo do stanowienia o swoim życiu, jeżeli oczywiście jest zdrowy. Są samobójstwa o charakterze bilansowym (…), byłoby to odroczenie… jest to moralnie zasadne, gdy chce się poznać osobowość pacjenta, zapewniamy luksus anonimowości… jego odmienność polega na bezgranicznej wierności samemu sobie, był nieprzystosowany, chciał żyć tak, jak nakazywało mu jego prawo moralne, a tak się nie da… Przechodził krótki okres dręczenia głosami, wykładnik mistycznych ciągot do doskonałości. Był owładnięty doznaniami psychotycznymi… Ta głowa, która się unosi, to w mojej interpretacji ucieczka w świat marzeń przed lękami… pękła bariera między wyobraźnią a rzeczywistością… Pierwszy pobyt – burzliwy i psychotyczny, drugi – z końcowym wyczerpaniem, z kryzysem sensu istnienia…

Jan Stachura: – On po tym wypadku stał się bardzo rodzinny. Na przykład jak przychodził, to się całował na powitanie, czego nigdy przedtem nie robił, nawet po długim niewidzeniu.

Jeszcze nie tak przecież dawno silny, sprawny, zaradny – siedzi Edward Stachura na szpitalnym taborecie w Drewnicy. Obandażowana prawa dłoń. Nafaszerowany lekami. Wśród pacjentów, z których nie wszyscy zdają sobie sprawę, że są chorzy.

reklama
Szpital dla Nerowowo i Psychicznie Chorych "Drewnica" Oddział Dzienny (fot. podkaster, Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.)

Wkrótce spróbuje sięgnąć po wypróbowane lekarstwo, jakim zawsze było pisanie. Problem: o czym pisać? – na razie nie istnieje. Istnieje, i nie należy do łatwych, pytanie: jak pisać? Wprawdzie od dawna on, praworęczny, ćwiczył posługiwanie się także lewą ręką, żeby mieć obie jednakowo sprawne w potrzebie, ale nie dotyczyło to nigdy ćwiczeń w pisaniu. Teraz trzeba się tego uczyć jak czynności zupełnie nowej, litera po literze. Zachował się szesnastokartkowy zeszyt, w którym Stachura ćwiczył. Wygląda jak zeszyt pierwszoklasisty z rządkami poszczególnych liter alfabetu.

Niezgrabnie, ale czytelnie, 23 kwietnia 1979 roku zapisał w dzienniku:

„Od teraz będę się nazywać:

Biedny Edward – Stachura Bogaty.

Straciłem prawą dłoń w wypadku. Z prawej dłoni został mi kciuk. Widzę to jako cud. Bo może będę mógł na gitarze grać znów.

Lewą dłoń mam całą. Widzę to też jako cud. Lewą ręką piszę i cieszę się”.

Następny dzień, 24 kwietnia: „(…) Może uda mi się wrócić do życia”.

Po kilka zdań codziennie: jaka pogoda, kto i kiedy go odwiedził (Ryszard, Jan z żoną, Marta), jak działają lekarstwa. Zastanawia się, czy da sobie radę sam, czy też będzie potrzebował stałej opieki. „To jest to, co mnie trapi”.

Notatki sporządza w szpitalnej kawiarni. „(…) Kawiarnia jest dobrym miejscem do pisania, ale w tej jest ciężko skupić się, bo co raz ktoś coś do mnie mówi albo chce pieniędzy, papierosa itp.

Ci ludzie są chorzy, bardzo chorzy”.

Narzeka na senność i ociężałość. „Chyba od lekarstw, co je biorę”.

Trzydziestego kwietnia: „(…) Czuję co dzień wyraźniej, że wracam do zdrowia. Poza tym światem jest świat, jest świat też wcale nieradosny, ale nieogrodzony”.

1 maja: „(…) Ciężko z chorymi. Oni są bardzo chorzy. trudno mi nie porównywać się z nimi. Wydostać się stąd”.

Drugiego maja, po powrocie z konsultacji ortopedycznej w Szpitalu Praskim: „(…) Rana goi się dobrze. Mam się pokazać ok. 15 maja. Siedzę w kawiarni. Wczoraj była Marta. Czy znów zaczynać, co, co… Dziewczyny, dziewczyny. Siostry miłosiernej mi trzeba. Chyba tego mi trzeba. SIOSTRY MIŁOSIERNEJ. DOSŁOWNEJ I CIELESNEJ. O, życie, życie” (wersaliki w oryginale – dop. M.B.).

Trzeciego maja: „(…) Bardzo ciężko jest zdzierżyć to wszystko”.

Zobacz też:

reklama

Czwartego maja uczestniczy w wycieczce do Wilanowa. „(…) Ważne: ubrałem się sam. Może uda mi się być samowystarczalnym”.

Piątego maja: „(…) O, życie, życie kochane”.

Szóstego maja, niedziela: „(…) Na wtorek i środę mam wyjść na przepustkę”.

Siódmego maja, plan na wtorek i środę: „(…) Do [wyraz nieczytelny – M.B.], do Związku, na pocztę, pochodzić po mieście, do kawiarni, do Niemena, spytać go, co i jak, do Jurka i Klechty, co z honorarium. I w ogóle. Dać ten tekst.

W środę do Żana na obiad.

Zobaczymy, jak to będzie. Czy da radę żyć z nieszczęściem takim na plecach”.

Tekst jest fragmentem książki Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:

Marian Buchowski
„Buty Ikara”
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
600
Format:
242 x 170 x 45
ISBN:
978-83-244-0384-4

Ósmego maja prosi jednego z pacjentów o napisanie listu. Adresat: Tadeusz Burniewicz.

Kochany Bury,

Nie mam prawej dłoni (straciłem w wypadku), a jeszcze nie nauczyłem się

pisać lewą, i dlatego ten list dyktuję. Ponieważ do Fabula rasa dopisano nazwisko

w «twórczości», więc niech i będzie w książce. Bowiem jest już za późno

na skorygowanie tego”.

Jedenastego maja, ciągle na przepustce. „(…) Senność i otępienie polekowe. Dzisiaj do Łazienek jeszcze, potem do szpitala”.

Dwunastego maja, sobota. Treść całego (i ostatniego z poczynionych w „Drewnicy”) zapisu z tego dnia:

„Chyba nadchodzi nowy dzień. Coś jakbym zaczynał rozumieć. Czyżby to miało być to?

Sois le ravin du monde”.

Dwudziestego siódmego maja Ryszard Stachura zawozi brata do Łazieńca, do matki. Uznano, że z różnych powodów to będzie najlepsze miejsce dla rekonwalescenta.

Oczywiście, można także zobaczyć coś symbolicznego w tym powrocie do rodzinnego domu, który Stachura opuszczał w wolnym od rozterek przeświadczeniu, że tylko tak zdoła uciekające życie dogonić, a teraz, w tym samym celu, właśnie do tego porzuconego domu wrócił. Wybór Łazieńca dyktowały praktyczne możliwości zapewnienia całodobowej opieki człowiekowi obolałemu nie tylko na ciele, i to opieki takiej, jaką dać może jedynie matczyne serce.

Dom w Łazieńcu maleńki, bez miejskich udogodnień, bez wodociągu, kanalizacji, centralnego ogrzewania. Na szczęście – to koniec maja, idzie lato, więc warunki są mniej niż zimą na tym odludziu dokuczliwe.

Jadwiga Stachurowa, mimo siedemdziesięciu dwóch lat, imponuje młodszemu o trzydzieści lat synowi także żywotnością, zwłaszcza zgodą na nieustanną krzątaninę wolną od lęku, że można nie zdążyć na ten ostateczny termin. Stachura koślawymi literami, lewą ręką, pierwszego dnia na Łazieńcu wystawia w kratkowanym zeszycie surową recenzję swoim książkom, które przegrywają sromotnie z jego matką. „Prawie wszystko, co mówi, wydaje mi się mądrzejsze od wszystkich moich książek. Mówi bez egzaltacji, mówi normalnie. Mówi na przykład: «Od śmierci nikt się nie wykupi; śmierć jest jedna sprawiedliwa. Będę tak długo żyła, jak mi przeznaczone»”.

reklama
Elektrowóz ET22 (fot. Luaksy94, Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.)

Świat, ten realny, zmalał, opór stawiają najprostsze czynności, trzeba się przyzwyczajać do nowego miejsca, do siebie samego. Z tym najtrudniej. Matka pomaga mu także samą swoją obecnością, spokojem, zgodą na los, który jej nie oszczędzał, umiejętnością cieszenia się drobiazgami, pokorą, do której on dopiero teraz został tak okrutnie przymuszony. Stara się matce pomagać w przydomowych zajęciach. Narwali razem lucerny smakującej królikom, ona gołymi dłońmi wyrywa pokrzywy dla kurczaków, nanieśli wody, bo na podwórku nie ma studni. Matka rozgląda się po niebie, ale nie wypatruje niebiańskich tajemnic, tylko chmury ocenia, czy znowu skończy się na drobnym deszczyku. „Mało go, ale może jeszcze trochę popada. Po dwóch tygodniach bezdeszczowej spiekoty ziemia i roślinność bardzo go potrzebują. tak jak ja spragniony jestem, nie wiem czego. Może tego, by nie mieć pragnień, prócz tego pragnienia, by posiadać tą umiejętność życia, jaką posiada moja matka i wielu innych zwyczajnych, prawdziwie prostych ludzi. Momentami ogarnia mnie panika, że jest już za późno, żebym się tej umiejętności zdążył nauczyć. Pocieszam się tym, że nie jest to rzecz wrodzona, lecz nabywana z dnia na dzień. Żyjąc w domu z matką z dnia na dzień, może tę umiejętność nabędę albo pojawi się ona we mnie sama w jakiś naturalny sposób”.

Rozmawiają o nieszczęściu, które ich pod Bednarami spotkało. Matka nie uskarża się na swoją tego nieszczęścia część, jaką jest widok cierpiącego syna. Radzi mu, żeby szedł do spowiedzi, bo to wszystko z tej przyczyny, że czort go opętał. „Mówię, że jestem dobry człowiek i że zawsze byłem, może aż nawet nienormalnie dobry. Wiara w Boga mojej matki i moja tęsknota to jest to samo”.

Już go nie denerwuje grające cały dzień tranzystorowe radyjko włączane przez matkę, nie przeszkadzają w pisaniu głosy spikerów i komentatorów. Zapisy w dzienniku coraz dłuższe, pismo coraz czytelniejsze. tylko przyszłość niewyraźna, a z nieodległej przeszłości też niewiele potrafi zrozumieć. W końcu marca i w pierwszych dniach kwietnia zaczęły dziać się ze mną niesamowite rzeczy. W trakcie tego najechał mnie pociąg czy sama lokomotywa, nie wiem dotąd. W karcie informacyjnej, którą widziałem w szpitalu, pisało: potrącony przez elektrowóz, nie przez pociąg. Znowu utraciłem Wszystko, ale tym razem nieopisanie boleśnie. I tak trwa od prawie dwóch miesięcy. Jestem jakby pozbawiony zmysłów. Uczę się smakować to, co widzę, słyszę, dotykam, to, co jem, to, co tu teraz piszę”.

reklama

Boi się, że tamto może wrócić. Nie tamto z Wielkiej Góry, tylko ten głos, który pod koniec marca zaczął nim rządzić, te koszmary, których doświadczył. Boi się też, czy odzyska smak życia. „Poszedłem się przejść nad staw, po którym pływają dzikie kaczki i rybitwy. Na parowie pasą się czyjeś krowy. Zielone pola i sady. Zewsząd natura tchnie spokojem, a we mnie go nie ma. Jestem pusty tak straszliwie, że aż strachem napawa mnie to wyznanie. A jednak czuję trochę, że nie jest tak przerażająco jak było. tak mi się wydaje”.

Trzydziestego maja. Wybrał się z matką na cmentarz do Aleksandrowa. Kawał drogi dla nóg: najpierw cały Łazieniec, potem prawie przez całe miasto. Jadwiga Stachurowa opiekuje się wieloma grobami, oprowadza wśród nich jak po swoim obejściu, mówi synowi, kto gdzie pochowany, kiedy i z jakiej przyczyny pomarł. „Pokazała mi, gdzie będzie leżeć. Razem ze swoją matką. To wszystko mówiła normalnie. Oswojona jest z tym wszystkim i ze śmiercią”.

Tekst jest fragmentem książki Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:

Marian Buchowski
„Buty Ikara”
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
600
Format:
242 x 170 x 45
ISBN:
978-83-244-0384-4

Po człowieku-nikt nie ma śladu. „Gdzie się podział człowiek-nikt? Wydaje mi się, że jedna miliardowa część jego spokoju – pozwoliłaby mi się dźwignąć z tego nieopisanie rozpaczliwego stanu, w którym trwam”.

A jaka i gdzie przyczyna, że jest tak jak jest? Było ich pewnie wiele, ale czy jest wśród nich ta najważniejsza, od której się zaczęło to coś, to niepojęte? „Byłem buntownikiem łagodnym, najłagodniejszym z możliwych, ale krańcowym. Poszedłem do końca. Czy za daleko? Chciałem unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. I zwariowałem. Ale czy od tego? Nie wiem. teraz anim buntownik, anim pogodzony ze światem. Chciałbym pogodzić się ze światem, bo los mój jest nie do zniesienia. Garnę się do ludzi, szukając u nich ulgi i jakiegoś ratunku. Nie wiem, w którym miejscu popełniłem błąd, jeżeli go popełniłem”.

reklama

Brat Ryszard przywiózł mu lekarstwa. W przyjmowaniu leków była tygodniowa przerwa.

Czwarty czerwca: „(…) Jestem jakiś może trochę mniej spanikowany. Może dlatego że biorę znów lekarstwa. Ale też otępiają one. W szpitalu w Drewnicy, gdy brałem większe dawki, chodziłem śnięty przez cały dzień”.

Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych „Drewnica”(fot. podkaster, Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.)

Lekarstwa otępiają, powodują senność, tylko pamięć się im nie daje. „To była pierwsza noc moich niesamowitych męczarni z liczby kilku bezsennych nocy i dni, aż do wypadku na torach w Bednarach. Leżąc na tapczanie, zacząłem słyszeć różne odgłosy: wycie psa, poruszenie drzewami, oddech czyjś, płacz małego dziecka, trzask otwieranego i zamykanego okna, szelestne powiewy, wszystko to mrożące krew w żyłach, jak dokładnie mówią ludzie (…). Tamto wszystko należy do tego, co lekarze psychiatrzy nazwali zespołem urojeniowo- omamowym”.

Szósty czerwca. „(…) Może wysunąłem się przed Boga, na pierwszy plan, zmieniłem żywą kolejność i znalazłem się raptem całkowicie osamotniony, jak gdyby przez Boga mego porzucony. Co mogę tedy zrobić? Czekać, aż się może co zmieni, aż poczuję w sobie iskierkę spokoju i smaku życia”.

Ósmy czerwca. Odwiedza Stachurę Danuta Pawłowska. Wizyta jest długa, ślad po niej krótki. „Wczoraj odwiedziła mnie Danka z Torunia. Przywiozła sporo prowiantu. Byliśmy w lesie i na polach. Danka też ostatnio chorowała, ale teraz jest w świetnej formie. Przyjemnie patrzeć. Potem pojechała i przyjechała Marta z W-wy z bratem Ryszardem, który znowu przywiózł mi prowiant, także teraz mamy z matką dużo do jedzenia”.

Danuta Pawłowska we Wspomnieniu poświęciła tej wizycie znacznie więcej miejsca, a i serca chyba też:

Kiedy zbliżałam się do małej chałupki pani Stachurowej, przez okno widziałam, że Edek siedzi w kuchni przy stole i coś pisze. Jakże był zmieniony. Choroba przygięła go do ziemi. Pokazał mi, co pisze, a było to Pogodzić się ze światem. Pisał lewą ręką, prawa była zagojona, ale nie mógł już nią prawie nic robić. Starał się jakoś pomagać Mamie. Poszedł po wodę, ale widziałam, jak wielką mu to sprawia trudność. Powolutku szliśmy do lasu na spacer. Edek mówił mi o tym, że nie czuje żadnego smaku, że nie czuje już zapachu powietrza, nie widzi piękna drzew. Był gorący letni dzień, pełen kolorów, dźwięków i zapachów. Opowiadał o człowieku-nikt jako o kimś, kogo znał dawniej, kogo podziwiał za jego wszechwiedzę i pełnię szczęścia, ale kogo już nie rozumiał. Potem poszliśmy nad staw i trochę popływaliśmy przy samym brzegu, bo było bardzo gorąco. Siedliśmy pod drzewem koło domu i rozmawialiśmy. Edek palił jednego papierosa za drugim, dosłownie odpalał jednego od drugiego. Ciągle bał się, czy starczy mu lekarstw, obawiał się, że powrócą straszne lęki. Mówił o tym, jak kruche jest wszystko i że w miarę dobrze czuje się tu, w domu Mamy, gdzie znał wszystkich sąsiadów i gdzie dookoła było cicho i spokojnie. Mówił, że nie czuje już żadnej radości, ale że tutaj jest przynajmniej znośnie. Spędziliśmy razem kilka godzin, później przyjechała jakaś Edka znajoma z jego bratem, a ja pożegnałam się i pojechałam do domu.
reklama

Jedenasty czerwca. Długi zapis, którego punktem wyjścia jest audycja w radiu: cykl Mity greckie, opowieść o Niobe – jej pysze i zemście bogów. Właściwie to szkic, rozprawka Stachury o ludziach, którzy urodzili się „z większym garbem na plecach, z większym kamieniem na sercu, z ostrzejszą szpilką w głowie”. Czyli o sobie też.

Dwunastego czerwca odwiedza Stachurę Maria z Gdańska. „(…) Rozmawiamy, Maria i Ja. Maria też mówi, że za dużo chciałem unieść. Że już unieść własne jedno życie jest zadaniem tak ciężkim, tak trudnym. A co dopiero. Jednak ludzie żyją”.

Czternasty czerwca. Matka zachęca Edwarda do modlitwy. „Mówi do mnie: «Ty,Edziu, nawet pacierza nie zmówisz». «Nie umiem, zapomniałem» – odpowiadam. Bo nie umiem, bo zapomniałem i bo pustka we mnie. Nie jestem ani człowiekiem-nikt, ani Edwardem Stachurą. Jestem cieniem Edwarda Stachury i brodzę w mrocznej próżni, i czekam na kruszynę wewnętrznego spokoju, który pozwoliłby mi przetrwać do śmierci i od czasu do czasu może uśmiechnąć się. Jak długo jeszcze będę tak skamleć? Do czasu – pcha się na usta enigmatyczna odpowiedź”.

Tekst jest fragmentem książki Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:

Marian Buchowski
„Buty Ikara”
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
600
Format:
242 x 170 x 45
ISBN:
978-83-244-0384-4

Szesnasty czerwca.„(…) Między nami mówiąc, wszystkie moje książki, wiersze i proza były modlitwami do Boga, którego ja nazywałem Cudne manowce, Widok nad widoki, Zjawa realna, Biała lokomotywa, Kropka nad ypsylonem czy jeszcze inaczej. I były nieustającą spowiedzią”.

Osiemnastego czerwca jedzie z bratem Ryszardem do Warszawy. Kończą się leki. Zagląda na Rębkowską. „Ładnie tam jest i czysto po generalnym remoncie, który zdążyłem przeprowadzić przed nieszczęściem. Ale zbyt ciężko, myślę, byłoby mi tam mieszkać samemu. Bałbym się. Może kiedyś. Nie wiem kiedy”.

reklama

W aptece jest tylko tisercin, trilafonu nie było. Jadą po niego do Drewnicy. W szpitalu sporo znajomych twarzy z niedawnego tu pobytu. Krótka rozmowa z lekarką. Nie tylko w jej wyniku uświadamia sobie, że tak naprawdę medycyna jest wobec takich jak jego chorób, bezradna. Czy mógł się ustrzec? „(…) Ja przestępczo nadużywałem moje zdrowie. Zachowywałem się, jakbym był z niezłomnej stali, a nie z kruchego ciała i kruchych kości. Ale obłęd to nie jest sprawa ciała, choć ciało poddaje mu się i obłęd wyczynia z nim, co mu się podoba. Obłęd to sprawa umysłu. Myślę, że umysłowo bardzo niewielu ludzi jest zdrowych. Myślę, że na umyśle każdy jest mniej lub bardziej chory”.

Dwudziesty drugi czerwca. „(…) Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślę często o samobójstwie jako o wyzwoleniu się z mojego piekła. Ale nie jest to dla mnie oczywiste. Nie ma w mojej biednej głowie ani jednej oczywistości”.

Dwudziesty piąty czerwca.„(…) Ludzie obdarzają mnie swoją dobrocią, ale to wszystko jakby nie docierało do mnie. Zyta, moja eks-żona, którą przypadkowo spotkałem, powiedziała mi, żebym się spytał lekarzy, czy jest możliwy przeszczep palców, to ona byłaby gotowa zaofiarować mi dwa palce. Że z trzema palcami ona sobie poradzi. Oto do jakich poświęceń gotowy jest człowiek”.

Grób Edwarda Stachury na cmentarzu na Wólce (fot. Hubert Śmietanka; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.5.)

Pierwszy lipca.„(…) Nie widzę powodów dla swojego bytowania tu, na ziemi (…). Pisanie tyle razy ratowało mnie z ciężkich smutków, a tym razem nic z tego, choć już zapisałem tyle stron. I piszę dalej, i bez smaku. Ten bezsmak, który całkowicie mną zawładnął, jest najstraszliwszy”.

Piąty lipca. „(…) Ale po co człowiek ma świadomość? Czy po to, żeby jej nie używać, żeby ją w kółko, bez ustanku zagłuszać? Błogosławieństwem czy przekleństwem jest świadomość? Wygląda na to, że tu na padole jest przekleństwem. Nadzieja szepcze, że tam będzie błogosławieństwem, tam, w innym życiu. Ale nie ma żadnej pewności”.

Zapisy w dzienniku jeszcze tydzień – dwa temu długie, niektóre nawet kilkustronicowe, są teraz coraz krótsze.

Ósmy lipca, niedziela.„(…) Człowiek-nikt zniknął. Zniknął wielki mój Pocieszyciel. Zniknął ten, który był bez trwogi i który wiedział wszystko. Zniknął ten, który stanął na początku. «Błogosławiony, kto stanie na początku; pozna on koniec i nie skosztuje śmierci»”.

Treść trzech ostatnich zapisów z Pogodzić się ze światem przytaczam w całości:

Wtorek, 10 lipca

Od wczoraj w W-wie. W domu na Rębkowskiej zacieki na ścianach w kuchni. Kurzu pełno, pajęczyny. Marta sprząta. We dwoje poradzilibyśmy sobie szybko. Ale ja, z jedną lewą ręką, co mogę zrobić? Przeszkadzam tylko.

Sobota, 14 lipca

Jak ciężko jest dać ten jeden krok. Od paru dni wstaję i mówię sobie: «Gdybym to zrobił wczoraj, dzisiaj już nie musiałbym się męczyć». Gdybyż to było dla mnie oczywiste! Ale ciągle do końca nie jest.

Czwartek, 19 lub 20 lipca

Wczoraj byłem z panem Fedeckim u lekarki w szpitalu w Drewnicy.

Tekst jest fragmentem książki Mariana Buchowskiego „Buty Ikara”:

Marian Buchowski
„Buty Ikara”
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
600
Format:
242 x 170 x 45
ISBN:
978-83-244-0384-4

Redakcja: Michał Przeperski

reklama
Komentarze
o autorze
Marian Buchowski
Urodził się w 1943 roku w Januszewicach. Jako poeta zadebiutował w 1965 roku na łamach "Nadodrza". Znany jest głównie jako świetny reportażysta. W 1989 roku Krajowy Klub Reportażu uhonorował go Nagrodą im. Ksawerego Prószyńskiego za całokształt twórczości. Autor m.in. książek Edward Stachura - biografia i legenda oraz Buty Ikara. Biografia Edwarda Stachury.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone