Dalsze losy „berlingowców”
Włodzimierz Sokorski w ostatnich zdaniach swoich wspomnień niezwykle oględnie i lapidarnie odniósł się do losów weteranów 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki (a zarazem do weteranów całej 1. Armii Polskiej w ZSRS):
Oficerowie i żołnierze 1. Dywizji w ogromnej większości pracują nadal w Armii Polskiej, a działacze ZPP w partyjnym i państwowym aparacie Polski Ludowej. Natomiast autorzy koncepcji o spisku w 1. Dywizji nie pozostali ani w czynnym życiu społecznym, ani politycznym naszego kraju.
W pełni mogli zrozumieć sens tych słów jedynie ludzie wtajemniczeni, czyli wymienieni przez autora, oraz „biegli w piśmie”. Spróbujmy zatem dokonać egzegezy głębszego znaczenia zacytowanych zdań.
Od drugiej połowy 1944 roku – trudno o wyznaczenie dokładnej daty – Polską rządził w imieniu Kremla triumwirat. Formalnie numerem jeden był Bolesław Bierut, prezydent Krajowej Rady Narodowej i następnie prezydent Rzeczypospolitej (do 22 lipca 1952 roku, kiedy stalinowska konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej utworzyła Radę Państwa) oraz od września 1948 roku sekretarz generalny PPR, a od 21 grudnia przewodniczący KC PZPR. Ogół obywateli wiedział tylko tyle, że jest to polski komunista, ale tylko nieliczni towarzysze znali jego przeszłość w Sowietach i wiedzieli, że był agentem NKWD. Kiedy podczas moskiewskich rozmów o przyszłej granicy polsko-sowieckiej Bierut zapragnął ponownie spotkać się ze Stalinem, aby nakłonić go do korekt granicy na korzyść Polski, Ławrientij Beria powstrzymał go krótkim rozkazem: „Otjebities´ ot Iosifa Wissarionowicza”.
Również formalnie numerem dwa był Jakub Berman, członek Biura Politycznego KC PPR (później PZPR), a następnie także sekretarz KC PZPR i wicepremier. Jednak nie te eksponowane funkcje stanowiły o tym, że faktycznie był numerem jeden, ale kilka innych. Przede wszystkim był głównym ideologiem, co znaczyło, że to on decyduje o tym, co jest prawomyślne i którzy towarzysze spełniają wyznaczone przez niego standardy, miał więc olbrzymią władzę nad partią. Przy okazji decydował też o kierunkach rozwoju kultury, a jego polecenia w tym zakresie gorliwie wypełniał Sokorski. Ponadto Berman był członkiem Komisji Sekretariatu Biura Politycznego do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, formalnie nadzorującej aparat represji, a faktycznie kierującej nim (włącznie z dyktowaniem wyroków), oraz Komisji Wojskowej Biura Politycznego. Te stanowiska, niejako w cieniu, dawały mu z kolei olbrzymią władzę w państwie.
Formalnie numerem trzy był Hilary Minc, znany głównie ze zniszczenia polskiego rolnictwa i handlu, ale wraz z Bermanem zasiadający w obu wyżej wymienionych komisjach, co sprawiało, że jego pozycja również była silniejsza od pozycji Bieruta. Dwoma najważniejszymi politykami pierwszej dekady Polski Ludowej stali się więc dwaj najważniejsi byli członkowie Centralnego Biura Komunistów Polski. Bierut nie był ich bezwolną marionetką, jednak musiał się bardzo liczyć z ich zdaniem, tym bardziej że Berman i Minc mieli wsparcie Romana Zambrowskiego, również byłego członka CBKP, oraz Aleksandra Zawadzkiego, byłego przewodniczącego CBKP.
Jeszcze przed Zjazdem Zjednoczeniowym PPR i PPS w grudniu 1948 roku przybyli z ZSRS komuniści rozpoczęli polowanie na swoich towarzyszy działających w okresie wojny w Polsce. Pierwszy padł ich ofiarą Władysław Gomułka, oskarżony o tak zwane odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, przez co należało rozumieć niedostatek internacjonalizmu przejawiający się w niechęci do ślepego naśladowania wzorów sowieckich i obstawaniu przy budowaniu socjalizmu z uwzględnieniem specyfiki polskich warunków społeczno-politycznych i kulturowych. Wkrótce po Gomułce dobrano się do jego towarzyszy, między innymi Mariana Spychalskiego, a także niektórych partyzantów Gwardii i Armii Ludowej oraz działaczy partyjnych, jak Aleksander Kowalski, który zamęczony w śledztwie przez Anatola Fejgina i Romana Romkowskiego zmarł w szpitalu w Tworkach.
Status quo w elicie władzy utrzymywało się – z pewnymi wahaniami – do śmierci Bieruta i XX Zjazdu KPZR na początku 1956 roku. Gomułka powrócił do władzy – od czerwca jako członek KC, a od 21 października pierwszy sekretarz KC PZPR – lecz w partii rozgorzała walka frakcyjna między puławianami i natolińczykami o miejsce i wpływy przy Gomułce.
Nazwa „puławianie” wywodzi się od adresów zamieszkania części członków tej frakcji – Warszawa, ulica Puławska 24 i 26. Do puławian należeli między innymi Roman Zambrowski, wspomniany już w rozdziale drugim działacz Kominternu Leon Kasman, Jerzy Albrecht, Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz, Wincenty Kraśko, Marian Naszkowski, Jerzy Putrament, Mieczysław Rakowski, Adam Schaff, Artur Sta-rewicz, Stefan Staszewski, Jerzy Sztachelski, Roman Werfel, Janusz Zarzycki oraz kilka osób o proweniencji pepeesowskiej, jak Henryk Jabłoński, Oskar Lange, Adam Rapacki. Wiele tych osób łączyły dwie cechy: w okresie stalinowskim na wysokich stanowiskach gorliwie realizowały „linię partii” i były pochodzenia żydowskiego. Obie te cechy stanowiły według natolińczyków obciążenie wykluczające puławian z dalszego udziału w sprawowaniu władzy – zarówno w partii, jak i w państwie.
Powyższy fragment pochodzi z:
Natolińczycy, których tak nazwano z racji miejsca, w którym się zwykli spotykać – czyli pałacu w Natolinie – byli ówczesną partyjną odmianą „prawdziwych patriotów”. Rzeczywiście w okresie stalinowskim w większości piastowali mniej eksponowane stanowiska niż puławianie, ale na przykład przesławny Kazimierz Mijal (w 1965 założył nielegalną KPP, rok później uciekł do Albanii, gdzie stał się zwolennikiem maoizmu) był między innymi szefem kancelarii prezydenta Bieruta i ministrem szefem Urzędu Rady Ministrów; Franciszek Jóźwiak był pierwszym komendantem MO i wiceministrem bezpieczeństwa publicznego; Franciszek Mazur był członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC; Hilary Chełchowski był wicepremierem i ministrem; Władysław Dworakowski był członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC; Aleksander Zawadzki był członkiem Biura Politycznego, sekretarzem KC i wicepremierem; Zenon Nowak był tylko wicepremierem i być może dlatego najboleśniej odczuwał dyskryminację na tle narodowościowym: na VII plenum KC w lipcu 1956 roku wprost oświadczył, że we władzach jest za dużo osób pochodzenia żydowskiego.
Natolińczycy mieli problem: z racji własnego zaangażowania w „okresie błędów i wypaczeń” – jak zaczęto eufemistycznie nazywać masowe łamanie praworządności i popełnianie zbrodni – nie mogli zbyt natarczywie akcentować rzeczywiście o wiele większego zaangażowania puławian. Postanowili zatem atakować ich na płaszczyźnie narodowościowej, podkreślając „niezrozumienie polskiej specyfiki” wynikające z „obcości” czy też „wyobcowania” z polskiego środowiska. Warto zwrócić uwagę, że mówiąc o „polskiej specyfice”, natolińczycy odwoływali się wprost do tez Gomułki, za które go potępili osiem lat wcześniej. Zresztą czynnikiem rywalizacji między obydwoma frakcjami było nie tylko pochodzenie narodowościowe, ale i społeczne (klasowe): statystycznie rzecz ujmując, puławianie częściej wywodzili się z rodzin inteligenckich, a natolińczycy z robotniczych i chłopskich. Stąd powstał tytuł eseju Witolda Jedlickiego Chamy i Żydy.
Podsumowując, jednej frakcji chodziło o utrzymanie się u władzy, a drugiej o jej przejęcie. Puławianie naciskali na konieczność liberalizacji systemu przy jednoczesnej rezygnacji z pełnego rozliczenia zbrodni. Natolińczycy negowali potrzebę zmiany systemu i jednocześnie nalegali na bezwzględne ukaranie sprawców zbrodni, twierdząc, że winny im nie jest system, lecz jego konkretni funkcjonariusze. Interesujące, że o ile puławianie opowiadali się za zwiększeniem niezależności Polski od Związku Sowieckiego i PZPR od KPZR, o tyle natolińczycy wręcz przeciwnie – głosili konieczność zacieśnienia więzi z Sowietami. Czy można choć częściowo wyjaśnić ten paradoks?
Wyjdźmy od aksjomatu, że o polskiej polityce wewnętrznej (i oczywiście także zagranicznej) oraz obsadzie najważniejszych stanowisk państwowych i partyjnych decydował Stalin. Nie ma w tym stwierdzeniu przesady, mamy bowiem dość dowodów i przykładów bezpośredniej ingerencji Stalina w nawet pozornie drobne polskie sprawy. W pewnym sensie było to dosyć naturalne, gdyż ze względu na swoje położenie geostrategiczne, potencjał ludnościowy i gospodarczy Polska była najcenniejszą zdobyczą Stalina – kluczem do Europy.
System polityczny dawnej Rosji był bizantyjsko-azjatycką hybrydą uzupełnioną o prawosławny fundamentalizm. Skoro nawet po traktacie „wieczystego pokoju” („pokój Grzymułtowskiego”) z 1686 roku, w którym car zobowiązał się do zapewnienia katolikom „wszelkich wolności”, szlachcice odwiedzający swoich krewnych na Smoleńszczyźnie byli ścinani, a ich czeladź knutowana i przymusowo chrzczona w obrządku prawosławnym – to tym bardziej trudno się dziwić, że Rosja co najmniej od czasów Wielkiego Księstwa Moskiewskiego była krajem tak dalece antyżydowskim, że aż całkowicie pozbawionym Żydów. Kiedy w 1550 roku król Zygmunt August prosił Iwana IV Groźnego o udzielenie polskim Żydom prawa handlu w Rosji, car stanowczo od-mówił, argumentując, że „ludzie oni wnosili do nas truciznę duchową”. Jednak w wyniku rozbiorów Polski w granicach Rosji znalazło się ku wściekłości Moskali około pół miliona Żydów.
Dziewiętnaście lat po pierwszym rozbiorze Polski, 23 grudnia 1791 roku, Katarzyna II Wielka ustanowiła strefę (właściwie linię – czerta) osiedlenia dla Żydów. Ciekawe, że z wyjątkiem guberni smoleńskiej wschodnia granica strefy niemal dokładnie pokrywała się nie z granicą według traktatu Grzymułtowskiego z 1686 roku, lecz z biegnącą dalej na wschód granicą według traktatu polanowskiego z 1634 roku. Po kolejnych rozbiorach strefa osiedlenia obejmowała tereny położone coraz bardziej na zachód, ale w różnych okresach wyłączane z niej były miasta (Kijów, Mikołajów, Sewastopol, Jałta, a od 1891 roku także Sankt Petersburg i Moskwa), w których zamieszkiwanie było Żydom zabronione. Wyjątek ustanowiono dla wojskowych i bogatych kupców. Nawet w strefie osiedlenia Żydom nie wolno było mieszkać na wsi. Później do antyżydowskich zarządzeń doszedł numerus clausus, w odniesieniu do niektórych zawodów absolutny. Wreszcie od początku lat osiemdziesiątych XIX wieku zaczęły się krwawe pogromy, które w odróżnieniu od ponawianych od stuleci pogromów w Europie Zachodniej organizowane lub inspirowane były przez władze państwowe i tolerowaną przez nie Czarną Sotnię. W 1914 roku w Rosji mieszkało niespełna 7 milionów Żydów, czyli 4,2 procent ogółu ludności – prawie wszyscy na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej.
Powyższy fragment pochodzi z:
W międzywojennej Polsce antyżydowskie ekscesy miały w przeważającej mierze charakter walki ekonomicznej, ale niezależnie od swego charakteru i pobudek „spotykały się z energicznym przeciwdziałaniem władz państwowych”. Walka ta wynikała ze znanego faktu, że od czasów średniowiecza mieszczaństwo w Polsce tworzyli Niemcy i Żydzi (w niewielkiej mierze także Ormianie), lecz podczas gdy Niemcy już po kilku pokoleniach całkowicie się asymilowali (z wyjątkiem miast, w których absolutnie dominowali liczebnie, jak Gdańsk i Toruń), Żydzi zachowywali odrębność. Można by rzec, iż walka ekonomiczna z Żydami była swego rodzaju – dość wątpliwym – wyrazem uznania ich wyższości w tej dziedzinie. Natomiast antysemityzm rozumiany jako ksenofobiczna postawa określona przez poglądy rasowe i religijne był dość rozpowszechniony wśród warstw mniej oświeconych, bo choć już w 1253 roku papież Innocenty IV wydał bullę, w której brał Żydów w obronę, odrzucając twierdzenia o mordach rytualnych, to Kościół rzymskokatolicki niezbyt energicznie upowszechniał jego zalecenia.
W wypadku Rosji nie może być mowy o „wystąpieniach antyżydowskich” – po prostu panował tam dziki antysemityzm. Jego największe natężenie występowało w guberniach ukraińskich. W czasach, gdy były one częścią Rzeczypospolitej, „każdy szlachcic miał swojego Żyda, a każdy Żyd swojego szlachcica”. Trzecim wierzchołkiem nieregularnego trójkąta był proboszcz. Stąd wzięło się zawołanie „rizaty Lachiw, Żydiw, da jezuitiw”, którego tragiczne wcielenie w życie osiągnęło apogeum podczas rzezi humańskiej w 1768 roku. Jednak już podczas powstania Bohdana Chmielnickiego w 1648 roku, gdy wojska księcia Jeremiego Wiśniowieckiego wycofywały się z Zadnieprza na północ, Żydzi – wiedząc, co ich czeka z rąk czerni – błagali księcia, aby ich nie pozostawiał bez obrony.
W takiej atmosferze dorastał i wychowywał się Iosif Stalin, a nie należy zapominać, że od dziesiątego do szesnastego roku życia uczył się też w szkole parafialnej, a następnie w seminarium duchownym, gdzie wpajano alumnom właściwe prawosławiu poglądy na kwestię żydowską. Wprawdzie partia bolszewicka, do której wstąpił i w której bardzo aktywnie działał, głosiła hasło równości ludzi bez względu na narodowość oraz zasadę internacjonalizmu, ale schyłkowy okres życia Stalina nie świadczy o tym, by wziął sobie te hasła do serca. Wręcz odwrotnie.
Bolszewicy zawsze najbardziej obawiali się wpływów zagranicznych. Jedną z pierwszych ich decyzji po przejęciu władzy było zamknięcie granic Rosji sowieckiej. Przez kilka lat pewną swobodą cieszyli się jedynie niektórzy artyści i intelektualiści, lecz wkrótce także ich objął zakaz podróży zagranicznych. W Związku Sowieckim pozostały jednak dwie grupy, które w pojęciu bolszewików z samej swojej natury były – a przynajmniej mogły być – obcymi agenturami. Jedną z nich byli katolicy, uważani za jawnych agentów rimskogo papy. Przy czym katolików obrządku greckiego (unitów) na domiar złego uważano za zdrajców religii oraz ruskiej tradycji i zmuszano do konwersji na prawosławie. Drugą grupą byli Żydzi, jako „naród ponadpaństwowy”, mający krewnych i znajomych na całym świecie, także w samym centrum imperializmu (nawet żona Mołotowa, Polina Siemionowna Żemczużyna, członkini KC, ludowy komisarz przemysłu rybnego, jedna z przywódczyń Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, miała w Stanach Zjednoczonych brata Sama Karpa, który był szefem firmy Karp Export-Import Co. z Bridgeport).
Zamordowanie najważniejszych działaczy partyjnych i państwowych pochodzenia żydowskiego (jak między innymi Grigorij Zinowjew, Lew Kamieniew, a w końcu i sam Lew Trocki) można by uważać za statystyczny efekt bardzo wysokiego udziału Żydów w najwyższych władzach partii i państwa w pierwszym dwudziestoleciu po 1917 roku, a same morderstwa za motywowane wyłącznie walką o władzę, czyli za efekt czystek, które dotknęły ludzi bez względu na pochodzenie etniczne. Tak właśnie przedstawia się sytuację w oficjalnej wersji historii, ale prawda wygląda o wiele gorzej. W latach dziewięćdziesiątych pracownik archiwum prezydenckiego w Moskwie wykradł z niego pewien dokument, który następnie pokazała rosyjska telewizja. Później taśma z tym materiałem filmowym zniknęła z telewizyjnego archiwum, a Rosja wprawdzie przyznaje, że ZSRS współpracował z nazistami, ale zaprzecza, że współpraca była oparta na pisemnym porozumieniu, robiąc niechętny wyjątek dla paktu Ribbentrop–Mołotow. Natomiast dokument, o którym mowa, dotyczył współpracy NKWD i SS/Gestapo, ze szczególnym uwzględnieniem tak zwanej kwestii żydowskiej. Został on zawarty w Moskwie 8 listopada 1938 roku, a jego końcowa część brzmiała następująco: „NKWD przyjmuje na siebie obowiązek przedłożyć władzom sowieckim program, który ograniczy udział Żydów w ciałach rządowych oraz zabroni Żydom i ich potomkom z rodzin mieszanych działalności na polu kultury i edukacji”. Tu następowały pieczęcie i podpisy komisarza Ławrientija Berii i SS-Standartenführera Heinricha Müllera zwanego Gestapo-Müllerem. Brzmi to jak akt wykonawczy ustaw norymberskich; interesujące, czy w niemieckiej wersji językowej wobec „potomków z rodzin mieszanych” użyto wyrażenia Mischling, czyli „kundel”.
Powyższy fragment pochodzi z:
Beria miał nieostrożność złożyć jeszcze jeden podpis, w rosyjskim archiwum znajduje się bowiem pełnomocnictwo dla Müllera, wystawione w Berlinie 3 listopada 1938 roku przez szefa RSHA SS-Gruppenführera Reinharda Heydricha: „Niniejszym upoważniam SS-Standartenführera Heinricha Müllera do podpisania w Moskwie porozumienia w sprawie koordynacji działań między NKWD i RSHA”. Na rosyjskim tłumaczeniu pełnomocnictwa, poniżej jego tekstu, po lewej stronie widnieje pieczęć i podpis kierownika sekretariatu NKWD Stiepana Mamułowa, a po prawej odręczny dopisek: „Dołączyć do głównego dokumentu – Ł. Beria”. Czyli do wspomnianego porozumienia Beria–Müller. Ukrycie wykradzionego dokumentu na nic się nie zdało, skoro jeden z jego sygnatariuszy potwierdził jego istnienie.
Zresztą także były minister obrony w latach 1996–1997 Igor Rodionow po ustąpieniu ze stanowiska pośrednio potwierdził, że Beria i Müller zawarli porozumienie, publicznie wygłaszając takie oto wyjaśnienie stalinowskiej polityki wewnętrznej: „To była prawdziwa wojna. Wojna z żydowskim faszyzmem wewnątrz kraju”. W 2014 roku Moskwa mianowała zaś faszystami wszystkich Ukraińców dążących do uniezależnienia się od niej. Sowietyzm wciąż trzyma się w Rosji mocno, a sowiecki rząd Federacji Rosyjskiej kontynuuje stalinowsko-hitlerowską politykę i propagandę przy poparciu około trzech czwartych społeczeństwa.
Powszechnie uważa się, że zwrot w stronę III Rzeszy w sowieckiej polityce zagranicznej nastąpił dopiero po XVIII Zjeździe WKP(b) w marcu 1939 roku. Jednak wcześniejsza ścisła współpraca obu państw, której cytowany wyżej dokument jest tylko jednym z przykładów, w znacznej mierze podważa kategoryczność takiego twierdzenia. Częściowo tylko słuszna jest też opinia, że dymisjonując 1 maja tegoż roku ministra spraw zagranicznych Maksima Litwinowa, Stalin chciał jedynie ułatwić zawarcie przyszłego paktu politycznego z Niemcami, bo nie można było oczekiwać, aby zgodzili się oni na reprezentowanie ZSRS przez Żyda. Niewiele osób wie, o czym przypomina Norman Davies, że po usunięciu Litwinowa siedzibę ministerstwa spraw zagranicznych otoczyły oddziały NKWD i czołgi, a Stalin wydał rozkaz, by „posprzątać synagogę”. O antyżydowskim resentymencie Stalina ostrzegał również Lew Trocki.
Skoro mowa o Trockim, to w 1940 roku Joseph Goebbels zadał sobie w swych Dziennikach dość rozsądne, bo nie pozbawione podstaw pytanie: „Czy Stalin stopniowo likwiduje też Żydów? Może dla kamuflażu przed światem nazywa ich trockistami. Kto wie? W każdym razie jesteśmy teraz związani z Rosją”. Wprawdzie owo „związanie” już w następnym roku przybrało zupełnie inny charakter, ale poruszony przez Goebbelsa problem pozostał i nie uległ zmianie.
Dość powszechnie wiadomo, że w październiku 1941 roku, gdy wydawało się, że niemiecki Blitzkrieg lada dzień do-prowadzi do klęski Związku Sowieckiego i upadku komunistycznego reżimu, Stalin polecił Berii, nadzorującemu między innymi wywiad, nawiązanie poufnego kontaktu z Niemcami w celu rozpoczęcia rokowań rozejmowych. Sowiecka oferta była szczodra, obejmowała między innymi Ukrainę. Ostatecznie, z kilku powodów, z których decydującym było gwałtowne spowolnienie niemieckiej ofensywy na skutek nadzwyczaj deszczowej jesieni i wyjątkowo wczesnej i ostrej zimy, do sowiecko-niemieckich negocjacji wówczas nie doszło.
W grudniu 1941 roku niemieckie wojska zostały odparte spod Moskwy, lecz sytuacja militarna ZSRS wciąż była tragiczna. W konsekwencji, jak dowodzą dokumenty ujawnione niedawno przez rosyjskich historyków, w lutym 1942 roku doszło do bezpośredniego sowiecko-niemieckiego kontaktu politycznego. SS-Obergruppenführer Karl Wolff, działając prawdopodobnie z upoważnienia samego Hitlera, przez siedem dni spotykał się w Mceńsku, po niemieckiej stronie frontu, z wysłannikiem Stalina Wsiewołodem Mierkułowem, zastępcą Berii. Stalin proponował zawieszenie broni na froncie wschodnim, zawarcie wojskowego przymierza sowiecko-niemieckiego i eksterminację Żydów w Związku Sowieckim. Strony nie doszły do porozumienia i nie wiadomo, czy propozycje Kremla były poważne, czy też rozmowy stanowiły element obustronnej gry na czas.
Już bezpośrednio po wojnie Stalin włączył do „walki klasowej” element narodowościowy w postaci jedynie słabo ma-skowanego antysemityzmu. Nastąpiło całkowite upodobnienie się komunizmu w wersji stalinowskiej do nazizmu. W najwyższych władzach pozostał tylko jeden „pokazowy Żyd” – Łazar Kaganowicz.
W okresie wojny Stalin wykorzystywał Żydowski Komitet Antyfaszystowski do działań propagandowych za granicą w interesie Związku Sowieckiego oraz do organizowania po-mocy materialnej dla walczącego kraju i jego armii. Jednak już w listopadzie 1946 roku główny ideolog partyjny Michaił Susłow uznał ŻKA za organizację syjonistyczną i nacjonalistyczną, a w marcu 1948 roku minister bezpieczeństwa państwowego Wiktor Abakumow stwierdził, że przywódcy ŻKA są nacjonalistami wzorującymi się na Amerykanach. Już dwa miesiące wcześniej został zamordowany przewodniczący ŻKA Salomon Michoels (był to „wypadek samochodowy”), lecz na razie sowieckie władze po-wstrzymywały się od otwartych działań przeciw Żydom. W maju powstało państwo Izrael i na Kremlu żywiono nadzieję, że uda się z niego uczynić kolejne państwo satelickie, a w każdym razie wyrwać je z orbity Zachodu. Dopiero w listopadzie rozwiązano ŻKA, a w styczniu 1949 roku rozpętano kampanię przeciw kosmopolitom. Jednak dla Stalina miarka przebrała się w październiku 1949 roku, kiedy to spontanicznie zebrany kilkudziesięciotysięczny tłum sowieckich Żydów entuzjastycznie powitał pierwszego ambasadora Izraela w ZSRS, Goldę Meir, przybywającą do moskiewskiej synagogi. Całe kierownictwo byłego ŻKA i kilkudziesięciu innych działaczy aresztowano, poddano torturom i oskarżono o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Trzy lata później dziesięciu z nich stracono, a pięciu zmarło podczas śledztwa. Tego samego dnia, 12 sierpnia 1952 roku, na Łubiance zamordowano trzynastu pisarzy tworzących w języku jidysz, co uznano za dowód żydowskiego nacjonalizmu.
Powyższy fragment pochodzi z:
Najwyraźniej jeszcze podczas wojny Stalin – planując skład ekip, które miały przejąć władzę w państwach przyszłego bloku sowieckiego – brał pod uwagę narodowość kandydatów na swoich namiestników. Rudolf Slánský został wyznaczony na sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Czechosłowacji, Mátyás Rákosi – na identyczne stanowisko na Węgrzech, ale już w Rumunii Ana Pauker (oficer polityczny Armii Czerwonej) została tylko ministrem spraw zagranicznych i wicepremierem, a większą rolę odgrywała jedynie zakulisowo. W Polsce Stalin osadził Centralne Biuro Komunistów Polski z Bermanem, Mincem i Zambrowskim na czele, chwilowo (do września 1948 roku) pozostawiając Gomułkę na stanowisku szefa partii. Należy przy tym wziąć pod uwagę, że niezmienna strategia polityczno-personalna generalissimusa polegała na okresowej wymianie ekip realizujących jego politykę, czyli na morderczych czystkach. Używając sowieckiej terminologii z dziedziny teorii i praktyki wojskowej (bo trudno powiedzieć, że sztuki), można by stwierdzić, że Stalin użył żydowskich towarzyszy do rozpoznania bojem, wysyłając ich na stracenie.
Już w 1949 roku Moskwa zajęła się także swoimi namiestnikami w Europie Środkowej. Wprawdzie na Węgrzech oszczędzono Mátyása Rákosiego (Rosenfelda), ale podczas śledztwa i procesu jego konkurenta László Rajka pojawiły się oskarżenia o kosmopolityzm i syjonizm wobec jego współpracowników. W 1952 roku skazano na karę dożywotniego więzienia byłego szefa policji bezpieczeństwa AVH Pétera Gábora (Benjámin Eisenberger), który niewątpliwie zasłużył co najmniej na taki wyrok, a w Pradze odbył się proces Rudolfa Slánský’ego i trzynastu innych działaczy pochodzenia żydowskiego. Slánský i dziesięciu jego towarzyszy zostali straconi – bynajmniej nie z oskarżenia o uczestnictwo w zbrodniczym reżimie, ale o szpiegostwo na rzecz Izraela. Proces Slánský’ego Stalin osobiście powiązał z ostatnią już zaplanowaną przez siebie zbrodnią, której jednak nie zdążył dokonać. Była nią tak zwana sprawa spisku lekarzy kremlowskich. Aresztowano ośmiu, wszyscy byli pochodzenia żydowskiego. Pięciu z nich oskarżono o zamordowanie wysoko postawionych w partii i wojsku pacjentów, a niejako przy okazji o działalność na rzecz wywiadu amerykańskiego i brytyjskiego. Dwaj z pięciu oskarżonych zmarli na skutek tortur. Nieco wcześniej, a także równolegle z toczącym się śledztwem, Stalin nakazał prze-prowadzić antyżydowską czystkę w aparacie bezpieczeństwa, któremu zarzucono brak czujności. W ten sposób dyktator zamierzał uderzyć w Berię, który co prawda nie był Żydem, ale można go było oskarżyć o tolerowanie żydowskich funkcjonariuszy w podległych mu służbach. Nie ulega wątpliwości, że Beria zorientował się w zamiarach Stalina, co czyni bardzo prawdopodobną pogłoskę, iż przyspieszył śmierć generalissimusa. Do procesu lekarzy nie doszło.
Poświęciłem tych kilka stron, aby naszkicować szersze polityczne tło decyzji Stalina umocowania na szczycie władz w Polsce członków Centralnego Biura Komunistów Polski pochodzenia żydowskiego. Oni mieli torować drogę satelizacji Polski, na nich miało spaść odium nienawiści i oni mieli być pierwsi do odstrzału, jak Slánský i jemu podobni. To podejście Sowietów przeżyło Stalina, gdyż wiosną 1953 roku Rákosi usłyszał od Berii następujące słowa: Węgry miały wielu cudzoziemskich królów, ale króla żydowskiego tolerować nie będą.
W powszechnie znanym wywiadzie Jakub Berman nie krył, w jakim żył w owych czasach przerażeniu. Jeden z największych zbrodniarzy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, Jacek Różański (Józef Goldberg)
od 1952 r. popadał w coraz większą izolację. Najpierw śmierć brata Jerzego [Goldberg Beniamin], potem wiadomość o rozstrzelaniu w Moskwie jego stryja [Goldberg Lejb – 1948] i brata żony pogłębia jego zły stan. Zaczął chorować. Podejrzewano raka żołądka.
Tymczasem efektem poczynań X Departamentu stała się istna psychoza strach[u], która opanowała cały aparat bez-pieczniacki. Mnożenie przykładów tej psychozy niewiele wyjaśnia.
Wszystko natomiast wyjaśnia znany medycynie przypadek, że silny ciągły stres powoduje poważne dolegliwości przewodu pokarmowego, mogące przypominać najgroźniejsze schorzenia. Nic nie wiadomo o somatycznych dolegliwościach Bermana i Minca (zmarł w 1974 roku, więc Teresa Torańska nie zdążyła przeprowadzić z nim wywiadu), ale można się domyślać, iż zgodnie z regułą, że im wyższe stanowisko, tym większe obciążenie psychiczne, lata panowania w Polsce Ludowej musiały być dla nich latami wielkiej grozy i strachu przed kaprysami ich kremlowskiego patrona. A jednocześnie coraz dalej i głębiej brnęli w zbrodnie.
W 1957 roku Różański został skazany na piętnaście lat więzienia, z czego odsiedział połowę. Był jednym z nielicznych funkcjonariuszy MBP, którzy ponieśli jakąkolwiek odpowiedzialność karną za swoje czyny. Biorąc pod uwagę, że przyczynił się do skazania na karę śmierci między innymi rotmistrza Witolda Pileckiego, osobiście torturował wiele osób i starał się doprowadzić do fałszywego oskarżenia Władysława Gomułki, nie mógł się uskarżać na brak wielkoduszności nowego I sekretarza KC PZPR.
Powyższy fragment pochodzi z:
Oczywiście Gomułką nie kierowało chrześcijańskie miłosierdzie, lecz polityczna kalkulacja. Jeszcze przez kilka lat musiał manewrować między puławianami a natolińczykami. Dopiero w 1963 roku udało mu się pozbyć z Biura Politycznego i Sekretariatu KC Romana Zambrowskiego, ostatniego z czołowych puławian wywodzących się z CBKP. Rok później zmarł były członek frakcji natolińskiej, przewodniczący Rady Państwa Aleksander Zawadzki, i tegoż dnia, 7 sierpnia 1964 roku, formalnie nastąpił kres uczestnictwa byłych członków CBKP w sprawowaniu władzy w Polsce. Ich miejsca zajęli – jak to czasem określano – towarzysze „krajowego chowu”, z biegiem lat w coraz większym stopniu wywodzący się z Armii Ludowej, co wcale nie znaczyło, że mieli mniej ścisłe powiązania z sowieckimi tajnymi służbami niż ich poprzednicy. Czasem bywało na odwrót.
W każdym razie to właśnie usunięcie dawnych członków CBKP z areny politycznej wywołało u Włodzimierza Sokor-kiego pełne satysfakcji westchnienie ulgi, że „autorzy koncepcji spisku w 1. Dywizji nie pozostali ani w czynnym życiu społecznym, ani politycznym naszego kraju”.
Natomiast byli działacze Związku Patriotów Polskich rzeczywiście jeszcze dość długo pracowali w „partyjnym i państwowym aparacie Polski Ludowej”, chociaż w 1971 roku, gdy ukazała się cytowana książka Sokorskiego, z listy 66 delegatów na I Zjazd ZPP żyło jeszcze (w Polsce) niewielu, bo 23 osoby: Zygmunt Berling, Leon Bukojemski, Julia Brystiger, Bolesław Dróżdż, Wacław Feryniec, Stefan Jędrychowski, Leszek Krzemień, ksiądz Wilhelm Kubsz, Maria Mika, Edward Ochab, Jerzy Pański, Mieczysław Popiel, Edmund Pszczółkowski, Jerzy Putrament, Aleksander Rafałowski, Józef Sigalin, Stanisław Skrzeszewski, Bronisława Skrzeszewska, Adam Ważyk, Mieczysław Wągrowski, Kazimierz Witaszewski, Andrzej Witos, Tadeusz Zabłudowski. Tyle udało mi się ustalić, przy czym o ponad połowie tych osób nie da się powiedzieć, by w 1971 roku trudniły się budowaniem zrębów PRL. Jeśli nawet odstąpić od przyjętego tu dość biurokratycznego kryterium i rozszerzyć listę o osoby, które nie były delegatami na I Zjazd ZPP, to przybędzie tylko kilka nazwisk, na czele z Eugeniuszem Szyrem, który w latach 1959–1972 był wicepremierem, w latach 1976–1981 (czyli aż do emerytury) ministrem gospodarki materiałowej, a od 1964 do 1968 roku członkiem Biura Politycznego KC PZPR.
Rację miał natomiast Sokorski, pisząc, że „Oficerowie i żołnierze 1. Dywizji w ogromnej większości pracują nadal w Armii Polskiej”. Wystarczy wymienić takie nazwiska, jak generałowie Bolesław Chocha, Florian Siwicki, Zygmunt Huszcza (Wojciech Jaruzelski służył w 2. DP, a Józef Urbanowicz w 4. DP). Czołgista Wacław Feryniec, uczestnik bitew pod Lenino i pod Studziankami, co najmniej od 1965 do 1987 roku służył głównie w wywiadzie wojskowym, dochodząc do stopnia pułkownika, z tym że przez pewien czas był zastępcą szefa Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego Wojska Polskiego. Edward Starak, dowódca szarży pod Borujskiem, służył po wojnie kolejno w Wojskach Ochrony Pogranicza, w 11. Zmotoryzowanej Dywizji Piechoty, w Wojskowym Korpusie Górniczym, w Akademii Sztabu Generalnego, a od 1960 do 1973 roku w Studium Wojskowym SGGW i UW. Spośród dwunastu osób, które 12 maja 1943 roku wzięły udział w pierwszej odprawie oficerów powstającej 1. Dywizji Piechoty, najdłużej utrzymał się na stosunkowo wysokim stanowisku późniejszy generał brygady Marian Naszkowski, który w latach 1952–1968 był wiceministrem spraw zagranicznych, a jeszcze w latach 1972–1977 stałym przedstawicielem Polski przy Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie.
Wypada też jednak wspomnieć o losach szeregowych żołnierzy 1. Dywizji Piechoty, 1. Armii Polskiej w ZSRS oraz 1. i 2. Armii WP. O tych tysiącach, które w zamyśle Stalina miały przynieść do Polski i zainstalować w niej komunizm, a w zamysłach ich dowódców pomóc w spełnieniu ich osobistych ambicji.
Ci żołnierze, którzy nie pozostali w armii, WOP i KBW, lecz zostali zdemobilizowani, w bardzo znacznej liczbie stali się osadnikami wojskowymi. Dotyczyło to przede wszystkim żołnierzy pochodzących z dawnych województw wschodnich Rzeczypospolitej, którzy utracili swoje domy i gospodarstwa rolne. Wraz z rodzinami było ich około 200 tysięcy. W pierwszej kolejności osadzono ich w pasie wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, a następnie także w obecnych województwach zachodniopomorskim, pomorskim i warmińsko-mazurskim. Były dwa powody takiej ich dyslokacji.
Po pierwsze, chodziło o utrzymywanie mężczyzn z wyszko-leniem wojskowym w pobliżu granicy z Niemcami. Na co dzień mieli być użyteczni, informując WOP, UB i MO o obcych ludziach w podejrzany sposób kręcących się na pograniczu. Taka praktyka nie była niczym nadzwyczajnym – przed wojną Korpus Ochrony Pogranicza oraz kontrwywiady wojskowy i cywilny także ją stosowały. Po drugie, władze nie były pewne postaw politycznych żołnierzy pochodzących z Kresów Wschodnich – tym bardziej że była wśród nich pewna liczba ocalałych z sowieckich deportacji osadników wojskowych z lat dwudziestych, weteranów wojny bolszewickiej – wolały więc trzymać ich jak najdalej od wschodniej granicy. Osadników rozmieszczano w wymienionych regionach, ale trzymano się zasady, aby nie tworzyli oni zwartych skupisk. Całą akcją osiedleńczą kierował Generalny Inspektorat Osadnictwa Wojskowego, dowodzony przez generała Karola Świerczewskiego i pułkownika Piotra Jaroszewicza, a nadzorowany przez Główny Zarząd Polityczno-Wychowawczy MON.
Powyższy fragment pochodzi z:
Miałem okazję się dowiedzieć, że ostrożność władz w kwestii lojalności osadników była przynajmniej częściowo uzasadniona. Podczas studiów uniwersyteckich jednym z moich kolegów był potomek takiego osadnika. Zupełnie otwarcie – chociaż tylko w zaufanym towarzystwie – opowiadał on, że w dniach grudniowej masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku osadnicy mieszkający w jego rodzinnej okolicy potajemnie spotykali się i rozważali wspólny marsz na Szczecin z pomocą dla tamtejszych stoczniowców. Byłby to oczywiście marsz zbrojny, ponieważ kolega zapewniał, że przynajmniej w jego okolicy nie ma ani jednego osadnika, który nie miałby ukrytej broni. Nie pamiętam już, jakie argumenty przeważyły, aby poniechać tej inicjatywy, sądzę jednak, że zamiłowaniu osadników wojskowych i ich potomków do broni nie położyła kresu nawet surowa ustawa o broni i amunicji z 1999 roku.
Na koniec można jeszcze postawić pytanie z gatunku „rola jednostki w historii”. Czy 1. Dywizja Piechoty i jej kolejne rozwinięcia powstałyby, gdyby podpułkownik Zygmunt Ber-ling nie żywił ambicji na miarę Józefa Piłsudskiego? Albo gdyby najpóźniej w pierwszym półroczu 1943 roku popełnił błąd wykluczający go z planu Stalina i Wasilewskiej?
Wydaje się, że w grudniu 1943 roku odpowiedział już na to pytanie Alfred Lampe: „Zlikwidowanie całej sprawy [chodziło o awanturę z tezami numer 1 i numer 2], być może, pozwoli uratować dotychczasowe dowództwo, gdyby się to jednak nie udało, istnieje w naszej dyspozycji gen. Świerczewski”. Nie byłaby to alternatywa wygodna politycznie i propagandowo, ponieważ Świerczewski nie tylko nigdy nie był polskim oficerem, ale nawet nie służył w polskim wojsku, niemniej – on czy ktoś inny – rzeczywiście zostałby postawiony na miejscu Berlinga. Biegu historii by to nie zmieniło.