Bohdan Poręba: filmowa droga
Bohdan Poręba – zobacz też: „Hubal” na zakręcie historii
Bohdan Poręba urodził się 5 kwietnia 1934 roku w Wilnie. W 1955 roku ukończył studia na Wydziale Reżyserii w Łodzi – w tym samym czasie w Filmówce studiował m.in. Jerzy Gruza, Stanisław Bareja, Andrzej Wajda czy Kazimierz Kutz. Ten ostatni po latach nazwie reżysera „Hubala” najbardziej nielubianą osobą w polskiej kinematografii.
W trakcie studiów Poręba wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej. Po latach tłumaczył:
W ZMP działałem, ale nie była to sprawa ideowa, tylko czysto techniczna. Po pierwsze, byłem synem sanacyjnego oficera, przed wojną mieszkaliśmy w Wilnie, tata przewodniczył Związkowi Inwalidów Wojennych. W Polsce Ludowej z takim pochodzeniem byłem elementem podejrzanym. Dzięki ZMP dali mi spokój. Po drugie, byłem szczylem, a najmłodszy zawsze ma pod górę. Chciałem się więc wyróżnić, być „jakiś”, stąd to ZMP.
Pierwszym głośnym sukcesem młodego reżysera był film dokumentalny pt. „Wyspa wielkiej nadziei”, poświęcony pracy lekarzy w sanatorium w Otwocku. Obraz ten spowodował się krytyce tak bardzo, że zadecydowano o przyznaniu reżyserowi nagrody Syrenki Warszawskiej za najlepszy film krótkometrażowy. Ale skromne, dokumentalne kino dotyczące problemów społecznych nie leżało w centrum zainteresowań Poręby. Po wyreżyserowaniu fabularnych „Lunatyków” nakręcił dokumentalny „Apel poległych”, który opowiadał o Polakach walczących na frontach II wojny światowej. Recenzent czasopisma „Film” tak podsumował ten obraz (błędnie podając, że jego reżyserem był Andrzej Wajda):
Myślę, że trzeba ten film szeroko udostępnić nie tylko w kraju. Trzeba go posłać nie tylko na ten czy inny festiwal. Trzeba go pokazać Polakom na całym świecie i nie tylko Polakom. Nie ma w nim politycznej „agitki” ani dyskusji nad tym, która droga do Polski była prostsza, szybsza i lepsza.
Pod koniec 1959 roku wszystko układało się po myśli Poręby. Gardził dziełami kwitnącej w tym czasie Polskiej Szkoły Filmowej, jednak poza tą formacją potrafił znaleźć miejsce dla siebie.
Należy czerpać tematykę z historii wojny...
„Apel poległych” był pierwszym filmem Poręby, który dotykał historii Polski. Sam reżyser szczycił się tym, że jest to pierwszy obraz, w którym wykorzystano materiały filmowe z bitwy o Monte Cassino oraz Powstania Warszawskiego. Postanowił iść tą ścieżką dalej – szczególnie, że w 1960 roku weszła w życie uchwała o kinematografii, której jeden z ustępów brzmiał:„Należy czerpać tematykę z historii wojny i okupacji, wspólnej walki z hitleryzmem polskiego i radzieckiego żołnierza oraz partyzanta z okresu narodzin władzy ludowej”.
Takie wytyczne brzmiały dla Poręby niemal jak rozkaz. W 1961 roku zrealizował „Drogę na zachód” – obraz opowiadający o maszyniście Walczaku oraz jego pomocniku, którzy wiozą amunicję na front. Autorami scenariusza byli Lech Pijanowski oraz Kazimierz Dziewanowski, jednak ze względu na daleko idące zmiany w tekście wycofali oni swoje nazwiska z czołówki filmu. Mimo to obraz zostały pozytywnie przyjęty wśród recenzentów, a Maria Oleksiewicz pisała:
Być może, iż koncepcja starego kolejarza w „Drodze na zachód” spotka się z zarzutami kopiowania i powielania podobnych postaci znanych nam z „Ludzi z pociągu” czy – sięgając jeszcze dalej – z „Człowieka na torze” Munka. Sądzę, iż byłoby to niesłuszne. Portret kolejarza z filmu Poręby jest bowiem jakby uzupełnieniem wizerunku tamtych postaci, podkreśla poczucie obowiązku, uczciwość i godność tych ludzi – zwłaszcza w sytuacjach, kiedy najlepiej można wypróbować nie tylko odwagę bohaterów, ale sprawdzić również ich najelementarniej pojęte ludzkie postawy. Postać kolejarza w „Drodze na zachód” (…) jest daleka od literackiego szablonu i wzbogacona (...) o rys ogromnego ciepła.
Poręba nie mógł sobie wymarzyć lepszego początku kariery reżysera. Wszystko jednak zmieniło się w 1963 roku.
Dzień ostatni, dzień pierwszy
Wiele lat później reżyser powiedział, że scenariusz do filmu „Daleka jest droga” był dla niego objawieniem. Obraz opowiadał o powojennych losach żołnierzy z 1. Dywizji Pancernej generała Maczka. Głównym bohaterem był Adam Włodarczyk (w tej roli Jan Machulski), który – choć początkowo planuje pozostać w Szkocji z ukochaną Sheilą – musi powrócić do Polski. Scenariusz, napisany przez Jacka Wejrocha, oparty został na trzech opowiadaniach Ksawerego Prószyńskiego.
Jednak tematyka ta nie spodobała się ówczesnemu ministrowi kultury i sztuki, Tadeuszowi Galińskiemu, który potraktował najnowszy film Poręby jako rehabilitację emigracji. Niezadowolony z przekazu filmu Galiński zadecydował o odebraniu Porębie kolejnej produkcji – „Mgły”. Ostatecznie obraz ten – jako „Przerwany lot” – zrealizował Leonard Buczkowski. Choć minister osobiście podpisywał „wyroki” na filmy Poręby, po latach reżyser powiedział:
Były jakieś frakcje partyjne, zwalczały się, jedna dawała robić jakiś film, a druga na złość ten film uwalała.(...). Podejrzewam, że w wyroku na mnie maczał palce ówczesny car polskiej kinematografii Aleksander Ford. Potrafił gnoić ludzi. Na kolaudacjach swoim cichym, matowym głosem mówił okropne rzeczy, wszyscy się go bali. W każdym razie przez sześć lat po filmie „Daleka jest droga” nic mi już nakręcić nie dali.
Obraz o żołnierzu-tułaczu nie spodobał się również kombatantom, którzy zarzucali Porębie m.in. to, że film jest tendencyjny, pokazuje polskich żołnierzy jako pijaków i nie tłumaczy młodzieży całej złożoności problemu. Wśród wielu zarzutów znalazł się nawet taki, że reżyser „Lunatyków” pokazał Polskę jako kraj wilków – a przecież tych zwierząt wcale nie było w kraju tak wiele. Poręba został więc skazany na filmowe wygnanie, które trwało prawie sześć lat. W czasie swojej banicji pracował w teatrze, a także realizował kilka produkcji dla telewizji. Wyreżyserował m.in. jeden z obrazów z cyklu „Dzień ostatni, dzień pierwszy”. Tematyka tego filmu wskazywała, że reżyser wciąż interesował się przeniesieniem na ekrany historii związanych z II wojną światową: jego nowela „Nad Odrą” dotyczyła problemu osób przesiedlonych na „Ziemie odzyskane”.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!
Filmy poręboidalne
Po wydarzeniach z marca 1968 roku Poręba zapisał się do PZPR, a następnie rozpoczął produkcję, która miała go zrehabilitować: serial telewizyjny pt. „Gniewko, syn rybaka”. Jego akcja osadzona była w średniowieczu, a rodzice tytułowego bohatera zginęli z rąk brandenburskich najeźdźców. Antyniemiecki przekaz serialu zdecydowanie poprawił notowania Poręby w oczach władzy. Natomiast 20 listopada 1970 roku w Nowej Hucie odbyła się prapremiera jego filmu „Prawdzie w oczy”. Jerzy Pelc informował:
Stanowiąc głos w dyskusji o uzdrowieniu naszej gospodarki i atakując z otwartą przyłbicą bumelanctwo, niesolidność, brak odpowiedzialności, asekuranctwo film Poręby i Grzymkowskiego nie daje oczywiście gotowych odpowiedzi. Ukazuje jednak prawdziwie i bez niedomówień pewien klimat, unaocznia działające w nim mechanizmy. Sugeruje także, że poprawa sytuacji jest możliwa.
W ciągu następnych lat reżyser umacniał swoją pozycję jako czołowy przedstawiciel kina nacjonalistycznego. W 1973 roku na ekrany polskich kin wszedł „Hubal” – opus magnum Poręby, obraz, który wykreował bardzo konkretną wizję majora Henryka Dobrzańskiego. Sam reżyser tłumaczył, że ten obraz
to film przeciwko „Lotnej” Wajdy, gdzie polscy ułani bezsensownie szarżują na niemieckie czołgi. To moja odprawa dana szkole szyderców, to film przeciw oczernianiu, tak – oczernianiu polskiej historii.
Do polemiki z Wajdą odniósł się Krzysztof Teodor Toeplitz, komentując warsztat reżyserski Poręby:
To nie był dobry reżyser. Zrobił jeden udany film „Hubal”. To miało świeżość ułańskiego ducha. Reszta to były knoty agitacyjne. Zlewają mi się w jeden film, ogólnie poręboidalny. Najśmieszniejsze, że Poręba uważał cały czas, że polemizuje z Wajdą czy z Munkiem.
Poręba otrzymał dyrektywę wyreżyserowania „Hubala” z samego Ministerstwa Kultury. Autorem scenariusza był Jan Józef Szczepański, który jednak zdecydował się usunąć swoje nazwisko z czołówki filmu. Poręba pokłócił się z nim o dwie sceny, które – jako reżyser – chciał wyrzucić ze scenariusza. Chodziło o fragment, w którym major rozkazuje rozstrzelać niemieckich jeńców oraz sceny, w których sypia z dziewczyną ze wsi. Tłumaczył:
Obie te sceny usunąłem, bo tchnęły fałszem. „Hubal” nie wydał wyroku na jeńców, on ich wypuścił. Chciał, by rozniosła się wieść o istnieniu oddziału. A spanie z chłopką było niemożliwe, klasowo niemożliwe. On nie mógłby sobie pozwolić na takie numery jako dowódca oddziału.
Po projekcji „Hubala” z Porębą rozmawiał Kazimierz Kutz. Reżyser „Perły w koronie” zapytał kolegę z Filmówki: „No i co, Bodziu, udało ci się wreszcie tę twoją Polskę w dupę wycałować?”.
Wszystko jest ześwinione
Choć Poręba wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że podczas kręcenia „Hubala” miał problemy z cenzurą, to ten film rozpoczął najlepszy etap w jego karierze. W styczniu 1975 roku został kierownikiem Zespołu Filmowego Profil. Wkrótce Zespół ten zyskał nową nazwę: Ułani Rakowieccy, co nawiązywało do znajdującej się przy tej warszawskiej ulicy siedziby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W czasie, w którym inni filmowcy walczyli z wiceministrem Januszem Wilhelmim (który m.in. przerwał produkcję „Na srebrnym globie” Żuławskiego), Profil nie miał problemów z komisją akceptującą scenariusze. Sam Poręba zrealizował w tym czasie historyczną produkcję „Jarosław Dąbrowski” oraz dramat społeczno-polityczny na podstawie scenariusza Ryszarda Gontarza pt. „Gdzie woda czysta i trawa zielona”. Ale to nie tematyka jego filmów przysporzyła mu wrogów w środowisku filmowym. Poręba przede wszystkim zasłynął w tym czasie jako członek Komisji Kolaudacyjnej, która decydowała o skierowaniu filmu na ekrany. Oceniał m.in. prace swojego znajomego z Filmówki, Stanisława Barei. O obrazie „Poszukiwany, poszukiwana” mówił:
Płaskość tej komedii polega na tym, że nie ma tutaj ani jednego człowieka, ani jednej dziewczyny w otoczeniu naszego bohatera, która zdobyłaby naszą sympatię, po prostu te wszystkie postacie zmuszają nas do nienawiści, a reżyser wskazuje nam na płaskość tego świata, płaskość ludzi i to jest najbardziej przerażające […] Chodzi mi o tę świnię, która chodzi po ulicy i z tego wynika, że wszystko jest ześwinione, łącznie z ludźmi, że oni są ześwinieni, nie zgadzam się z tym.
Niechlubnie przysłużył się także Ewie Kruk i obrazowi „Hotel Palace”, który powstał na podstawie opowiadania Stanisława Dygata. Podczas kolaudacji Poręba stwierdził, że „Jeśli młody reżyser chce robić szmoncesy na temat narodu polskiego, to ja nie mogę tego znieść jako Polak” i zagroził autorce pozwem sądowym. Filmu próbował bronić sam Dygat, który był obecny podczas kolaudacji. Apelował wówczas: „Chciałbym uprzejmie prosić pana Porębę, ażeby nie uczył mnie polskości (...), nie uważam, że pan Poręba ma monopol na polskość”. Dygat jednak nie dożył wejścia na ekrany „Hotelu Palace” – zmarł dwa miesiące po nieszczęsnej kolaudacji, w styczniu 1978 roku. Jak podsumował tę sytuację Tadeusz Konwicki: „Dygata sflekowano na śmierć”.
Poręba odpowiadał także za odłożenie na półki „Przesłuchania” Bugajskiego. Podczas kolaudacji zapytał: „Na miłość boską, jakimż symbolem pokolenia akowskiego jest ta kurwa na ekranie, przepraszam bardzo?”. Po latach odniósł się do tej oceny, podtrzymując swoją opinię, że „jest to skłamany film”.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!
Osobno Szklarska, osobno Poręba
8 marca 1981 r. powstało Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald, a wśród jego najważniejszych członków znalazł się Bohdan Poręba. Stowarzyszenie miało być przeciwwagą dla Solidarności – jego członkowie głosili antysemickie hasła, a także sprzeciwiali się działalności KOR-u. Poręba brał udział w najważniejszej akcji stowarzyszenia: wiecu odbywającym się w rocznicę wydarzeń marcowych, który został zorganizowany jako kontrwydarzenie dla rocznicowej sesji „Solidarności” na Uniwersytecie Warszawskim.
Wraz z Porębą w Grunwaldzie działali m.in. pułkownik Zygmunt Walter-Janke, działacz warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej Kazimierz Studentowicz czy Kazimierz Ćwójda – były milicjant, który w 1967 roku został usunięty z PZPR za nadmierny antysemityzm. Do Grunwaldu należał także autor „Judeopolonii” Zdzisław Ciesiołkiewicz. Wkrótce jednak w stowarzyszeniu doszło do rozłamu, który został upamiętniony przez Bareję w jednej z jego produkcji. W „Alternatywach 4” pojawia się dialog: „Podobno był rozłam w Szklarskiej Porębie” „Co ty powiesz? Osobno Szklarska, osobno Poręba?”.
Zresztą, nie mogąc inaczej zemścić się na nieprzychylnym kolaudancie, Bareja wielokrotnie szydził z reżysera „Hubala” w swoich filmach – m.in. w „Misiu” pojawia się postać reżysera Zagajnego (który pierwotnie miał nazywać się Porębal). W produkcjach reżysera „Zmienników” pojawiają się także aluzje do Grunwaldu: np. w „Alternatywach” pojawia się plakat „Grunwald – sojusz stuleci Polaków”.
Ustawianie rządu
Poręba jednak nie skupił się wyłącznie na działalności politycznej – wciąż reżyserował filmy. W 1980 roku stworzył dwuczęściowy film „Polonia Restituta”, opowiadający o odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Obraz ten nie zyskał uznania wśród krytyki: Tomasz Nałęcz w „Kulturze” wypunktował odstępstwa historyczne, jakich reżyser dopuścił się w tym filmie, a na łamach „Kina” Barbara Mruklik zamieściła obszerny artykuł, w którym obnażała słabości „Polonii”. Autorka pisała m.in. że powinna ona zostać zrealizowana jako produkcja telewizyjna, ponieważ film pokazuje istotne problem powierzchownie. Tak się zresztą stało: w 1982 r. po tym, jak reaktywowano Zespół Profil, a Poręba ponownie został jego kierownikiem, „Polonia” trafiła również na mały ekran.
Spory wywołał także kolejny obraz Poręby. Na temat „Katastrofy w Gibraltarze” w jednym z numerów „Kina” odbyła się dyskusja, w której udział wzięli redaktorzy: Danuta Karcz i Tadeusz Sobolewski, prof. Eugeniusz Kozłowski z Wojskowego Instytutu Historycznego, Zbigniew Wawer z Polskiej Akademii Nauk oraz sam Poręba. I choć Kozłowski starał się bronić tego obrazu, Sobolewski zauważył, że:
Otóż jest to film wyjątkowo pesymistyczny. Mieliśmy męża opatrznościowego, który miał słuszną, realistyczną koncepcję dziejową (…). Był jednak zupełnie sam. I zginął. Rzadko spotyka się filmy, które by tak mocno podkreślały rolę jednostki w historii, wodza – chyba, ze sięgnąć do lat pięćdziesiątych.
Natomiast Poręba ripostował:
Sikorski nie był sam. Miał ludzi bardzo mu oddanych. Myślę, że największym błędem Sikorskiego było to, że nie umiał być twardy i konsekwentny w ustawieniu swojego rządu.
Bez zmartwychwstania
Jednak system, w który Poręba wierzył, nie był wieczny. Wraz z tym, jak komunizm zaczął chylić się ku upadkowi, reżyser „Hubala” znalazł się w defensywie. Kiedy w 1988 roku kręcił film o żonach marynarzy pt. „Penelopy”, jedną z głównych ról zaproponował Grażynie Szapołowskiej. W odpowiedzi usłyszał: „Jak zagram u Pana, to ja już nigdzie nie zagram”.
Jeszcze w 1991 roku Poręba wyreżyserował „Siwą legendę” – dramat kostiumowy, którego akcja rozgrywa się w siedemnastowiecznej Rzeczpospolitej. Na Festiwalu w Gdyni w 1992 roku film ten otrzymał nagrodę za kostiumy.
Poręba nie potrafił odnaleźć się w nowej, postkomunistycznej rzeczywistości. Nowa władza nie powitała jego pomysłów z radością, a w środowisku filmowym reżyser stał się osobą stygmatyzowaną. Próbował swoich sił w polityce, jednak bez skutku. W 1997 roku zamierzał zrealizować film o Katyniu, ale nie udało mu się zebrać funduszy. Aby świat o nim nie zapomniał, pisał listy do polityków - m.in. do Jarosława Kaczyńskiego:
W jesieni życia czuję się w rozkwicie sił intelektualnych i twórczych, proszę o pomoc w powrocie na mapę kultury narodowej. Mogę jeszcze kilka lat jej służyć, miast kwasić się w niespełnieniu i poczuciu odrzucenia
Na prośby zareagował Andrzej Lepper – na kongresie Samoobrony w 2005 roku Poręba wystawił widowisko pt. „Zmartwychwstanie” – dramat napisany przez Lusię Ogińską, prywatne żonę Ryszarda Filipskiego (filmowego Hubala). Jednak przy każdej możliwej okazji Poręba starał się dać do zrozumienia, że ma jeszcze wiele planów do zrealizowania:
Mam genialny scenariusz o księciu Józefie Poniatowskim na podstawie książki Dobraczyńskiego. Film musi być francusko-rosyjsko-polsko-niemiecki, bo potrzeba wiele plenerów. Ministerstwo Kultury może dać pieniądze na przygotowania, na zorganizowanie sponsorów. Trzeba przecież koni, kostiumów, pułku kawalerii. Napoleona powinien zagrać Francuz. Poniatowskiego mógłby zagrać Mel Gibson, on ma bliskie mi poglądy.
Poręba zmarł 25 stycznia 2014 roku w swoim mieszkaniu w Warszawie. Od 1991 roku nie udało mu się wyreżyserować żadnego filmu. Odszedł w zapomnieniu, czego chyba najbardziej się obawiał. Wyblakła zarówno pamięć o tym, jak okrutnie podczas kolaudacji traktował swoich kolegów po fachu, jak i o jego skrajnych poglądach.
W jednym z ostatnich wywiadów, na pytanie dziennikarza, czy tęskni za okresem PRL odpowiedział:
Wie pan, jedna rzecz była dobra. Wiedziałem, do kogo iść. Jak cenzor coś chciał usunąć, to się podpisywał własnym nazwiskiem. Mogłem więc iść do jego szefa. Jak się nie udało – mogłem iść wyżej, do partii, nawet do KC. Jedna frakcja mnie wspierała, druga zwalczała i dzięki temu wiele rzeczy udawało się załatwić. A dziś nic nie wiem, po prostu mgła. Do kogo mam iść? Może pan ma jakiś pomysł? Ja mogę z samym diabłem paktować, byle mi dał zrobić film.
Bibliografia:
- Dębnicki Kazimierz, Kiedy ożywają polegli, „Film” 1957, nr 8, s. 6;
- Mruklik Barbara, Historia z fotoplastykonu, „Kino” 1981, nr 8, s. 13-15;
- Na gorąco. Dyskusja o filmie Bohdana Poręby „Katastrofa w Gibraltarze”, „Kino” 1984, nr 10, s. 1-8;
- Lubelski Tadeusz, Historia kina polskiego, wyd. Videograf II, Katowice 2009;
- Oleksiewicz Maria, Droga na zachód, „Film” 1961, nr 39, s.4-5;
- Peltz Jerzy, Droga na Zachód, „Film” 1961, nr 8, s. 10-11;
- Replewicz Maciej, Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2009.
- Sroczyński Grzegorz, Poręba chce zmartwychwstać. Z Bohdanem Porębą rozmawia Grzegorz Sroczyński, „Gazeta Wyborcza. Duży Format”, 03.08.2008, s. 12–15.
- Szczerba Jacek, Recytator, „Gazeta Wyborcza” 2001, nr 169 (21-22.07), s. 16-17.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz