„Uciekinier” – nietypowa relacja ocalonego z Zagłady
Przeczytaj też fragment książki
Tomasz Leszkowicz: Skąd decyzja o ponownym wydaniu „Uciekiniera”?
Aleksandra Janiszewska: Książka Makowskiego ukazała się w 1961 roku nakładem Czytelnika. Postanowiliśmy dać szansę poznania tego niezwykłego zapisu współczesnemu czytelnikowi. Wspomnienie, odczytywane raz jeszcze, w nowej rzeczywistości, może być podwójnie cenne – jako zapis losu autora i jako pewna wskazówka dotycząca czasów, w których pierwszy raz zostało upublicznione. To trochę taki eksperyment – „Uciekinier” to książka świetna, zajmująca, dzięki talentowi i błyskotliwości autora równie atrakcyjna pół wieku temu, jak i dziś, najbardziej jednak fascynujące jest pytanie: jak ona obecnie może zostać odebrana? „Uciekinier” (oryginalny tytuł „Wehrmachtgefolge”) to wspomnienie dotyczące losu żydowskiego w czasie wojny, ale w żadnym wypadku nie książka rozliczeniowa. Zapis ten to nie spowiedź, ale opowieść – autor nie stawia sobie za cel poddania uczestników wydarzeń sprawiedliwemu osądowi, utrzymania proporcji między dobrem a złem. Opisuje swoją historię własnym językiem i przywołuje w niej „mięsiste”, wielowymiarowe postacie, bo tak właśnie je zapamiętał. Czy niejednoznaczność postaw opisywanych osób może się dziś podobać? Czy nie szuka się obecnie raczej jednoznaczności i potwierdzeń? W książce przewija się wątek plagi szmalcownictwa w Warszawie. Dziś wydawać się może kontrowersyjny, ale jeśli czytelnik uprzytomni sobie, że ma do czynienia z zapisem historycznym, i że w 1961 roku wątek taki u polskich czytelników nie wzbudzał większych emocji, wstrzyma się na chwilę przed formułowaniem wniosków. Będzie miał szansę zobaczyć całą tę opowieść wojenną z trzech różnych perspektyw – świata tuż powojennego, w którym została zapisana, początku lat 60., w których została wydana pierwsza edycji książki oraz roku 2015, w którym publikacja została wznowiona. To wyjątkowo ciekawa sytuacja poznawcza.
T.L.: Czy historia Makowskiego jest na tle innych wspomnień ocalonych z Zagłady wyjątkowa?
A.J.: * Sama historia jest szczególna, choć badaczom tematu znane są i inne relacje świadczące o podobnych sytuacjach – bywało, że Żydzi w okresie Holokaustu usiłowali przeniknąć do niemieckich struktur, ponieważ taki „kostium” stwarzał choć minimalną szansę na przetrwanie. Niewielu z nich pewnie udało się przetrwać do końca wojny, nieliczni tylko sięgnęli po pióro, by swoje doświadczenia opisać. Jednym z nich był Salomon Perel – na podstawie jego książki Agnieszka Holland nakręciła film „Europa, Europa”. Znalezienie szczegółowego zapisu osobistej, nietypowej historii jest jednak bardzo trudne, a znalezienie takiego świadectwa oddanego językiem barwnym, erudycyjnym zdarza się wyjątkowo rzadko. W takim kontekście tekst Józefa Makowskiego jest unikalny. Literaturoznawca, Michał Głowiński, w opublikowanej w 2000 roku w „Tygodniku Powszechnym” rozmowie z Anką Grupińską skrytykował tego rodzaju lekki, „przygodowy” sposób opowiadania o Zagładzie jako oburzający – przywołując wprost „Wehrmachtgefolge” Makowskiego. Kto jednak ma prawo do osądzania sposobu zapisu osobistych wspomnień ofiar Zagłady? Szczególnie, że styl Makowskiego pozwala jemu samemu, jako autorowi, na odsunięcie na bok perspektywy ofiary i zaasymilowanie tych szczególnych lat jako jednego z etapów życia.
T.L.: Czemu Pani zdaniem autor „Uciekiniera” zawdzięcza swoje ocalenie z okupacji?
A.J.: Jak wszyscy prześladowani w tym czasie – szczęściu, bez którego realizacja najbardziej nawet trafnego pomysłu nie miałaby szans. To niby banał, ale każda opowieść holokaustowa pełna jest zdarzeń nieprawdopodobnych. Jednak Józef Makowski swoje szczęście bardzo intensywnie wspierał. W ocaleniu pomogły mu inteligencja, silna chęć przetrwania, konsekwencja, ciągła czujność, ale i umiejętność zjednywania sobie ludzi i w końcu znajomość języków. Determinacja i ryzykanctwo, potrzebne do odegrania roli Wehrmachtgefolge, nie wypływały jednak, jak się wydaje, w sposób naturalny z charakteru Makowskiego, ale narzucone zostały przez sytuację. Nie bez znaczenia pozostawał prawdopodobnie fakt, że w tych warunkach nie odpowiadał on za życie bliskich: nie miał żony, dzieci, rodzice nie żyli – podejmowane ryzyko szło wyłącznie na jego konto.
T.L.: Książka „Wehrmachtgefolge” po raz pierwszy została wydana na początku lat 60. Czy wzbudziła wówczas zainteresowanie? Pytam o to, ponieważ kilka lat później, po 1967/1968 roku, tematyka żydowska została zmarginalizowana, zwłaszcza w odniesieniu do historii Holokaustu i okupacji.
A.J.: Była wówczas sukcesem wydawniczym. W 1961 roku ukazała się w nakładzie 10000 egzemplarzy, w kolejnym roku nakład powtórzono. Wpisywała się w istniejącą w latach 40. i 50. dość jeszcze otwartą narrację Holokaustu, w której między innymi pojawiała się perspektywa żydowska – ukazywały się wspomnienia, relacje spisywane przez Ocalonych. Zdaniem prof. Andrzeja Żbikowskiego, autora posłowia do obecnego wydania, książka Makowskiego wydaje się jednak, na tle tamtych zapisów, wyjątkowo odważna – obok oczywistego nazistowskiego okrucieństwa, pojawiają się w niej również akcenty dobra i zła w nieoczywisty sposób rozdzielone między Niemców i Polaków, a szmalcownictwo opisywane jest wprost i bez tuszowania. Kilka lat później, w drugiej połowie lat 60., z opowieści o Zagładzie – coraz rzadziej pojawiających się – znikają już podobne wątki, podkreśla się za to działalność Sprawiedliwych, a wszelkim złem obarczani pozostają wyłącznie naziści.
Polecamy książkę Józefa Makowskiego „Uciekinier”:
T.L.: We wstępie do nowego wydania „Uciekiniera” stawia Pani tezę, że od pierwszej edycji w polskiej świadomości narosło wiele tematów tabu na temat okupacji. Czy powinniśmy spodziewać się tego, że książka zostanie uznana za „kontrowersyjną”?
A.J.: Należy mieć nadzieję, że polskie społeczeństwo – po tylu latach od zakończenia PRL-u – jest już gotowe na przyjęcie i zaakceptowanie istnienia wielu perspektyw historycznych. Przyjmując takie założenie, można uznać, że książka nie powinna wzbudzać kontrowersji. Biorąc jednak pod uwagę chociażby ostatnie ataki na Olgę Tokarczuk za zasugerowanie przez nią, że historia każdego narodu to mozaika dobrych i złych uczynków poszczególnych ludzi, obawiam się, że można spodziewać się pewnego rezonansu również w kontekście książki „Uciekinier”. Oby nie.
T.L.: Co nowego o okupacji książka ta może powiedzieć współczesnemu czytelnikowi?
A.J.: Plastycznie i precyzyjnie podaje sposób funkcjonowania żołnierzy niemieckich w faszystowskiej machinie wojennej poza frontem. Autor sam porusza się takimi właśnie ścieżkami: zgodnie ze swoim uszeregowaniem kierowany jest do odpowiednich noclegowni, otrzymuje przysługującą mu porcję prowiantu itd. W takich też warunkach przebywa m.in. w Warszawie. Wszystko na podstawie dokumentów zaopatrzonych w odpowiednie pieczątki, bo – jak twierdzi Makowski – Niemcy nie przyglądają się człowiekowi, tylko jego dokumentom.
Wznowiona dziś książka Makowskiego może też pomóc czytelnikom uświadomić sobie, że historię zawsze postrzega się z perspektywy „tu i teraz”, i że trzeba bardzo uważać, dokonując interpretacji. Sama dałam się złapać w taką pułapkę. W książce opisywane są pierwsze dni Powstania Warszawskiego. Ludzie z rosnącą niecierpliwością spoglądają w stronę Pragi i nie potrafią rozumieć, dlaczego Rosjanie nie wkraczają jeszcze do Warszawy z odsieczą, tylko pozwalają miastu ginąć. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że w 1961 roku cenzura przepuściła tak jawne oskarżenie Rosjan o zaniechanie pomocy powstańcom. Wreszcie uświadomiłam sobie, że automatycznie niemalże posługuję się współczesną narracją, a w latach 60. opisany obraz stanowił oskarżenie nie Rosjan, ale AK, które – według komunistycznej propagandy – nieodpowiedzialnie wszczęło powstanie, narażając stolicę na katastrofę. Wskazanie na Rosjan przeczekujących powstanie na Pradze dziś wydawać się może jawnym oskarżeniem, ale w 1961 roku taka interpretacja była w tak oczywisty sposób niedopuszczalna, że cenzor nawet o niej nie pomyślał. Autor „Uciekiniera” nie kusił się na podpowiadanie interpretacji, dlatego tak łatwo zbłądziłam. Opisał fakt, który nie ulega wątpliwości, niezależnie od tego, jak chcemy tłumaczyć historię – rzeczywiste zdezorientowanie i przerażenie ludności cywilnej w sierpniu 1944.