Tony Judt – „Źle ma się kraj” – recenzja i ocena
Tony Judt zasłynął jako wnikliwy badacz francuskiej inteligencji, a w swej późniejszej karierze także Europy Środkowo-Wschodniej – zwłaszcza Czech. Wpisywał się tym samym w krąg zachodnich lewicujących historyków, jak Timothy Garton Ash, Timothy Snyder czy Marcie Shore którzy uznawali tę część świata za frapującą. Podobnie jak oni nauczył się jednego ze środkowo-europejskich języków (czeskiego); jak pisał: „Dotarło do mnie, że rozwodzę się o problemie i o kraju, którego języka nie znam - owszem, postępują tak politolodzy, ale właśnie dlatego nie jestem politologiem”.
Źle ma się kraj ukazuje się nakładem Wydawnictwa Czarne już drugi raz. Teraz, gdy krytyka neoliberalizmu w Europie Zachodniej i USA jest powszechna za sprawą Kapitału w XXI w., tego „najbardziej nieczytanego bestsellera”, książka Judta ma szansę wybrzmieć donośniej. Jego argumenty znajdują bowiem wsparcie ze strony ekonomistów, takich jak Paul Krugman, czy Johnathan Schlefer, który na łamach „Harvard Business Review” przytoczył wyniki badań podważających tezę o istnieniu „niewidzialnej ręki rynku”.
Na początek Judt raczy nas pewną ilością wykresów obrazujących dzisiejsze warunki życia na świecie. Zasadniczo dotyka tych samych kwestii co Piketty, tj. nierówności społecznych i mobilności społecznej. Celem autora jest tu ukazanie, że choć państwa minimalistyczne nie są ze swej istoty złe, to jakość życia jest w nich zdecydowanie gorsza ze względu na wyższą przestępczość, niższą średnią życia etc. Ukazuje również, że neoliberalizm wcale nie sprzyja, wbrew lansowanemu poglądowi, mobilności społecznej, która była znacznie większa w czasach państw dobrobytu.
Judt wyrasta zatem na zwolennika welfare state. Przyznaje jednak, że ów „najlepszy okres”, czyli powojenne dwudziestopięciolecie, nie było wolne od błędów i skrajności, które doprowadziły do jego upadku tak samo jak błędy i skrajności niweczą neoliberalizm. Według Judta oba modele nigdy się już w tak skrajnej postaci nie powtórzą, a przed ludzkością stoi pytanie o to jakie warunki na przyszłość sobie ona stworzy.
Ów skrót podstawowych założeń brytyjskiego historyka ilustruje dość radykalne, jak na dzisiejsze czasy, poglądy społeczno-ekonomiczne. Jednak rozpatruje on je w kontekście moralnym. Celowo przytacza wypowiedź swojej znajomej:
Najbardziej uderzająca w tym co mówisz jest nie tyle treść, ile forma; mówisz o oburzeniu spowodowanym obecną martwotą polityczną, piszesz o potrzebie przeciwstawienia się myśleniu zdeterminowanemu przez ekonomię, o pilnej potrzebie powrotu do debaty publicznej uwzględniającej kwestie etyczne. Nikt już nie mówi w ten sposób.
Etyka jest zatem kluczem do zrozumienia tego eseju. Judt nie nawołuje do powrotu do „powojnia”, ani nawet do obalenia kapitalizmu. Wie, że to niemożliwe. Buntuje się jednak przeciw systemowi, w którym człowiek się nie liczy. Jego obserwacje i argumentacja mają w większości charakter historyczny i intuicyjny. Zyskały jednak, jak wspomniałem wcześniej, dość istotne wsparcie w ostatnich latach. Źle ma się kraj nie jawi się już zatem jako publicystyczna pisanina żegnającego się z życiem historyka, ale przenikliwa i syntetyczna diagnoza świata u progu XXI w. Poza tym autor od dawna był pod dużym wpływem koncepcji Keynesa, co często wybrzmiewa na kartach tej pracy.
Z Judtem można się nie zgadzać. Może razić przykładanie do wszystkiego łatki etycznej. Bez dwóch zdań Źle ma się kraj nie jest też jego najlepszą pracą. Liberałowie i libertarianie będą się kłócić niemal z każdym akapitem i mają do tego takie samo prawo jak keynesiści krytykujący Friedmana czy Hayeka.
Kilkakrotnie na kartach pracy przywoływane są państwa postkomunistyczne i znaczenie roku 1989. Muszę przyznać, że nie przekonuje mnie teza jakoby upadek lewicy w ostatnim ćwierćwieczu był efektem braku jej skrajnego skrzydła w postaci komunizmu. Dużo większą rolę przywiązałbym do powszechnego przekonania o bezsprzecznym triumfie liberalizmu, odwołań do końca historii, które wywołały, przywoływane przez Judta, uczucie ideologicznej pustki maskowane ucieczką do centrum.
Źle ma się kraj jest niewątpliwie pozycją błyskotliwą, ale… czegoś jednak w niej brakuje. Być może większej ilości danych i zestawień. Z drugiej strony, na pierwszy rzut oka widać, że nie było intencją autora zasypywanie czytelnika odhumanizowaną statystyką dostępną w różnych publikacjach naukowych, ale skupienie się na wymiarze ludzkim systemu, który może działać sprawniej, jeśli, jak zakłada autor, będzie uwzględniał interes społeczny.
Wydawnictwo Czarne spisało się bez zarzutu. Wysokie walory literackie tłumaczenia oraz dobra korekta czynią lekturę przyjemnością, pomimo niezbyt sympatycznego tematu.
Podsumowując wypada zauważyć, że Źle ma się kraj… jest lekturą obowiązkową dla każdego politycznie zaangażowanego intelektualisty. To swoiste streszczenie i zarazem preludium monografii Piketty’ego; przy tym zdecydowanie krótsze, łatwiejsze w odbiorze i nie pozbawione oryginalności. Wbrew pozorom nie jest to książka adresowana wyłącznie do socjaldemokratów, choć w dużej mierze o nich traktuje. Esej ten trafi bowiem do każdego, kto domaga się uwzględnienia w rachunkach ekonomicznych interesu społecznego. Tych zaś nie brakuje po żadnej stronie sceny politycznej.