„Pilecki” – reż. Mirosław Krzyszkowski – recenzja i ocena filmu
Zobacz też: Żołnierze Wyklęci – historia i pamięć
W tym fabularyzowanym dokumencie przedstawia się momenty z życia Pileckiego przeplatane z wypowiedziami jego syna Andrzeja i historyka Adama Cyry oraz innymi akcentami z teraźniejszości. Można więc wyodrębnić w nim dwie warstwy: fabularyzowaną i dokumentalną. Ta pierwsza, niestety, poczynając od samych aktorów, jest niedopracowana. Ich gra odgrywa bardzo ważną rolę, bo fabularne przebitki urzeczywistniają to, o czym opowiada dokument. Widać olbrzymi kontrast między dwiema postaciami, czyli Witoldem Pileckim (Marcin Kwaśny) i jego żoną Marią (Małgorzata Kowalska). Podczas gdy postać głównego bohatera została odegrana bardzo dobrze, aktorka u jego boku z sukcesem ściągała widza na ziemię i sprawiała, że sceny przypominały bardziej serial o przeciętnym poziomie niż fabularyzowany dokument.
Przerywniki w postaci monologów syna Pileckiego i historyka, bardzo potrzebne i pełniące istotną funkcję w filmie, powinny zostać poprowadzone w inny, bardziej urozmaicony sposób. Ich długie wypowiedzi stają się po pewnym czasie nużące, więc widz, niezainteresowany dotąd dogłębnie detalami z życia rotmistrza, po prostu się rozprasza. Obok szczegółów pojawiających się w filmie, których brak nie wpłynąłby na jego wartość merytoryczną, zauważyłam także pominięcie znaczących faktów. Brakuje mi chociażby pokazania tego, jak rotmistrzowi udało się uciec z obozu. Zamiast tylko podkreślać to wydarzenie w warstwie dokumentalnej, warto byłoby je przedstawić. Z historii wiadomo, że ucieczka graniczyła niemal z cudem, więc jej zobrazowanie mogłoby zaintrygować każdego odbiorcę.
Pod względem technicznym produkcja jest na niskim poziomie. Niski budżet filmu nie usprawiedliwia tego, że montaż zrobiono po prostu niestarannie, jakby posklejano różne fragmenty bez przemyślenia i strategii. Zabrakło ciągłości w obrazie, gdyż nieraz przebitki fabularne nie współgrały z wypowiedziami. Brak pieniędzy nie usprawiedliwia braku jakości, staranności, harmonii w formie i treści przekazu.
Sama idea i pomysł oceniam natomiast bardzo dobrze. Mimo niedopracowanego wykonania za wartościowe uważam elementy, które nawiązują do dzisiejszych czasów, i oczywiście zaangażowanie w ekranizację rodziny rotmistrza. Działają one na wyobraźnię widza – rodzi się w nim pytanie o potrzebę zachowania pamięci nie tylko o Pileckim, lecz także innych postaciach i wydarzeniach z historii Polski. Widać w tym filmie symbol przekazywania wiedzy z pokolenia na pokolenie, co stanowi jego ogromną zaletę. Wartość historyczna filmu również jest wysoka, ale twórcy zawdzięczają to samej biografii Witolda Pileckiego. Mimo krytyki zachęcam do obejrzenia dokumentu – warto poznać historię rotmistrza.
Pojawia się również bardzo ważne pytanie – dlaczego ten film jest niskobudżetowy? Dlaczego znajdują się państwowe pieniądze na produkcje niekiedy zupełnie bezwartościowe, a te podtrzymujące i promujące pamięć, nie tylko o Pileckim, lecz także innych wielkich osobach z polskiej historii, traktuje się po macoszemu, a ich twórcy muszą radzić sobie sami? Szkoda, bo Polska ma zarówno piękne, jak i tragiczne dzieje, w których przewinęła się ogromna ilość bohaterów. Państwo powinno więc robić wszystko, aby świadectwo o tym (w jakiejkolwiek formie – również filmowej) było na bardzo wysokim poziomie.
Redakcja: Agnieszka Woch