Mark Twain - „Joanna d’Arc” - recenzja i ocena
Joanna D’Arc w osobistych wspomnieniach pana Louisa de Conte, jej giermka i sekretarza – bo tak brzmi pełen tytuł powieści – była od samego początku pewną mistyfikacją. Twain, obawiając się, że książka autorstwa znanego humorysty nie przysporzy książce wiarygodności w oczach czytelników, postanowił nadać jej formę wspomnień nieznanego francuskiego szlachcica. Widać zrobił to na tyle skutecznie, że ówcześni czytelnicy „Harper’s Magazine” – gdzie powieść była drukowana w odcinkach od 1895 roku – uwierzyli w ich autentyczność i jeśli wierzyć wspomnieniom rodziny i przyjaciół autora Przygód Toma Sawyera – docenili. W przeciwieństwie do – co chyba nikogo nie zdziwi – krytyków. Co ciekawe, książka ukazała się w całości dopiero w 1989 roku.
Praca nad Joanną d’Arc zajęła ponoć Twainowi dwanaście lat i wymagała rzetelnych studiów historycznych oraz sięgnięcia zarówno po angielskie, jak i francuskie źródła. Korzystał on m.in. z relacji świadków procesu oraz oficjalnego protokołu, a także dokumentów rehabilitacyjnych, wydanych 25 lat po śmierci bohaterki, która pięć wieków później stała się świętą Kościoła Katolickiego. Dzięki tej faktograficznej pieczołowitości powstało pełne rozmachu monumentalne dzieło, z obfitującą w detale narracją. Kryjąc się za panem de Conte, Twain opisuje dzieje Joanny d’Arc w trzech księgach: od narodzin i sielskiego dzieciństwa w Domrémy, poprzez swoją misję wyzwolenia Francji, aż po sąd i męczeńską śmierć na stosie. Jednak myli się ten, kto myśli, że powieść Twaina to prosty opis żywota świętej. Gdyby nie fakt, że jej twórcą jest Amerykanin, Joanna d’Arc spokojnie mogłaby pretendować do miana francuskiej epopei narodowej. Twain ukazuje życie Joanny d’Arc, która za sprawą przemawiającego do niej Boga, zostaje uwikłana w Wielką Historię. Obserwujemy jak skromna wieśniaczka z Lotaryngii przybywa do ukrywającego się na zamku w Chinon Karola VII z misją wyzwolenia oblężonego Orleanu, wyparcia Anglików z ziem francuskich i doprowadzenia do koronacji delfina na króla Francji – i z miejsca zostaje wplątana w politykę, dworskie intrygi i międzynarodowe spiski, których ofiarą sama w końcu pada. Tym samym dowiadujemy się prawdy znanej nie od dziś, że dzieje narodów kształtują nie tylko szlachetne, bohaterskie czyny i zbrojne działania, ale i tajne traktaty i układy oraz mało szlachetne pobudki kilku liczących się w polityce graczy, realizujących czasem sprzeczne interesy.
O tym jednak prosta, niepiśmienna dziewczyna z francuskiej wioski nie wiedziała. I nie chciała wiedzieć. Joanna według Marka Twaina uosabia bowiem wszystko, co na świecie najpiękniejsze, najlepsze i najszlachetniejsze. Od narodzin była wierna tylko jednej sprawie: wyzwoleniu Francji spod jarzma obcych wojsk i osadzeniu na tronie francuskiego króla. Jej poczynaniami kieruje odwaga oraz gorąca miłość do Boga i do ojczyzny. Powieściowa Joanna d’Arc jest dla pana Louisa de Conte – a więc dla Marka Twaina – „nieskazitelnie czysta w umyśle i sercu, w mowie, uczynkach i duszy”, a także niedoścignionym wzorem patriotyzmu.
Bez wątpienia kronikarska rzetelność Twaina znajdzie uznanie w oczach wielu czytelników zainteresowanych historią Joanny d’Arc, dziejami Francji oraz Wojny Stuletniej. Autor uczciwie i konsekwentnie bazował na dostępnych źródłach historycznych i nie pisał własnej, alternatywnej wersji wydarzeń. Jednak tam, gdzie kończą się opisy kolejnych faktów, a zaczynają się dialogi i refleksje, jest już tylko gorzej. Co tu dużo mówić – od strony formalnej Joanna d’Arc nie jest książką dobrą. Refleksje filozoficzne narratora są tendencyjne i naiwne, jak na przykład w tym fragmencie: „Tak to już z nami jest; połowa życia może nam upłynąć w niewiedzy, że mamy do czegoś wyjątkowy talent, podczas gdy w rzeczywistości tkwi on w nas cały czas, tylko trzeba, by się odnalazł” (s. 192). Jeśli ktoś wychował się na Przygodach Toma Sawyera lub Huckleberry’ego Finna, zaczytywał w pełnych dowcipu Pamiętnikach Adama i Ewy lub zna słynne aforyzmy tego doskonałego satyryka, nie będzie mógł wyjść ze zdumienia: Joanna d’Arc jest bowiem wyzuta z tego wszystkiego, co stanowiło o wartości prozy amerykańskiego pisarza. Humor został tutaj zastąpiony powagą, sarkazm – nieznośnym wprost patosem, ironia – ckliwością. Widać, że Twain, który świetnie sprawdzał się w komedii, zupełnie nie czuł formalnych wymogów tragedii, dlatego też dramatyzm w Joannie d’Arc zamienia się w tani sentymentalizm, bohaterowie są papierowi, pozbawieni psychologicznej głębi. Nie porywa też akcja powieści – pod tym względem Twain wiele mógłby się nauczyć od naszego rodzimego mistrza gatunku Henryka Sienkiewicza – kronikarska rzetelność sprawia bowiem, fabuła wlecze się niemiłosiernie.
Wielu pisarzy, malarzy czy poetów na przestrzeni wieków fascynowało się Dziewicą Orleańską, uznając ją za najbardziej niezwykłą postać jaką ludzkość zrodziła i co najbardziej zdumiewające, faktycznie żyła i stała się legendą już za życia. Tej samej fascynacji uległ również Mark Twain, choć wielu – jak Bernard Shaw – mówiło wręcz o jego zakochaniu w postaci tej młodej, odważnej dziewczyny. I niewątpliwie coś w tym jest. W apoteozie i idealizacji powieściowej Joanny d’Arc w wykonaniu Marka Twaina wiele jest z młodzieńczego zadurzenia. Czy tylko to skłoniło tego amerykańskiego prześmiewcę, ateistę i wolnomularza do opiewania dziejów pochodzącej z Francji, katolickiej świętej? Tego nie dowiemy się nigdy.