L. Tychowa, A. Romanowski – „Tak, jestem córką Jakuba Bermana” – recenzja i ocena
Wielu czytelników sięgnie po tę książkę z nadzieją znalezienia nowych, nieznanych dotąd informacji na temat Jakuba Bermana. Rzeczywiście, w tej kwestii wspomnienia Lucyny Tychowej, jego jedynej córki, mają charakter unikatowy. Czytelnicy nie będą więc zawiedzeni. Opowieść dostarcza faktów, których nie znajdziemy choćby w najpełniejszej jak dotąd biografii polskiego komunisty, autorstwa Anny Sobór-Świderskiej. Przede wszystkim znajdziemy tu wspomnienia o jego najbliższych: rodzicach Iserze Lejbie i Gustawie oraz rodzeństwie: Aniucie, Irenie, Mieczysławie i Adolfie. Lucyna Tychowa dzieli się także pamięcią o atmosferze rodzinnego domu. Wiele miejsca poświęca ojcu, z którym łączyła ją głęboka więź. Poznajemy zatem życie Jakuba Bermana widziane oczyma kochającej córki od czasów jej dzieciństwa, które przypadło na lata 30. aż po jego ostatnie dni. Poznajemy je od strony codzienności.
Warto od razu uspokoić tych, którzy obawiają się apologii Bermana w odniesieniu do jego działalności politycznej. Na pewno wspomnienia Lucyny Tychowej uzupełniają dotychczasowe narracje jemu poświęcone o czynnik czysto ludzki. Na pewno też przełamują mroczne mity, które na jego temat nagromadziły się przez lata we wszelakiej publicystyce (m. in. te, które Służba Bezpieczeństwa rozpowszechniała na fali antyżydowskiej kampanii w 1968 roku). Jednocześnie jednak Tychowa nie stara się usprawiedliwiać ciemnych kart jego działalności politycznej okresu stalinizmu. Córka Jakuba Bermana dostrzega w nim ideologiczny fanatyzm, bezgraniczną wierność idei komunizmu. Pewnym momencie pojawia się zdanie, które o tym aspekcie jego biografii – jak się wydaje – mówi wszystko: Myślę, że gdyby przestał wierzyć w komunizm to nie miałby po co żyć. (s. 134)
Jednak to nie Jakub Berman jest centralnym bohaterem tej opowieści. Pierwszoplanową postacią jest sama Lucyna Tychowa. Ze względu na karierę i losy ojca pierwsze dwudziestolecie jej życia było pod wieloma względami nieszablonowe, wyjątkowe. Najwcześniejsze lata spędziła w Warszawie. Należy do tej nielicznej już grupy osób, które pamiętają żydowską dzielnicę w Warszawie: Tłomackie, Leszno, Nalewki… Tu spędziła dzieciństwo wśród najbliższej rodziny, która w większości nie ocalała z Holocaustu. Jako młoda dziewczyna, po wybuchu II wojny światowej wraz z rodzicami znalazła się w Związku Radzieckim. Tu zetknęła się z liderami polskiego ruchu komunistycznego.
W jej pamięci ożywają zapomniane postaci, takie jak choćby Paweł Finder, o którym mówi: Finder był wyjątkowy – w nim było tyle prawości, ciepła, poczucia humoru. (s. 56) Podobnie życzliwą opieką otoczyła ją Małgorzata Fornalska, gdy w 1942 roku w Kusznarenkowie znalazła się w szpitalu. Znajdziemy tu także szereg innych osób znanych ze szkolnych podręczników epoki PRL: Janek Krasicki, Stefan Wierbłowski, Alfred Lampe. Mimo ciepłych słów poświęconych poszczególnym osobom, wspomnienia z czasu wojny i pobytu w ZSRR są bardzo dramatyczne.
Po powrocie do Polski Lucyna Tychowa kontynuowała edukację w jednym z warszawskich gimnazjów, gdzie – co wręcz szokujące – stała się obiektem prześladowań o charakterze antysemickim. Nie tylko ze strony koleżanek i kolegów, ale także ze strony nauczycieli i dyrekcji szkoły. Żadne konsekwencje nie spotkały personelu szkoły, a córce dygnitarza pozostało znosić szykany. Sytuacja zmieniła się w roku 1947, gdy rozpoczęła studia historyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Tu znalazła wiele serdeczności i zrozumienia w gronie przyjaciół, które tworzyli późniejsi wybitni profesorowie: Benedykt Zientara, Janusz Tazbir, Antoni Mączak, Henryk Samsonowicz i jego późniejsza żona Agnieszka Lechowska.
Lata 1949-1956, gdy Jakub Berman znajdował się u szczytu kariery politycznej, był dla jego córki czasem nietypowym. Do dobrych stron dygnitarskiego życia należała możliwość poznania ważnych postaci życia kulturalnego, m.in. Juliana Tuwima czy Jerzego Borejszy. Mogła też wówczas bliżej poznać innych władców Polski Ludowej: Hilarego Minca i Bolesława Bieruta.
Studia historyczne podjęte przez Lucynę Tychową były wyborem podyktowanym marzeniem rodziców, szczególnie ojca. Jednak po obronie pracy magisterskiej napisanej pod kierunkiem Witolda Kuli zwyciężyły w niej zainteresowania artystyczne. Wstąpiła do Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR by studiować estetykę. Tu pracowała nad doktoratem poświęconym Zofii Nałkowskiej, z czego po dwóch latach zrezygnowała. Ostatecznie zajęła się reżyserią teatralną i telewizyjną – ta pasja określiła jej resztę życia zawodowego. Pracowała m.in. w Teatrze Młodej Warszawy (obecnie Teatr Studio), Telewizji Polskiej, a także w teatrach pozawarszawskich (Kielce, Częstochowa, Lublin, Gorzów Wielkopolski). W tej pracy zetknęła się z wieloma wybitnymi osobowościami sceny polskiej: Wojciechem Siemionem, Janem Łomnickim, Elżbietą Czyżewską, Aleksandrem Bardinim, Adamem Hanuszkiewiczem, Ireną Kwiatkowską…
Czytelnik znajdzie w tej książce wiele interesujących wspomnień i anegdot dotyczących słynnych artystów. Mimo wielu sukcesów, Lucynę Tychową wiele razy traktowano przede wszystkim jako „córkę Bermana”. Załamanie jej kariery nastąpiło w roku 1968, gdy na fali antysemickiej kampanii została usunięta z pracy. Powrót do pracy w teatrze nastąpił dopiero w 1971 roku, na prośbę Ignacego Gogolewskiego, kierującego wówczas teatrem w Katowicach. Jednak także i tam nie było szans na dłuższą współpracę. Ostatecznie przez kilka kolejnych lat Lucyna Tychowa pracowała w warszawskim Teatrze Nowym, do 1982 piastując stanowisko kierownika literackiego teatru.
W opowieści Lucyny Tychowej wiele stron poświęconych jest losom jej męża, Feliksa Tycha (1929–2015), profesora historii, znawcy dziejów lewicy oraz historii Żydów, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego w latach 1995–2006. Znajdujemy tu przejmującą historię jego rodziny, a także jego ocalenia. Jest to relacja bezcenna. Sam Feliks Tych właściwie nigdy nie zdobył się na wspomnienia dotyczące swoich okupacyjnych przeżyć (wyjątkiem jest wywiad udzielony Barbarze Engelking, który znajduje się w „Zagładzie Żydów” 2/2006).
Z opowieści żony dowiadujemy się także o jego karierze naukowej. Początek pracy naukowej zaczął się wyjątkowo wcześnie: w Wydziale Historii Partii, dzięki życzliwości Tadeusza Daniszewskiego Feliks Tych pracował od 1949 roku. Poznajemy go jako twórcę i wieloletniego redaktora kwartalnika „Z pola walki”, a następnie „Archiwum Ruchu Robotniczego”, którym kierował wraz z Aleksandrem Kochańskim, autora prac poświęconych m.in. Róży Luksemburg. Nie mógł się również nie pojawić smutny epizod Marca 1968, kiedy to Tych został zwolniony z Instytutu Historii PAN. Ostatecznie dowiadujemy się również o wysłaniu go na wcześniejszą emeryturę w 1987 roku przez ówczesnego kierownika Centralnego Archiwum KC PZPR Bronisława Syzdka, który – nawiasem mówiąc – był jednym z „marcowych bohaterów” w Zakładzie Historii Partii.
Wiele epizodów, postaci, które spotkamy na karach wspomnień Lucyny Tychowej znajduje się dziś na marginesie głównych nurtów historiografii. Mało kto interesuje się dziś dziejami polskiej radykalnej lewicy, rzadko spotykamy w publikacjach naukowych próby zrozumienia generacji polskich komunistów, którzy po wojnie przejęli władzę w kraju. Ponieważ jest to materia na granicy zapomnienia, warto zwrócić uwagę na kilka redakcyjnych i merytorycznych usterek.
Na stronie 66. pojawia się Zdzisiek Turlejski, którego Lucyna Tychowa spotkała w czasie pobytu w ZSRR. Z treści dowiadujemy się, że tak nazywano Jana Turlejskiego (1913-1941), członka pierwszej grupy inicjatywnej PPR, który miał posługiwać się pseudonimem „Zdzisiek”. Tymczasem zapewne chodzi o Zdzisława Turlejskiego (1915-1944), młodszego brata Jana. Jest on dziś postacią całkowicie zapomnianą, więc warto przypomnieć, iż przed wojną był działaczem OMS „Życie”, był więźniem Berezy Kartuskiej, w czasie wojny przebywał we Lwowie, a po wybuchu wojny polsko-radzieckiej znalazł w szkole kominternowskiej pod Ufą w Baszkirii (tu za pewne poznała go Lucyna Tychowa), następnie był żołnierzem Armii Ludowej na Polesiu i na Lubelszczyźnie, gdzie wiosną 1944 został zabity (okoliczności tej śmierci pozostają niezbadane).
Dalej pojawia się Gienia Heiman (s. 73), wdowa po Julianie Brunie, siostra Mieczysława (1908-1943) i Felicji (po mężu Kalickiej, 1904-1999). Używała ona nazwiska po mężu (Eugenia Brunowa 1903-1981), natomiast poprawny zapis nazwiska rodowego to Hejman. Absolutnie zapomnianą postacią polskiego ruchu komunistycznego jest Maria Watle, zd. Szapiro (1903-1988), która pojawia się na 76 stronie wspomnień. Lucyna Tychowa wspomina ją jako Anetkę, ponieważ – jako wieloletnia działaczka ruchu komunistycznego we Francji - Maria Watle używała pseudonimu „Anette” i po wojnie w środowisku przyjaciół i znajomych funkcjonowała pod tym imieniem. Dlatego błędnie w indeksie nazwisk znajdziemy Anetę Wattle (także zapis nazwiska nie jest poprawny – powinno być jedno „t”).
Pomyłki wkradły się także w nazwy instytucji, w których pracował Feliks Tych (s. 191-192). W okresie Marca 1968 pracował on w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR (jest Wydział Historii Partii, który jednak przestał istnieć w 1957 roku i na jego miejsce utworzono ZHP). Zaś w latach 70. do emerytury pracował w Centralnych Archiwum KC PZPR, które wyodrębniono jako osobną instytucję z likwidowanego w 1971 roku Zakładu Historii Partii. Trudno się także zgodzić z Andrzejem Romanowskim, gdy określa on Henryka Jabłońskiego historykiem ruchu robotniczego. Był Jabłoński przede wszystkim badaczem dziejów popowstaniowych politycznych i wojskowych, także historii lewicy, ale w niewielkim stopniu były to dzieje społeczne. Rozmówca Lucyny Tychowej myli imię biografa Jerzego Borejszy, który nazywa się Eryk Krasucki, nie Jerzy (s. 124).
Ostatnia uwaga ma charakter raczej polemiczny. Otóż na stronie 118 Andrzej Romanowski przywołuje zdecydowanie nieudany artykuł Bogdana Musiała („Moskwa wybiera Bermana”), określając go klasycznym przykładem rozplenionej u nas IPN-owskiej historiografii ocennej, utrudniającej dotarcie do prawdy. W ten sposób współautor książki – starając się walczyć z jednymi kliszami – tworzy nowe. Tego rodzaju sformułowania są nie tylko niesprawiedliwe. Stanowią także przejaw ignorancji wobec wielu pozytywnych inicjatyw przywołanej instytucji (obok tych, które być może nie dopełniają standardów). Historiografia ocenna, prace historyczne pisane pod określone tezy, nierzetelna publicystyka historyczna mają wszak w Polsce znacznie starsze tradycje.
W odróżnieniu od wielu wywiadów-rzek, książka jest zapisem autentycznej rozmowy, w której wiele myśli pojawia się spontanicznie. Znajdziemy w niej bowiem wiele wątków będących pamięcią wrażeń czy nastojów. Nie brakuje wielu drobnych faktów nieuchwytnych w narracji o „wielkiej historii”, które dodają kolorytu minionym czasom. Wspomnienia Lucyny Tychowej są jednocześnie uczciwe i przemyślane. Nie ma tu – tak często spotykanego – prześlizgiwania się po powszechnie znanym zestawie faktów.
W końcu, jest to również książka bardzo osobista. Sama rozmowa nie mogła być dla Tychowej łatwa, a decyzja o jej publikacji zapewne była jeszcze trudniejsza. Dlatego też sądzę, że należy jej się ogromny szacunek, również ze strony czytelników, którzy nie podzielają jej opinii czy interpretacji przeszłości. Lektura tej książki będzie jednak pożyteczna dla wszystkich, którzy pragną zrozumieć polski wiek XX, specyfikę polskiego komunizmu czy los Żydów polskich. Z pewnością usatysfakcjonuje ona tych, który nie zadowalają się prostymi, jednoznacznymi ocenami, czarno-białą wizją historii.