Co zamiast Kevina, czyli filmowa klasyka na święta
Historia świątecznych filmów ma swój początek w okresie raczkowania tworzącego się kina. Pierwszy obraz zawierający bożonarodzeniowy motyw powstał już w 1889 roku, tylko 4 lata po pierwszym publicznym pokazie filmowym zorganizowanym przez braci Lumière. Stworzony przez George’a A. Smitha „Santa Claus”, bo o nim mowa, jest trwającym nieco ponad minutę czarno-białym niemym utworem przedstawiającym wizytę Świętego Mikołaja w domu śpiących dzieci. Podobny wątek został przedstawiony także w obrazie „The Night Before Christmas” Edwina S. Portera z 1905 roku, nawiązującym do wiersza Clementa Clarke'a Moore'a „Noc wigilijna”.
Niedługo potem (w 1901 roku) widzowie mogli zapoznać się ze zobrazowaniem ewolucji postawy Scrooge’a z „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa – pierwszym filmem adaptującym ową nowelę na wielki ekran był niemy „Scrooge; or Marley’s Ghost” w reżyserii Waltera R. Bootha. Wszyscy znamy tę historię, zapoczątkowującą motyw cudów i radykalnych przemian w życiu postaci – głównego bohatera, Scrooge’a, skąpego bankiera, w noc wigilijną odwiedzają duchy świąt - przeszłych, obecnych i przyszłych – i pokazują miałkość jego życia i błędy, które stale popełnia. Dzięki nim Scrooge odrzuca swoje stare nawyki i diametralnie zmienia swoje postępowanie. Twórcy filmowi oszaleli wręcz na punkcie dzieła Dickensa - doczekało się ono ponad 50 ekranizacji, pierwsze dziesięć stworzono do 1928 roku. Jedną z lepszych adaptacji książki stał się obraz „Scrooge” z 1951 roku w reżyserii Briana Desmonda Hursta ze świetną główną rolą Alastaira Sima.
Nieme kino, oprócz wspomnianych ekranizacji „Opowieści wigilijnej”, nie stroniło także od przenoszenia na wielki ekran innych baśni. Kolejnym przykładem może być „Dziewczynka z zapałkami” („La Petite marchande d’allumettes”) w reżyserii Jeana Renoira z 1928 roku. Klasyczne dzieło Hansa Christiana Andersena przedstawiono w ciekawej konwencji, która może dzisiaj nieco śmieszy, ale na pewno jest warta zapoznania.
Niedługo potem zaczęto tworzyć pierwsze pełnometrażowe filmy o świętach. Początkowo celowano w zabawne, nieskomplikowane historie osadzone w bożonarodzeniowej aurze. Jednym z najwcześniejszych obrazów o tej tematyce jest komedia romantyczna „Remember the night”, powstała już w 1940 roku. Opowiada ona o perypetiach Lea Leander, aresztowanej w czasie Bożego Narodzenia za próbę kradzieży bransoletki. Na oskarżyciela publicznego w jej sprawie zostaje wyznaczony John Sargeant, który wnosi o odroczenie rozprawy z powodu trwających świąt i, aby kobieta mogła je spędzić poza więzieniem, wpłaca za nią kaucję. Kiedy Sargeant dowiaduje się, że oskarżona pochodzi z jego rodzinnego stanu, proponuje jej wspólne obchodzenie świąt.
Do nurtu lekkich, nieco naiwnych komedii, które bawią do dziś, wliczają się też „Święta w Connecticut” („Christmas in Connecticut”) z 1945 roku, „Christmas Eve” z 1947 roku i familijny „Gwiazdkowy prezent” („The Great Rupert”) z 1950 roku. Niektóre filmy tego rodzaju stały się materiałem niezwykle eksploatowanym przez późniejszych twórców. Tak stało się z „Cudem na 34. ulicy” („Miracle on 34th Street”) z 1947 roku, który doczekał się 3 przeróbek – z 1959, 1973 i 1994 roku. Z powodu niedyspozycji pracownika do roli Świętego Mikołaja podczas corocznej parady świątecznej w sieci sklepów Macy’s zostaje zatrudniony Kris Kringle, który podaje się za prawdziwego Mikołaja. Mężczyzna próbuje przekonać podważającą sens Bożego Narodzenia Doris Walker i jej córkę do magii świąt i skłonić je uwierzenia w istnienie Świętego Mikołaja.
Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”
Podobne wątki szybko podchwycili także twórcy niezwykle popularnych w latach 40. i 50. form musicalowych. Kino złotego wieku Hollywood kochało się w musicalach, nie dziwi więc, że wiele ze świątecznych filmów z lat 40. opiera się właśnie na takiej konwencji. Lekkie i przyjemne obrazy z obowiązkowym wątkiem romansowym do dziś stanowią klasykę i kwintesencję świątecznego kina. Najsłynniejsze z nich – „Gospoda świąteczna” („Holiday Inn”) z 1942 roku, „Spotkamy się w St. Louis” („Meet me in St. Louis”) z 1944 roku i „Białe Boże Narodzenie” („White Christmas”) z 1954 roku – choć nieskomplikowane i chwilami zbyt przesłodzone, dzięki swojemu niepowtarzalnemu czarowi idealnie nadają się na odpoczynek po wigilijnej wieczerzy.
„Gospoda świąteczna” opowiada historię Jima i Teda, którzy razem z Lilą tworzą tercet taneczno-wokalny, podbijający nowojorskie sceny. Obaj mężczyźni zakochują się w swojej scenicznej partnerce, która wybiera Teda, oferującego jej spektakularny rozwój kariery. Odrzucony Jim decyduje się na życie na wsi i odpoczynek od zawodu, jednak jego wyobrażenia idylli na odludziu zostają brutalnie zderzone z rzeczywistością. Postanawia więc wrócić do występów przed publicznością w dosyć nowatorski sposób – planuje w swoim domu otworzyć gospodę, która przyjmowałaby gości jedynie w święta – Holiday Inn. Pomaga mu w tym Linda, licząca na jego pomoc w rozpoczęciu kariery scenicznej. Doborowa obsada (chociażby świetni Bing Crosby i Fred Astaire) i ścieżka dźwiękowa – śpiewana przez Crosby’ego piosenka White Christmas, znana do dziś, została w 1943 roku uhonorowana Oscarem – tworzą kawałek niewymagającego, ale bardzo przyjemnego i wciągającego kina, którego nieprzemijający urok odróżnia go od wielu współczesnych filmów.
„Spotkamy się w St. Louis” obrazuje życie czterech sióstr, przeżywających typowe dla swojego wieku perypetie dziewcząt na początku XX stulecia. Kiedy dowiadują się, że muszą opuścić swoje miasto – St. Louis – i przeprowadzić się do Nowego Jorku, ich świat popada w ruinę. Musical o prostej fabule pokazuje problemy wydające się dziś nieco śmieszne, ciekawie obrazuje jednak tradycyjne role społeczne i patriarchalny układ z początków minionego wieku. Dodatkowo wspaniała Judy Garland i jej wykonanie piosenki „Have Yourself a Merry Little Christmas”, która pochodzi właśnie z tego filmu, to wystarczający powód, żeby zapoznać się z tym obrazem w czasie świąt.
„Białe Boże Narodzenie” jest historią duetu wokalnego – Boba Wallace’a i Phila Davisa, robiącego po zakończeniu II wojny światowej zawrotną karierę sceniczną. Do wokalistów dołączają dwie siostry, z którymi mają występować na tournee w Vermont. Na miejscu okazuje się, że właścicielem lokalu jest ich były dowódca wojskowy, walczący z kłopotami finansowymi. Mężczyźni postanawiają pomóc generałowi. Role główne odgrywają Bing Crosby i Danny Kaye. W filmie ponownie pojawia się piosenka „White Christmas” wykonywana przez Crosby’ego.
Widzowie, którzy cenią sobie bardziej ambitną rozrywkę i oprócz zabawy oczekują od kina także refleksji, również znajdą coś dla siebie w klasyce filmu. W Złotej Erze Hollywood kręcono także świąteczne obrazy, które na trwałe zapisały się w historii kinematografii – nie tylko jako dzieła poruszające tę tematykę, lecz także jako te, które zajmują się ważnymi problemami i zmuszają do zastanowienia. Jednym z nich, który na stale wpisał się w kanon obowiązkowych do obejrzenia, jest „To wspaniałe życie” („It’s a Wonderful Life”) z 1947 roku. Ten niezwykły obraz, obsypany szeregiem najważniejszych nagród (zdobył 5 nominacji do Oscara i nagrodę Złotego Globu), opowiada historię George’a Baileya, prowadzącego razem z wujem odziedziczoną po ojcu budowlaną kasę oszczędnościową, która umożliwia wielu mieszkańcom miasteczka zakup własnego mieszkania. Mężczyzna przeznacza każdą chwilę na pomoc innym, zawsze stawia ich dobro ponad swoimi planami czy potrzebami, w imię wyższych celów poświęca swoje marzenia. Kiedy przedsiębiorstwo staje przed groźbą bankructwa, życie George’a się załamuje – w rozpaczy chce popełnić samobójstwo, jednak przed tym czynem wstrzymuje go anioł, który pokazuje mężczyźnie, jak wyglądałoby życie w miasteczku, gdyby ten nigdy się nie narodził. Wszystko dzieje się oczywiście w Wigilię Bożego Narodzenia. Ten tradycyjny schemat świątecznych nowel (w tym widoczne odniesienie do wspominanej wcześniej „Opowieści wigilijnej”) dzięki niezwykłemu scenariuszowi i świetnej grze aktorskiej odchodzi od banalności często obecnej przy tego typu formach filmowych lub literackich i stwarza jeden z lepszych obrazów wszech czasów - nie tylko z grona tych o tematyce świątecznej. Klasyk, który koniecznie trzeba obejrzeć!
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Wielcy zapomniani dwudziestolecia cz.3”:
Innym filmem odbiegającym od popularnych formuł świątecznego kina jest „Garsoniera” („The Apartment”) z 1960 roku. Przedstawia on historię C.C. Baxtera, pracownika wielkiej firmy, który dla zdobycia awansu wypożycza pracodawcom swoje mieszkanie do potajemnych schadzek. Wspina się dzięki temu na coraz wyższe stanowiska, wszystko komplikuje się jednak w momencie, kiedy okazuje się, że do jego mieszkania, razem z jego szefem, trafia jego ukochana. Ile będzie w stanie poświęcić dla rozwoju swojej kariery? Brzmi być może banalnie, jednak o wyjątkowości tego obrazu niech świadczy chociażby 5 Oscarów, 3 Złote Globy, 3 Nagrody BAFTA, przyznany na Festiwalu w Wenecji Puchar Volpi i mnóstwo innych nagród. W rolach głównych niezapomniani Jack Lemmon i Shirley MacLaine, którzy stworzyli niesamowitą atmosferę i napięcie, towarzyszące nam do końcowych scen. Uwagę zwraca także technika obrazowania tej opowieści - ona także zapewnia widzom klimat, od którego trudno się oderwać.
A może kino historyczne z bożonarodzeniowym wątkiem w tle? Motywy świąt w kreowaniu fabuły opartej na faktach wykorzystali twórcy „Stalagu 17” z 1953 roku i „Lwa w zimie” („The Lion in Winter”) z 1968 roku. „Lew w zimie” został nagrodzony 3 Oscarami, 2 Złotymi Globami i wieloma innymi wyróżnieniami, zaś „Stalag 17” uhonorowano Oscarem za najlepszą główną rolę męską (odgrywał ją William Holden). Akcja pierwszego z nich, zekranizowanej wersji sztuki James Goldmana, dzieje się w Boże Narodzenie 1183 roku. Angielski król Henryk II (Peter O’Toole) w obliczu zbliżającej się śmierci staje przed niełatwym zadaniem – musi wyznaczyć swojego następcę spośród trzech synów – Ryszarda, Jana i Godfryda. Każdy z nich chce przejąć tron, jednak władca nie zamierza iść za radą swej żony (w tej roli Katherine Hepburn, nagrodzona za swą rolę Oscarem) i podzielić między nich królestwa. Przyszłość kraju ma rozstrzygnąć się na zjeździe rodzinnym. Uznawany za jeden z najważniejszych filmów kostiumowych, doceniany za scenariusz i wybitną grę aktorską, „Lew w zimie” jest zajmującym studium władzy i nieco ubarwioną wersją prawdziwej historii z dziejów Anglii. „Stalag 17”, komedia wojenna autorstwa Billy’ego Wildera, opowiada natomiast o amerykańskich jeńcach wojennych, którzy starają się uciec z obozu dla aliantów – tytułowego Stalagu 17. Po nieudanych próbach wydostania się na wolność bohaterowie zaczynają podejrzewać, że wśród nich znajduje się zdrajca. Oskarżają o to sierżanta Seftona, który nie ma zamiaru przyznać się do winy. Wojenne kino okraszone nutą humoru może zapewnić chwilę niezbędnego odpoczynku od przepełnionych słodyczą i powtarzalnością tradycyjnych produkcji świątecznych, przygotowanych dla nas przez większość stacji telewizyjnych.
Polska nie ma zbyt długiej tradycji obrazowania świątecznych motywów. W naszym kraju pierwsze tego typu filmy pojawiały się w latach 60. „Przedświąteczny wieczór” z 1966 roku ukazuje historię mężczyzny, który w Wigilię próbuje odszukać wyimaginowaną przez siebie idealną kobietę. Opowieść o pragnieniu szczęścia, spełnienia i miłości, a zarazem o samotności przeplatana z panoramą warszawskich ulic z lat 60. ubiegłego wieku jest obowiązkową pozycją dla miłośników twórczości naszych rodzimych filmowców.
Jeśli macie dosyć powielanych w każde święta tych samych popularnych filmów, może znajdziecie na tej liście coś, co trafi w wasz gust. Czy znacie inne filmy z dawnych lat opowiadające o świętach? A może nie wyobrażacie sobie świąt bez różnych odsłon Kevina i innych świątecznych samograjów? Czekamy na wasze komentarze!