Cezary Łazarewicz – „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” – recenzja i ocena
Śmierć Grzegorza Przemyka była jednym z najgłośniejszych mordów politycznych w PRL. Wyjątkowe w nim było to, że sprawcy byli znani od samego początku. W pozostałych mieliśmy do czynienia z tzw. nieznanymi sprawcami. Zakatowany przez milicjantów został syn poetki Barbary Sadowskiej wpierającej podziemną „Solidarność”. Stał się ofiarą reżimu, w którym przedstawiciele służb mających odpowiadać za przestrzeganie prawa sami je łamali. Mało tego, byli przez zwierzchników bronieni z pogwałceniem litery prawa. Komunistyczne państwo nie zawahało się przy tym zniszczyć życie niewinnym osobom. O tym wszystkim w przejmujący sposób opowiada najnowsza książka Cezarego Łazarewicza.
Autor postanowił przypomnieć wydarzenia sprzed ponad trzydziestu lat. Reporterska formuła i barwny język ułatwiają lekturę książki w której niemal nic nie jest miłe i sympatyczne. Przez pryzmat sprawy Przemyka autor przekonująco ukazał jak bandyckim państwem był PRL – kraj w którym de facto każdy obywatel mógł się stać ofiarą władz. Mało tego. Wszelkie próby dochodzenia sprawiedliwości wbrew woli władz były intepretowane jako podważanie zaufania do państwa, czy wręcz jego szkalowanie.
Początek recenzowanej opowieści wydaje się banalny. Maj 1983 r. – grupa maturzystów korzystając z ładnej pogody bawi się na Placu Zamkowym w Warszawie. Czują, że dobrze poszła im matura. Jest alkohol i młodzieńcze wygłupy. Reaguje na to patrol milicyjny. Zatrzymuje dwóch chłopaków, reszta ucieka. Jednym z nich jest Grzegorz Przemyk. Przeciętny uczeń, miłośnik poezji. Nie mogło być inaczej, skoro jego matka była poetką, a on sam dorastał w domu otwartym, w którym co rusz pojawiali się artyści. Było to miejsce wyjątkowe na tle szarego i przygnębiającego klimatu Warszawy lat osiemdziesiątych.
Zarówno Grzegorz, jak i jego matka wspierali podziemną Solidarność. Grzegorz może trochę mniej, ale i tak „organizował” papier na druk, a następnie kolportaż pism podziemnych. Wówczas wcale nie było to takie powszechne. Matka miała na tym polu większe zasługi. Związana, głównie przez osobiste przyjaźnie, jeszcze z opozycją przedsierpniową udzielała się także w działalności opozycyjnej w stanie wojennym. Była jedną z wolontariuszek kościelnego komitetu niosącego pomoc represjonowanym i ich rodzinom, jeździła także po kraju relacjonując procesy polityczne i odwiedzając aresztowanych. Ściągnęło to na nią uwagę Służby Bezpieczeństwa. Nic więc dziwnego, że gdy w maju 1983 r. wskutek pobicia na komisariacie MO zmarł jej syn, głównym podejrzanym stała się znienawidzona bezpieka. Esbecy grozili jej już wcześniej, że skoro nie mogą „dobrać” się do niej – skrzywdzą syna.
Książka Cezarego Łazarewicza to bardzo intymna opowieść o tym kim był Grzegorz i jego najbliżsi, a także jak doszło do feralnego pobicia i – co najważniejsze – jak ogromna machina została uruchomiona by nie dopuścić do ukarania winnych zbrodni. Pomimo, że historia Przemyka jest w ogólnym zarysie znana, trudno jest zachować spokój w czasie lektury. Zwłaszcza czytając opisy aresztowania Przemyka, bicia w komisariacie i jego konania. Szczególnie wydarzenia rozgrywające się od momentu pobicia do śmierci chłopca powodują na przemian wzruszenie i złość. Autorowi książki należą się słowa uznania za przybliżenie tego aspektu sprawy.
Łazarewicz wykonał dużą pracę, której czytelnik może nawet nie zauważyć czytając książkę. W końcu wzmianka, że ktoś nie zgodził się na wywiad nie mówi wprost ile zabiegów trzeba wykonać by do szukanej osoby dotrzeć. Poza aktami śledztwa i materiałami z IPN, na które składają się dokumenty esbeckie i milicyjne, autor rozmawiał także z osobami bezpośrednio zaangażowanymi w sprawę: kolegami Grzegorza, przyjaciółmi rodziny, ale także zomowcami i ich rodzinami. Nie wszyscy godzili się na takie rozmowy. Dla wielu osób nawet po latach jest to zbyt duża trauma.
By zrozumieć jak ciężkie było to doświadczenie wystarczy przeczytać wypowiedzi niewinnie skazanego w tej sprawie sanitariusza niosącego pomoc pobitemu Przemykowi. Widać w nich doskonale jak ta sprawa zniszczyła mu życie. Zresztą nie tylko jemu. Na kolejnych stronach znajdziemy kolejne przykłady, którym śmierć Grzegorza i następujące po niej działania MSW zniszczyły życie. Autor ujawnia także bolesne przypadki osób, które po latach okazały się agentami SB, donoszącymi na najbliższych. Są to historie szczególnie bolesne: ojciec regularnie donoszący na syna, funkcjonariusz SB będący przyjacielem rodziny jedynie „z rozkazu”. Matka Grzegorza, złamana śmiercią syna i trawiona chorobą, zmarła trzy lata po nim. Władza znalazła także kozły ofiarne, które niewinnie trafiły do więzienia. Główny świadek oskarżenia, tak jak i Barbara Sadowska czy sam Przemyk byli regularnie obdzierani z godności w propagandowych artykułach prasowych pisanych na zlecenie MSW. Dzięki tej książce z cienia wychodzą także postacie do tej pory pomijane, jak chociażby Leopold Przemyk – ojciec Grzegorza.
Z jednej strony poznanie prywatnych zależności pomiędzy bohaterami jest niezbędne po to by zrozumieć jak perfidna potrafiła być SB. Wiedza o podstawowych faktach bywa także pożyteczna przy analizie tekstów propagandowych dotyczących tej sprawy. Reportaż Łazarewicza wzbudza jednak jedno, ale fundamentalne, zastrzeżenie. Czy nie przekroczył on granicy intymności swoich bohaterów? Zwłaszcza gdy pisze o relacjach łączących matkę Grzegorza z głównym świadkiem jego pobicia. Naświetlenie tego problemu jest konieczne, gdyż był to jeden z głównych elementów ataków propagandowych mających pozbawić świadka wiarygodności. Wydaje się jednak, że autor książki – posiłkując się głównie materiałami zgromadzonymi w MSW – poszedł w tym opisie zbyt daleko. Ani Sadowska, ani główny świadek oskarżenia nie byli osobami publicznymi i powinni korzystać ze szczególnego prawa do prywatności. Dziś jedna z wymienionych osób nie żyje a druga funkcjonuje zupełnie na uboczu. Nie sposób odsunąć od siebie myśli, że tak mocno rozbudowany w książce wątek opisujący ich relacje jest wprowadzony jako element skandalizujący.
Wśród rzeczy nowych i zaskakujących znajdziemy natomiast opis postaw ludzi reprezentujących w tej sprawie resort sprawiedliwości. O ile postawy prokurator Bardonowej i Jackowskiej, które zresztą występowały w wielu procesach politycznych lat osiemdziesiątych, są opisane negatywnie, o tyle zaskakujące jest wskazywanie prokuratora Gonciarza jako bohatera pozytywnego. Do tej pory był znany z postępowania zgodnego z wolą polityczną władz PRL. Tak samo zaskakuje opinia wydana w sprawie Przemyka przez krakowskiego biegłego, znanego ze sprawy śmierci Stanisława Pyjasa. Przykłady te każą się zastanowić nad niejednoznacznymi postawami niektórych przedstawicieli władz, które opisuje Łazarewicz. Pomimo takiego – słusznego zresztą – niuansowania czytelnik nie ma wątpliwości kto jest głównym oskarżonym w opisywanej książce. Jest nim reżim PRL ze wszystkimi jego podłościami.
Pewnym minusem jest przyjęta konstrukcja pracy, która spowodowała powielanie tych samych fragmentów w kilku miejscach. Niezrozumiałe jest także twierdzenie autora o zastrzeżeniu dostępu do materiałów dotyczących śmierci Przemyka zgromadzonych w archiwum Ośrodka „Karta”, gdy kilka stron dalej powołuje się na listy zgromadzonej w tej instytucji.
Pomimo, że od opisywanych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat, pewne fragmenty czyta się niczym powieść kryminalną. Mamy tutaj ukrywanie się świadków, mylenie tropiących, aresztowanie jednego z adwokatów, podmiany samochodów by zmylić tropy etc. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że główni bohaterowie przesadzali ze środkami ostrożności, nie ufając nawet osobom z bezpośredniego otoczenia. Gdy jednak Łazarewicz opisuje prowokacje przygotowywane przez funkcjonariuszy SB, nawet najbardziej krytycznemu czytelnikowi przechodzi ochota na podważanie zasadności środków ostrożności jakie podejmowały np. osoby chroniące głównego świadka pobicia Przemyka. A przecież autor pokazuje jedynie prowokacje udokumentowane w esbeckich dokumentach.
Łazarewicz nie tworzy historii opartych jedynie na domysłach. Tych jednak w sprawie śmierci Przemyka rodzi się cała masa. O ile możemy domniemywać, że jego śmierć była nieszczęśliwym wypadkiem, to jednak pytań nasuwa się wiele. Wypada zapytać: czy jego zatrzymanie było przypadkowe? Czy była to zemsta za opozycyjną działalność matki? Czy może był to jedynie przykład ślepego bestialstwa ZOMO? Sam Kiszczak podczas narady w Komitecie Centralnym PZPR mówił niczym herszt mafii: „Gdybyśmy chcieli się rozprawić z Przemykiem, wzięlibyśmy fachowców”. Trudno o większą bezpośredniość szefa resortu, który miał zapewniać obywatelom PRL bezpieczeństwo i porządek.
Cenne w książce Łazarewicza jest ukazanie pojedynczych matactw, tworzenia fałszywych opinii biegłych, wywierania presji i zastraszania konkretnych osób. Wszystko to miało jeden cel: obronić winnych śmierci maturzysty milicjantów i zwekslować winę na niewinne osoby. Nieważne czy to sanitariuszy z karetki pogotowia, czy cierpiącą matkę. Bezwstydnie odzierano tych ludzi także z godności. Dlatego przygnębiają cytowane przez Łazarewicza słowa sędzi Małgorzaty Gierszon, która uzasadniając w lipcu 2010 r. ostateczne umorzenie sprawy Przemyka powiedziała: „matactwa z czasów komunistycznych okazały się skuteczne”.
Ta książka powinna być czytana jako jeden wielki wyrzut sumienia sądownictwa wolnej Polski, które nie było w stanie ukarać winnych. Winnych śmierci samego Przemyka. Winnych nadużyć władzy i manipulowania śledztwem. Winnych z najwyższego kierownictwa MSW, z Czesławem Kiszczakiem na czele, którzy uruchomili całą machinę państwową by chronić milicjantów-sadystów. Ostatnią grupę winnych osądzić powinna opinia publiczna. Mowa o wszelkiej maści propagandystach i dziennikarzach będących na usługach MSW, którzy swym piórem stworzyli kombinat propagandowy mający obrzydzić opinii publicznej zarówno ofiarę jak i jej rodzinę oraz przyjaciół. Jerzy Urban nie był w tym gronie jedynym przykładem.