Zygmunt Luksemburski i krucjata antyturecka
Hrabia de Nevers pożegnał się w Paryżu z królem i ze swoim ojcem Filipem Śmiałym. Oficjalne rozpoczęcie krucjaty stanowiła uroczysta msza odprawiona w podparyskim opactwie Saint Denis. Chociaż młody następca książęcego tronu miał wszelkie powody, aby liczyć na zwycięski, a może nawet trwale zapisany w historii wynik wielkiej wyprawy, to jednak modlił się gorliwie. Powierzał opatrzności swoje plany, marzenia i nadzieje. Wiedział, jak wielkie nadzieje jego król, ojciec i cała Francja pokładają w spodziewanym sukcesie wyprawy krzyżowej. Następnie 13 kwietnia odwiedził burgundzkie Dijon, aby pożegnać matkę Małgorzatę, braci – Antoniego i Filipa – i siostrę Marię. Wprawdzie zgodnie z postanowieniem ordonansu Filipa Śmiałego pod miastem 20 kwietnia zgromadzili się francuscy krzyżowcy, ale młodemu hrabiemu nie spieszyło się, aby pozostawić za sobą domowe pielesze. Opuścił burgundzką stolicę dopiero 30 kwietnia. Armia krzyżowa wyruszyła na krucjatę dwoma różnymi szlakami. Jej trzon pod wodzą samego Jana de Neversa wybrał drogę przez Montbeliard, by idąc na Franche-Comte i górną Alzację, przez Niemcy dotrzeć na Węgry.
Mniejsza część armii francuskiej dowodzona przez Enguerranda de Coucyʼego i Henryka de Bara ruszyła natomiast przez słoneczną Italię. Jej dowódcom rada królestwa powierzyła między innymi zadanie odwiedzenia jednego z najwybitniejszych polityków Italii, cieszącego się złą sławą Gian Galeazza Viscontiego, księcia Mediolanu (1378–1402) zwanego „Wielkim Wężem”. Misja powierzona wodzom oddziałów francuskich należała do trudnych.
Gian Galeazzo nie tylko miał realną siłę i wpływy w Italii, ale również znakomite powiązania we Francji jako teść Ludwika, księcia Orleanu, rodzonego brata chorego króla Karola VI, a zarazem rywala księcia burgundzkiego. Gian Galeazzo nie był na pewno zachwycony żądaniami francuskimi. Do niedawna widział przecież we Francuzach potencjalnych sojuszników w planach rozszerzenia swych wpływów w Italii, a teraz musiał zaakceptować zwierzchnictwo francuskie nad Genuą, którą chciał sam zdominować! W dodatku był oburzony złym traktowaniem jego córki Walentyny na dworze francuskim. Oskarżono ją o czary, a nawet o próbę otrucia samego króla, i zesłano do posiadłości wiejskiej, gdzie po 12 latach zmarła. Ludwik, książę Orleanu, brat króla i mąż Walentyny, któremu dostał się przecież ogromny posag, nie kiwnął nawet palcem, aby ją obronić. Jak szeptano, łączyły go jakieś nie całkiem oficjalne związki z piękną królową Izabelą, o których jego naznaczony szaleństwem brat – król chyba nie powinien był wiedzieć... Być może właśnie dlatego dotknięty do żywego książę Mediolanu dopuścił się czynu ocenianego często jako nielojalność lub wręcz zdradę sprawy chrześcijańskiej. Napisał mianowicie ostrzeżenie do sułtana Bajezyda I przed zmierzającą w stronę tureckich granic ogromną, rzekomo stutysięczną armią. W liście zamieścił też wykaz wybitnych uczestników krucjaty, za których sułtan mógłby spodziewać się okupu... Nie ulega wątpliwości, że zaalarmowało to władcę osmańskiego i zmusiło do intensywnych przygotowań w celu odparcia szykującego się najazdu.
W końcu maja armia krzyżowców była już w Wenecji i po rozmowach z tutejszym rządem – dożą i Signorią – na temat wyekspediowania floty, ruszyła przez przełęcze Alp w stronę Węgier. Dowódcy krzyżowców, Enguerrand de Coucy i jego zięć Henryk de Bar, na wielkiej galerze weneckiej przeprawili się natomiast drogą morską do portu Senj i dalej już lądem podążyli w stronę węgierskiej stolicy – Budy.
Tymczasem główne siły francuskiej krucjaty po przeprawieniu się przez Ren na południe od Strasburga ruszyły doliną górnego Dunaju w głąb Niemiec, do Bawarii. Wprawdzie sama armia szła lądem, ale jej liczne bagaże co najmniej od Ratyzbony płynęły Dunajem na pokładach licznych statków i łodzi wynajętych we wspomnianym mieście. Pochód tej wspaniałej armii dowodzonej przez kapiącą złotem elitę pod wodzą hrabiego de Neversa i hojnie tym złotem płacącej za nabywane zaopatrzenie, wywoływał powszechne zainteresowanie, sympatię i entuzjazm. Do krucjaty przyłączały się też liczne oddziały niemieckie. Do najbardziej znanych spośród niemieckich uczestników wyprawy należeli: oczekujący na Francuzów w Ratyzbonie na czele zgromadzonych oddziałów Jan III, burgrabia Norymbergi, Ruprecht Pipan, najstarszy syn księcia bawarskiego Roberta III, hrabia Katzenellbogen, a także Herman II, hrabia Cilli (Celje). Temu ostatniemu, podobnie jak i całej jego rodzinie, w tym dwóm przedstawicielkom rodu, pisana była wielka kariera u boku lub dzięki Zygmuntowi Luksemburskiemu.
Po drodze młody hrabia de Nevers był serdecznie witany i fetowany przez powinowatych. W Straubing uroczyście przyjmował go jeden ze szwagrów, Albrecht bawarski. Tymczasem Filip d’Artois, konetabl Francji, i marszałek Boucicaut wraz z awangardą wojska ruszyli do Wiednia, aby zaanonsować rychłe przybycie hrabiego innemu jego szwagrowi, Leopoldowi IV, księciu Austrii, a także zorganizować kwatery dla wojska i wystarać się o niezbędny transport drogą wodną. Ich przybycie do Wiednia 21 maja tak bardzo ucieszyło księcia austriackiego, że nie tylko nie obraził się na duże spóźnienie szwagra – przybył na świętego Jana (24 czerwca) – ale wyprawił na jego cześć huczne uroczystości. Co więcej, książę austriacki nie tylko dostarczył francuskim krzyżowcom statki i ofiarował wiele beczek znakomitego wina, ale zgodził się także na udzielenie Burgundczykowi wynoszącej aż sto tysięcy dukatów pożyczki na dalsze koszty wyprawy.
Jeszcze zanim Jan de Nevers opuścił gościnne miasto leżące „nad pięknym, modrym Dunajem”, wysłał z misją do Zygmunta Luksemburskiego swego zaufanego rycerza Flamanda Waltera de Ruppesa. Rycerz ów, poza innymi zaletami, miał jeszcze jedną ważną cechę – potrafił się znakomicie porozumieć z władcą Węgier po niemiecku. Zapewne chodziło o ustalenia z rzędu tych nadających się do omówienia tylko „w cztery oczy”.
Król Zygmunt i krzyżowcy
Oddziały krzyżowców nadciągnęły pod Budę ku niekłamanej radości władcy Węgier. Na początku sierpnia 1396 roku zgromadziły się tu wszystkie zapowiedziane kontyngenty. Jeszcze przed upływem sierpnia dotarły do Budy kolejne krzepiące wieści – o rychłym pojawieniu się flot sojuszniczych weneckiej i genueńskiej w cieśninach, aby uniemożliwić zajęcie Konstantynopola przez Turków. Zapowiedziano współdziałanie floty szpitalników z Rodos i okrętów cesarza Manuela II w cieśninach i na Dunaju. Od lutego, po formalnym wypowiedzeniu wojny przez sułtana Bajezyda I, Korona Świętego Stefana, jak nazywano Węgry, znajdo wała się w otwartym konflikcie z Turcją. Jednak wbrew zapowiedzi sułtańskiej Turcy nie dokonali najazdu w maju. Wszystko wskazuje na to, że władca osmański, od dłuższe go czasu informowany o organizowanej krucjacie, wolał się jej przeciwstawić na dobrze znanym sobie obszarze – w okupowanej Bułgarii. Groźba najazdu na Węgry była jedynie zasłoną dymną mającą na celu opóźnienie wkroczenia armii przeciwnika do Bułgarii i zapewnienie Osmanom więcej czasu na przygotowania wojenne.
Ten tekst jest fragmentem książki Stanisława Reka „Nikopolis 1396”:
Niezależnie od wątpliwości co do liczebności głównych formacji składowych wyprawy krzyżowej jest całkowicie pewne, że zasadniczej części jej sił, czyli 25–30 tysięcy, dostarczyły Węgry, do których dopiero na Wołoszczyźnie przyłączył się hospodar Mircza Stary z 4–6-tysięczną armią. Obok rdzennych Madziarów niemal pewny jest udział słowiańskich poddanych króla Zygmunta – Chorwatów. Liczne były – od 6 do 10 tysięcy – siły z Francji, a blisko 8 tysięcy uczestników przybyło z Niemiec. Na pozostałą część sił złożyły się niewielkie, mniejsze, niż się spodziewano, oddziały z Anglii – najwyżej 1500 ludzi. Jeszcze mniej krzyżowców przybyło ze Szkocji, a z Polski i Czech pojawiły się zapewne liczące zaledwie po kilkuset uczestników grupy; podobna była liczba ochotników z Aragonii i Nawarry. Z wyspy Rodos na wyprawę stawiła się garść rycerzy Szpitala Świętego Jana, dowodzonych przez wielkiego mistrza Filiberta de Naillaca. Tu trzeba dodać, że szpitalnicy wystawili też załogi kilku okrętów, które miały wpłynąć na Dunaj. Także Krzyżacy, tradycyjnie zaprzyjaźnieni z królem Węgier, przysłali na krucjatę niewielki oddział. Wiadomo, że w wyprawie krzyżowców wzięli też udział synowie Italii. Znaleźli się w tej armii także rycerze, na przykład Humbert, naturalny syn hrabiego Sabaudii, oraz prawie na pewno sławni kusznicy genueńscy, znani z udziału w bitwach wojny stuletniej po stronie Francji. Brakuje jednak dokładniejszych danych źródłowych.
Aby uhonorować swych sojuszników, władca węgierski zezwolił, aby rozwiesili swe herby na murach klasztoru Świętego Mikołaja w Budzie. Pozwolił sobie również na żart, zgodny z jego optymistyczną, rubaszną naturą. Zakrzyknął podobno na widok dużej liczby zbrojnych, którzy przybyli na pomoc jego królestwu, że „gdyby nawet zwalił się na nas niezmierzony ciężar nieba, moglibyśmy go podtrzymać na dzierżonych przez nas kopiach bez najmniejszego uszczerbku!”
Do armii królewskiej napłynęli tłumnie nie tylko przedstawiciele magnaterii, zobowiązani do walki z racji swych urzędów, lecz także szlachta, ponieważ wyprawa na Turka, po której spodziewano się uspokojenia płonącej granicy południowej królestwa, cieszyła się ogólną popularnością. Wśród 89 nazwisk węgierskich uczestników krucjaty spotykamy tak znane z dziejów ich ojczyzny jak: Bebek, Csáky, Forgács, Garai, Himfi, Lackfi, Marcali, Maróti, Perény, Rozgonyi i Szilágyi.
Zygmunt tylko pozornie był optymistą. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z trudności związanych z walkami przeciwko znakomitym armiom osmańskim, aby zachęcać krzyżowców do pochopnych działań. Wieloletnie kontakty z rycerstwem francuskim przekonały go, że jego goście mają skłonność do niedoceniania niebezpieczeństw niesionych przez walkę z niewiernymi. Właśnie dlatego na zwołanej w Budzie radzie wojennej zaproponował, oczywiście poparty przez doświadczonych dowódców węgierskich, aby zamiast ruszać na uciążliwą wyprawę w głąb obszarów nieprzyjaciela, oczekiwać na Turków w obrębie pogranicznych umocnień węgierskich. Nie była to zła rada. Zygmunt pragnął zmęczyć armię Bajezyda I długim marszem, chciał również przeciwstawić jego lekkozbrojnym – zwanym gregarii obiectissimi et semiarmamenti viri (piesi wysunięci do przodu i na poły uzbrojeni mężowie) – własną lekkozbrojną piechotę złożoną z Węgrów, najemnych Niemców oraz Wołochów. Ta defensywna taktyka, oszczędzająca własne siły, gwarantowała odniesienie wymiernych, choć ograniczonych sukcesów. Chroniłaby niedoświadczonych gości władcy przed groźbą wielkiej klęski w wielkiej bitwie, o jakiej marzyli. Nad planami królewskiej strategii zaważyła bez wątpienia pamięć o ciężkich klęskach poniesionych przez chrześcijan z rąk Osmanów właśnie w takich wielkich bitwach. Króla i jego doświadczonych doradców przerażały upiory klęsk pod Czernomenem (1371) i na Kosowym Polu (1389). Błędny natomiast jest pogląd, że król Węgier chciał ograniczyć swe kolejne działania do północnych obszarów Serbii, tureckiego wasala. Całość wcześniejszych zabiegów Zygmunta dowodzi bowiem, że po odparciu Turków chciał przenieść działania do Bułgarii.
A jednak nie posłuchano głosu doświadczenia. I to nie tylko dlatego, że Jana hrabiego de Neversa wiązały rozkazy jego ojca Filipa Śmiałego, aby zawsze walczyć w awangardzie i dokonać liczących się czynów, ale również ze względu na entuzjazm ogółu krzyżowców, rojących nie tylko o odzyskaniu Ziemi Świętej, lecz także o podboju Turcji, Persji i Syrii! Taktyce defensywnej przeciwstawił się przede wszystkim Enguerrand de Coucy, stary i rozsądny, lecz pragnący wykazać się w ofensywnej krucjacie, a nie obronie twierdz węgierskich, zresztą mimo zabiegów Zygmunta nielicznych i słabo zaopatrzonych.
Władca uległ więc naciskowi pełnych entuzjazmu sojuszników, bo bardzo ich potrzebował i spodziewał się, że wkrótce ruszy mu na pomoc kolejna krucjata. Przez długi czas liczono na wyruszenie głównej krucjaty pod osobistym przywództwem królów Francji i Anglii. Zygmunt nie byłby jednak sobą, gdyby on, kuty na cztery nogi dyplomata, nie wyciągnąłby jakichś bezpośrednich korzyści z entuzjazmu sojuszników. Prawdopodobnie władca zamierzał początkowo, jak wskazuje jego itinerarium, czyli trasa podróży – był w końcu lipca i na początku sierpnia koło siedmiogodzkich miejscowości Sebeş i Hodos – ruszyć do Bułgarii z Siedmiogrodu przez Wołoszczyznę. Zdecydowano jednak ostatecznie, że siły krucjatowe ruszą do Bułgarii dwiema trasami. Mniejsza armia, złożona z części sił węgierskich i być może z posiłkami czeskimi i polskimi, przejdzie przez węgierski Siedmiogród i Wołoszczyznę. Miała wesprzeć wiernego Węgrom hospodara Mirczę w walce przeciwko kontrolującemu większość kraju jego protureckiemu rywalowi Władowi. Większość sił krucjatowych ruszyłaby na południe Węgier, aby po przeprawie przez Dunaj wkroczyć do Carstwa Widyńskiego, wasalnej wobec Turcji części Bułgarii.
Ten tekst jest fragmentem książki Stanisława Reka „Nikopolis 1396”:
Sułtan Bajezyd I i sytuacja na Bałkanach
Bajezyd I dowiedział się o planach krucjaty antytureckiej bez wątpienia wcześniej niż cesarz Manuel II, władca oblężonego przez Osmanów Konstantynopola. W Konstantynopolu nie było jedności nawet w najbliższej rodzinie cesarza. Ali Pasza Czandarly, wielki wezyr sułtana, starał się wygrywać konflikty pomiędzy Manuelem II a jego ambitnym bratankiem Janem VII Paleologiem, roszczącym sobie pretensje do władzy nad cesarstwem. Wezyr mógł dzięki kontaktom z nim uzyskać dodatkowe informacje o rodzącej się krucjacie. Groźby posłów węgierskich podczas rokowań w Bursie i doniesienie Gian Galeazza Viscontiego, władcy Mediolanu, uzupełniły więc tylko wiedzę sułtana. Bajezyda I zaniepokoiła ogromna, bo aż stutysięczna, podana w liście księcia Mediolanu liczba krzyżowców. Dlatego przyspieszył rozpoczęte znacznie wcześniej przygotowania wojenne. Priorytetem władcy osmańskiego było przede wszystkim i wbrew wszystkiemu utrzymanie władzy nad Bułgarią.
Ten rozległy i urodzajny, rozciągający się wzdłuż dolnego Dunaju kraj z jednolitą językowo ludnością, której liczba w drugiej połowie XIV wieku oscylowała po epidemiach Czarnej Śmierci i zniszczeniach tureckich wokół 1,5 do 2 milionów, stałby się przecież ponownie w wypadku wyzwolenia go przez krzyżowców ważnym elementem polityki bałkańskiej. Dodajmy, że elementem – wobec tragicznych doświadczeń tureckiego podboju – bez wątpienia zdecydowanie antyosmańskim. Bajezyd uczestniczył w zdobyciu stolicy bułgarskiej, Wielkiego Tyrnowa, i był odpowiedzialny za fizyczną likwidację całej elity miasta, w sumie 110 osób. Dobrze pamiętał, że Iwan Szyszman, car tyrnowski, sprowadzony do roli wasala po pozbawieniu go stolicy, już jako bej Nikopola nawiązał kontakty z królem Zygmuntem Luksemburskim, licząc na odzyskanie swego państwa w sojuszu z tworzoną pod egidą Węgier koalicją antyturecką. Zanim dopełnił się los cara i jako „zdrajca” został stracony z rozkazu sułtana, Iwan Szyszman usiłował gromadzić wojska w rządzonym przez siebie, potężnie ufortyfikowanym Nikopolu. W wyniku podboju tureckiego dokonanego rękoma najeźdźców pod każdym względem obcych miejscowej ludności pod względem religijnym, etnicznym, kulturalnym i obyczajowym, kraj spłynął krwią. Turcy dokonali w bogatej i ludnej Bułgarii olbrzymich zniszczeń. Ograbiono wiele miejscowości, część z nich zrównując z ziemią. Znacznym zniszczeniom uległa zabudowa bułgarskiej stolicy. Zapewne była to i kara za opór, i demonstracja siły zdobywców.
W perzynę obrócono też położony na południu Filipopol (Płowdiw). Nie oszczędzono licznych monasterów (klasztorów) prawosławnych, a kwitnące w nich dotąd życie duchowe zamarło. Większe cerkwie zamieniano na meczety, a na południe pognano tłumy jeńców obróconych w niewolników. Doświadczenia większości Bułgarów, mimo zachowania stanu posiadania przez część ludności i przetrwania prawosławnej organizacji kościelnej, były jak najgorsze. Dlatego jest pewne, że gdyby krucjata odniosła sukces, na Bałkanach mógł powstać z udziałem Bułgarii system państw zdominowanych przez Węgry i wasalnych wobec Korony Świętego Stefana. System ten w sojuszu z odbudowanym w Europie Bizancjum stałby się nieprzebytą zaporą dla osmańskiego dżihadu – świętej wojny.
Bułgaria była wykrwawiona zarówno w wyniku walk zbrojnych i spowodowanych przez nie zniszczeń, jak i wskutek zwyczajowego uprowadzania przez zwycięskich Osmanów dziesiątek tysięcy ludzi w niewolę (jasyr). Pozostała przy życiu część bułgarskiej elity feudalnej została przymuszona przez tureckich zwycięzców do służby wojskowej, na przykład w formacji sipahów (konnica osmańska). Częściej Bułgarzy trafiali do załóg twierdz oraz do ochrony przełęczy czy innych ważnych strategicznie punktów w zamian za zachowanie nadań ziemskich. W ciągu wielowiekowego tureckiego „jarzma” ta grupa społeczna stopniowo uległa islamizacji i wynarodowieniu.
Jeżeli Bajezyd I mógłby liczyć w podbitej Bułgarii na jakąś formę „lojalności”, to jedynie tej, jaką powoduje strach przed spodziewanym a nieuchronnym odwetem za nieposłuszeństwo. Na jedynym terytorium bułgarskim, gdzie Osmanowie nie przejęli jeszcze w 1396 roku władzy bezpośredniej, czyli w dawnym Carstwie Widyńskim, utrzymały się rządy skłóconego ze straconym Iwanem Szyszmanem jego przyrodniego brata i rywala – cara Iwana Sracimira (1340–1397). Jego lojalności strzegł w stołecznym naddunajskim Widyniu garnizon pod tureckim dowództwem.
Iwan Sracimir z zasadniczych powodów nie myślał jednak o zerwaniu z Osmanami. Pamiętał przecież, że dla niepodległości Bułgarii nie mniejszym niebezpieczeństwem niż zwierzchnictwo tureckie są ambicje mocarstwowe sąsiednich Węgier. Zarówno dla samego cara, jak i jego państewka najazd armii węgierskiej przeprowadzony w 1365 roku okazał się tragiczny. Węgrzy nie tylko zlikwidowali odrębność Carstwa Widyńskiego, pozbawili władzy samego cara i uwięzili go wraz z córkami w twierdzy Humnik na Węgrzech (obecnie w Serbii), a jego państwo zamienili w swoją kresową prowincję kierowaną początkowo przez bana węgierskiego, ale rozpoczęli również przymusową akcję katolicyzacji mieszkańców. Ochrzczono zgodnie z rytuałem katolickim około 200 tysięcy prawosławnych Bułgarów, uważanych za „schizmatyków”, czyli odstępców od jedności kościelnej. Dopiero w wyniku energicznych zabiegów rezydującego jeszcze wtedy w Wielkim Tyrnowie cara Iwana Aleksandra (1331–1371), po długich rokowaniach, Iwan Sracimir został uwolniony i ponownie objął władzę w swym państwie. Doświadczenia węgierskiej niewoli i doznanego upokorzenia tkwiły w nim jednak na pewno głęboko. Unikał odtąd wszelkich działań, którymi mógł się narazić sąsiadom. Wasalem osmańskim został podobno z musu jeszcze przed opanowaniem Tyrnowa przez Turków. I z racji wieku, i z obawy przed ambicjami mocarstwowymi Węgier nie zamierzał uczestniczyć w grze politycznej i wojskowej ich władcy. Ale do podjęcia jakiegoś wysiłku na rzecz utrzymania władzy tureckiej w Bułgarii nie miał również najmniejszej ochoty. Dysponował zresztą zbyt małymi siłami. Na jego armię składało się, oprócz złożonej z 300 osób drużyny, jedynie 2200 ludzi, z czego 200 to załogi twierdz. Wiedząc o szykującej się krucjacie, postanowił poddać się biegowi wydarzeń.
Ten tekst jest fragmentem książki Stanisława Reka „Nikopolis 1396”:
Sułtan już wcześniej postanowił wzmocnić swoją pozycję na Bałkanach szeregiem przemyślanych posunięć. Najbardziej niefortunny w skutkach okazał się zjazd wasali tureckich z sułtanem w trackim Serres, datowany na zimę z 1393 na 1394 rok, a zatem niezwiązany z krucjatą, o której wieści mogły najwcześniej dotrzeć do Turków około połowy 1394 roku. W wyniku zagrożenia śmiercią wobec części uczestników zgromadzenia cesarz Manuel II po powrocie do stolicy zrzucił tureckie zwierzchnictwo, uznawszy sułtana za całkowicie nieprzewidywalnego i straciwszy nadzieję na jakiekolwiek znośne ułożenie wzajemnych relacji. Oto dowódca osmański Evrenos Beg spacyfikował w 1394 roku Despotat Morei na Peloponezie, rządzony przez Teodora II, brata cesarza bizantyńskiego. Bułgaria natomiast wydawała się całkowicie „uspokojona”.
A jednak w zniewolonej, wykrwawionej Bułgarii byli tacy, którzy żywili nadzieję na odzyskanie przez ten kraj niepodległości. Liczyli na krucjatę i godzili się nawet na unię kościelną z Kościołem rzymskokatolickim, tak nie chętnie widzianą przez zdecydowaną większość hierarchii prawosławnej. Dowodem na te rachuby jest akceptacja planów unijnych przez Cypriana, Bułgara z pochodzenia, wywodzącego się z warstwy bojarskiej tego kraju, prawosławnego metropolitę Kijowa (1375– 1406). Później ostrożnie potwierdzał to na soborze w Konstancji jego bratanek Grzegorz Cambłak, kolejny, w latach 1415–1420, metropolita Kijowa.
Największy problem dla sułtana stanowił Manuel II, władca resztek Cesarstwa Bizantyńskiego, oblężony w Konstantynopolu przez ponaddziesięciotysięczną armię turecką i niemal bezsilny, lecz trwający w uporczywej odmowie uznania zarówno osmańskiego zwierzchnictwa, jak i przekazania Bajezydowi I wymarzonej przezeń stolicy cesarstwa. Cesarz, niemal całkowicie pozbawiony liczącej się siły militarnej, cieszył się jednak szacunkiem jako dziedzic wielkiej tradycji historycznej i politycznej. Z uwagi na strategiczne znaczenie jego stolicy miał wpływy na łacińskim Zachodzie, gdzie był uznawany za ważnego, choć słabego militarnie partnera politycznego. To właśnie z nim, zaraz po swej nieudanej próbie uzyskania od Osmanów wycofania ich sił wojskowych z Bułgarii na drodze dyplomatycznej, Zygmunt Luksemburski zawarł antyturecki traktat sojuszniczy. Cesarz bizantyński był jedynie partnerem – biorcą, gdyż nawet za wyposażenie dziesięciu obiecanych przezeń okrętów na krucjatę miał zapłacić aż 30 tysięcy dukatów nie on, lecz król węgierski, też tonący w długach, ale jednak zachowujący „zdolność kredytową”. Cesarza bizantyńskiego podtrzymywały na duchu marzenia o wyparciu Turków przynajmniej z obszaru Bałkanów, rozszerzeniu terytorium Luksemburskiego i odrodzeniu wpływów oraz znaczenia jego cesarstwa dzięki wielkiej wyprawie dowodzonej przez króla Zygmunta.
Sułtan mógł liczyć również na spowolnienie marszu krzyżowców, bo na ich drodze było kilka potężnych twierdz naddunajskich obsadzonych załogami tureckimi. Do najważniejszych należały położone na terenie Bułgarii: Widyń, Orjachowo i Nikopol, tak zwany Większy (Nicopolis Maior) dla odróżnienia od położonego naprzeciw, już na północnym brzegu Dunaju, niedawno wydartego Osmanom przez Węgrów Nicopolis Minor (Turnu Magurele).
W celu przeciwstawienia się najazdowi niewiernych Bajezyd I zdecydował zwinąć oblężenie Konstantynopola, aby użyć w polu blokującej miasto armii, i poprosił o posiłki muzułmańskich sąsiadów Turcji ze wschodu i z południa. Nie umiemy zidentyfikować ich wszystkich, ponieważ nie dysponujemy żadnymi konkretnymi danymi o liczbie przysłanych władcy sił. Najprawdopodobniej pomoc zbrojną nadesłał Barkuk, sułtan egipskich mameluków (1382–1389, 1390–1399), z którym władca turecki bardzo się liczył, bo potrzebował uznania swego tytułu sułtańskiego i pomocy przeciw wyłaniającemu się od strony Persji zagrożeniu timurydzkiemu. Dlatego uznawał długo honorowe zwierzchnictwo sułtana egipskiego i określał się nawet jako jego mameluk (niewolnik!)
[…]
Poszukując wojowników, sułtan oczywiście nie tyle liczył na pomoc z zewnątrz, ile pospiesznie ściągał wojska z całego terytorium swego państwa, nawet z obszaru niechętnych mu, niedawno dopiero przez niego podbitych bejlików Azji Mniejszej, łącznie z żyjącymi tam od XIII wieku Mongołami (zwykle nazywanymi Tatarami). Sądził, że w przypadku walki przeciwko „niewiernym” siły niedawnych wrogów zachowają pełną lojalność wobec ich nowego, ale przecież muzułmańskiego władcy. I nie omylił się.