Żołnierz, który pozostał harcerzem – Andrzej Romocki „Morro”
Andrzej Romocki „Morro” – zobacz też: Kedyw - elitarne oddziały Armii Krajowej
Andrzej Romocki przyszedł na świat 16 kwietnia 1923 roku w Warszawie. Jego rodzicami byli Paweł Romocki, kawaler Orderu Virtuti Militari i Jadwiga z Niklewiczów. Dorastał w rodzinie kultywującej tradycje patriotyczne, stale zaangażowanej w sprawy narodowe. Dość wspomnieć, że trzy pokolenia Romockich wsławiły się w walce o niepodległość Rzeczpospolitej. Młodemu Andrzejowi nie brakowało więc odpowiednich wzorców do naśladowania. Największym autorytetem cieszył się jednak Paweł Romocki, choć można przypuszczać, iż to nie żołnierskie wyczyny, lecz przede wszystkim wspaniała ojcowska postawa zaskarbiły sobie uznanie syna. Nie mniejszy szacunek wzbudzała matka, nazywana przez Andrzeja „morową Mamą”.
Młody Romocki uczęszczał do Szkoły Ziemi Mazowieckiej. Tam też pierwszy raz zetknął się ze skautingiem. Szybko połknął bakcyla. Jego zaangażowanie było na tyle duże, że druh Władysław Biernacki, opiekun gromady, nazwał Andrzeja „jednym z najlepszych zuchów”. Prócz tego chwalił go za karność, obowiązkowość i punktualność. Następnie Romocki wstąpił do 21. Warszawskiej Drużyny im. gen. Ignacego Prądzyńskiego.
Po wybuchu wojny, we wrześniu 1939 r., rodzina Romockich, jak tysiące innych opuściła Warszawę i wyruszyła na Wschód. Zgodnie z wolą Pawła Romockiego, a zapewne też z ogromnym zapałem ze strony samego zainteresowanego, szesnastoletni wówczas Andrzej miał razem z ojcem wstąpić do wojska. Zamiar nie powiódł się jednak i już w październiku 1939 r. cała rodzina na powrót znalazła się w Warszawie.
Sabotaż i dywersja
Na początku 1940 r. Andrzej zaangażował się w pracę konspiracyjną. Początkowo była to przynależność do organizacji samokształceniowej „Pet”. W tym czasie zaczął używać pseudonimu „Morro”. Następnie, u schyłku 1942 r. razem z innymi członkami „Petu” wstąpił do podziemnego harcerstwa.
Po przejściu do Szarych Szeregów, Romocki mógł w pełni zaangażować się w prace konspiracyjne, gdyż nie wiązała go już obietnica dana ojcu. Zobowiązał się bowiem ograniczać swoją działalność pozaszkolną aż do zdania matury, ponieważ nauka miała być sprawą priorytetową. Gdy w 1941 r. otrzymał konspiracyjne świadectwo dojrzałości, oświadczył matce: Mamusiu, od jutra wchodzę do roboty na całego. Tak też się stało.
Członkowie „Petu” zostali włączeni do Grup Szturmowych (GS). Andrzej Romocki stanął na czele drużyny „Sad 400” w hufcu „Sad” dowodzonym przez Jana Bytnara „Rudego”. Późną jesienią 1942 r. „Morro” przechodził kurs Wielkiej Dywersji przygotowujący harcerzy do udziału w akcjach z bronią w ręku. Mimo dużego zaangażowania i zdolności przywódczych aż do połowy 1943 r. nie wziął czynnego udziału w żadnej większej akcji dywersyjnej. Ciężka praca nie poszła jednak na marne. Jego talent organizacyjny dostrzeżono w Szarych Szeregach. Zdecydowanie wyróżniał się spośród innych członków. Tadeusz Zawadzki, legendarny „Zośka”, dowódca warszawskich Grup Szturmowych, miał powiedzieć o Romockim: Wyróżnia się w całym towarzystwie fantastyczną dokładnością. Szczeniak to jeszcze prawie, chyba o trzy lata młodszy ode mnie, ale doskonale instruuje (...) nie jest z naszej starej paczki Buków; choć był dawniej w harcerstwie (...) i dziś znacznie lepiej wczuwa się w istotę naszych pragnień i zamierzeń niż większość starej gwardii bukowej.
Poza uczestnictwem w szkoleniach wojskowych brał również udział w trwających równocześnie kursach podharcmistrzowskich zwanych „Szkołą za lasem”, prowadzonych przez harcmistrza Jana Rossmana. 15 marca 1943 r. Andrzej Romocki otrzymał stopień podharcmistrza i wybrał instruktorski pseudonim „Kuguar Filozof”. Ciotka Andrzeja, Irena Niklewicz wspominała: jak on to wszystko godził – nie wiem. W domu był gościem, czasem wpadał tuż po godzinie policyjnej.
W połowie 1943 r. „Morro” otrzymał szansę wzięcia udziału w swojej pierwszej akcji dywersyjnej. Dowództwo Grup Szturmowych powierzyło Romockiemu przygotowanie planu wykolejenia pociągu wiozącego Niemców z frontu wschodniego, w rejonie miejscowości Gołąb. 30 czerwca 1943 r. po dokładnym zaplanowaniu działań grupa harcerzy z warszawskich GS skutecznie unieszkodliwiła hitlerowski pociąg.
Po sukcesie akcji „Gołąb”, Tadeusz Zawadzki zyskał pewność, że „Andrzejowi Morro” można powierzyć dowodzenie dużym działaniem dywersyjnym. W niespełna dwa miesiące później dowództwo wydało rozkaz przeprowadzenia kolejnej akcji. Zadanie polegało na zlikwidowaniu strażnicy granicznej w Sieczychach. Dowodzić miał Romocki. Podczas odprawy przedakcyjnej „Morro” zrobił duże wrażenie na innych uczestnikach. W A. Morro jest coś z żywiołu. Sposób mówienia, wydawania rozkazów są szybkie, niemal gwałtowne. Decyduje o wszystkim niemal natychmiast, bez chwili namysłu. – mówił jeden z harcerzy, Bogdan Celiński.
W nocy 20 sierpnia 1943 r. przeprowadzono uderzenie. Chłopcy pod komendą „Andrzeja Morro” bez większych problemów zlikwidowali strażnicę. Zaś sam Romocki wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami dowódczymi. Była tylko jedna ofiara śmiertelna – Tadeusz Zawadzki, pełniący wówczas funkcję zastępcy dowódcy. Śmierć „Zośki”, ulubionego druha była ogromnym szokiem dla uczestników akcji, jednak według relacji Andrzej Morro do końca trzymał wszystko w garści.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:
W szeregach „Zośki”
Śmierć Tadeusza Zawadzkiego nie tylko zamknęła pewien rozdział w historii warszawskich Grup Szturmowych, ale rozpoczęła też nowy okres w życiu Andrzeja Romockiego. 1 września 1943 r. warszawski oddział GS został przemianowany na batalion o strukturze całkowicie wojskowej, który nazwano Baon SS „Zośka”. Do grona gorących zwolenników tej inicjatywy należał „Morro”, który „zaprzyjaźnił się z Rudym i Zośką śmierć ich wstrząsnęła nim (…) powtarzał uporczywie: musimy Zośkę i Rudego zastąpić, muszą trwać w naszej pracy”. Andrzej Romocki stanął na czele plutonu „Sad” w kompanii „Rudy”.
Pierwszym zadaniem bojowym nowego oddziału była akcja odwetowa o kryptonimie „Wilanów” we wsi Kępa Latoszkowa. Chodziło o zlikwidowanie grupy volksdeutschów, którzy zadenuncjowali kilku harcerzy z „Baszty”. Pomysł spotkał się ze sprzeciwem ze strony członków baonu „Zośka”. Należeli do niego przecież harcerze, dla których przeprowadzenie akcji polegającej na wykonaniu wyroku na mieszkańcach wsi było nie do przyjęcia. Szczególnie żarliwie miał się przeciwstawiać Andrzej Romocki. W końcu działania batalionu ograniczono do zlikwidowania sił nieprzyjaciela w pobliskim Wilanowie. Akcję zaliczono od udanych, o czym świadczyły liczne nominacje i awanse po jej wykonaniu.
Jednym z awansowanych był plut. pchor. „Morro”. 5 grudnia 1943 r. dwudziestoletni Andrzej otrzymał nominację na dowódcę kompanii „Rudy”. Wiadomość ta wywołała konsternację w domu Romockich. Jadwiga Romocka zastanawiała się czy był to skutek wygórowanych ambicji syna, czy raczej przejaw nieroztropności harcerskich władz. Sam zainteresowany całą sytuację miał skwitował następująco: Niech się Mama nie martwi, zrobię jakieś głupstwo i mnie wyleją.
Trzeba zauważyć, że „Andrzej Morro” musiał zmierzyć się niełatwym zadaniem. To przecież był chyba jedyny taki ewenement w Armii Krajowej - sto pięćdziesięcioma pięcioma żołnierzami kompanii «Rudy» dowodził plutonowy podchorąży «Morro», mając pod swoją komendą kolegów starszych stopniem. Od początku podszedł do wyznaczonego zadania z dużą gorliwością. Jednak o ile jako dowodzący akcjami spisywał się wzorowo, to w stosunkach z podkomendnymi cechował go przerost formalizmu, a także duża bezwzględność. Z jednej strony był dobrym kochającym synem i uczynnym kolegą, natomiast z drugiej twardym, skrupulatnym dowódcą. Całą sytuację dobrze obrazuje zdarzenie opisane przez Jadwigę Romocką:
„Przyszła do Andrzeja z jakimś meldunkiem śliczna Oleńka Grzeszczakówna (...) zobaczyłam z korytarza, że Andrzej wcale nie prosi swojego gościa, by usiadł, więc zapytałam - Andrzeju to tak Cię wychowałam? A Andrzej takim służbistym, zasadniczym tonem, jakiego nigdy wobec mnie nie używał, odpalił: jak się chciało paniom iść do wojska - to muszą się do regulaminu stosować! Meldunków nie składa się z kanapy”.
Wojsko go pociągało, ale nie zapominał o harcerskich korzeniach. Kiedy oczarowani wojskowym drylem podwładni salutowali Czołem, Panie podchorąży, konsekwentnie odpowiadał Czuwaj.
Podkomendni próbowali walczyć ze swoim dowódcą humorem. Pewnego dnia otrzymał w podarunku rysunek Amorka z wielkim nożem i podpisem „Selekcja kompanii” (Amorkiem nazywano żartobliwie Romockiego bynajmniej nie w odniesieniu do mitologicznej specjalności rzymskiego bóstwa, lecz z powodu podpisu: „A. Morro”). Takie metody poprawienia atmosfery w oddziale nie przyniosły odpowiednich rezultatów. Może dlatego, że jak złośliwie mówili niektórzy żołnierze „Zośki”, „Amorek” był chemicznie wyprany z poczucia humoru. Sytuacja zaogniła jeszcze bardziej. Doszło do ostrego konfliktu, który zakończył się dopiero tuż przez Powstaniem, kiedy Romocki wydał rozkaz, w którym przyznał się do popełnionych błędów.
Na powstańczym szlaku
1 sierpnia 1944 r. „Andrzej Morro” wraz ze swoją kompanią „Rudy” rozpoczął Powstanie na Woli w rejonie fabryki „Telefunken”. Pięć dni później Batalion „Zośka” wykonał uderzenie na teren KL Warschau, tak zwaną Gęsiówkę, w czasie którego udało się uwolnić 348 więźniów. Podczas szturmu Romocki zdobył szacunek i uznanie podkomendnych wynosząc spod ostrzału ranną sanitariuszkę, Zofię Krassowską „Dużą Zosię”.
Przez kilka następnych dni, aż do kapitulacji dzielnicy, oddział „Morro” toczył zaciekłe boje w rejonie wolskich cmentarzy. Jeszcze podczas walk na Woli, 10 sierpnia, dowódca „Brody” kpt. Jan Kajus Andrzejewski podpisał wniosek, w którym plut. pchor. „A. Morro” przedstawił do odznaczenia orderem Virtuti Militari za uderzenie flankowe z rejonu Sołtyka w krytycznym momencie natarcia nplskiego [nieprzyjacielskiego] na cmentarz ewangelicki; uderzenie to zadecydowało o utrzymaniu stanowisk w tych rejonach.
Na mocy rozkazu Dowódcy AK nr 507 z dnia 14 sierpnia 1944 r. Andrzej Romocki został uhonorowany Krzyżem Srebrnym (V klasy) Orderu Virtuti Militari. W uzasadnieniu napisano, że „odznaczył się w walce na terenie Grupy Północ”. Według relacji towarzyszy broni po otrzymaniu orderu „Morro” sporządził notatkę: Powiedzcie mojej Matce, że trzecie pokolenie Romockich ma Virtuti Militari.
Nie mniej krwawe boje „Amorek” toczył ze swoimi żołnierzami na Starym Mieście. Oddział pomimo ogromnych strat w ludziach utrzymywał wyznaczone stanowiska. Najcięższe walki przyszło stoczyć kompanii „Rudy” o magazyny na Stawkach i szpital Jana Bożego. W tym czasie Andrzeja Romockiego spotkała osobista tragedia. Podczas bombardowania szpitala na ulicy Miodowej, 18 sierpnia zginął jego jedyny brat Jan „Bonawentura”.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką” – Tom drugi!
30 sierpnia za wykazane walory Dowódcze [!] w okresie czterotygodniowych walk „Morro” został awansowany do stopnia podporucznika czasu wojny. Tego samego dnia płk Antoni Chruściel „Monter”, podjął decyzję o ewakuacji Starówki i przebiciu do Śródmieścia. Natarcie uległo jednak załamaniu zanim na dobre się zaczęło. Wyczyn przejścia górą przez placówki niemieckie do powstańczego Śródmieścia udał się tylko jednej grupie ok. 70 żołnierzy, a na ich czele miał stać nie kto inny, tylko Andrzej Romocki. Choć wśród tej garstki powstańców znajdowały się osoby wyższe stopniem, jak chociażby dowódca Batalionu „Zośka” kpt. Ryszard Białous, to w relacjach przeważają opinie, że to „Morro” był spiritus movens udanej próby przebicia.
Co więcej, w czasie przeskoku z kościoła św. Antoniego do ruin, gdzie znajdowała się reszta oddziału, otrzymał postrzał w twarz: Amorek leży nieruchomo, wygląda strasznie, ale często podrywa się i z nieoczekiwaną energią wydaje rozkazy, polecenia. Zdarzały mu się utraty przytomności, opóźniające dalsze przebicie. Nie było jednak nawet szmeru zniecierpliwienia ze strony jego żołnierzy. Od momentu wybuchu Powstania oddział pokładał w „Morro” całe swoje nadzieje. W czasie otwartej powstańczej walki Romocki stał się mądrym, wyrozumiałym zwierzchnikiem, troszczącym się o każdego swojego żołnierza. Do rannych przychodził z okrzykiem: „Cześć bohaterom” i z cudem zdobytymi podarkami. Jednym przynosił kawałek czekolady, innym kilka nabojów, jeszcze innym nawet pomarańczę czy jabłko.
O ważnej roli jaką odegrał w udanym przebiciu świadczy nominacja do stopnia porucznika. Warto podkreślić, że awans przyszedł po raz drugi w ciągu kilku dni „Andrzej Morro”. Nominacje „Amorka” stały się tematem żartów jego kolegów, którzy stwierdzili, że jeśli dalej w takim tempie będzie awansował, to skończy wojnę w stopniu generała.
Śmierć dowódcy
Po krótkiej chwili wypoczynku na Śródmieściu, 5 września harcerze z Batalionu „Zośka” zostali skierowani na Czerniaków. Sześć dni później rozpoczął się zaciekły bój już nie o czerniakowskie ulice, ale o pojedyncze budynki a niekiedy nawet piętra. Baon „Zośka” poważnie wykrwawiony w czasie miesięcznych walk ograniczał się w zasadzie do resztek kompanii „Rudy”. Jedyną nadzieję pokładano w ewentualnym desancie z drugiego brzegu Wisły, na którym pojawiły się wojska radzieckie. 14 września resztki Batalionu „Zośka” przeprowadziły natarcie, którego celem miało być utworzenie przyczółka i ułatwienie w ten sposób wojskom radzieckim przeprawy. Następnego dnia rano przyszedł meldunek o lądującym zwiadzie. Zadania nawiązania łączności z desantem podjął się „Morro”. Akcja zakończyła się jednak tragicznie: Romocki otrzymał postrzał w serce. Twarze wszystkich skamieniały. Wielu zaciska zęby. Nikt nic do nikogo nie mówi. Głowy wszystkich pochyliły się.
Śmierć „Amorka” była głębokim wstrząsem dla podkomendnych. Półtora miesiąca walk powstańczych sprawiło, że nikt nie pamiętał już o dawnych konfliktach między kompanią a jej dowódcą. W walce jawnej znikły wszystkie te cechy Romockiego, które utrudniały mu współżycie i współpracę z podkomendnymi, natomiast rozwinęły się zdolności urodzonego przywódcy. Łączniczka Romockiego, Anna Borkiewicz-Celińska napisała: Mówi się, że żołnierz nie tylko ceni, ale i kocha dowódcę, do którego ma zaufanie. Jest nieszczęśliwy, zagubiony, gdy takiego dowódcę straci. Po śmierci «Andrzeja Morro» wśród resztek jego żołnierzy zgasły ostatnie iskierki nadziei.
Ciało „Andrzeja Morro” znaleziono dopiero w 1945 roku. Do panterki miał przypięty krzyż harcerski, a w kieszeni cukierki Wedla. Dowódca kompanii „Rudy” został pochowany na Powązkach w kwaterze Batalionu „Zośka”, pomiędzy towarzyszami broni. Na tabliczce nagrobnej widnieje napis: Andrzej Romocki kpt. hm. „Morro” odznaczony Orderem Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Lat 21…
Zobacz też:
- Ryszard Białous ps. „Jerzy”;
- Śródmiejski trójkąt śmierci;
- Kotwica – symbol Polski Walczącej, symbol nadziei;
- AK to prawdziwe wojsko, chociaż bez garnizonów;
- 67 lat temu przeprowadzono udany zamach na Franza Kutscherę;
- Miliony dla zuchwałych.
- Żandarmeria AK w powstaniu warszawskim
Polecamy e-book Michała Beczka – „Wikingowie na Rusi”
Książka dostępna również jako audiobook!
Bibliografia
- Ryszard Białous, Walka w pożodze. Batalion Armii Krajowej "Zośka" w Powstaniu Warszawskim, Rytm, Warszawa 2000.
- Stanisław Broniewski, Całym życiem. Szare Szeregi w relacji naczelnika, PWN, Warszawa 1983.
- Ewa Celińska-Spodar, Harcerski dowódca. Andrzej Romocki „Morro” – dowódca kompanii „Rudy” batalionu „Zośka” Szarych Szeregów, [w:] Z dziejów walk o niepodległość, red. Marek Gałęzowski, Waldemar Grabowski, Sławomir Kalbarczyk, Jerzy Kirszak, t. 1, Warszawa 2011, s. 149–176.
- Juliusz Bogdan Deczkowski, Wspomnienia żołnierza baonu AK Zośka, Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1998.
- Aleksander Kamiński, Zośka i Parasol. Opowieść o niektórych ludziach i niektórych akcjach dwóch batalionów harcerskich, Iskry, Warszawa 2009.
- Pamiętniki żołnierzy baonu Zośka. Powstanie warszawskie, red. Tadeusz Sumiński, Nasza Księgarnia, Warszawa 1957.
- Tomasz Strzembosz, Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1944, PIW, Warszawa 1983.
- Barbara Wachowicz, To „Zośki” wiara! Gawęda o Harcerskim Batalionie Armii Krajowej, Rytm, Warszawa 2005.
- Wielka ilustrowana encyklopedia Powstania Warszawskiego, red. Jan Kreusch, Andrzej Krzysztof Kunert, Zygmunt. Walkowski, t. 4, ARS Print Production, Warszawa 1997.
Redakcja: Michał Przeperski