„Żelazna dama” - reż. Phyllida Lloyd – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2012-03-05, 10:45
wolna licencja
Podobno Leszek Kołakowski, odbierając wraz z Nagrodą Biblioteki Kongresu USA czek na milion dolarów, miał zacząć swe przemówienie od słów, iż życie każdego człowieka jest klęską. Zdanie to mogłoby służyć za motto „Żelaznej damy”.
reklama
Reżyseria: Phyllida LloydScenariusz: David F. ShamoonZdjęcia: Eliott DavisMuzyka: Thomas NewmanCzas trwania: 105 minutDystrybucja: Best FilmProdukcja: Wielka Brytania, Francja,Data polskiej premiery: 2012Ocena naszego recenzenta: ++9/10++(jak oceniamy książki i filmy?)

„Żelazna dama” jest bardzo ciekawą interpretacją klasycznego tematu vanitas, znanego przede wszystkim z malarstwa: zestawienie przedmiotów symbolizujących pomyślność doczesną (władzę, wiedzę, majętność) z trupią czaszką, najczęściej jeszcze pozbawioną żuchwy, dawało pojęcie o znikomości wszelkich dóbr wobec śmierci. Film Lloyd nawiązuje do tego motywu. Z tym tylko, że zamiast śmierci (ta już na nikim nie robi wrażenia) chwale ziemskiej przeciwstawione jest zniedołężnienie i choroba, czyli to, o czym człowiek współczesny myśli z podobną trwogą, z jaką jego przodek rozmyślał o śmierci i sądzie ostatecznym.

Ukazana w filmie (w formie retrospektywy) droga Thatcher na szczyty władzy robi na widzu wrażenie właśnie dlatego, że zderzona jest z obrazem staruszki cierpiącej na Alzheimera – wciąż ponadprzeciętnie wymagającej, od siebie i od innych, ale wyraźnie przegrywającej z chorobą. Triumfalne przemówienie pierwszej kobiety – premiera Wielkiej Brytanii, a zaraz potem przebitka ze współczesności: uroczysty obiad w prywatnym gronie, pani Thatcher ma coś powiedzieć…. I rzeczywiście coś mówi, mówi nawet z sensem, ale dla wszystkich – uczestników obiadu i widzów w kinie jest jasne, że była pani premier umysłem jest gdzieś w latach 80.: ta modulacja głosu, ten ton – tak przemawia się podczas kongresu partyjnego, nie podczas family gathering.

Można oczywiście zapytać, czy w filmie nie została przekroczona pewna granica, czy etyczne jest robienie filmów ukazujących chorobę osoby jeszcze żyjącej? (Nawiasem mówiąc: „jeszcze żyjącej”… - jak w ogóle pisać o takich sprawach, by nie brzmiało z jednej strony cynicznie, a z drugiej – czułostkowo?) Jednak „Żelazna dama” zachowuje umiar i takt – jeżeli „sceny domowe” ściskają za gardło, to nie dzięki ekshibicjonistycznej tematyce, tylko genialnej Meryl Streep. oraz oszczędnej a chirurgicznie precyzyjnej reżyserii.

Co jeszcze ważne, film unika pułapki braku krytycyzmu wobec bohaterki ze względu na jej obecny stan zdrowia. „Żelazna dama” nie jest obroną polityki Thatcher (twórcy wykorzystali chyba autentyczne nagrania pacyfikacji protestujących robotników – takich akcji, jak tratowanie ludzi końmi, ZOMO by się nie powstydziło), aczkolwiek wymusza pewien niechętny respekt dla pani premier. Jeżeli tezą twórców było, iż Thatcher działała w dobrej wierze, to udało im się ją obronić, podobnie zresztą jak i inne założenie: „Maggie” była, jaka była – twarda i bezwzględna – bo świat wokół niej był twardy i bezwzględny. Film niedwuznacznie sugeruje, że gdyby nie ci aroganccy mizogini z akcentem oxbridge, od których przyszła pani minister, a potem premier, musiała być po prostu twardsza, by cokolwiek osiągnąć, to kto wie, kto wie… Thatcher, wedle narracji „Żelaznej damy”, nie miała nigdy taryfy ulgowej, więc zrozumiałe, że mogła uważać, iż nikt na żadne ulgowe traktowanie nie zasługuje. A że podejście takie może sprawdzać się w sporcie wyczynowym, ale niekoniecznie w polityce społecznej? Cóż, po trzydziestu latach każdy jest mądry.

Twórcy filmu oszczędzili Thatcher – i tej filmowej, i tej żyjącej – przebitek ze współczesności, tj, rozregulowanego do imentu, pogrążonego w chaosie i kryzysie londyńskiego City. Bardziej radykalna lewicowa krytyka może więc zarzucać „Żelaznej damie” tchórzostwo intelektualne, ale to niedopowiedzenie pozwala rozszerzyć perspektywę poza doraźną politykę i wzmacnia główną tezę filmu: tak, życie każdego człowieka jest klęską.

Redakcja: Michał Przeperski

reklama
Komentarze
o autorze
Aleksandra Konarzewska
Studentka Philosophy of Being, Cognition and Value w Instytucie Filozofii UW. Zajmuje się historią idei, z naciskiem na wiek XIX i XX. Lubi czerwone wino, ładnie wydane książki (mniejsza o treść) i włoskie wyroby papiernicze.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone