Zanim do Ameryki dotarli konkwistadorzy
Obie Ameryki były zamieszkiwane przez setki ludów o krótszej bądź dłuższej historii, o mniejszym bądź większym stopniu rozwoju państwowości. Żyli tam ludzie o różnych kulturach, językach i wyznaniach. Wśród nich były niewielkie plemiona koczownicze zaszyte głęboko w dżungli oraz potężne imperia, trzymające w uścisku setki tysięcy ludzi. Były małe wioski z domami zbudowanymi z gałęzi oraz wielkie miasta z imponującymi kamiennymi piramidami. Do tego tygla kulturowego przybył biały człowiek, który w swoim egocentryzmie zrównał wszystkich Indian do miana „dzikusów” i tak też ich traktował.
Archipelag Antyli zamieszkiwały dwie duże społeczności. Pierwszą zwano Arawakami. Byli to ludzie o dość pokojowym usposobieniu. Łączyli się w liczne grupy zamieszkujące osiedla, często składające się z bardzo dużych, mogących pomieścić nawet kilkaset osób, domów. Ich architektura dużo mówi o rozwoju technicznym miejscowych Indian. Domy te budowano z trzciny i gałęzi. Codzienność Arawaków mijała głównie na uprawie roli i hodowli nieznanych Europejczykom roślin, takich jak: tytoń, kukurydza, ziemniaki. Drugą grupą lokalnych Indian byli Karaibowie, od których imienia nazwano później cały okoliczny akwen morski. Był to lud wyjątkowo krwawy i wojowniczy, a dla sąsiednich Arawaków stanowił istne przekleństwo. Na swych czółnach, wyrzeźbionych z pni lokalnych drzew, Karaibowie przemieszczali się pomiędzy wyspami i atakowali każdą wioskę, jaką napotkali na swojej drodze. Jeśli zaś chodzi o ich poziom cywilizacyjny, byli dużo lepiej rozwinięci od swych sąsiadów. Budowali trwalsze domy (choć ich surowcem była słoma) i świetnie znali się na obróbce bawełny. Wydaje się, że za sprzęty domowego użytku służyły im często ludzkie czaszki i kości, gdyż Karaibowie byli kanibalami. Wycofując się po atakach na okoliczne wyspy, zawsze porywali lokalne kobiety, które służyły im jako niewolnice seksualne.
Dzieci, które rodziły się z tych „związków”, były zjadane przez ojców. W opiekę były brane wyłącznie niemowlęta zrodzone z małżeństw z Karaibkami. Zresztą Karaibowie nie gardzili również strawą z męskich jeńców, a także świeżo zabitych. Chociaż warto wziąć pod uwagę, że informacje te pochodzą od konkwistadorów, którzy być może przesadzili w opowieściach o bestialstwie ludu Karaibów, aby móc wybielić swe własne, bezlitosne zachowania wobec niego. Jednakże biorąc pod uwagę, że zarówno Aztekowie, jak i Majowie rytualnie i religijnie celebrowali zjadanie ludzi, to podobne zachowania u innych rdzennych ludów Ameryki wydają się równie prawdopodobne.
Indianie Muisca albo Czibcza (jak są często nazywani) zamieszkiwali tereny dzisiejszej Kolumbii, między innymi rejony Bogoty, i byli dość wysoko rozwinięci. Ich kraj był bogaty w minerały, takie jak sól i szmaragdy, za które kupowali złoto od innych (pokrewnych sobie) plemion znad południowej Magdaleny (rzeka). Potrafili świetnie obrabiać kamienie, na równi z ówczesnymi specjalistami z Europy. Lud ten podzielił swe terytoria na dziewięć stosunkowo suwerennych państw, z których najpotężniejsze były Bacatá i Hunza. Co ważniejsze dla Hiszpanów, kraje te były w stosunku do siebie wrogie. Każdy składał się z 80-120 wiosek, a zamieszkujące je społeczeństwa miały doskonale usystematyzowane hierarchie, naszczycie których, jako władcy każdego państwa, stali wodzowie tytułujący się Usaque. Muisca wierzyli w bóstwo imieniem Chiminichagua, którego ważny ośrodek kultu znajdował się wmieście Sugamuxi. W swych obrządkach religijnych nie wzbraniali się przed składaniem ofiar z ludzi. Uprawiali kukurydzę i ziemniaki, za to nie znali żelaza. Ich kraj był poprzecinany brukowanymi kamiennymi drogami. Odłam tej nacji, do spółki z Karaibami, zadomowił się również na terenie Przesmyku Panamskiego.
Półwysep Jukatan, a także wyżyny wgłębi kontynentu, aż po Gwatemalę, były we władaniu Majów, których szczyt potęgi datuje się nalata 250900 n.e. Nie było to jednak scentralizowane imperium, lecz wiele mniejszych lub większych państw i państewek, rządzonych przez władców-kapłanów. Tak samo wyglądało to na początku XV wieku, kiedy na Jukatanie istniało aż 16 różnych państw Majów: Chetumal, Huaymil, Ecab, Chikinchel, Tasés, Cupul, Cochuah, Tutul Xiuh, Sotuta, Ah Kin Chel, Ceh Pech, Chakan, Hocabá, Ah Canul, Canpech, Champutón. Zamieszkująca je ludność na co dzień zajmowała się rolnictwem, a wybitniejsze jednostki – nauką. Majowie mieli bardzo wysoko rozwinięte pismo, matematykę i astronomię. Ich bodajże największym osiągnięciem było stworzenie kalendarza. Wyznawali krwawą, naszpikowaną okrutnymi obrzędami wiarę. Modlili się do popularnego również wśród innych tamtejszych ludów bóstwa Quetzalcoatl (Pierzasty Wąż), z tym że w ich języku nazywało się ono Kukulkán.
Rejony wielkich rzek i lasów tropikalnych Ameryki Południowej były opanowane przez żyjące na dość niskim poziomie rozwoju koczownicze plemiona, takie jak choćby Indianie Charrúa, Tupí-Guaraní i Querandi. Zamieszkiwali oni tereny na południe od delty La Platy i zajmowali się myślistwem i rybołówstwem. Natomiast w rejonie rzeki Amazonki żyło kilka większych nacji, takich jak Omagua, Pano, Tupi, a także wspomniani już wcześniej Arawakowie. Łączyło je to, że w większości mieszkali w nadbrzeżnych wioskach, w domach budowanych na wysokich palach, co chroniło je przed zatopieniem, kiedy rzeka wylewała. Głównym sposobem transportu Indian było czółno wydłubane w pniu drzewa (nieraz mierzące 15 metrów długości), którym umieli posługiwać się perfekcyjnie. Terytoria wokół górnego biegu Amazonki zamieszkiwały plemiona, które dzieliły między siebie te ziemie, tworząc trzy niby-państwa lub – jak je niektórzy wolą nazywać – wodzostwa, które były wobec siebie częściej wrogie niż przyjazne. Najlepiej z nich rozwinięte wodzostwo Omagua wytwarzało doskonałą ceramikę i gumę z drzew kauczukowych.
Najbardziej intrygującą społecznością były kobiety, od których imienia wzięła się również nazwa regionu. Hiszpanie ochrzcili je Amazonkami. Co ciekawe, pomimo że ich terytoria sięgały potężnej rzeki, to podobno centrum ich państwa znajdowało się wgłębi lądu, a wiele otaczających je plemion było im poddanych. Jeśli zaś chodzi o same panie, żyły pod przewodnictwem jednej władczyni, w izolacji od mężczyzn, w dużych i dobrze rozwiniętych kamiennych wioskach, w których po zachodzie słońca wolno było przebywać jedynie kobietom. Co jakiś czas napadały na któryś z wrogich im ludów i porywały tamtejszych mężczyzn w celach prokreacyjnych. Po zajściu w ciążę wykorzystanych jeńców puszczały wolno, a po urodzeniu dzieci zachowywały tylko dziewczynki. Chłopcy byli zabijani lub oddawani ojcom. Amazonki słynęły ze swych doskonałych umiejętności bojowych. Czciły jedno bóstwo – słońce, któremu budowały na swych ziemiach świątynie. Pomimo że wielokrotnie uznawano je za postacie bardziej legendarne niż historyczne, liczba doniesień o ich istnieniu z wielu różnych miejsc ówczesnej Ameryki wydaje się wystarczająco świadczyć o ich autentyczności.
Były więc narody, plemiona i nacje, które mimo dużego zasięgu terytorialnego, nie stworzyły zaawansowanych cywilizacji. Luźne więzi społeczne i brak większej myśli rozwoju technicznego były bardzo częste. Kolejnym dobrym tego przykładem byli żyjący na południu Chile Araukanie. Nie prowadzili oni osiadłego trybu życia. Bardzo często przemieszczali się z miejsca na miejsce, nigdzie nie budowali wielkich miast ani też nie uprawiali pól. Myślistwo, handel i rybołówstwo były ich sposobami nażycie. Istniały również nacje, które stworzyły prawdziwe imperia na miarę tych, jakie przez wieki występowały w Europie czy Azji. Tworzyły wielkie, scentralizowane organizmy państwowe, które przemocą narzucały swą wolę innym sąsiednim narodom. W Ameryce Północnej byli to Aztekowie, w Południowej – Inkowie.
Imperium Azteków przypominało trochę połączenie ustrojów znanych ze Starego Kontynentu: podzielonej na niezależne miasta-państwa starożytnej Grecji oraz średniowiecznego systemu feudalnego Europy Zachodniej, charakteryzującego się umacnianiem władzy i wpływów poszczególnych linii rodowych. W samej Dolinie Meksyku na początku XVI stulecia, istniało około 50 dużych ośrodków miejskich, które funkcjonowały wraz z podległymi im terenami wiejskimi. Rządzili nimi tlatoani (tlatoque), którzy sprawowali swą władzę dożywotnio i byli najwyższym autorytetem w każdej możliwej kwestii, od polityki po religię. Takie miasta-państwa zrzeszały się w federację z centralnym ośrodkiem władzy, na której czele stał hueytlatoani, będący w zasadzie „królem królów” i najwyższą władzą decyzyjną w państwie. Pozycję tlatoaniego potwierdzały spływające zewsząd daniny. Kastę rządzącą w państwach azteckich stanowiły możne rody i dynastie, składające się na miejscową arystokrację, która podobnie jak jej odpowiedniczka z Europy bardziej dbała o prywatne interesy niż o dobro kraju. Właśnie jednym z takich państw była federacja meksykańska ze stolicą w założonym około 1325 roku Tenochtitlán (inna nazwa to Méjico – mieścił się na terenie dzisiejszego miasta Meksyk).
Powstała ona w efekcie wojen około 1430 roku i wspierał ją ścisły sojusz militarny z federacjami Tetzcoco i Tlacopan (zwany Trójprzymierzem), w którym jednak to Tenochtitlán grał pierwsze skrzypce. Sama przyszła stolica imperium, w szczytowym okresie zamieszkiwana przez 250–300 tysięcy ludzi, początkowo wchodziła w skład państwa Azcapotzalco. Pod wodzą Itzcoatla słynący ze swej waleczności Tenochkowie (jak nazywano mieszkańców miasta) uzyskali niezależność i rozpoczęli budowę swej potęgi. W tamtym okresie wyjątkowo nasilił się kult religijny boga wojny oraz słońca Huitzilopochtli wraz z masowym składaniem ofiar z ludzi. Nie było to jedyne bóstwo „pra-Meksykanów”. Łącznie mieli ich około setki. Jednymi z najważniejszych byli Tlaloc – bóg deszczu i Mictlantecuhtli – bóg śmierci.
Ten tekst pochodzi z książki Kacpra Nowaka „Konkwista. W imię Boga, złota i Hiszpanii”. Zamów e-booka i wspieraj nasz portal!
Polecamy e-book Kacpra Nowaka – „Konkwista. W imię Boga, złota i Hiszpanii”
Wśród Azteków wytworzyła się krwawa ideologia łącząca religię z wojną, napędzająca rozszerzanie ich imperium na nowe terytoria, podbijane i uzależniane od centrum w Tenochtitlán. Wierzyli oni, że ofiary z krwi ludzkiej są bezwzględnie konieczne, aby słońce mogło trwać na niebie i wschodzić każdego poranka. Co roku mordowali na ołtarzach około 20 tysięcy osób. Istotną cechą religii Azteków była wiara wżycie pozagrobowe – z tym, że miejsce, gdzie Indianie trafiali po śmierci, zależało nie od tego, w jaki sposób żyli, tylko od tego, w jaki sposób zmarli. Pokonane przez Azteków ludy stawały się lennikami swych nowych panów, płaciły im daniny w złocie oraz w jeńcach, przeznaczonych na ofiary. Przegrani podporządkowywali też Aztekom swoją armię. W kraju, którego funkcjonowanie opierało się na wojnie, najbardziej powszechną i pospolitą grupą społeczną było wojsko.
Każdy mężczyzna żyjący w federacji meksykańskiej obowiązkowo pełnił służbę w armii. Był werbowany najczęściej w wieku 20 lat. Przechodził szkolenie, po czym wracał do domu i swych normalnych zajęć. W razie wojny mógł być jednak ponownie powołany do służby. Kadrę dowódczą tworzyli zawodowi żołnierze, podzieleni na swego rodzaju bractwa. Żołd wypłacał im władca imperium. W stolicy około 10 tysięcy zawodowych żołnierzy tworzyło przyboczną gwardię władcy, niczym pretorianie w starożytnym Rzymie. W przypadku wybuchu wojny rozdzielali się pomiędzy zwołane na zasadzie pospolitego ruszenia oddziały. Cała armia miała dwóch głównych dowódców: jednego odpowiedzialnego za taktykę i wojsko, a drugiego – za cały sprzęt zbrojny. Ich bezpośrednim przełożonym był hueytlatoani. Tuż przed przybyciem Hiszpanów federację meksykańską dotknęła wojna domowa, która wybuchła po śmierci tlatoaniego Tetzcoco. Wprawdzie zdążyła dobiec końca, zanim konkwistadorzy dopłynęli do wybrzeży kontynentu, ale pozostały wynikłe z niej wzajemne antagonizmy i rywalizacja zwaśnionych rodów.
Członkowie elit rządzących coraz bardziej narzekali na sposób sprawowania władzy przez swego przywódcę, który stawał się despotyczny. Nepotyzm króla królów drażnił lokalną warstwę wyższą, a wprowadzana na siłę doktryna religijna coraz mocniej uderzała w pospólstwo. Mimo swojej potęgi liczące kilka milionów ludzi imperium azteckie miało swoje problemy. Największym, jak się później okazało, była usadowiona w samym środku państwa suwerenna federacja Tlaxcallan, która nigdy nie została podbita przez Azteków.
Państwo Inków zostało przez Hiszpanów ochrzczone mianem Peru, ale w rzeczywistości nosiło nazwę Tawantinsuyu lub Tahuantinsuyu. Centrum i zarazem stolicą powstałego w XIII wieku państwa było piękne miasto Cuzco, zbudowane z kamienia i suszonej na słońcu cegły (i podobno bardzo czyste jak na europejskie standardy). Jego nazwa w miejscowym języku keczua oznaczała „pępek świata”. Rolę ojca założyciela miał według legendy odegrać niejaki Manco Capac, od którego to zaczęto tytułować władców mianem „Inki”. Źródła historyczne uznają jednak, że pierwszy natronie był pewien władca Peru – Pachacuti. Wedle innej legendy miał on być już 11. królem. Pachacuti i jego syn Topa Inka podbili potężne obszary Ameryki Południowej, włącznie z państwem Chinu (ich jedyną prawdziwą konkurencją). Jak każde imperium również państwo Inków składało się z wielu grup etnicznych o różnej kulturze. Innymi słowy, używając zwrotu „Inkowie”, mamy namyśli raczej całość ludności zamieszkującej państwo aniżeli jedną nację. Na czele tej złożonej struktury stał Najwyższy Inka (Sapa Inca), który rządził poprzez lokalnych naczelników, kapłanów i arystokrację aż po lokalnych urzędników, którzy mieli pod sobą po dziesięć rodzin. Reszta mieszkańców dzieliła się na wolnych chłopów i niewolników.
Kraj osiągnął szczyt swej potęgi pod koniec XV stulecia, kiedy podbite przez Inków tereny zajmowały obszar niemalże miliona kilometrów kwadratowych. Rozciągały się one wzdłuż zachodniego wybrzeża kontynentu południowoamerykańskiego i były zamieszkiwane przez 9–12 milionów ludzi. Królewskie drogi spajały całe to rozległe terytorium rozwiniętą, długą na tysiące kilometrów, siecią komunikacyjną. Pomimo bardzo trudnego górskiego terenu były to doskonale zbudowane trakty. Mosty nad przepaściami i tym podobne ekstrema oraz oddalone od siebie o dzień drogi zajazdy z zapasami, zwane tambos, były głównymi ozdobami infrastruktury inkaskiej. Bezpieczeństwo temu gigantowi miała zapewnić armia licząca w najlepszym czasie aż 300 tysięcy wojowników. Niestety, w głównej mierze byli to wieśniacy powoływani na zasadzie pospolitego ruszenia. Trzeba jednak przyznać, że ćwiczono ich w walce od najmłodszych lat. Zawodowe oddziały były o wiele mniej liczne i stanowiły elitę wojska. Ich członkowie wywodzili się ze szlachty i byli gwardią przyboczną władcy.
W lokalnej kulturze naturalną rzeczą było wielożeństwo. Co więcej, by utrzymać rodzinne więzy krwi wśród elity rządzącej, związki małżeńskie zawiązywano pomiędzy bliskimi krewnymi – nawet w obrębie rodzeństwa.
Władzę nad krajem dziedziczył jeden z synów Najwyższego Inki, ale nie na zasadzie primogenitury, tylko wskazania przez ojca. Co ciekawe, według obyczaju władca państwa, pomimo swej śmierci, nadal pozostawał ważną osobistością. Zmumifikowane zwłoki Inki przechowywano w jego domu, gdzie opiekowała się nimi służba; bywało, że porozumiewano się z jego duchem poprzez wróżbitów. Co więcej, tereny, które podbił zażycia, pozostawały w pewnym stopniu jego własnością także po śmierci, co zmuszało jego następcę do dalszych podbojów dla swej własnej korzyści. Oddawanie boskiej czci Sapa Ince było jednym z głównych dogmatów rodzimej religii. Czczenie go jako boga słońca, zarówno przez kapłanów, jak i zwykłych ludzi, było elementem życia codziennego. Życie duchowe miało tak duże znaczenie, że dzielono ziemię na trzy części – należącą do zwykłych ludzi, królewską oraz... boską.
Inkowie nie wahali się też przed składaniem ludzi (zwłaszcza dzieci!) w ofierze, choć nie była to nazbyt częsta praktyka. Jeśli chodzi ożycie po śmierci, uważano, że pobyt w raju bądź w piekle zależy od uczynków zażycia. Inkaski kult słońca, z idącą zanim celebracją księżyca i gwiazd oraz wiedzą astronomiczną, był tak dalece posunięty, że znajdował odzwierciedlenie nawet w konstrukcji całych miast. Pisac, Ollantaytambo oraz Machu Picchu zbudowano tak, aby zlotu ptaka przypominały swym wyglądem kondora, lamę i pardwę (ptak z rodziny kurowatych), czyli symbole konstelacji gwiezdnych w galaktyce Drogi Mlecznej, którą utożsamiano z przepływającą w pobliżu tych miast rzeką Urubamba.
Kiedy hiszpańscy konkwistadorzy przymierzali się do wkroczenia na obszary Peru, inkaskim państwem wstrząsnął konflikt pomiędzy synami królewskiej krwi, Atahualpą i Huascarem, który w efekcie przyniósł wojnę domową. Otóż po śmierci Inki Huayna Capaca, najprawdopodobniej na przełomie 1527/28roku, jego synowie rozpoczęli rywalizację o władzę. Huascar, popierany przez silniejsze stronnictwo, objął na krótko rządy, ale jego brat, który pozostał regentem północy, nie zamierzał zrezygnować z roszczeń. Zresztą nie był wyjątkiem, inni bracia też spiskowali przeciw Huascarowi, chociaż mniej skutecznie. W końcu wybuchła wojna. Atahualpa wykorzystał podziały etniczne w kraju, podżegając dawną nienawiść podbitych ludów z północy do władców z Cuzco. Bitwa pod Ambato przesądziła o jego ostatecznym zwycięstwie. Huascara uwięziono, a całą jego rodzinę wymordowano. W niedługim czasie również on został zabity, a Atahualpa ogłoszony nowym władcą Inków. Nie trwało to jednak długo. Pod koniec wojny domowej Hiszpanie najechali kraj. Zamieszkująca Peru ludność nie zdążyła się jeszcze podnieść z ostatnich zniszczeń, a kolejny wróg stał u bram.