Zagadka śmierci Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego

opublikowano: 2021-08-25, 14:17
wszelkie prawa zastrzeżone
Bolesław Wieniawa-Długoszowski był jedną z najbarwniejszych postaci II Rzeczpospolitej. Ten lubiany oficer, obdarzony iście ułańską fantazją, 1 lipca 1942 roku popełnił samobójstwo. Co skłoniło go do tak dramatycznej decyzji? Czy stały za nią osoby trzecie?
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”.

1 lipca 1942 roku w Nowym Jorku popełnił samobójstwo były ambasador Polski w Rzymie, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Jego śmierć była ogromnym zaskoczeniem, gdyż popularny kawalerzysta wydawał się ostatnim człowiekiem, którego można by posądzać o mordercze zamiary wobec własnej osoby. Zawsze bowiem uchodził za króla życia i nie bez powodu uważano go za jedną z najbarwniejszych postaci epoki. Zdziwienie wzbudzało również to, że Długoszowski wyskoczył z balkonu w piżamie, a był człowiekiem, który zawsze dbał o elegancję. Wybierając się w ostatnią podróż, raczej przywdziałby co najmniej poprawne ubranie – tak jak Walery Sławek, który przed oddaniem do siebie samobójczego strzału założył strój wizytowy.

Konsternację wywołało również ujawnienie faktu, że następnego dnia Wieniawa miał odlecieć do Hawany, by objąć stanowisko posła rządu polskiego na Kubie. Oznaczało to koniec tułaczego życia emigranta i zapewnienie bytu sobie oraz najbliższym. Decyzji generała nie mógł również zrozumieć ambasador RP w USA, Sylwin Strakacz, który tuż przed samobójczym skokiem poinformował go telefonicznie o przydzieleniu służbowego samochodu w Hawanie. Długoszowski przyjął to z zadowoleniem, a kwadrans później już nie żył.

Bolesław Wieniawa-Długoszowski obok Józefa Piłsudskiego, Aleksandra Prystora i Wacława Stachiewicza. Plac Saski, 31 maja 1926 roku (fot. NAC)

Ulubieniec Piłsudskiego

Chyba o żadnym polityku okresu międzywojennego nie krążyło tyle anegdot, ile o Wieniawie. „Piękny Bolek” był symbolem przedwojennych elit, w udany sposób łącząc sfery polityczne z artystycznymi. Adiutant Komendanta z czasów Legionów, dowódca 1 Pułku Szwoleżerów, a jednocześnie bliski przyjaciel skamandrytów i artystów kabaretowych. Uczestnik zakulisowych gier politycznych i bywalec słynnego stolika na półpiętrze kawiarni Ziemiańska. Najbardziej honorowy człowiek w armii i autor poważnych przekładów literatury francuskiej. Ulubieniec kobiet, bożyszcze Warszawy, mężczyzna, który zawsze przyznawał się do miłości do trzech K (kobiety, koniak, konie).

Gdyby jednak chociaż połowa opowieści o Długoszowskim była prawdą, to ułan z wyczerpania nie utrzymałby się w siodle. Nie zmienia to jednak faktu, że kondycja ulubieńca Piłsudskiego wzbudzała podziw – miał za sobą dwie wojny i sowieckie więzienie, ale niemal non stop widywano go na mocno zakrapianych imprezach. Prowadził tak bardzo rozrywkowy tryb życia, że trudno było uwierzyć, iż pełnił normalną służbę.

Długoszowski regularnie nadużywał trunków i przejawiał pod tym względem niespotykaną odporność fizyczną. Lubił alkohol, dobrze czuł się w atmosferze bankietu czy sali dansingowej. Praktycznie nie mógł się pokazać w miejscu z wyszynkiem, by nie spełnić kilku niezaplanowanych kolejek. Wielu biesiadników chciało się napić ze słynnym ułanem! Swoje dorzucała również obsługa lokalu i rząd kieliszków przed Wieniawą rósł w zastraszającym tempie.

reklama

Uważano, że to „alkohol szuka jego, a nie on alkoholu”, ale Wieniawa nie miał zwyczaju (albo nie potrafił) odmawiać. Pomiędzy palcami jednej dłoni umiał jednocześnie utrzymać trzy kieliszki wódki i kolejno je opróżnić, nie uroniwszy nawet kropli! Nic dziwnego, że – jak wspominał Józef Beck – zdarzały się „wielkie huczki o późnych godzinach wieczornych na mieście”, ale kawalerzyści zawsze uchodzili za najbardziej niesforną część armii. Antoni Słonimski zauważył jednak, że to, iż Wieniawa „wypić lubił, nie czyniło go pijakiem”, a Beck dodawał:

„Miałby mnie niewątpliwie Wieniawa za kpa, gdybym na przykład usiłował twierdzić, że wódki nie lubił, ale ta dziwna jednostronność relacji w zestawieniu z tak piękną i bogatą naturą, jaką losy obdarzyły Wieniawę, z tak doniosłymi pracami, które wykonywał, i z tak szerokim polotem artystycznym, którym promieniował – musi budzić poważne i niemiłe zastrzeżenia”.

Marian Hemar wspominał, że „w towarzystwie Wieniawy było się w polu magnetycznym jego osoby – w polu magnetycznym jego wdzięku, swady, polotu i humoru, jego niespożytej energii, jego ochoty do życia, głodu życia”. Z kolei Kornel Makuszyński dodawał, że „jak wiatr z kadzidła rozwiewa, tak on wesołym, młodzieńczym śmiechem rozpraszał wszelką brodatą dostojność”. Natomiast niemiecki dziennikarz przebywający w Warszawie nie mógł wyjść z podziwu, gdy w kawiarni wysłuchał w swoim ojczystym języku wykładu nieznajomego polskiego generała o literaturze niemieckiej. Zauważył, że u Wieniawy dominował „ten duch słowiański, tak na pozór podobny do francuskiego, lecz go znacznie przewyższający swą psychologiczną głębią”. Nie ukrywał, że coś podobnego nie byłoby możliwe w Berlinie.

Informacje o wyczynach niesfornego szwoleżera nieraz docierały do Piłsudskiego, ale Wieniawa potrafił zbyć je żartem i dowcipem sytuacyjnym. Zresztą Marszałek zawsze przejawiał ogromną słabość do dawnego adiutanta i mawiał, że ten nigdy go nie zawiódł, postępując zawsze, jak tego nakazywała sytuacja. A do tego uważał go za najbardziej honorowego człowieka w całej armii polskiej.

Inna sprawa, że nawet Piłsudskiemu nie udało się nakłonić ulubieńca do służby w dyplomacji. Komendant uważał, że człowiek o takiej inteligencji, znający biegle kilka języków (sześć nowożytnych plus łacina i greka), uroczy światowiec o artystycznych zainteresowaniach byłby idealnym kandydatem na dyplomatę. W dodatku Wieniawa dysponował fantastyczną prezencją – Marszałek powtarzał, że Długoszowski ma twarz jak „dyplomaci, wysoki kler, aktorzy kinematograficzni”. Jednak Wieniawa bronił się przed zmianą zawodu, co Piłsudskiego czasami doprowadzało do pasji. Chciał go „odciągnąć od zajmowania się tylko kawalerią i sprawami artystycznego życia Warszawy, ale nie sposób było” go do tego skłonić.

Długoszowski zdecydowanie bowiem preferował codzienne wizyty w stołecznych knajpach. Dansingi kończyły się o czwartej rano, panie odwożono do domów, a imprezę należało gdzieś kontynuować. Wieniawa odwiedzał wówczas słynny warszawski szynk U Joska na Gnojnej lub inne tego rodzaju lokale. Zajeżdżał z kompanami dorożką, powoził osobiście, a na głowę zakładał wtedy kaszkiet zabrany woźnicy. Wracał z jeszcze większym szykiem – trzema dorożkami. W pierwszej jechał on, w drugiej jego szabla, a w trzeciej rękawiczki.

reklama
Bal sylwestrowy w kasynie 1. Pułku Szwoleżerów w Warszawie, 31 grudnia 1932 roku (fot. NAC)

W 1938 roku Wieniawa został powołany na ambasadora w Rzymie. Było to już po śmierci Marszałka, gdy nie bardzo mógł się odnaleźć w nowej sytuacji politycznej w kraju. Po przybyciu do Rzymu całkowicie zrezygnował z alkoholu i doskonale sprawdził się w służbie dyplomatycznej. Podczas przyjęć w polskiej ambasadzie zachęcał gości do spożywania trunków, sam pił jednak wyłącznie herbatę.

Odnalazł się również w roli ojca i męża – wreszcie miał czas dla żony i córki. Narzucił sobie ostry reżim pracy, w planie dnia Wieniawy-Długoszowskiego nie było już miejsca na eskapady towarzyskie. Z dawnych kawaleryjskich upodobań pozostały mu wyłącznie ostrogi przy butach i codzienna, poranna jazda konna.

Jednodniowy Prezydent RP

1 września 1939 roku, natychmiast po napaści Niemiec na Polskę, Wieniawa zaproponował złożenie urzędu i zadeklarował chęć powrotu do kraju. Był żołnierzem i chciał walczyć bez względu na stopień wojskowy. Odmówiono mu jednak zgody. Pozostał nad Tybrem, gdzie u schyłku kampanii wrześniowej doczekał się zaskakującej nominacji. Internowany w Rumunii prezydent Mościcki, zgodnie z postanowieniami konstytucji kwietniowej, wyznaczył go na swojego następcę. Wieniawa był zdziwiony, ale przyjął wybór, nie spodziewając się, jaką wywoła tym burzę.

Decyzja Mościckiego wzbudziła bowiem ogromne kontrowersje wśród polskiej emigracji. Klęska wrześniowa skompromitowała sanację, stwarzając doskonałą okazję do przejęcia władzy przez opozycję. Popierali to Francuzi, którzy doskonale wiedzieli, że jeżeli najwyższe stanowiska w polskim rządzie obejmą zwolennicy Sikorskiego, to będą oni całkowicie zależni od Francji.

Gdy zatem ambasador Rzeczypospolitej w Paryżu, Juliusz Łukasiewicz, złożył oficjalną notę o desygnowaniu Długoszowskiego, usłyszał, że rząd francuski nie aprobuje tego wyboru. Złudzeń nie pozostawił również ambasador Francji w Bukareszcie, komunikując obcesowo Mościckiemu, że jego mocodawcy „nie mają zaufania do wyznaczonej osoby” i że Paryż „nie uzna jakiegokolwiek rządu powołanego przez generała Wieniawę”. Uzasadniając stanowisko, wyjaśnił, że Długoszowski jest „dawnym oficerem Piłsudskiego, którego zabawiał swoimi wyskokami i facecjami”, prowadzącym „fantazyjny sposób bycia, pod pozorem rozległej kultury skrywający tyleż nieumiarkowanego dziwactwa, co i niepomiarkowania w obyczajach”. A w ogóle to zasłynął z „niewyparzonego języka” i niechęci do Francji, co powoduje, że jego kandydatura jest „niepoważna, a nawet gorsząca”.

Ponadto Francuzów niepokoiły zażyłe kontakty Długoszowskiego z włoskim ministrem spraw zagranicznych, Galeazzem Cianem. Włochy pozostawały wprawdzie neutralne, ale były sojusznikiem Hitlera i zgłaszały pretensje terytorialne do Francji.

reklama

Mimo to dzięki staraniom Łukasiewicza przystąpiono w Paryżu do druku pierwszego numeru emigracyjnego „Monitora Polskiego”. Zawierał dekret byłego prezydenta Mościckiego o mianowaniu następcy w osobie Wieniawy. Z wydrukowaniem i rozpowszechnieniem dziennika urzędowego wiązało się automatyczne objęcie urzędu przez Długoszowskiego – w tej sytuacji francuska policja otoczyła gmach drukarni, po czym nakład został skonfiskowany.

Wieniawa sprawdził się w chwili próby. Doskonale wiedział, że w tragicznej sytuacji Polski najważniejsza jest zgoda – dobrowolnie zrezygnował więc ze stanowiska i wrócił do Rzymu. A historycy do dziś toczą spory, czy można go uznać za prezydenta RP. Ostatecznie jego nominacja została przecież ogłoszona w „Monitorze Polskim”, a chociaż nakład skonfiskowano, to jednak część egzemplarzy rozeszła się wśród emigracji.

Natomiast nikt nie ma wątpliwości, że obalenie prezydentury Długoszowskiego było zamachem stanu przeprowadzonym przez zwolenników Sikorskiego za aprobatą Francuzów.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Koper
„Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”
cena:
29,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fronda
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
352
Premiera:
11.08.2021
ISBN:
9788380795877

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”.

Ostatnie miesiące we Włoszech

Wieniawa nie był człowiekiem pamiętliwym i gdy ponownie objął obowiązki ambasadora, osobiście nadzorował przejazd żony Sikorskiego do Francji, gdyż kobieta była poszukiwana przez Niemców w okupowanej Europie. Opozycja chciała jednak utajnić przed Długoszowskim całą sprawę, obawiając się jego zemsty. Najwyraźniej poziom umysłowy i kultura osobista Bolesława były na poziomie niezrozumiałym dla jego przeciwników politycznych. Wieniawa mógł osobiście nie cierpieć Sikorskiego i jego kliki, jednak potrafił stanąć na wysokości zadania.

Wprawdzie Niemcy i Sowieci okupowali Polskę, ale ambasada w Rzymie funkcjonowała normalnie, a jej szef nie narzekał na brak zajęć. Na jego polecenie zorganizowano (i opłacono) akcję dostarczania paczek żywnościowych dla polskich jeńców przetrzymywanych w niemieckich obozach. Wieniawa prawdopodobnie zapłacił z góry za dłuższy okres, albowiem paczki dostarczano aż do 1943 roku, a więc jeszcze rok po jego śmierci. Wygląda na to, że pan ambasador wcale nie wierzył w szybkie zwycięstwo Francji i Anglii nad Niemcami.

Fotos z filmu „Ułani, ułani, chłopcy malowani”. Obok Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego widoczni Adolf Dymsza i Zula Pogorzelska (fot. NAC)

Jednocześnie zajmował się sprawą o znacznie większej wadze. Dzięki dobrym kontaktom z Cianem udało mu się zorganizować ewakuację do Francji tysięcy polskich żołnierzy internowanych na Węgrzech i w Rumunii. Z portów czarnomorskich lub adriatyckich mógł odpłynąć tylko niewielki procent żołnierzy, natomiast reszta musiała przekraczać granicę włoską. Do przerzutu wielotysięcznej grupy ludzi potrzebna była zgoda Rzymu – i Ciano zaakceptował tranzyt „polskich robotników” do Francji. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli, gdyż do Italii ciągnęły tłumy uchodźców. Ponieważ polska ambasada nie dysponowała odpowiednimi funduszami, Włosi zlecili wydawanie kredytowych biletów kolejowych. Cała akcja zakończyła się w kwietniu 1940 roku, na kilka tygodni przed atakiem Hitlera na Francję.

reklama

Mimo sukcesów odnoszonych przez ambasadora Długoszowskiego Sikorski i jego otoczenie próbowali odwołać go ze stanowiska. Spotkali się jednak z oporem Włochów, którzy zakomunikowali, że nikogo innego nie przyjmą jako przedstawiciela RP – i będzie to koniec polskiej placówki nad Tybrem. W tej sytuacji pozostawiono Wieniawę w spokoju, pilnie go jednak obserwując.

Emigracja za ocean

Przystąpienie Włoch do wojny oznaczało jednak likwidację ambasady w Rzymie. Wprawdzie Ciano proponował Wieniawie dalszy pobyt w Italii w charakterze osoby prywatnej, ale ten chciał być przydatny dla kraju. Marzył o mundurze, pragnął walczyć bez względu na funkcję. Spotkało go jednak wyjątkowe rozczarowanie. Gdy wraz z personelem ambasady przedostał się do Lizbony (Francja właśnie kapitulowała), otrzymał informację o zwolnieniu go ze służby. Przy okazji posądzono go o porzucenie placówki w Rzymie (!) i nie dostał zgody na przyjazd do Wielkiej Brytanii.

W tej sytuacji zdecydował się szukać szczęścia za oceanem, jednak konsul polski w Lizbonie zadbał o to, by Wieniawa nie dostał wizy do USA – udało mu się jednak zdobyć dokumenty uprawniające do wyjazdu na Haiti tranzytem przez Stany Zjednoczone. Wieniawa miał nadzieję, że w Nowym Jorku załatwi więcej.

Już na amerykańskiej ziemi ponowił prośbę o przyjęcie go do armii – ponownie bezskutecznie. Co gorsza, Długoszowskim kończyły się środki finansowe. Wprawdzie otrzymali zgodę na dłuższy pobyt, a następnie wizę turystyczną, ale Wieniawa nie miał pozwolenia na legalną pracę. Pisywał zatem anonimowo artykuły do polonijnej prasy, czasami też wygłaszał prelekcje na spotkaniach Polaków. Natomiast dla „Dziennika Polskiego” z Detroit wybierał artykuły do przedruku z gazet amerykańskich. Szczerze tego nie cierpiał i w tajemnicy przed otoczeniem nauczył się introligatorstwa artystycznego. O powrocie do dawnego zawodu (lekarz okulista) nie było mowy. Nie miał bowiem możliwości nostryfikacji dyplomu i nie praktykował od kilkudziesięciu lat.

„Ja tu czuję się nieco – skarżył się przebywającemu w Londynie majorowi Henrykowi Floyarowi-Rajchmanowi – jak polski groch przy amerykańskiej drodze. Poza artykułem od czasu do czasu i przemówieniem na zebraniu takim czy innym niewiele mam na razie do roboty. Z pewną troską tedy spozieram w przyszłość, choć nie tracę nadziei, że jakoś się życie ułoży. Krwawi mi serce, gdy myślę o kraju. Właściwie żal mi, że nie mogę być z Wami, znaleźć robotę przy jakimś karabinie maszynowym czy armacie przeciwlotniczej”.

reklama

Faktycznie, najtrudniejsze było dla niego pozostawanie poza wojskiem i służbą dla Polski podczas wojny. Kilka razy zwracał się pisemnie do prezydenta i Naczelnego Wodza z prośbą o wyznaczenie mu jakiegokolwiek stanowiska czy funkcji, ale mimo obietnic nic nie otrzymał.

Wieniawa był teraz zupełnie innym człowiekiem niż w Warszawie czy Rzymie. Już wcześniej deklarował, że potrafi zapomnieć o dawnych urazach i współpracować z ekipą Sikorskiego, a w sytuacji globalnego konfliktu zrozumiał, że tylko zjednoczenie wszystkich sił może przynieść efekty. Służby pod kierownictwem Sikorskiego nie uważał już za sprzeniewierzenie się pamięci Komendanta, zresztą Piłsudski w takiej chwili postąpiłby identycznie. Polska była najważniejsza, a wszelkie partyjne spory należało odłożyć.

„Dążyć do tej zgody – pisał w liście do prezydenta – i szukać jej należy wszędzie i wszelkimi siłami, rezygnując z wszelkich partyjnych, koteryjnych czy osobistych spraw i animozji, które zresztą wobec dzisiejszej rzeczywistości są jedynie upiorami przeszłości”.

Wieniawę zaczęły jednak prześladować problemy neurologiczne. Osobiście podejrzewał chorobę psychiczną spowodowaną długotrwałym nadużywaniem trunków, ale w grę wchodziło zapewne inne schorzenie. Podłoże mogło być jednak takie samo, gdyż wieloletnie picie alkoholu musiało pozostawić ślady w organizmie – szwankowało jednak ciało, a nie psychika.

Bal z okazji otwarcia Resursy Artystycznej w Teatrze Wielkim w Warszawie, 1930 rok. Obok Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego widoczni Zula Pogorzelska i Antoni Słonimski (fot. NAC)

„Myśli mam tak zmącone – pisał kilka miesięcy później – że pisać mi trudno, a myśli się łamią jak zapałki lub słoma. Nie mogę spamiętać najprostszych nazw miejscowości, nazwisk ludzi oraz prostych wypadków z mojego życia”.

Do tego dochodziła depresja spowodowana bezczynnością. Wieniawa skarżył się, że zabija go „jakaś psychiczna choroba wynikła z wszystkich przejść i poczucia, że na terenie tutejszym pracy znaleźć nie mogę i nie potrafię”. On, słynny wielbiciel życia, zaczął myśleć o samobójstwie:

„Bliski jestem obłąkania. Dlatego muszę umrzeć. Z rozpaczą myślę o moich sierotach Broni i Zuzi, wobec których najcięższą popełniam zbrodnię, lecz odejść muszę, bo zabijam ich mym stanem straszliwym, zatruwam jak trucizną powolną, a śmiertelną. Może przy Boskiej pomocy i ludzkiej żyć im będzie łatwiej niż ze mną”.

Mimo że zdarzały mu się okresy lepszej formy i nastroju, wciąż nie angażował się w życie polityczne miejscowej Polonii. Wprawdzie pokazywał się publicznie w otoczeniu piłsudczyków, ale robił to bez większego przekonania. Dla niego najważniejsza była Polska, a dobrze wiedział, że wszelkie spory tylko powiększają zamęt. Gdy do Nowego Jorku przyjechali jego dawni przyjaciele: Wacław Jędrzejewicz, Ignacy Matuszewski i Henryk Floyar-Rajchman, przekonał się, że za największych wrogów uważali Sikorskiego i jego ekipę, a nie Niemców czy Sowietów. Dawni przyjaciele nie rozumieli, że czasy się zmieniły i teraz były już inne priorytety.

reklama

„Wieniawa formalnie był z nami – potwierdzał Wacław Jędrzejewicz – lecz czynnego udziału (…) nie brał. Zapraszany na zebrania i uroczystości rocznicowe organizowane przez Polonię przemawiał raczej niechętnie. Towarzysko prawie się nie udzielał, na kieliszek wódki nie można było go namówić, żył raczej na uboczu”.

W efekcie spotkało Wieniawę to, co wielu innych – ten, który chciał doprowadzić do zgody, usłyszał zarzuty karierowiczostwa czy wręcz zdrady. Dla zwaśnionych emigrantów liczyło się tylko natychmiastowe załatwienie porachunków, co jednocześnie nie przeszkadzało żadnej ze stron w deklarowaniu wielkiej miłości do Polski.

Można było pomyśleć, że wreszcie nadeszły lepsze czasy, gdy Sikorski podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych wyraził ochotę na spotkanie z Długoszowskim. Pośrednikiem był znajomy Wieniawy i lojalny podwładny premiera, major Stefan Dobrowolski. Spotkanie odbyło się przy okazji lunchu w ambasadzie, a potem panowie przez godzinę rozmawiali w cztery oczy.

„Podczas śniadania – wspominał Dobrowolski – panowała bardzo przyjazna atmosfera, a miny obu generałów po wyjściu z salonu, gdzie odbywali swoją prywatną rozmowę, świadczyły, że nastąpiło jakieś porozumienie. Jakie – nikt z nas nie wiedział”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Koper
„Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”
cena:
29,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fronda
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
352
Premiera:
11.08.2021
ISBN:
9788380795877

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”.

Wieniawa otrzymał nominację na posła Rzeczypospolitej na Kubie (na wyspie nie było ambasady). Niektórzy po latach uważają pomysł Sikorskiego za drwinę – „ciepłą posadkę” dla dawnego adiutanta Piłsudskiego. Natomiast inni podkreślają, że podczas wojny krzyżowały się w Hawanie działania różnych wywiadów. Rolę stolicy Kuby można by porównać do ówczesnego Stambułu, Lizbony czy Genewy, a poza tym funkcja zapewniała stabilizację finansową rodzinie Długoszowskich.

Wieniawa rozpoczął przygotowania do wyjazdu – właśnie wtedy ostatni raz widział go major Dobrowolski. Wieniawa pokazał mu bilety na Kubę, sprawiał wrażenie człowieka w dobrym nastroju. Dwa dni później już nie żył.

Bolesław Wieniawa-Długoszowski popełnił samobójstwo 1 lipca 1942 roku, wyskakując z balkonu domu przy Riverside Drive w Nowym Jorku. Znaleziono przy nim list pożegnalny: „Nie czuję się w tych warunkach na siłach reprezentować Rządu, gdyż miast pożytku mógłbym zaszkodzić sprawie. Zdaję sobie sprawę, że popełniłem zbrodnię wobec żony i córki, zostawiając je na pastwę losu i obojętnych ludzi. Proszę Boga o opiekę nad nimi”.

I jeszcze dopisek ołówkiem: „Boże, zbaw Polskę” podpisany „B”. Ostatnie chwile generała widział miejscowy taksówkarz. Opisywał, że mężczyzna w piżamie bez większych wahań rzucił się z piątego piętra.

reklama
Bolesław Wieniawa-Długoszowski (fot. NAC)

Samobójstwo Długoszowskiego wzbudziło wielkie kontrowersje, gdyż mimo borykania się z problemami bytowymi i zdrowotnymi nie był on typem człowieka, który targnąłby się na własne życie. A już zupełnie nie pasowała do niego śmierć w piżamie – słynny elegant, oficer kawalerii i ambasador skoczyłby z balkonu w niedbałym stroju nocnym? Do tego list znaleziony przy zwłokach – napisany częściowo ołówkiem, a częściowo piórem. Czy samobójca pisze list pożegnalny na raty? Co właściwie wydarzyło się tego dnia – samobójstwo, wypadek czy morderstwo?

Spowiedź piłsudczyka

Zapewne nigdy tego nie ustalimy, ale niezwykle ciekawe informacje podał Marian Romeyko. Były podwładny i sympatyk Wieniawy trzy lata później rozmawiał z Floyarem-Rajchmanem (panowie dobrze się znali). Wprawdzie Romeyko nie zawsze uchodził za wiarygodnego informatora, ale jego relacja sprawia wrażenie bardzo prawdopodobnej.

Rajchman pojawił się w Stanach w 1941 roku, a wcześniej razem z Ignacym Matuszewskim zorganizował i przeprowadził słynną ewakuację polskiego złota z kraju. Niebawem za ocean wyjechali także Jędrzejewicz oraz Matuszewski – we trzech założyli opozycyjny wobec Sikorskiego Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia. Na pierwszym posiedzeniu komitetu był obecny także Wieniawa (odbyło się na kilka dni przed jego śmiercią).

Floyar-Rajchman potwierdził w rozmowie z Romeyką samobójczą śmierć Długoszowskiego („na trzeźwo”). Ale stwierdził, że „ten człowiek musiał zejść z tego świata… dobrowolnie… świadomie… po tym, co uczynił”. Albowiem zdradził Piłsudskiego i jego ideały.

„On, Wieniawa, człowiek najbliższy Komendantowi, ten jego ukochany »Bolek«, jego powiernik, zdradził swojego Wodza! Porozumiał się, pogodził się z największym wrogiem Komendanta… Może największym, jakiego kiedykolwiek miał Piłsudski. Wieniawa sam to zrozumiał, zrozumiał dobrze… Szkoda, że za późno, bo musiał zrozumieć, że za to musi zapłacić. Tak, zapłacić! Zapłacić swym życiem! Wykupić się z tej hańby!”.

Według Romeyki wyznania Floyara-Rajchmana miały charakter niemal spowiedzi, jakby major chciał zrzucić ciężar przytłaczający go od lat. I faktycznie miało go co przytłaczać. „Przyjechał [Wieniawa do USA – S.K.] prawie na ukończeniu swych oszczędności. Trudno, trzeba pracować, i to pracować fizycznie… Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie dla Wieniawy, że to go zabije przede wszystkim moralnie… Postaraliśmy się dla niego o odczyty w kołach dawnej emigracji o zabarwieniu legionowym, założonych przez Dreszera podczas jego pobytu w Ameryce”.

Podobno Długoszowski nie przypominał już beztroskiego ułana i wykłócał się o „honoraria za odczyty, o diety, o pokrycie kosztów”. Wprawdzie faktycznie nigdy tak się nie zachowywał, ale w Warszawie nie musiał zwracać uwagi na wydatki. Podobno nawet „nigdy nie wiedział, ile zarabia”, jednak mógł sobie na to pozwolić. Dochody miał wówczas niemałe, a okolicznościowe długi płacił za niego Piłsudski. Natomiast w Rzymie uposażenie ambasadora wystarczało na życie na wysokiej stopie, tym bardziej że wiele prywatnych wydatków miało charakter reprezentacyjny.

reklama

Major Dobrowolski, który w tym okresie regularnie widywał się z Wieniawą, nie potwierdził relacji Rajchmana. Według niego Bolesław nigdy nie poruszał spraw finansowych i „nie szukał w ogóle żadnych łask, nie uginał się, nie pragnął płatnych stanowisk”.

Jednak dla piłsudczyków największą zbrodnią był fakt, że Wieniawa spotkał się z Sikorskim „potajemnie, za ich plecami”, aby „prosić o posadę” i „powrócić do łask, do pieniędzy, do wygód, do dobrobytu”. Rzekomo miał wiedzieć, że w ten sposób „podpisywał co najmniej moralny wyrok śmierci na siebie samego”. Ale podobno w głowie były mu tylko pieniądze.

„Ten człowiek – kontynuował Floyar-Rajchman – gdy dopiął swego, gdy otrzymał stanowisko, począł ujawniać fantastyczną znajomość spraw pieniężnych… On, który nigdy nie wiedział, jakie pobory mu się należą, który podpisywał zawsze na ślepo listę płacy, z chwilą gdy został wyznaczony na Kubę, począł robić intendenckie wprost obliczenia! Żądał pieniędzy na wszystko, wszystko, co podpadało pod jakiekolwiek przepisy, kilkumiesięczny awans na pobory, na kupno samochodu i na przejazd całej rodziny i służby, i mebli, i Bóg wie czego. Dopilnował, by wszystko zostało mu wypłacone na rękę”.

Henryk Floyar-Rajchman (fot. NAC)

A może było to zachowanie człowieka, który się zabezpiecza albo pragnie zadbać o przyszłość finansową swojej rodziny? Być może faktycznie nie miał wątpliwości co do swojego losu, albowiem „rozumiał, że musi, musi ponieść konsekwencje”. Rajchman odniósł zresztą wrażenie, że Długoszowski „był na to przygotowany”.

„(…) był zanadto szlachetnym człowiekiem, by nie zrozumieć, że z taką plamą żyć dalej nie może…, że nie będzie mógł spojrzeć w twarz swym przyjaciołom, którzy przez tyle lat bezgranicznie mu ufali i w niego wierzyli”.

Rajchman pokazał Romeyce fotokopię dwóch stron listu Wieniawy i ten bez problemu zidentyfikował pismo Długoszowskiego. Bez wątpienia słynny ułan żegnał się z życiem,

była to decyzja stanowcza i nieodwołalna. Ale największe wrażenie zrobił na nim dopisek skierowany bezpośrednio do Rajchmana:

„(…) wiem, jak potrafisz być okrutnym! Błagam Cię, nie mścij się po mojej śmierci na Bronce i Zuzi”.

Romeyko ogłosił swoje rewelacje pod koniec lat 50. XX wieku, kilka lat po śmierci Floyara-Rajchmana i Matuszewskiego. Spotkał się wówczas z ostrą polemiką Wacława Jędrzejewicza, który zarzucał mu konfabulację i przeinaczanie faktów. Romeyko – oczywiście – replikował, ale prawdy zapewne nigdy się już nie dowiemy.

Bronisława Długoszowska, znając stan psychiczny męża, ukryła przed nim pistolet. Zresztą nie miała wątpliwości, co popchnęło jej męża do tak desperackiej decyzji:

reklama

„Był w bardzo złej formie nerwowej – zwierzała się siostrzenicy Wieniawy – bardzo ciężko znosił wszystkie wiadomości z Polski, był bardzo osamotniony, nie chciał życia, (…) chciał zginąć »na polu chwały«. (…) Mówił, że taktyka, którą oni obrali – Rajchman i Matuszewski – jest niesłychanie prymitywna. Ci ludzie nigdy nie darowali mu jego istotnej wyższości, bezinteresowności i tego, że nie pozwolił używać swojej osoby biernie

do wygrywania jednej osoby politycznej przeciw innej w związku ze źle pomyślaną robotą polityczną. Bolek nigdy nie znosił bezczynności – był chory – marzył o śmierci”.

Według niepotwierdzonej, ale dość prawdopodobnej relacji 30 czerwca Wieniawę odwiedziła wspomniana trójka piłsudczyków. Odbyli z nim „długą i burzliwą rozmowę”, zarzucając mu zdradę Komendanta. Nie zwracali uwagi, że wierność zmarłemu wodzowi miała podczas wojny znacznie mniejsze znaczenie niż obowiązek służby ojczyźnie. Być może właśnie po ich wyjściu Długoszowski napisał list do Rajchmana, prosząc o względy dla żony i córki. Niewykluczone też, że rano pojawił się jeszcze Matuszewski i dopilnował, by Wieniawa popełnił samobójstwo.

W takim wypadku musiał być obecny przy rozmowie telefonicznej z ambasadorem Sylwinem Strakaczem w sprawie samochodu dla placówki w Hawanie. Być może nawet ponaglał Długoszowskiego do samobójczego skoku (wiedząc, że jego rewolwer wcześniej schowała żona). To wyjaśniałoby, dlaczego były ambasador miał na sobie piżamę – po prostu nie pozwolono mu się przebrać. Zapewne wówczas dokończył też ołówkiem wcześniej przygotowany list pożegnalny. Według relacji przypadkowego taksówkarza Długoszowski wyszedł na taras pięciopiętrowej kamienicy, w której wynajmował mieszkanie, ukląkł na chwilę, jakby się modlił, po czym skoczył.

Nie wiadomo, jakich argumentów użyli trzej piłsudczycy wobec Wieniawy dzień wcześniej podczas swoistego sądu kapturowego. Czy tylko wywarli presję psychiczną na chorego i zmęczonego człowieka? Czy też padły groźniejsze argumenty? Może to sugerować dopisek Wieniawy o żonie i córce. Cała czwórka zabrała jednak tę tajemnicę do grobu.

Bolesław Wieniawa-Długoszowski (fot. NAC)

Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego pochowano w Nowym Jorku, a w 1990 roku jego szczątki uroczyście przeniesiono na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Trzy lata później na Powązki Wojskowe trafiło ciało Jędrzejewicza, który przeżył równe 100 lat (!) i doczekał upadku komunizmu w Polsce. Natomiast w grudniu 2016 roku do kraju powróciły prochy Matuszewskiego i Floyara-Rajchmana. Podczas oficjalnego pogrzebu podnoszono zasługi zmarłych, zwłaszcza ocalenie polskiego złota we wrześniu 1939 roku. Podkreślano też ich patriotyzm, wierność ideałom Piłsudskiego i bezwzględnie wrogi stosunek do komunizmu. Nikt jednak nie wspomniał, że razem z Jędrzejewiczem mieli na sumieniu także zaszczucie pierwszego ułana Rzeczypospolitej…

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Sławomira Kopra „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków” bezpośrednio pod tym linkiem!

Sławomir Koper
„Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”
cena:
29,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fronda
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
352
Premiera:
11.08.2021
ISBN:
9788380795877
reklama
Komentarze
o autorze
Sławomir Koper
(ur. 1963), historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Autor m. in.: Tajemnic i sensacji świata antycznego, Miłości, seksu i polityki w starożytnej Grecji i Rzymie, Śladami pierwszych Piastów, Wędrówek po Polsce piastowskiej, Spaceru po Lwowie, Życia prywatnego elit II Rzeczypospolitej. Aktualnie specjalizuje się w okresie międzywojennym dziejów Polski i historii polskiej obyczajowości XIX stulecia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone