Wojny polsko-szwedzkie: Rok 1635 – dobra okazja do pobicia Szwedów
Zobacz też: Wojny polsko-szwedzkie: koncerz kontra rapier
„Zadkiem wszystkiego świata” nazwał Szwecję książę Jerzy Zbaraski, jednak w czasie wojny pruskiej lat 1626–1629 ten słabo zaludniony, biedny i nieliczący się na arenie międzynarodowej kraj upokorzył politycznie oraz militarnie jedno z głównych mocarstw europejskich, jakim była wówczas Rzeczpospolita. Wcześniej natomiast, w 1622 roku, odebrał jej na mocy rozejmu mitawskiego Inflanty wraz z Rygą.
Podpisując sześcioletni rozejm altmarski kończący wojnę o ujście Wisły, Polska godziła się na obsadzenie przez Szwedów ważniejszych miast pruskich oraz pobieranie przez nich cła z portów bałtyckich Rzeczypospolitej. W ciągu kilku lat przyniosły one Szwedom 11 mln zł, które przyczyniły się w dużej mierze do finansowania ich poczynań wojskowych na terenie Rzeszy podczas wojny trzydziestoletniej. Zadawały one również poważne straty polskiemu handlowi wiślanemu oraz morskiemu.
Tło polityczne. Sytuacja zewnętrzna Rzeczypospolitej
Po śmierci Zygmunta III Rzeczpospolita stanęła przed kilkoma problemami. Pierwszym z nich była wojna z Moskwą, która rozpoczęła oblężenie Smoleńska. Kolejnymi były relacje z Turcją, Tatarami oraz Szwecją.
Szlachta zgodnie obrała na tron królewicza Władysława Zygmunta Wazę. Nowy monarcha energicznie przystąpił do reformowania armii, wprowadzając szereg innowacji. Stworzono tzw. autorament cudzoziemski, czyli piechotę, rajtarię oraz dragonię formowaną na wzór zachodni. Regimenty piechoty miały składać się z polskich rekrutów i cudzoziemskich oficerów zorganizowanych w kompanie. Przystąpiono również powoli do unowocześniania artylerii. Nowość stanowił fakt, że na wojnę smoleńską ruszyła armia koronna, w której 60% stanowiła nie jazda, lecz piechota. Wojska te odniosły sukces zwieńczony pokojem polanowskim podpisanym w 1634 roku.
Następnie przystąpiono do obrony Podola przed najazdem Mehmeda Abazego, tureckiego paszy Sylistrii. Regimenty piechoty spod Smoleńska ściągnięto pod Kamieniec Podolski, siłom koronnym przyszły również z pomocą prywatne poczty magnatów. Wojska Abazego paszy pobito, a udana demonstracja zbrojna zniechęciła sułtana do interwencji po stronie swojego lennika i dawne układy między Rzeczpospolitą a Imperium Osmańskim zostały potwierdzone.
Polska odniosła zatem w krótkim czasie dwa poważne sukcesy, zbliżał się jednak nieuchronnie termin wygaśnięcia rozejmu altmarskiego. Polscy komisarze już od końca 1634 roku prowadzili pertraktacje rozejmowe ze Szwedami, ale ze względu na nieustępliwość negocjujących nie przyniosły one żadnego rozstrzygnięcia. W związku z tym wydawało się, że wojna jest nieunikniona i w początku następnego roku sejm przyjął ustawę Poparcie wojny ze Szwedami . Przewidywała ona utworzenie komputu wojsk koronnych wynoszącego 22 770 stawek żołdu oraz uchwalała odpowiednie pobory, które w Koronie miały dać w sumie 3,8 mln zł dochodu. Wielkie Księstwo Litewskie miało wystawić armię liczącą 7,5 tys. porcji oraz zapłacić podatki w wysokości 1,6 mln zł. Pieniądze te miały wystarczyć na roczny żołd dla całej armii.
Przygotowania Rzeczypospolitej do wojny ze Szwecją na morzu opisał przed laty nieoceniony historyk Władysław Czapliński, natomiast analogiczne poczynania na lądzie nie doczekały się odpowiedniego opracowania. Litewskie działania w tym zakresie zostały omówione w krótkim artykule Andrzeja Rachuby.
Rok 1635 stanowi ciekawy epizod z dziejów Rzeczypospolitej. Wydawało się, że dzięki zaangażowaniu Szwedów w wojnę w Rzeszy uda się ich pokonać – wyprzeć z Prus oraz odebrać Inflanty. Władysław IV liczył natomiast na odzyskanie dziedzicznego tronu w Sztokholmie, czemu sprzyjała śmierć Gustawa II Adolfa w bitwie pod Lützen (1632) oraz przejęcie tronu przez jego małoletnią córkę, Krystynę. Komplikowało to położenie kraju kierowanego przez kanclerza Axela Oxenstiernę. Szwedom zależało na utrzymaniu stanu posiadania zarówno w Prusach, jak i w Inflantach, jednak zaangażowanie polityczno-wojskowe na terenie Cesarstwa stanowiło w ich polityce element bardziej istotny niż porty pruskie. Szwedzi nie chcieli zatem wojny z Rzeczpospolitą i sądzili, że uda im się wytargować korzystny traktat dzięki samym pertraktacjom. W związku z tym kanclerz Oxenstierna nakazał wzmocnić załogi szwedzkie w kontrolowanych miastach i zamkach, aby zniechęcić Polskę i Litwę do podjęcia ofensywy.
W połowie omawianego roku przybyli do Korony liczni posłowie zagraniczni, którzy mieli brać udział w rokowaniach prowadzonych w ramach komisji polsko-szwedzkiej. Wśród nich byli wysłannicy z Francji, Anglii, Niderlandów oraz Brandenburgii. Pojawili się także emisariusze cesarza, którzy udali się na sejm do Warszawy jeszcze w pierwszej połowie roku. Nie mogli uczestniczyć w negocjacjach, ponieważ cesarz był bezpośrednio zainteresowany wybuchem wojny, która według jego rachunków miała odciążyć Rzeszę od wojsk Szwedzkich kosztem Polski. Również Hiszpania wyprawiła swoich dyplomatów, jednak pojawili się oni nad Wisłą już po podpisaniu rozejmu, ich polityka była zaś zbliżona do cesarskiej. Pozostałe państwa interesował pokój korzystny dla ich interesów handlowych lub politycznych. Francja sprzymierzona była ze Szwecją przeciwko Habsburgom, Niderlandy zaś obawiały się strat w handlu bałtyckim. Elektor brandenburski chciał przede wszystkim zachować swój stan posiadania. Francja przedstawiła królowi polskiemu propozycję sojuszu polityczno-wojskowego przeciwko Habsburgom, w ramach którego armia koronna miała uderzyć na Śląsk. W koncepcji francuskiej sojusz z Rzeczpospolitą miał zająć miejsce sojuszu francusko-szwedzkiego. Cesarz znał te plany i nie mógł pozwolić na taki alians, tym bardziej liczył więc na wybuch wojny Polski ze Szwecją.
Polecamy e-book „Czy Zygmunt III Waza zasłużył na niesławę?”
Powyższe zabiegi świadczą o tym, że Rzeczpospolita odgrywała istotną rolę w polityce europejskiej. Sądzę, że z punktu widzenia Europy Zachodniej państwo polsko-litewskie odgrywało w Europie Środkowo-Wschodniej pierwszoplanową rolę, a jego relacje ze Szwecją miały wpływ na poczynania wszystkich głównych mocarstw europejskich. Jak uważam, konflikt ów można postrzegać (podobnie jak walki z Moskwą) jako fragment rozgrywek toczonych w ramach wojny trzydziestoletniej. Należy jednak podkreślić, iż Rzeczpospolita nie uczestniczyła zbrojnie w walkach na terenie Cesarstwa, choć wywierała mimo to realny wpływ na kształt polityki innych państw.
Pertraktacje prowadzone w roku 1635 oraz tło polityczne konfliktu polsko-szwedzkiego doczekały się w polskiej historiografii obszernego opisu. Z punktu widzenia historii wojskowości szczególnie ważne okazało się poselstwo francuskie, które sporządziło listę wojsk koronnych oraz szkic przedstawiający szyk armii polskiej.
Dzięki zwycięstwu w wojnie z Moskwą oraz odparciu Abazego paszy, Rzeczpospolita miała niezagrożone granice. W Chanacie Krymskim trwała wówczas wojna domowa, która również przyniosła Polsce pewną ulgę. Oznaczało to, że w roku 1635 całą uwagę można była skupić na jednym wrogu: Szwecji.
Przygotowania do wojny
Przygotowania do wojny ze Szwecją ruszyły już z końcem 1634 roku. Władysław IV zlecił wówczas swojemu inżynierowi Fryderykowi Getkantowi sporządzenie planów najważniejszych miast na drodze przemarszu armii. Znalazły się wśród nich: Tczew, Grudziądz, Malbork, Nowe, Cypel Mątkowski, Królewiec oraz mapa Zatoki Gdańskiej. Getkant zaznaczył na szkicach również wrażliwe fragmenty murów obronnych oraz miejsca, z których można było prowadzić skuteczny ogień artyleryjski.
Plan pochodu armii polskiej przedstawiono podczas rady wojennej zwołanej pod koniec tego samego roku. Dyskurs o zniesieniu Szwedów w Prusiech został wygłoszony najprawdopodobniej przez hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego. Uwzględnił on wszystkie czynniki istotne w czasie prowadzenia działań wojennych w Prusach Królewskich oraz Książęcych, zatem przede wszystkim ich specyficzny charakter geograficzny. Obszar ten wyróżniał się na tle terytorium Rzeczypospolitej. Cechowała go mnogość zbiorników wodnych, liczne lasy i tereny podmokłe oraz wysoki stopień urbanizacji. W prowincjach pruskich znajdowały się liczne miasta, w tym także te duże, jak Gdańsk, Toruń, Elbląg i Królewiec. Posiadały one silne, nowoczesne fortyfikacje.
Mając to na uwadze, hetman nie brał pod uwagę możliwości doprowadzenia do walnej bitwy, przewidując, że Szwedzi za wszelką ceną chcieliby tego uniknąć, wykorzystując sprzyjające ukształtowanie terenu.
Według rozporządzeń głównodowodzącego armią szwedzką generała Jacoba de la Gardie, Szwedzi mieli bronić się w oparciu o szereg ufortyfikowanych miast, a więc prowadząc walkę długą, uporczywą i najtrudniejszą dla strony polskiej. Szwedzi obawiali się starcia z armią koronną w otwartej bitwie, ponieważ zdawali sobie sprawę, że ma wysokie morale, jest doświadczona po dwóch zwycięskich kampaniach, dobrze wyszkolona i uzbrojona oraz opłacona. Dodatkowo przewyższała liczebnie wojska szwedzkie, dysponując przy tym wyraźną przewagą w jeździe.
Plan zakładał koncentrację czterech armii wzdłuż granic Prus Książęcych celem jak najszybszego opanowania twierdz pozostających w rękach elektora brandenburskiego (przede wszystkim Królewca), a także tych kontrolowanych przez Szwedów (Iława i Elbląg). Armia koronna miała też umocnić własne punkty oporu. Wspominane były: Nowe, Gniew, Tczew i przejście pomiędzy Głową Gdańską a Gdańskiem – chodziło tu niewątpliwie o linię dolnej Wisły. Dodatkowo należało stworzyć flotę, która osłoniłaby działania wojsk koronnych od strony morza, zapobiegając przybyciu ewentualnych posiłków ze Szwecji.
Przyszła wojna miała być walką o teren. Armia koronna musiała ubiec przeciwnika i zająć jak największą połać Prus Książęcych, by z jednej strony opanować ważne punkty strategiczne, z drugiej zaś odciąć zablokowanych w Piławie i Elblągu Szwedów od terenów stanowiących ich zaplecze zaopatrzeniowe. Dopiero potem można by urządzić wyprawę zamorską w celu przeniesienia działań „[in visceribus Sueciae]”. Polskie dowództwo zdawało sobie sprawę, że w razie dużych strat w ludziach Szwedzi byliby zmuszeni do przeprowadzenia operacji przerzucenia części swoich wojsk z Rzeszy do Prus i Inflant. Byłoby to dla nich o tyle łatwiejsze, że posiadali silną flotę złożoną z 90 okrętów. Władysław IV przewidywał, że w razie wojny liczba polskich jednostek morskich wzrośnie z 12 planowanych przed wygaśnięciem rozejmu do 24. Wydaje się, że takie siły, wspomagane przez nadmorskie twierdze Puck, Władysławowo i Kazimierzowo oraz Gdańsk i jego „Głowę”, mogłyby zabezpieczyć zatokę Pucką i Gdańską przed ewentualnym desantem.
Polecamy e-book Jakuba Jędrzejskiego – „Hetmani i dowódcy I Rzeczpospolitej”
W sprzedaży dostępne są również druga i trzecia część tego e-booka. Zachęcamy do zakupu!
Rozważania na temat przeniesienia wojny na terytorium Szwecji, o czym pisał Koniecpolski, były czysto teoretyczne. Można jednak zadać pytanie, jak mogłoby to wyglądać? Gdyby udało się zaatakować samą Szwecję, Władysław IV rzeczywiście mógłby liczyć jeśli nie na odzyskanie tronu, to chociaż na solidną rekompensatę. Jednakże taka operacja wymagałaby ogromnych nakładów finansowych, przez co król musiałby uzyskać zgodę stanów, tj. senatu i szlachty. Ta z kolei nie widziała potrzeby przenoszenia działań zbrojnych za morze, o czym informowała nie tylko na sejmikach przedsejmowych, ale przede wszystkim w ustawie o wojnie ze Szwedami. Sądzono, że pretensje króla uda się zaspokoić dzięki traktatom. Poza tym, gdyby Władysław IV odniósł szybkie zwycięstwo w Prusach i Inflantach, szlachta bałaby się, że król, atakując samą Szwecję, zbytnio wzmocni swoją pozycję.
Plan hetmana nie mówił nic konkretnego o wojnie na terytorium wroga, można jednak sądzić, że droga do tego wiodłaby przez Inflanty – gdzie po wyparciu Szwedów można by było uderzyć dalej na Estonię i poruszać się w głąb Finlandii – lub poprzez desant morski. Rzeczpospolita miała flotę zdecydowanie zbyt słabą, aby mierzyć się ze szwedzką, w związku z czym, prowadząc akcję dyplomatyczną w Europie, Władysław IV pytał Anglię i Hiszpanię, czy kraje te nie udzieliłyby Polsce pomocy, wysyłając swoje okręty. Anglia, choć przychylna Rzeczypospolitej, nie mogła się na to zgodzić, gdyż była zainteresowana osłabieniem cesarza, nie zaś Szwecji, która z nim walczyła. Hiszpania natomiast była daleko. Olivares, czyli pierwszy minister Filipa IV, proponował inwazję na Szwecję już Zygmuntowi III, jednak skończyło się wówczas tylko na słowach. W 1635 roku, po przyłączeniu się Francji do wojny przeciwko Habsburgom, Hiszpan opracował natomiast plan inwazji nie na Szwecję lecz na Francję. Poselstwo hiszpańskie dotarło do Polski dopiero w drugiej połowie września, już po podpisaniu rozejmu w Sztumskiej Wsi. Nie można było zatem rozmawiać o pomocy hiszpańskiej, chociaż w 1637 roku Władysław IV próbował jeszcze sprowokować wojnę ze Szwecją i rozmawiał dalej z Madrytem. Jak podkreśliłem jednak wcześniej, król nie mógł prowadzić wojny bez zgody szlachty i powyższe rozważania to tylko gdybanie.
Warto podkreślić, że sam fakt, iż plany zakładające tak duże operacje wojskowe powstały w ówczesnej Europie, jest dość wyjątkowy. Władysław IV chciał wciągnąć w wojnę przeciwko Szwecji również Moskwę, jednak ta odmówiła. Jak pisał król do kasztelana kamienieckiego Macieja Piaseczyńskiego: „żądamy Waszej Uprzejmości, podczas poselstwa swego, uczyniwszy sobie okazję o którą nie trudno będzie, sam z siebie i narodem tym i Panem ich traktował, aby i on pod tenże czas wojnę przeciwko Szwedom z tej tam strony podniósł”.
Ogólnie plan hetmana wydawał się skuteczny, jednak król polski zmienił go i w połowie 1635 roku postanowił skierować armię na Pomorze, przeprawiając ją na prawy brzeg Wisły. Dokładne decyzje Władysława IV nie są znane, wiemy tylko, że wojsko nadciągnęło do obozu w lipcu, zaś on sam oczekiwał w Toruniu. Jak się wydaje, stały za tym dwa powody. Armia miała znajdować się w pobliżu miejsca rokowań, co znaczy, że chciano wywrzeć presję na komisarzach szwedzkich, prezentując im świetne wojska. Dodatkowo żołnierzy koncentrowano w jednym miejscu, co w razie rozpoczęcia działań wojennych miało znaczenie strategiczne. W razie wybuchu wojny skoncentrowana armia miała ruszyć na Malbork, a następnie, rozdzielając się, na Elbląg, Królewiec oraz Gdańsk. Takie działania zalecał hetman Koniecpolski dla czwartej grupy armii polskiej w swoim dyskursie wojennym. Obroną Prus Książęcych przed Szwedami dowodziłby w tym czasie Wolf von Kreytzen, pułkownik i starosta tylżycki.
Armia litewska dowodzona przez hetmana wielkiego litewskiego Krzysztofa Radziwiłła miała za zadanie uderzyć od południa na Inflanty i zająć liczne zamki. Radziwiłł już wiele lat wcześniej opracował plan działania wojsk litewskich na tym obszarze i przedstawił go w Dyskursie o podniesieniu wojny Inflanckiej . Przewidywał, że optymalna armia powinna składać się z 11 tys. żołnierzy z przewagą piechoty, a także licznej artylerii. Wiele z jego postulatów udało się zrealizować.
Armie
Porównując wojska polsko-litewskie oraz szwedzkie, dochodzi się do ciekawych wniosków. Kwestia liczebność tych pierwszych była już poruszana w polskiej historiografii, jednak nie dotarłem do polskiego opracowania, które by chociaż wspominało o siłach szwedzkich. Zacznijmy jednak od armii koronnej. Jej stan został ustalony przez sejm na 22 770 stawek żołdu, czyli po odliczeniu ślepych porcji około 20 tys. żołnierzy. Dodatkowo zaciągnięto 1,5 tys. Kozaków zaporoskich, którzy wraz ze swymi czajkami mieli operować na Zalewie Wiślanym. W skład tych wojsk wchodziło:
30 chorągwi husarii, 25 chorągwi jazdy kozackiej, 8 regimentów rajtarii, 8 kompani dragonii, 16 regimentów piechoty typu zachodniego, 8 jednostek piechoty typu polskiego, i 1500 ludzi piechoty zaporoskiej. Łącznie po odliczeniu ślepych porcji i dodaniu Kozaków ponad 22 000 ludzi.
Oprócz tego do Prus poszły liczne poczty magnackie, których liczebność jest trudna do ustalenia. Armia litewska liczyła po odjęciu ślepych porcji 7 tys. żołnierzy. Złożyło się na nią: 1 250 husarii, 1 020 jazdy kozackiej, 1 180 rajtarii, 2 800 piechoty typu niemieckiego, 720 dragonii oraz 600 żołnierzy piechoty typu polskiego i 500 Kozaków zaporoskich. Łącznie zatem armia polsko-litewska liczyła 29 tys. żołnierzy, dodatkowo sejm zezwolił królowi na zwołanie w razie potrzeby pospolitego ruszenia.
Polecamy e-book Marka Groszkowskiego „Batoh 1652 – Wiedeń 1683. Od kompromitacji do wiktorii”
W wojskach koronnych stosunek poszczególnych formacji względem siebie wyniósł:
- Jazdy wobec piechoty: 41% do 59%; odpowiednio 9 225 do 13 000
- Dragonii wobec reszty piechoty: 11,5% do 88,5%; odpowiednio 1 500 do 11 600.
- Husarii wobec pozostałych rodzajów jazdy: 35,7% do 64,3%; odpowiednio 3 294 do 5 931.
Analogicznych stosunków w armii litewskiej nie podaję, ponieważ zostały opracowane. Analiza Komputu wojska JKM do Prus przyniosła następujące wnioski:
- Liczebność gwardii królewskiej była bardzo zbliżona do tej z wyprawy smoleńskiej i wynosiła 2 tys. porcji pod dowództwem pułkownika Maidela.
- Liczebność regimentów piechoty autoramentu cudzoziemskiego zmniejszono do przeciętnie 600 stawek żołdu. Nie wiem, z ilu kompanii się składały, ale prawdopodobnie z czterech, zatem (nie licząc ślepych porcji) znajdowało się w nich 110-130 żołnierzy, co odpowiadałoby sile kompanii szwedzkich. Regimenty te zostały zorganizowane jako jednostki stanowiące samodzielne związki taktyczne. Większość z nich to regimenty stare, znane z poprzednich dwóch kampanii, pod komendą: J. Maidela, E. Arciszewskiego, R. Rosena, H. Danhoffa, J. Butlera, J. Weyhera, G. Platera, Z. Radziwiłła, T. Zamoyskiego, J. Niemirycza, Kreutza i T. Duplessisa. Dowództwo nad piechotą autoramentu cudzoziemskiego objął doświadczony pułkownik Weyher.
- Armia koronna dysponowała również 2 tys. piechoty typu polskiego. Władysław IV zmienił jednak jej przeznaczenie. Jak pisał w liście przepowiednim, każdy wybraniec winien mieć: „szablę, siekierkę i rydel, dwa z nich motykę jedną. A każdy dziesiątek ma mieć taczek dwoje, piłę, świdry dwa i dłuta dwa”. Pozbawiając piechotę muszkietów, sprowadzono jej rolę do prowadzenia prac ziemnych. Oznaczało to, że tylko niecałe kilka tysięcy piechoty dysponowało siłą ognia (reszta to pikinierzy). Z drugiej jednak strony, piechota polska mogła być wykorzystana do działań oblężniczych. Naprawiano zatem niedociągnięcia z poprzedniej wojny ze Szwedami. Na piechotę typu polskiego składały się przede wszystkim roty przyboczne hetmana wielkiego oraz polnego koronnego, a także roty starszych oficerów.
- W porównaniu do kampanii smoleńskiej znacznie zmniejszono ilość dragonii: z 2250 do 1500 stawek. Mogło to wynikać ze strat poniesionych w koniach.
- Do wojsk koronnych należy również dodać 1 500 Kozaków. „Król ściągnął Kozaków na tę wojnę. Z siedzib w Zaporożu sprowadzono ich 1 500, ustanawiając zwierzchnikiem Wołka, człowieka przezornego, starannego i surowego”.
Dysponujemy kilkoma źródłami, na podstawie których możemy zweryfikować wielkość armii koronnej. Przede wszystkim jest to rękopis z Biblioteki Kórnickiej, czyli Komput wojska JKM do Prus, a także rękopis Wojsko na wojnę ze Szwedami znajdujący się w Bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego oraz relacje naocznych świadków. Również historyk Wł. Czapliński pisał o liczebności sił polskich, oceniając ją na 25 tys. żołnierzy.
Wykaz wrocławski był już wcześniej publikowany przez historyka Jana Wimmera. Mówi on o 23 570 stawkach żołdu. Po analizach doszedłem do wniosku, że został on sporządzony po paradzie wojska polskiego pod Sztumem z sierpnia 1635 roku i stąd wynikają różnice między nim, a rękopisem kórnickim. Są one jednak niewielkie i dotyczą jedynie rajtarii oraz dragonii.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Pozostałe źródła pochodzą od bezpośrednich świadków. Poseł francuski hrabia d’Avoux sporządził cenną listę polskich jednostek obecnych na paradzie, jaka odbyła się pod Czerwonym Dworem 15 września, czyli trzy dni po podpisaniu rozejmu. Liczy ona 73 pozycje, jednak nie podaje liczby koni w chorągwiach. Dane z tego źródła nie pokrywają się z komputem – występują między nimi liczne rozbieżności w nazwiskach dowódców, pomylone są także niektóre formacje. Regimenty piechoty liczą po aż 1 tys. żołnierzy, chociaż największe z nich miały w rzeczywistości po 600 ludzi. Trudno powiedzieć skąd wynikają błędy. Być może na potrzeby przeglądu jednostki zostały połączone, aby lepiej się prezentowały. Francuz sporządził listę wojsk polskich na potrzeby swojego państwa, aby później spróbować zaciągnąć je na francuską służbę.
Oprócz tego powstał rysunek przedstawiający armię koronną. Jest to rzadki przypadek, w którym oprócz źródła pisanego dysponujemy również obrazem. Widoczny jest na nim szyk paradny, jednak wykazuje on cechy bojowego. Armia została podzielona na trzy rzuty, z jazdą po bokach oraz piechotą w centrum. Pierwszą linię należy uznać za przednią, drugą za walną a trzecią za rezerwę. Największa ilość piechoty z dragonią znajdowała się w linii przedniej, zaś kawalerii w rezerwie. W razie bitwy takie ustawienie wojsk miało zapewnić związanie przeciwnika walką w centrum i oskrzydlenie go. Podobne ustawienie zastosowano w czasie bitwy pod Beresteczkiem w 1651 roku.
Szyk z 1635 roku charakteryzował się dużą odpornością. Ustawienie regimentów rajtarii na przemian z piechotą oraz dragonią miało jej zapewnić osłonę w razie ataku nieprzyjacielskiej kawalerii. Masy chorągwi autoramentu narodowego stanowiły siłę przełamującą oraz manewrującą. Szkic ten stanowi najlepszy dowód na to, że ówczesna polska sztuka wojenna opierała się na syntezie zachodniej oraz wschodniej sztuki wojennej, stanowiąc kompromisowe i najlepsze rozwiązanie dla wojsk Rzeczypospolitej
Jak się okazało, liczebność sił biorących udział w tej paradzie była mniejsza od znanej z komputu. Co stało się zatem z resztą armii? Jak można przypuszczać, pozostała ona w obozie, chroniąc go przed rabunkiem. Jak się wydaje, znajdowała się tam również nieprezentowana na przeglądzie artyleria, co, jak sądzę, wynikało z faktu, że armaty były przestarzałe i polski monarcha nie miał się czym chwalić.
Nie jest to jedyny rysunek z tego okresu. Inny znajduje się w pracy polskiego inżyniera Józefa Naronowicza-Narońskiego, który napisał w okresie potopu książkę o inżynierii budowlanej. Zamieścił tam szkic przedstawiający szyk armii polskiej z innej parady, która odbyła się miesiąc przed tą opisywaną wyżej. Ustawienie wojska jest w tym przypadku takie samo, jednak jego liczebność jest większa; widoczne są też inne jednostki. Wszystko wskazuje na to, że autor sam sporządził ten szkic. Najprawdopodobniej jako protegowany Radziwiłłów przybył do obozu wojsk koronnych z hetmanem litewskim. To właśnie ten rysunek, wraz ze spisem formacji wojskowych, widnieje jako komput wojsk koronnych w Bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego.
Analizy prowadzą do wniosku, że polska armia podzielona została na dwa obozy. Jeden znajdował się pod Czerwonym Dworem w okolicach Kwidzyna pod dowództwem hetmana. Drugi natomiast, pod dowództwem króla, stanowił odwód na wypadek wojny i znajdował się w pobliżu Sztumu.
O liczebności armii polskiej wspominał także sekretarz posła francuskiego Charl Ogier, autor Dziennika podróży do Polski w latach 1635–1636 . Potwierdza on fakt odbycia się obydwu parad. Wspominając wrześniową, zanotował, że szwedzki feldmarszałek Herman Wrangel „oceniał to całe wojsko na 20 000 ludzi”. Ogier pisał również o wojskach prywatnych. Informował, że wojewoda ruski Stanisław Lubomirski wystawił 3 tys. żołnierzy, wojewoda bełski Rafał Leszczyński miał mieć 2 tys. piechoty, natomiast Jeremi Wiśniowiecki miał według swego biografa zabrać na Pomorze kilka, może nawet 8 tys. żołnierzy. W przypadku Lubomirskiego podana liczba wydaje się prawdziwa, ponieważ wojewoda ruski był ówcześnie najbogatszym magnatem Rzeczypospolitej i było go stać na jednorazowe zaciągnięcie takiej liczby wojska. Jeśli idzie o Leszczyńskiego, to sądzę, że Francuz liczbę zawyżył, natomiast informacja o wojskach Wiśniowieckiego wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Chorągwi magnackich nie ma w kompucie. Ile ich było w rzeczywiści? Nie sposób na to pytanie dokładnie odpowiedzieć, można jednak ostrożnie szacować ich liczebność na kilka tysięcy żołnierzy.
Polecamy e-book Sebastiana Adamkiewicza „Zrozumieć Polskę szlachecką”
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Szwedzi także poczynili odpowiednie przygotowania do wojny z Rzeczpospolitą. Zgromadzili w Prusach przeszło 16 tys. żołnierzy, zaś w Inflantach 7 tys. Według źródeł szwedzkich armia ta liczyła nie prawie 24 tys., jak podałem wyżej, lecz prawie 30 tys. żołnierzy. Wynikało to z faktu, że stany etatowe jednostek były niepełne W rzeczywistości kompanie liczyły niewiele ponad 100 żołnierzy (szacunkowo około 110), zarówno w jeździe, jak i piechocie. W obu przypadkach armia ta składała się aż w trzech czwartych z piechoty. Zaważyła na tym strategia, jaką przyjęli Szwedzi, która polegać miała na obronie w miastach. Główne garnizony znajdowały się w Malborku, Piławie, Elblągu, Rydze, Dorpacie i Parnawie oraz kilku mniejszych miastach. W Prusach Szwedzi dysponowali 71 działami, w tym aż 49 regimentowymi. Armie polowe, które mogli wystawić Szwedzi, były stosunkowo niewielkie, liczyłyby zaledwie połowę tego, czym dysponowali. Oznacza to, że nie mogli pozwolić sobie na walną bitwę w polu, gdyż nie mieli praktycznie żadnych szans na wyjście z niej zwycięsko.
Część armii stanowiły siły przerzucone z Rzeszy, inne przybyły z kraju. Składały się głównie z kompanii najemnych. Marszałek de la Gardie narzekał na problemy z zaopatrzeniem żołnierzy, podkreślał również, że Szwedzi ustępują jakościowo siłom Rzeczypospolitej. Może się to wydać dziwne, że bijący armie cesarskie Szwedzi obawiali się Polaków i Litwinów, jednak duża część ich wojsk składa się z żołnierzy niedoświadczonych, którzy stacjonowali w twierdzach pruskich oraz inflanckich już od pewnego czasu. Rok wcześniej Szwedzi ponieśli pod Nördlingen dotkliwą klęskę w starciu z armią cesarską. Poległo lub zostało rannych aż 12 tys. ich żołnierzy, co oznaczało konieczność zaciągnięcia świeżego rekruta. Opisując obóz Szwedów w Malborku, Charles Ogier odnotował w swoim dzienniku, że zobaczył tam obraz nędzy i rozpaczy. Natomiast wojsko polskie zrobiło na nim wielkie wrażenie, szczególnie zachwycał się husarią. Podkreślił również bogactwo polskich żołnierzy oraz ich dowódców. Wszystko to narzucało mu skojarzenia z pokłonem trzech króli, który widział na obrazach. W obozie koronnym znajdowały się również wielbłądy, o których Francuz pisał z lekkim zdziwieniem.
Porównując armie obu przeciwników, zaskakuje mała ilość kawalerii szwedzkiej. Szczególnie na inflanckim teatrze działań wojennych, gdzie liczyła ona 17 kompanii, czyli około 1,8 tys. żołnierzy przypadających na 3 tys. kawalerzystów litewskich. W Prusach różnica była jeszcze większa, bowiem na 9 tys. polskiej jazdy przypadało jedynie ponad 4 tys. szwedzkiej.
Szwedzi mieli taką samą liczbą piechoty jak armia koronna, w Inflantach zaś posiadali jej więcej o 2 tys. żołnierzy. Armia polska w Prusach dysponowała również 1 350 dragonami, Szwedzi natomiast jedynie 400. Z kolei w Inflantach porównanie pod tym względem wypada na niekorzyść Rzeczypospolitej, gdyż na 1,2 tys. szwedzkich dragonów przypadało jedynie 650 litewskich. Jak widać, dragonia była doceniana w wojsku polskim i zdawano sobie sprawę z jej przydatności w walce w trudnym terenie, gdzie mogła być wykorzystana do budowy umocnień oraz do szturmów.
Trudno powiedzieć, jaką artylerią dysponowali Szwedzi w Inflantach. Litwini mieli ponad 60 dział różnych kalibrów będących w niezłym stanie. Wynika stąd, że na 1 tys. litewskich żołnierzy przypadało aż 8,5 działa. Podobnie było w 1630 roku w armii Gustawa II Adolfa, która słynęła z silnego ognia artyleryjskiego. Nie sposób natomiast zweryfikować dokładnej liczby dział armii koronnej. Prawdopodobnie było ich około 100, w większości armat żelaznych oraz spiżowych. Część z nich została spławiona Wisłą do Torunia, a stamtąd przetransportowana do obozu. Taki sposób ich dostarczenia był szybki i bezpieczny. Podczas wojny smoleńskiej działa również transportowano rzeką, tyle że Dźwiną. Unowocześnianie polskiej artylerii rozpoczęło się na dobre dopiero po roku 1637, kiedy pojawiło się stałe źródło jej finansowania. Od tamtej pory ilość dział szybko rosła, ich jakość również była dobra.
Oczywiście nie sposób przewidzieć wyniku konfrontacji obydwu armii. Pewne wydaje się jednak, że strona polsko-litewska miała znaczną przewagę w kawalerii, dzięki czemu mogła znacznie łatwiej opanować obszar działań wojennych oraz odciąć szwedzkie garnizony od posiłków i zaopatrzenia; dysponowała także przewagą w dragonii oraz artylerii. Jeśli zaś chodzi o piechotę, wydaje mi się, że Rzeczpospolita nie zaciągnęła jednak wystarczającej jej ilości. Wojna z broniącymi się w miastach Szwedami z pewnością byłaby trudna i męcząca dla strony polsko-litewskiej. Jeśli kampania zostałby przeprowadzona w sposób sprawny, a Szwedzi nie stawialiby zaciekłego oporu, sądzę, że można było liczyć na zwycięstwo w kilka miesięcy. Dopiero wówczas w grę wchodziło realne zaatakowanie samej Szwecji i pomoc sojuszników.
Polecamy e-book Jakuba Jędrzejskiego – „Hetmani i dowódcy I Rzeczpospolitej”
W sprzedaży dostępne są również druga i trzecia część tego e-booka. Zachęcamy do zakupu!
Rozejm
12 września po burzliwych dyskusjach podpisano w Sztumskiej Wsi rozejm na 26,5 roku. Największym przegranym był w tej sytuacji polski król. Nie doszło do wybuchu wojny, on zaś niczego na mocy zawartego układu nie uzyskał. Nie poruszono w nim kwestii korony szwedzkiej ani ewentualnej rekompensaty dla Władysława za zrzeczenie się przez niego pretensji do tronu w Sztokholmie. Dlaczego nie zerwał on zatem rokowań ? Wobec nieprzewidywalnego wyniku wojny nie mógł być pewien, że uzyska subsydia na dalsze prowadzenie konfliktu. Trudno było również liczyć na poparcie Rzeczypospolitej w kwestii dziedzicznego królestwa, a nie było możliwości prowadzenia wojny bez poparcia senatu oraz szlachty. Pytaniem otwartym pozostaje dla mnie, czy rzeczywiście Władysław IV pohamował swoje dynastyczne ambicje na rzecz interesu państwa, czy też po prostu nie chciał tak bardzo ryzykować. Prawdopodobna wydaje mi się druga wersja, ponieważ w kolejnych latach polityka króla nadal była zorientowana na odzyskanie tronu w Szwecji. Dopiero po zupełnych niepowodzeniach na tym polu król skierował ostrze swej polityki przeciwko Turcji. Czy zawarcie traktatu ze Szwedami leżało w interesie Rzeczypospolitej? Polska historiografia traktuje rozejm w Sztumskiej Wsi albo jako sukces, albo w ogóle nie podejmuje próby jego oceny.
Władysław IV miał zaledwie kilku zwolenników wśród elity władzy, którzy popierali wojnę. Byli nimi przede wszystkim Radziwiłłowie, a w szczególności hetman wielki litewski Krzysztof Radziwiłł. Oprócz niego należy także wymienić podskarbiego nadwornego koronnego Jerzego Ossolińskiego, który wówczas pełnił również funkcję namiestnika Prus Książęcych, oraz marszałka nadwornego koronnego Adama Kazanowskiego. W opozycji stali zaś: kanclerz wielki koronny Jakub Zadzik, biskupi Jan Wężyk oraz Stanisław i Maciej Łubieńscy, senatorowie świeccy Stanisław Koniecpolski oraz Stanisław Lubomirski, a także podkanclerzy koronny Tomasz Zamoyski. Wszyscy oni dążyli do zawarcia porozumienia ze Szwecją.
Kanclerz Zadzik i jego stronnicy uważali, że należy dążyć do pokojowego odzyskania strat z 1629 roku. Sądzili, że lepiej uzyskać jedną prowincję niż bez pewności powodzenia walczyć o dwie, to jest również o Inflanty. Dla Korony Prusy miały ogromne znaczenie, więc to na nich skupiono uwagę. Dla większości szlachty polskiej kwestia Inflant była peryferyjna, a do utraty tej prowincji zdążono się już od 1622 roku przyzwyczaić.
W jednej ze swych wypowiedzi Zadzik stwierdził, że armia polsko-litewska nie jest wystarczająco dobrze przygotowana do prowadzenia działań wojennych. Jak wiemy, wypowiedź tego typu miała charakter demagogiczny, ponieważ kanclerz nie miał pojęcia o sprawach wojskowych. Pozostali zwolennicy dążenia do ugody, jak chociażby potężny i wpływowy Stanisław Lubomirski, reprezentowali orientację profrancuską, co wynika z pamiętnika Ogiera oraz listów d’Avoux.
Na mocy porozumienia Szwedzi mieli opuścić miasta pruskie, ale do końca roku nadal mogli pobierać cła. Co więcej, Korona zadecydowała, że Rzeczpospolita nie jest zainteresowana Inflantami. O ile szlachta nie musiała zdawać sobie sprawy z wagi tej prowincji, o tyle elita władzy powinna. Ziemie te wraz z bogatą Rygą zostały wydarte przez Szwedów siłą, a przynależność tej prowincji do Rzeczypospolitej była oczywista od czasów Zygmunta II Augusta. Co więcej, Litwini mieli prawo obawiać się bliskości Szwedów, którzy znajdowali się tuż za Dźwiną. Zadzik oraz jego stronnicy nie zagwarantowali również jak należy praw katolików w Inflantach. Tereny te uznano jednak za część Szwecji dopiero w traktacie oliwskim z 1660 roku, a do tego czasu de iure uważano je za okupowane.
Jak wspomniałem, nie uregulowano też kwestii praw Władysława IV do korony szwedzkiej, co przyniosło później liczne komplikacje. Król nadal myślał o Sztokholmie, a również jego brat, który zasiadł po nim na polskim tronie, nie chciał się zrzec swoich praw, co doprowadziło do poważnych tarć dyplomatycznych na linii Warszawa–Sztokholm w przededniu potopu. Rokowania w Sztumskiej Wsi mogły raz na zawsze skończyć ten konflikt, tak się jednak nie stało.
Rozejm doprowadził również do demobilizacji siły zbrojnej oraz pacyfikacji wojennych nastrojów szlachty, która później na każdą próbę zwiększenia armii patrzyła bardziej podejrzliwie. Skoro możemy zawierać korzystne dla nas traktaty dzięki ugodom, to po co nam wojsko? – myślano. Dlaczego części magnaterii zależało na rozejmie? Powody mogły być co najmniej dwa. Po pierwsze, magnaci należący do elity władzy mogli chcieć zademonstrować królowi, że nie odpowiada im ich obecne miejsce w strukturach państwa, pokazali zatem, że mogą Władysławowi szkodzić. Po drugie, chodziło też o łagodzenie nastrojów szlachty, która podczas zawirowań wojennych silniej dochodziła do głosu. Uwzględnienie rozgrywek politycznych w Rzeczypospolitej jest niezbędne, aby chociaż częściowo zrozumieć, dlaczego doszło do podpisania rozejmu, choć król i jego zwolennicy byli temu przeciwni. Można zastanawiać się, czy doszłoby do porozumienia, gdyby u boku króla znajdowali się Radziwiłł i Ossoliński, tego jednak nie wiemy, obydwaj bowiem nie dotarli na czas.
Traktat gwarantował, że handel wiślany nie ulegnie blokadzie przez działania wojenne, że nie trzeba będzie płacić dalszych podatków i dawał nadzieję na nastanie pokoju, który rzeczywiście trwał aż do roku 1648.
Problem w ocenie rozejmu ze Sztumskiej Wsi polega przede wszystkim na tym, że inny interes miał król, a inny Rzeczpospolita i trudno było je pogodzić. Ta druga nie chciała i nie widziała potrzeby militarnego angażowania się przeciwko Szwedom, by zaspokoić ambicje Władysława IV. Myślę, że w interesie państwa polsko-litewskiego było osłabienie Szwecji i odebranie jej Inflant, jednak szlachta wojny nie chciała i przynajmniej Korona z traktatu była zadowolona. Warto dodać, że jego główny autor, czyli kanclerz Zadzik, rychło został przeniesiony na biskupstwo krakowskie i pozbawiony przez króla kanclerstwa. Pozornie był to awans, ponieważ biskup krakowski zajmował wyższe stanowisko w hierarchii senatorskiej, w rzeczywistości była to jednak degradacja i zemsta Władysława IV.
Do podpisania rozejmu z pewnością przyczyniła się armia koronna stacjonująca w pobliżu miejsca rokowań. Wielkie Księstwo Litewskie nie mogło już liczyć na odzyskanie Inflant i chociaż Radziwiłł zajął kilka zamków, musiał je zwrócić.
Polecamy e-book Marka Groszkowskiego „Batoh 1652 – Wiedeń 1683. Od kompromitacji do wiktorii”
Podsumowanie
Całość wojsk regularnych wystawionych przez Rzeczpospolitą w 1635 roku wynosiła 29 tys. żołnierzy koronnych i litewskich, 1,2 tys. żołnierzy stacjonujących w Kamieńcu oraz 8 tys. Kozaków rejestrowych. Razem: prawie 40 tys. żołnierzy.
Armię koronną szybko zredukowano. Wojsko zmniejszono do 3300 stawek żołdu. Z końcem 1635 roku w służbie pozostawały wojska kwarciane w sile 2500 koni i porcji, gwardia królewska i Kozacy rejestrowi, których rejestr zmniejszono do 7 tys. Król zachował znaczną część kadry zlikwidowanych jednostek, ofiarowując oficerom służbę w gwardii przybocznej oraz stanowiska na dworze. Podejmowane przez niego próby nowych zaciągów przyniosły niewielkie rezultaty. Przez następny okres panowania Władysława IV armię koronną tworzyło od 11 do 14 tys. żołnierzy, wliczając w to gwardię królewską, wojsko kwarciane oraz kozaków rejestrowych. W razie potrzeby uzupełniano te siły o chorągwie wojewódzkie lub wojska prywatne. Litwa natomiast w czasie pokoju w zasadzie nie posiadała w ogóle wojsk regularnych.
Podsumowując, należy stwierdzić, iż armia koronna i litewska, która została wystawiona na kampanię smoleńską i pruską, po rozejmie została w zasadzie zmarnowana. Stanowiło to konsekwencję działania szlachty, która zawsze redukowała większą ilość regularnego wojska. Pozostające w służbie jednostki stanowiły podstawę kadrową wojsk koronnych, a ich liczebność można było w razie potrzeby szybko zwiększyć. Nie możemy zatem twierdzić, że nie istniały filary dla budowy armii na okres wojny, tym bardziej, że funkcjonowały wojska prywatne oraz wojewódzkie, nie dysponujące wprawdzie odpowiednią kadrą oficerską oraz doświadczeniem takim jak formacje rozwiązane po przygotowaniach do kampanii pruskiej.
Wysiłek zbrojny Rzeczypospolitej w latach 1633-1635 kształtował się w granicach około 70 tys. żołnierzy zaciężnych. Do tej liczby należy doliczyć Kozaków zaporoskich biorących udział w kampanii smoleńskiej oraz ich oddziały z okresu kampanii pruskiej opłacone przez skarb koronny i króla. Po tym zabiegu wspomniana liczba będzie już wynosić ponad 90 tys. żołnierzy, bez uwzględnienia wojsk prywatnych oraz czeladzi obozowej. Dowodzi to, że Rzeczpospolita posiadała spore możliwości mobilizacyjne, a jej armia nie odbiegała liczebnie od sił innych państw europejskich w tym okresie. Tym bardziej, że podawane liczby dotyczą wojska regularnego, nie zaś wszystkich ludzi znajdujących się pod bronią, jak często podaje się w przypadku armii tureckiej lub francuskiej. Jeśli spróbowalibyśmy uwzględnić czeladź, która przecież często brała udział w działaniach wojennych (na przykład w czasie obrony obozu), oraz wojska prywatne, okazałoby się, że liczba wszystkich sił mogłaby kształtować się w granicach 150 tys. (!), a może nawet więcej, skoro lekarz Władysława IV Maciej Vorbek-Lettow napisał w swoim pamiętniku, że polskiej armii na Pomorzu w 1635 roku towarzyszyło 40 tys. czeladzi obozowej.
Na pokrycie kosztów wojennych wydano w tych latach prawie 13 mln zł, zatem o 5 mln zł więcej niż na wojnę z lat 1626–1629. Na same armaty, proch i flotę wojenną Władysław IV wydał w 1635 roku 800 tys. zł. Sumy te były odpowiednie, nie oznacza to jednak, że nie powstało zadłużenie wynikające z powolności machiny skarbowej Rzeczypospolitej. Zaległy żołd był jednak niewielki i został spłacony po kolejnych sejmach.
Wojsko Rzeczypospolitej pokazało w ciągu pierwszych lat panowania Władysława IV, że było w stanie operować na kilku teatrach działań wojennych oraz skutecznie walczyć z różnymi przeciwnikami. Świadczyło to o doświadczeniu dowódców, jak również o elastyczności armii, pamiętać wszak należy, że każdy z potencjalnych przeciwników Rzeczypospolitej stosował inne metody wojowania. Nie sądzę, aby w ówczesnej Europie istniała armia mogąca poradzić sobie w takich warunkach. Na Zachodzie walczono po swojemu, natomiast Rzeczpospolita stawiała czoło Moskwie, Tatarom, Turcji oraz nowocześnie zorganizowanej, na sposób zachodni właśnie, armii szwedzkiej. Zwyciężaliśmy zatem i na równinach smoleńszczyzny, i w zurbanizowanych Prusach. Co prawda w roku 1635 nie doszło do walki zbrojnej ze Szwedami, ale armia polsko-litewska radziła sobie z nią w poprzednich wojnach. Sądzę, że fakt operowania przez armię polsko-litewską na kilku teatrach działań wojennych nie jest doceniany przez historyków.
Czy można żałować, że do wojny ze Szwecją nie doszło? Z pewnością była to dobra okazja, aby odpłacić Szwedom za niepowodzenia z poprzedniej wojny oraz pokusić się o odzyskanie dawnej północnej prowincji. Wielu, również przeciwnych wojnie, zdawało sobie sprawę, że kolejna tak dobra sposobność do pobicia Szwedów może się już nie nadarzyć. Dodatkowo pieniądze wydane na przygotowanie armii w latach 1633–1635 zostały niejako zmarnowane, chociaż szlachta nie widziała w tym nic złego, ponieważ niebezpieczeństwo zostało oddalone.
Niewykorzystanej szansy najbardziej żałowali Litwini, o czym świadczy wypowiedź Janusza Radziwiłła: „kiedy już po harapie, dopiero ludzie postrzegać się postrzegają i mówią: Panie Boże się pożal, teraz była dobra okazja na Szwedy”.
Należy jeszcze dodać, że uznawanie ówczesnej Szwecji za mocarstwo i silny organizm państwowy to ocena na wyrost. Wydaje mi się, że wynika to doświadczeń potopu. Jednakże w 1635 roku sytuacja wyglądała inaczej. Szwedzi borykali się z szeregiem problemów, takich jak bunty chłopskie, straty demograficzne i ogromne zadłużenie skarbu, tymczasem Rzeczpospolita nie musiała radzić sobie z tak poważnymi obciążeniami wewnętrznymi.
Rok 1635 jest istotny dla dziejów Rzeczypospolitej, zamykał bowiem pewien okres w panowaniu Władysława IV. Jest to ostatni czas, kiedy Rzeczpospolita odnosiła duże sukcesy na arenie międzynarodowej, umacniając swoją mocarstwową pozycję na kontynencie. Jakże odmienna to sytuacja od tej, która zapanowała po śmierci drugiego Wazy na polskim tronie.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Redakcja: Roman Sidorski