Wojciech Roszkowski – „Świat Chrystusa. Tom 2” – recenzja i ocena
Przyjęty przez Roszkowskiego schemat, sygnalizowany w recenzji pierwszego tomu, daje rozległą perspektywę interpretacyjną. O ile już samo nazwisko autora podpowiada, jakich ujęć i sądów wartościujących należy się spodziewać, tak w „Świecie Chrystusa” trudno dopatrzyć się prostego moralizowania poprzez historię. Autor analizuje przełom tysiącleci, przeprowadzając wiwisekcję społecznych instytucji, zwyczajów, obyczajów, rozrywek i zainteresowań człowieka różnych kultur. W porównaniu do pierwszego tomu, odbiorca uświadczy jeszcze większej ilości wzmianek o życiu przeciętnych ludzi. Właśnie na codzienność u styku I stulecia przed i po Chrystusie autor stara się spoglądać z perspektywy ówczesnych kanonów intelektualnych.
Relacji rok po roku towarzyszą wnikliwe opisy standardów politycznych, etycznych i religijnych, konstytuujących cywilizacje śródziemnomorskie, azjatyckie, afrykańskie, a także kultury europejskiej północy. Raz po raz historyk wchodzi w rolę eseisty, bynajmniej nie porzucając perspektywy badacza. Spogląda wówczas na starożytność jak na zwierciadło współczesnych cywilizacji. Człowiek starożytności wiódł przecież, jak przypomina Roszkowski, życie wcale nie kontrastujące z naszą egzystencją. Miał swoje rozrywki, wśród których sport – ten krwawy, gladiatorski i ten tradycyjny, bardziej zakorzeniony w duchu greckich agonów – bynajmniej nie odgrywał wyłącznej roli. Uciechą mas był teatr. Rozmowa o instytucjach świata antycznego – rodzinie, handlu, bankach, monopolach państwowych, niewolnictwie i pracy zależnej – to dla Roszkowskiego punkt wyjścia refleksji nad duchową kondycją współczesnego człowieka.
Autor nadal unika błędów i zbyt widocznych uproszczeń. Jeżeli rolę papierka lakmusowego miałoby odgrywać pojęcie rzymskich auspicjów, wyszłoby na jaw zrozumienie, jakie Roszkowski ma dla religijnych obyczajów antyku. Na szczęście, obrzędy, w których pytano bogów o zdanie, nie są dla Roszkowskiego wróżbami. Opis świąt, których tyle było w rzymskim kalendarzu, to ważna część nowego tomu.
Rozpoczynając narrację w 5 roku n.e., autor nie bez przyczyny sporo miejsca poświęca wielkim postaciom tego okresu. Jak poważną partię pierwszej części zajmował opis rządów Heroda Wielkiego, tak teraz czytelnik równie dużo dowie się o Wang Mangu – uzurpatorze, który w ciągu czternastu lat swojego panowania w Państwie Środka odnowił Mandat Niebios. Interesująco wypada porównanie rodzinnych obyczajów tradycjonalistycznych Żydów i coraz bardziej indywidualistycznych Rzymian, dla których Oktawian August widział się zmuszonym wydać swoją słynną Lex Iulia de maritandis ordinibus.
Spektrum zainteresowań autora jest doprawdy szerokie. Właśnie w tym tomie po raz pierwszy pisze o druidach, ofiarach z ludzi i innych elementach celtyckich kultur wysp brytyjskich. Mamy okazję czytać o fascynacji (zauroczeniu), klęskach żywiołowych, winie, tańcu, igrzyskach olimpijskich i olimpiadach – czteroleciach oddzielających kolejne zawody. Można wyłącznie powtórzyć uwagę, podnoszoną już w recenzji pierwszego tomu. Autor unika płynnych przejść tematycznych – przeciwnie, kończąc krótką wzmiankę o buntach przeciwko Wang Mangowi, w kilku zdaniach podaje personalia nowych konsulów rzymskich, po czym wraca do Chin, by zrazu przenieść czytelnika na skraj niedostępnych urwisk Baktrii i Sogdiany. Nie każdemu taka narracja będzie odpowiadać, widać wszakże wyraźnie zamysł autora – stworzyć panoramiczny obraz z dynamicznym ujęciem paralelnych procesów rozwojowych w różnych częściach świata.
Punkt wyjścia – przekonanie o realnym, dziejowym przełomie, jaki zwiastowało narodzenie Chrystusa – sprawia, że Roszkowski celowo akcentuje pewne problemy, poświęcając im najwięcej uwagi. W opisie dzieciństwa Jezusa i jego dyskusji z uczonymi w Piśmie w Świątyni widać przekonanie historyka o eschatologicznym w istocie znaczeniu relacjonowanych wydarzeń. I znowu – dla wielu potencjalnych czytelników, których od autora dzieli światopoglądowa przepaść, okaże się to odpychające. Zupełnie niepotrzebnie, brak tutaj bowiem nieznośnego moralizowania, jest za to szczera i osobista perspektywa, która tylko dodaje rozważaniom wartości.
Narracja tym razem kończy się na roku poskromienia Hermana Arminiusza przez słynnego ojca Kaliguli, Germanika, któremu Rzym zawdzięczał pomstę hańby trzech legionów, wyrżniętych w Lesie Teutoburskim. Publikowana w imponującym tempie trylogia (trzeci tom ma ukazać się tuż po Wielkanocy) potwierdza słowa autora, że mamy tu do czynienia z dziełem życia, pisanym przez dekady; dzieła, o którym jeszcze nie tak dawno mogli wiedzieć wyłącznie wtajemniczeni. Wypada tylko z niecierpliwością czekać na premierę ostatniej już części.