Witold Zglenicki – wynalazca platformy wiertniczej
Witold Zglenicki to niejedyny Polak, który odcisnął głęboki ślad na przemyśle naftowym. Dowiedz się więcej o Ignacym Łukasiewiczu – wynalazcy lampy naftowej
Urodzony w biednej szlacheckiej rodzinie w Wargawie Starej na Mazowszu, Witold ukończył studia na jednej z najlepszych wówczas europejskich uczelni technicznych – Instytucie Górniczym w Petersburgu. Jego wykładowcą był słynny tam chemik Dymitr Mendelejew. Jako jeden z najlepszych studentów Zglenicki został inżynierem w służbie rosyjskiego państwa i sam miał prawo wybrać przyszłe miejsce pracy.
W czasie studiów zafascynowało go wydobycie ropy naftowej. Był rok 1876, minęły już 23 lata od kiedy Ignacy Łukasiewicz zbudował lampę naftową i 19 lat od momentu uruchomienia przez niego pierwszej na świecie rafinerii w Klęczanach. Teraz w Galicji było już kilkaset szybów naftowych i kilkanaście rafinerii. Jednak Galicja to zabór austriacki, a Zglenicki był poddanym rosyjskiego cara i państwowym urzędnikiem. Jego wybór padł więc na Zagłębie Staropolskie, w którym podwaliny polskiego przemysłu kładli kilkadziesiąt lat wcześniej Stanisław Staszic i Ksawery Drucki-Lubecki.
Naftowe marzenia musiały zaczekać. W ich realizacji pomoże szczęście, przypadek, znajomości i… ludzka zawiść.
Młody inżynier, zainspirowany wizjami wielkich poprzedników, przystąpił do modernizacji Mroczkowa – zaniedbanej państwowej huty w osadzie nad rzeką Kamienną. Rok po jego przybyciu zakłady zaczynają pracować pełną mocą. Idąc za ciosem Zglenicki kupuje za 3 tysiące rubli dwie inne państwowe kuźnice. Rosyjskim władzom łączenie funkcji w carskiej administracji i biznesie nie przeszkadza, jednak sukcesy odnoszone w Mroczkowie budzą zawiść kierowników sąsiednich zakładów. Na podstawie Zasad Korpusu Górniczego, zabraniających urzędnikom prowadzenia działalności gospodarczej i nabywania udziałów w przedsiębiorstwach prywatnych, składają donos na Zglenickiego do rosyjskiego ministerstwa skarbu.
Chociaż Zasady są od dawna martwym prawem – zostały uchwalone ponad sześć dekad wcześniej – formalnie wciąż obowiązują. Oskarżony o przywłaszczenie dóbr państwowych Zglenicki zostaje odwołany z Mroczkowa i zawieszony w pełnieniu obowiązków urzędnika. Osiem lat walczy o przywrócenie do służby. Udaje się to w 1890 roku, ale tym razem nie ma możliwości wyboru miejsca pracy. Zostaje skierowany na podrzędne stanowisko pełnomocnika w urzędzie probierczym w Rydze. Ryga to trzecia po Petersburgu i Moskwie metropolia Rosji. Często bywa tam jeden z największych przemysłowych magnatów imperium, hrabia Aleksander Benckendorff. Panowie poznają się w urzędzie probierczym, gdzie Zglenicki wycenia przyniesione przez hrabiego kosztowności. Benckendorff ceni wiedzę i fachowość Polaka, ma też udziały w przemyśle wydobywczym ropy naftowej. Chciałby mieć tam zdolnego inżyniera.
Jednak Zglenicki dostał już inną propozycję – objęcie stanowiska głównego inżyniera w wyrastającym na wielki ośrodek przemysłowy Zagłębiu Donieckim. To wyjątkowa oferta, oznaczająca wielkie pieniądze i ostateczny koniec kilkuletniego „urzędniczego zesłania”. Ku zdumieniu władz Polak odmawia. W carskiej Rosji taka urzędnicza krnąbrność jest nie do pomyślenia. Skutek może być tylko jeden – zesłanie do pracy w najbardziej zapadłe zakątki Rosji. Ale o to właśnie chodziło.
Opinię „piekła na ziemi”, gorszego od Syberii, ma położone nad Morzem Kaspijskim Baku. Pod koniec XIX wieku stosowane tam metody wydobycia ropy naftowej w niczym nie przypominały tych znanych obecnie. Miasto otaczał las prymitywnych wież wiertniczych. Wytryskująca spod ziemi ropa dosłownie lała się po ziemi, w rozgrzanym do 50 st. Celsjusza powietrzu unosi się jej wszechobecny zapach. Awarie, wybuchy i pożary były na porządku dziennym. „Wśród wież naftowych przyciskały się do ziemi zbudowane z rdzawych i szarych nieociosanych kamieni długie, niskie koszary robotnicze, podobne do siedzib prehistorycznych ludzi. Strasznie było patrzeć na półnagie dzieci, które mięsiły nogami zielony, tłusty śluz w kałużach” – opisywał to miejsce rosyjski pisarz Maksym Gorki.
Chociaż w Baku wyrosły już naftowe fortuny, m.in. braci Nobel, miasto wciąż przypominało biedną, muzułmańską osadę. Gliniane domy w labiryncie ślepych uliczek, bez skrawka zieleni i odrobiny czystej wody, którą trzeba było sprowadzać z odległych rejonów… Jednak dla Zglenickiego praca tam była niczym wygrana na loterii. Przy wparciu Benckendorffa w 1891 roku inżynier został skierowany do pracy w urzędzie probierczym w Baku, gdzie po godzinach mógł oddać się zajęciu, o którym marzył od czasów studiów u Mendelejewa. Było to poszukiwanie złóż ropy naftowej i wymyślanie nowych metod jej wydobycia.
Odtąd rytm życia Zglenickiego wyznaczała jego geologiczna pasja. Praca w urzędzie do 16.00 i ani minuty dłużej. Po niej błyskawicznie zmieniał się w poszukiwacza. Z mapami i sprzętem penetrował wrzynający się w Morze Kaspijskie Półwysep Apszeroński. Na badania wydawał większość urzędniczej pensji, sam żył niezwykle skromnie. Urlopy wykorzystywał na wyprawy w roponośne rejony Kaukazu.
Wiele nocy inżynier spędza samotnie w łódce na Morzu Kaspijskim, obserwując aktywność podwodnych gazowo-błotnych wulkanów. Dochodzi do wniosku, że wyznaczają one miejsca dużych roponośnych złóż. Na naniesionych na mapy wysepkach i skałach zaznacza zmiany poziomu wody uzależnione od wydzielającego się spod dna gazu. W wyniku tych obserwacji Zglenicki formułuje tezę, że o wiele bogatsze niż na lądzie złoża ropy kryją się w zatoce Bibi-Ejbatskiej. Tak przychodzi mu do głowy pomysł zbudowania pierwszej na świecie morskiej platformy wiertniczej. 29 lipca 1896 roku składa w Urzędzie Bogactw Państwowych Guberni Bakijskiej podanie o przydzielenie dwóch morskich działek w celu rozpoczęcia podwodnych poszukiwań.
Tekst jest fragmentem książki Andrzeja Fedorowicza i Ireny Fedorowicz „25 polskich wynalazców i odkrywców, którzy zmienili świat”:
Prośba jest tak niezwykła, że urzędnicy nie wiedzą, jak na nią zareagować. Najchętniej uznaliby Polaka za wariata, jednak Zglenicki wyrobił już sobie w Baku markę jako zdolny inżynier. Jest aktywnym członkiem miejscowego Towarzystwa Technicznego, zasłynął też jako konstruktor prostych, ale przydatnych wynalazków. Takich jak urządzenie do pomiaru krzywizn szybów, dzięki któremu znacznie spadła liczba wybuchów w czasie wierceń i spowodowanych nimi pożarów, śmiertelnych wypadków i niebezpiecznych skażeń. Jego prośby nie można zignorować, urzędnicy proszą więc o wyjaśnienie, jak taki szyb naftowy na morzu miałby wyglądać i działać. Dwa miesiące później dostają szczegółowy projekt.
Platforma wiertnicza Witolda Zglenickiego to zbudowany na wbitych w morskie dno palach, wodoszczelny, metalowy pomost, wystający około 5 metrów ponad poziom wody. Znajdować się na nim mają urządzenia wydobywcze oraz zbiornik na ropę. Odbiór paliwa miał odbywać się za pomocą barek-cystern, a w przypadku dużych wytrysków także wielkich żelaznych tankowców o pojemności 33 tysięcy ton. Takie statki nie były wówczas w Baku niczym niezwykłym. Pierwszy na świecie tankowiec przepłynął Morze Kaspijskie już w 1877 roku. W Stanach Zjednoczonych pojawią się one dopiero 11 lat później. Nic dziwnego – pod koniec XIX wieku to właśnie roponośny rejon Półwyspu Apszerońskiego zapewniał największe na świecie wydobycie tego surowca. Stany Zjednoczone były dopiero na drugim miejscu, a na trzecim… polska Galicja.
Zglenicki zakładał, że początkowo platformy będą budowane w miejscach, gdzie głębokość morza nie przekracza 10 metrów. Dla zabezpieczenia urządzeń wydobywczych proponował stworzenie systemów falochronów, które nie tylko chroniłyby je przed zniszczeniem przez wichury i przypływy, ale też docelowo obniżały poziom wody. Polak argumentował, że wszystkie prace zabezpieczające i wiertnicze przy platformie są możliwe do wykonania w ciągu zaledwie roku.
Chociaż początkowo, ze względów technicznych, Zglenicki proponował wydobycie ropy spod dna tylko w płytkich akwenach, sporządzone przez niego mapy obejmowały również podwodne działki roponośne do głębokości aż 460 metrów. Inżynier zakładał, że ich eksploatacja także będzie niedługo możliwa. Na początek proponował przekazanie 15 eksperymentalnych działek morskich prywatnym przedsiębiorcom, którzy zobowiążą się do rozpoczęcia wydobycia w określonym czasie. Wśród nich widział także siebie.
Dla urzędników z Baku wydobycie ropy spod dna morza wciąż jednak pozostawało pomysłem ze sfery fantazji. Ostatecznie bakijski Urząd Bogactw Państwowych uznał się za niekompetentny do podejmowania takich decyzji i przekazał sprawę wyżej. Ponieważ pomysł Zglenickiego miał poparcie przedsiębiorców-nafciarzy, którzy też zauważyli, że położone bliżej morza szyby dostarczały więcej i lepszej jakości ropy niż te w głębi lądu, Kaukaski Zarząd Górniczy zdecydował o powołaniu specjalnej komisji. 29 lipca 1900 roku inżynier wystąpił przed nią z referatem, w którym szczegółowo tłumaczył metodykę swoich morskich badań oraz metody eksploatacji podwodnych działek.
Niestety, komisja, której przewodniczył geolog Mikołaj Lebiediew, uznała pomysł Polaka za „zbyt śmiały”. Zamiast platform na palach zaproponowała zasypanie 330 hektarów zatoki Bibi-Ejbatskiej i zbudowanie wież na sztucznym lądzie. Dla Zglenickiego było to marnotrawstwo czasu i pieniędzy. Mimo oporu władz inżynier miał już jednak wyrobioną w Baku markę jako geolog i inżynier. Nie zamierzał się poddawać.
Jeszcze zanim doszło do posiedzenia komisji, która miała zaopiniować projekt platform wiertniczych, Rada Zjazdu Bakijskich Naftowców zaprosiła Zglenickiego do prac przy wydzieleniu 100 działek, które zostałyby przekazane do eksploatacji przez prywatnych przedsiębiorców. Miało to związek z ogłoszeniem przez władze Rosji planu sprzedaży państwowych terenów roponośnych. Nafciarze spodziewali się, że stworzenie mapy zajmie Polakowi wiele miesięcy, a może nawet lat. Inżynier zaskoczył jednak wszystkich, publikując już dwa tygodnie później, 4 sierpnia 1900 roku, w piśmie „Nieftianoje Dieło” dokładny plan i opis 165 działek, które wyznaczył w czasie samotnych wypraw.
Opracowanie Witolda Zglenickiego jest do dziś podstawą wydobycia ropy naftowej w Azerbejdżanie. Dla rozwoju Baku miało kolosalne znaczenie – już w 1901 roku region dostarczał 95% całej naftowej produkcji Rosji i 50% globalnego wydobycia. W nagrodę za wykonaną pracę Ministerstwo Ziemi i Bogactw Państwowych Rosji przydzieliło mu roponośną działkę w Karaczchuri. Zglenicki zostanie jeszcze właścicielem pięciu pól roponośnych w guberni bakijskiej i dwóch poza nią.
Rok później spełnia się jego marzenie – dostaje w końcu działkę morską nr 29 w Zatoce Bibi-Ejbatskiej. Może przystąpić do podmorskich wierceń, uruchamia więc wszystkie znajomości w celu znalezienia równie odważnego jak on wspólnika i odpowiedniego kapitału. Jest na dobrej drodze, by stać się pierwszym człowiekiem, który rozpocznie wydobycie ropy spod dna morza. I wtedy dowiaduje się, że jest chory na nieuleczalną wówczas cukrzycę. Umiera 6 sierpnia 1904 roku.
Jego marzenie spełni się dopiero po czterech dekadach. Jeszcze przez wiele lat żaden z przedsiębiorców nie będzie na tyle odważny, by zaryzykować wydobycie ropy spod dna morza za pomocą platform. Podmorskie działki będą eksploatowane, ale dopiero po utworzeniu, jak w Baku, sztucznego lądu lub – jak w Kalifornii – za pomocą wrzynających się w morze długich stalowych pomostów z szybami naftowymi. Twórcą tej ostatniej metody będzie Amerykanin Henry L. Williams, jednak pozwoli ona wydobywać ropę tylko z działek znajdujących się nie dalej, niż 120 metrów od brzegu. Platformy wiertnicze będą też powstawały na bagiennych terenach amerykańskiej Luizjany oraz w płytkich zatokach Kalifornii.
Pomysł inżyniera Zglenickiego na wydobycie ropy na pełnym morzu nie umarł w Baku razem z nim, chociaż długo musiał czekać na realizację. To właśnie 100 kilometrów od obecnej stolicy Azerbejdżanu i 55 kilometrów od najbliższego brzegu zostanie zbudowana w 1949 roku pierwsza pełnomorska platforma wiertnicza – Neft Daslari. Wydobywać będzie ropę z głębokości 1100 metrów pod dnem Morza Kaspijskiego. Amerykanie odpowiedzą na to wyzwanie w 1954 roku, budując platformę Mr. Charlie na wodach Zatoki Meksykańskiej.
T Wydawać by się mogło, że to koniec historii wynalazcy i inżyniera-wizjonera. Tak jednak nie było. Zglenicki należał do tych ludzi, których wpływ na świat nie ograniczał się wyłącznie do ich profesjonalnych zainteresowań i wynalazków. I nie kończył wraz ze śmiercią.
Inżynier, wiedząc, że zostało mu niewiele życia, zaprosił 3 lipca 1904 roku do swojego mieszkania czterech przyjaciół, by przekazać im ostatnią wolę. Chciał, by przyszłe dochody z jego roponośnych działek zostały przeznaczone na wsparcie polskiej nauki. Wzorem jest sporządzony dziewięć lat wcześniej testament Alfreda Nobla, wynalazcy dynamitu.
Tekst jest fragmentem książki Andrzeja Fedorowicza i Ireny Fedorowicz „25 polskich wynalazców i odkrywców, którzy zmienili świat”:
Starszy o 17 lat Szwed razem z braćmi Ludwikiem i Robertem był współwłaścicielem największej spółki naftowej w Baku i dobrym znajomym Zglenickiego. Spotykali się wielokrotnie. Obaj byli samotnikami i pedantami, ale też wizjonerami, którzy chcieli, aby zdobyty przez nich majątek służył dobru ludzkości. Pierwsze Nagrody Nobla zostały wręczone w 1901 roku, gdy Witold Zglenicki snuł plany swoich podmorskich wierceń. W dziedzinie fizyki otrzymał wówczas Nagrodę Nobla Wilhelm Roentgen. Dwa lata później za odkrycie radu uhonorowana została Polka, Maria Curie-Skłodowska.
Do skromnie umeblowanego mieszkania przy ulicy Perskiej w Baku przychodzą czterej przyjaciele Zglenickiego z pracy w urzędzie probierczym. Trzej z nich to Polacy. Ostateczną wersję testamentu spisuje Józef Wojewódzki. Ósmy punkt brzmi: „Sumy wolne zapisuję «Kasie imienia Mianowskiego» w celu utworzenia kapitału żelaznego, z zastrzeżeniem, by procenty od tego kapitału były przeznaczone na wydawanie nagród, według uznania Zarządu «Kasy», za najlepsze dzieła dotyczące ogólnoeuropejskiej literatury, sztuki i nauki, w rodzaju noblowskich nagród”. Mężczyźni składają podpisy pod ostatnią wolą inżyniera. Nie wiedzą jeszcze, że są świadkami największej darowizny, jaką otrzymała polska nauka w swojej historii.
Czym była Kasa im. Józefa Mianowskiego? Gdy Witold Zglenicki dyktował w Baku swój testament, istniała już od ponad dwóch dekad. Utworzyli ją wychowankowie Józefa Mianowskiego, rektora Szkoły Głównej, który po powstaniu styczniowym ochronił przed represjami dziesiątki studentów. Założycielom, na których czele stanął słynny lekarz i taternik, Tytus Chałubiński, a w skład komitetu weszli m.in. Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz, przyświecała myśl, by Kasa wspierała rozwój polskiej nauki, kultury i sztuki.
Życie naukowe na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim było wówczas w opłakanym stanie. Z jednego podręcznika uczyło się nawet kilka pokoleń studentów, a w nauczaniu przedmiotów ścisłych rodzime uczelnie były spóźnione wobec Europy o 20–30 lat. Przyczynę stanowił brak środków na badania i publikacje. W efekcie uczelnie reprezentowały dramatycznie niski poziom. Jeśli ktoś chciał skończyć dobre studia i poznać naukową elitę epoki, nie miał czego szukać w Warszawie. Musiał jechać do Berlina, Paryża lub, jak Witold Zglenicki, Petersburga.
Ten dystans do świata założyciele Kasy chcieli nadrobić dzięki wypłacaniu stypendiów, pochodzących z prywatnych darowizn i składek. Wpływy były jednak znacznie mniejsze od potrzeb. To właśnie chciał zmienić Witold Zglenicki, przekazując Kasie dochody ze swoich roponośnych pól w Azerbejdżanie.
Realizacja testamentu nie była jednak prosta. Kasa im. Józefa Mianowskiego, jako instytucja działająca według carskiego prawa i zgodnie ze swoim statutem, nie mogła wspierać naukowców, pisarzy i artystów spoza ziem pod zaborem rosyjskim – ani polskich, ani innych. O drugiej Nagrodzie Nobla mowy więc być nie mogło. Wątpliwości beneficjentów budziła też forma darowizny. Dotąd Kasa otrzymywała pieniądze bądź majątek, który mogła sprzedać. Tymczasem Zglenicki zapisał jej trudne do oszacowania dochody z pól roponośnych. Oddalone o tysiące kilometrów działki miały być eksploatowane przez spółki, z których z każdą należało podpisać osobne umowy. Problemów piętrzyło się tyle, że zarząd Kasy rozważał rezygnację z darowizny. Szczęśliwie jednak ją przyjął.
W 1906 roku na konto Kasy zaczęły trafiać z Baku pierwsze kwoty. Początkowo niewielkie, rzędu kilku tysięcy rubli. Przyczyną były zarówno kosztowne formalności urzędowe i sądowe związane z realizacją testamentu, jak i fakt, że w pierwszej kolejności miały zostać wypłacone spadki dla rodziny Zglenickiego, jego konkubiny Marii Winogradow, ich syna oraz wskazanych towarzystw dobroczynnych. Gdy jednak ta część ostatniej woli inżyniera została zrealizowana, z najbogatszej w ropę działki nr 8 do Warszawy w 1910 roku zaczął płynąć ogromny potok pieniędzy od eksploatującego ją Towarzystwa Kaspijsko-Czarnomorskiego Alfonsa Rotschilda.
Do grudnia 1911 roku na konto wpływa 186 tysięcy rubli. Rok później jest to już ponad 472 tysiące rubli. W ciągu kilkunastu miesięcy Kasa dostaje tyle pieniędzy, ile zebrała dotąd przez wszystkie lata istnienia. Kwota stypendiów wypłacanych rocznie polskim naukowcom i twórcom rośnie niemal sześciokrotnie. Pieniądze trafiają też potajemnie do zaboru austriackiego.
Po raz pierwszy i jedyny w historii polska nauka ma więcej pieniędzy, niż jest w stanie wydać. Do lipca 1915 roku dochody z nafty przynoszą Kasie ponad 1,77 mln rubli, równowartość 2,4 mln dolarów w złocie. To niemal półtora raza tyle, ile wynosiły aktywa Fundacji Nobla. Za zapisane przez inżyniera dochody z nafty zostaje wydanych ponad 600 polskich dzieł z nauk przyrodniczych, techniki, rolnictwa, filozofii, historii, medycyny, matematyki, prawa, ekonomii, literatury i wielu innych dziedzin. W tym kanoniczne dziś publikacje Kolberga, Aszkenazego, Karłowicza, Tatarkiewicza czy Konopnickiej. Testament Zglenickiego stał się źródłem niebywałego rozkwitu polskiej nauki, literatury i kultury w pierwszych latach XX wieku.
Jakie były późniejsze losy Kasy im. Józefa Mianowskiego? Zachęceni wielkimi sukcesami jej zarządcy nie zamierzali poprzestać na dochodach z jednej działki. Już w czasie pierwszej wojny światowej Kasa wynajęła adwokata, który zgłosił w Baku kolejne roszczenia do dochodów z eksploatowanych przez różne kompanie roponośnych pól Zglenickiego. Ich realizacja uczyniłaby z Kasy prawdopodobnie najbogatszą na świecie fundację naukową.
Uniemożliwił to wybuch bolszewickiej rewolucji i nacjonalizacja pól naftowych nad Morzem Kaspijskim. Negocjacje z sowieckimi władzami w sprawie realizacji testamentu Witolda Zglenickiego nie przyniosły rezultatów. Kasa im. Józefa Mianowskiego, działająca w II RP jako Instytut Popierania Nauki, była już cieniem tej instytucji z czasów największej świetności. Jej polskie aktywa przepadły w wyniku wojen światowych, kryzysów i inflacji. W 1952 roku została zlikwidowana, a resztki jej majątku przekazano Polskiej Akademii Nauk.
A same działki? Wartość należących do polskiego inżyniera pól roponośnych nad Morzem Kaspijskim wyceniana jest dziś na 2–3 mld dolarów. Pozostają one jednak własnością Republiki Azerbejdżanu.
Witold Zglenicki nie został drugim Noblem, jednak znaczenie jego testamentu wykraczało daleko poza naukowy czy literacki świat. To właśnie z dzieł napisanych i wydanych za pieniądze z kaspijskiej ropy uczyli się późniejsi twórcy odrodzonej Rzeczypospolitej. Szybka odbudowa polskiej państwowości i integracja podzielonego przez 123 lata kraju była możliwa także dzięki platformom wiertniczym – rewolucyjnej wizji polskiego inżyniera-patrioty.