Victor Capesius – bestia z Auschwitz
Któregoś dnia na początku 1944 roku do gabinetu Capesiusa wszedł doktor SS Werner Röhde. Towarzyszyli mu doktor Bruno Weber i czterej wychudzeni więźniowie, których ci dwaj lekarze przyprowadzili ze szpitala obozowego. Röhde oznajmił Capesiusowi, że dostał zadanie znalezienia najlepszego sposobu na takie zaprawienie kawy lub herbaty, żeby zwaliła z nóg brytyjskiego agenta, którego wywiad niemiecki zdemaskował i planował porwać. Röhde potrzebował morfiny i ewipanu – barbituranu o krótkotrwałym działaniu odurzającym. Wiedział, że każdy z tych leków może zabić, ponieważ powoduje nagły spadek ciśnienia krwi. Doktor Herta Oberhauser, która również pracowała w Auschwitz jako lekarka, systematycznie stosowała w laboratorium obozowym zastrzyki z ewipanu do uśmiercania dzieci, którym następnie usuwała organy lub odejmowała kończyny, aby wysłać je do ośrodka badań genetycznych w Berlinie. (Później Oberhauser została przeniesiona do obozu w Ravensbrück, gdzie specjalizowała się w symulowaniu obrażeń bojowych, które polegało na zadawaniu więźniarkom ran szarpanych z wykorzystaniem szkła, gwoździ i śrubokrętów. Po wojnie odbyła szokująco niską karę, spędzając siedem lat w więzieniu, po czym prowadziła w Niemczech gabinet lekarski).
Röhde chciał mieć pewność, że brytyjski agent nie zostanie uśmiercony. Capesius wydał mu morfinę i ewipan. Każdemu z czterech więźniów zaaplikowano leki w dużych dawkach, po czym Röhde napisał w raporcie: „Umarli na wesoło”.
Capesius nie przejął się na wieść o tym, że wspomniani więźniowie zmarli, a w aktach SS jako przyczynę śmierci każdego z nich wskazano „zawał serca”. Było mu to niejako obojętne, jaką odgrywa rolę, ponieważ uznał, że jest jedynie farmaceutą, który dostarczył śmiercionośnych leków, a nie lekarzem, który zabił tych więźniów. Wiedział, że w Auschwitz leki znajdują takie zastosowania, jakie były dla niego niewyobrażalne, kiedy pracował jako przedstawiciel firmy Bayer. Ponadto w pełni podzielał pogląd zaprzyjaźnionych lekarzy z SS, że eksperymenty medyczne przeprowadzane w obozie „była to bardzo ważna sprawa, bo przecież nigdzie indziej nie można było badać tak bez żenady jak tam”.
To bezduszne oblicze Capesiusa nie licuje z jego wizerunkiem w oczach osób, które miały z nim do czynienia niedługo po jego przyjeździe do Auschwitz. Roland Albert, bliski kolega farmaceuty, stwierdził, że „lubił ludzi, był miły [...] był uosobieniem życzliwości”. Jan Sikorski, więzień, który był pomocnikiem Capesiusa, wspominał, że ten „miał wśród więźniów dobrą opinię. Był rzeczowym człowiekiem”. Pochlebne opinie o Capesiusie skończyły się jednak już po kilku miesiącach od jego przyjazdu do Auschwitz. Jak sam później przyznał, „przyzwyczaił się”. Poza tym Capesius zawarł z samym sobą kompromis intelektualny, aby usprawiedliwić pełnioną służbę.
Najdobitniejszym dowodem na upadek moralny Capesiusa był jego udział w selekcjach, podczas których decydowano, którzy z nowo przybyłych więźniów będą żyć, a którzy zginą. Pod koniec wiosny w 1944 roku doktor Wirths wezwał Capesiusa do swojego gabinetu i oznajmił mu, że od teraz do jego obowiązków będzie też należało asystowanie przy selekcjach na rampie kolejowej. W Auschwitz szykowano się na najintensywniejszy okres w całej historii obozu, związany z masową wywózką Żydów z Węgier. Dyplom farmaceuty dawał Capesiusowi wystarczające kwalifikacje w dziedzinie medycyny, aby wykonywać nowe zadanie. Zresztą Wirths oddelegował również do służby na rampie asystenta Capesiusa, aptekarza SS Gerharda Gerbera, oraz obu dentystów obozowych, doktorów Franka i Schatza. Powiedział też Capesiusowi, że nawet oficerowie SS bez wykształcenia medycznego będą sporadycznie wysyłani do pomocy.
Wcześniej Capesius kilkakrotnie przeprowadzał selekcje, w tym po przybyciu w marcu transportu 5007 Żydów z getta Theresienstadt w Czechosłowacji. Przeżyło jedynie czternastu. Erich Kulka, czeski Żyd przydzielony do brygady technicznej obozu Birkenau jako ślusarz, był świadkiem wielu przyjazdów pociągów i wskazał Capesiusa jako jednego z oficerów SS, którzy przeprowadzali selekcje transportów z Theresienstadt. Capesius, który już wcześniej próbował uchylić się od odpowiedzialności za nadzorowanie zasobów cyklonu B, nie był zadowolony, że przez nowe zadanie stanie się w jeszcze większym stopniu odpowiedzialny za działalność obozowej machiny do zabijania.
Jego sprzeciw nie wynikał z przesłanek moralnych; Capesius nie chciał jedynie ponosić większej odpowiedzialności. Było jednak aż nazbyt oczywiste, że Wirths nie zamierza robić żadnego wyjątku. W ciągu dwóch tygodni od otrzymania tego polecenia Capesius przestał pojawiać się na rampie tylko po to, żeby przeszukiwać rzeczy osobiste ofiar, ale dołączył do innych lekarzy, w tym doktorów Mengelego i Kleina.
Gdy tamtej wiosny zaczęły docierać transporty pełne rumuńskich i węgierskich Żydów, na rampie w Auschwitz rozgrywały się niezwykłe sceny. Wielu spośród nowych więźniów było zaskoczonych, widząc tam znajomą twarz Capesiusa, z którym prowadzili interesy przed wojną, kiedy ten był przedstawicielem koncernu Farben/Bayer w Rumunii. Relacje świadków tamtych wydarzeń są znamienne, biorąc pod uwagę, że – choć trudno w to uwierzyć – po wojnie Capesius zaprzeczał, jakoby przeprowadził bodaj jedną selekcję.
Tak było w przypadku rumuńskich lekarzy Mauritiusa Bernera i Giseli Böhm. Bernerowi towarzyszyły żona i trzy córki, a Böhm – córka Ella, która jako dziecko nazywała Capesiusa „wujkiem aptekarzem”. Do tej grupy należał też rdzenny mieszkaniec Klausenburga Paul Pajor, żydowski aptekarz, który przybył do Auschwitz którejś niedzieli wiosną 1944 roku. „Kiedy wyszedłem do przodu [z szeregu], zobaczyłem oficera, który kierował ludzi na lewo i na prawo. [...] Tym oficerem był doktor Victor Capesius. Poznałem go przed rokiem 1940. Był wówczas głównym przedstawicielem Bayera i często nas odwiedzał. W mojej aptece był kilkanaście razy i zawsze zachowywał się bardzo uprzejmie, ucinając sobie ze mną pogawędkę, kiedy jego kierowca rozstawiał przywiezione reklamy produktów Bayera. Czasami mówił: «Zostawiam panu trochę firmowego papieru opakowaniowego Bayera, żeby nie musiał pan ponosić żadnych wydatków na tego typu rzeczy» i tak dalej. Wydało mi się nieprawdopodobne, żeby to mógł być on”.
Capesius przyjrzał mu się krótką chwilę, po czym zapytał:
– Czy pan przypadkiem nie jest aptekarzem?
– Tak, zgadza się, jestem aptekarzem – odrzekł Pajor.
– I ma pan aptekę w Oradei?
– Tak.
Capesius wskazał ręką, by Pajor przeszedł na prawo. Pajor nie zdawał sobie sprawy, że podczas tego krótkiego spotkania Capesius jednym gestem ocalił mu życie.
Być może początkowo Capesius chciał uniknąć bycia panem życia i śmierci na rampie. Kontrola nad tym, kto będzie żył, a kto zginie, szybko go jednak oszołomiła. W Auschwitz najczęściej podejmowano decyzję o wysłaniu większości przybyłych więźniów na śmierć, ale prawdziwa władza polegała na tym, by umieć od czasu do czasu zabawić się w Boga – ocalić życie, nawet jeśli oznaczało to jedynie chwilową i pełną okrucieństw zwłokę przed trafieniem do komory gazowej.
Adrienne Krausz przekonała się bezpośrednio, jak nieprzewidywalne były decyzje Capesiusa o tym, kto będzie żył, a kto zginie. Została przywieziona w czerwcu 1944 roku razem z rodzicami i siostrą. Jej rodzice, którzy byli lekarzami, znali Capesiusa z czasów, kiedy pracował dla firmy Bayer.
Ten tekst jest fragmentem książki Patricii Posner „Farmaceuta z Auschwitz. Historia zwyczajnego zbrodniarza”:
„Zobaczywszy oficera, który dokonywał podziału więźniów, moja matka powiedziała: «To przecież dr Capesius z Klausenburga».
Wydaje mi się, że i on ją rozpoznał, bo pomachał ręką. Moją matkę i siostrę wysłał na lewo, do gazu, mnie na prawo, mogłam żyć. Później spotkałam znajomego, który był selekcjonowany z moim ojcem. Opowiadał mi, że ojciec pozdrowił Capesiusa i zapytał go, gdzie jest jego żona i jedenastoletnia córeczka. Capesius miał na to jakoby powiedzieć: «Wyślę Pana tam, gdzie są Pańska żona i Pańskie dziecko, to dobre miejsce»”.
Czasami Capesius zdawał się rozdzielać rodziny bez żadnego wyraźnego powodu, jakby kierował się wyłącznie własnym widzimisię. Tak było w przypadku Sary Nebel, która przybyła do Auschwitz wraz z 5000 węgierskich Żydów w środku czerwcowej nocy. Znała Capesiusa z Bukaresztu sprzed wojny (z lat 1935–1938). „Mieszkaliśmy w tym samym budynku – wspominała później. – Ja na parterze, a doktor Capesius na drugim piętrze. Rozmawiałam czasem z nim i jego żoną”. W roku 1939, tuż przed wybuchem wojny, była podejmowana kawą przez Capesiusa i Friederike w ich domu w Siedmiogrodzie.
„Od razu go poznałam, doktora Capesiusa. Ucieszyłam się na jego widok. Kiedy przed nim stanęłam, powiedział tylko: «Ile masz lat?», i posłał mnie na prawo”.
Capesius skierował jej ojca, siostry i braci na lewo. Nebel nie wiedziała, czym różnią się te dwa kierunki, ale nie chciała rozstawać się z rodziną. Spróbowała więc cofnąć się w stronę Capesiusa i błagać go, żeby mogła zostać z nimi. Na jej drodze stanął oficer SS. „Czy to nie jest doktor Capesius?” – spytała go Nebel. „Spojrzał na mnie zaskoczony. «To aptekarz, doktor Capesius. Skąd go znasz?»”. Odpowiedziała, że z Rumunii. Mimo to oficer pchnął ją z powrotem w tłum więźniów.
Niekiedy Capesius musiał podjąć decyzję, które z małżonków będzie żyło. Doktor Lajos Schlinger, który pochodził z Klausenburga, znał Capesiusa od 1939 roku, kiedy ten odwiedzał go jako przedstawiciel firmy Bayer, a poza tym spotykali się przy różnych okazjach towarzyskich. Schlinger znalazł się w ostatniej grupie Żydów wywiezionych z Klausenburga. „Nas, lekarzy, było dwunastu. Wzięliśmy ze sobą wszystkich ze szpitala w getcie” – wspominał.
Po tym, jak wagon bydlęcy, w którym byli transportowani, dotarł do Auschwitz w czerwcu, stał zamknięty na rampie przez kilkanaście godzin; w tym czasie opróżniano pozostałe wagony. Około godziny czwartej nad ranem drzwi ich wagonu zostały otwarte.
„Wypędzono nas brutalnie – wspominał Schlinger. – To było straszne, bo przywieźliśmy pacjentów ze szpitala, między 200 a 300 osób, w tym wielu poważnie chorych, którzy nie mogli nawet wstać. [...] Chorzy leżeli albo siedzieli na ziemi; kobiety płakały, dzieci krzyczały. To było okropne”.
Wtedy Schlinger zobaczył doktora Capesiusa.
„Podbiegłem do niego uradowany i przywitałem się.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałem.
– W środkowych Niemczech”.
Schlinger wcześniej widział znaki z napisami w języku słowiańskim, więc mu nie uwierzył.
– Co się z nami stanie?
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił go Capesius.
Schlinger powiedział Capesiusowi, że jego żona nie czuje się dobrze. „Nie czuje się dobrze? – dopytywał Capesius. – W takim razie powinna stanąć tutaj”. Wskazał niewielkie zbiorowisko bardzo schorowanych osób. Nastoletnia córka Schlingera pomogła matce dołączyć do tej grupy chorych.
„Nigdy więcej nie zobaczyłem żony ani siedemnastoletniej córki” – opowiadał Schlinger.
Niewielu spośród Żydów przywiezionych wiosną 1944 roku znało Capesiusa lepiej niż Josef Glück, fabrykant z branży włókienniczej pochodzący z Klausenburga. Trafił do Auschwitz wraz z transportem 2800 Żydów 11 czerwca. Będąc przedsiębiorcą, Glück zwrócił się do siedziby koncernu Farben we Frankfurcie ze skargą na opóźnienia w dostawach barwników potrzebnych w jego fabryce. Capesius złożył mu wizytę, żeby rozwiązać ten problem, a następnie utrzymywał z nim kontakt, aby mieć pewność, że klient jest zadowolony. Nie widzieli się od ponad dwóch lat i oto ponownie spotkali się na rampie w Auschwitz.
Glückowi towarzyszyły żona i dzieci, dwuletnie bliźnięta, a także matka i szwagierka z dwójką potomstwa. Zbiegiem okoliczności w tym samym transporcie znaleźli się też dwaj inni Żydzi, Albert Ehrenfeld i Wilhelm Schul, dawni klienci Capesiusa, z którymi ten przed wojną utrzymywał wyjątkowo zażyłe relacje biznesowe. Wszyscy trzej trzymali się razem.
„Musieliśmy paradować przed jakimś oficerem SS – wspominał Glück. – Ten oficer kierował poszczególne osoby na lewo albo na prawo. Ku własnemu zdumieniu poznałem tego oficera SS! To był doktor Capesius. Kiedy maszerowałem przed Capesiusem, byli ze mną Schul i Ehrenfeld. Wszyscy od razu poznaliśmy Capesiusa na rampie. Na początku sądziliśmy, że nam się poszczęściło”.
Na rampie byli też inni oficerowie SS, ale Glück zwrócił uwagę, że „to Capesius decydował o tym, kto ma iść na lewo, a kto na prawo”.
Ten tekst jest fragmentem książki Patricii Posner „Farmaceuta z Auschwitz. Historia zwyczajnego zbrodniarza”:
Pięćdziesięcioczteroletni Schul miał stanąć przed Capesiusem jako pierwszy. Widząc wyraz twarzy Capesiusa, wszyscy trzej nie mieli wątpliwości, że ich poznał, choć tego po sobie nie pokazywał. Zanim Schul znalazł się na początku kolejki, Capesius nie odezwał się ani słowem do żadnego z nowo przybyłych, jedynie pokazując ręką, że mają iść na lewo lub na prawo. Za to do trzech mężczyzn, którzy przed wojną byli jego klientami, miał pytania.
– Lubisz pracować? – spytał Schula po niemiecku.
– Już nie jestem w stanie pracować – odpowiedział Schul. – Jestem za stary.
Capesius wskazał na lewo.
Przyszła kolej na Ehrenfelda.
Tym razem Capesius spytał po węgiersku:
– I ty tutaj? Lubisz pracować?
– Tak – odrzekł Ehrenfeld.
Capesius skierował go na prawo.
Następny był Glück.
Capesius zapytał go też po węgiersku:
– A ty lubisz pracować?
– Tak.
„Capesius nie powiedział nic więcej – opowiadał później Glück – i posłał mnie na prawo”.
Glück i Ehrenfeld dołączyli do grupy około 130 mężczyzn (z owego transportu z Rumunii, który liczył 2800 osób, ocalało jedynie 350).
Po selekcji mężczyzn przyszła kolej na kobiety. Choć Capesius skierował żonę i szwagierkę Glücka na prawo, Glück nigdy więcej ich nie zobaczył. Jego dzieci, bliźnięta, zostały od razu wysłane do gazu. „Nie miałem pojęcia, dokąd idziemy” – mówił Glück.
Bezduszność Capesiusa na rampie, na której przeprowadzano selekcje, dziwiła najważniejszego z podległych mu więźniów będących farmaceutami, Jana Sikorskiego, który powiedział o swoim przełożonym: „Traktował mnie jak człowieka”. Sikorski uważał, że relacje o tym, jak Capesius zachowywał się na rampie, świadczyły po prostu o jego dwulicowej naturze „doktora Jekylla i pana Hyde’a”. Sikorski był kimś w rodzaju kapo – starannie wyselekcjonowanego egzekutora, a także jedynym więźniem, który później miał coś dobrego do powiedzenia o farmaceucie. Za to ci, których Capesius oszczędził na rampie, widzieli w nim tylko okrutnego Hyde’a.
Po tym, jak posłał całą rodzinę Adrienne Krausz do komory gazowej, a ją oszczędził, dołączyła ona do setek innych kobiet w łaźni; „ogolono [nas] [...]. Gdy jeszcze stałyśmy nago w rzędzie, przez łaźnię przeszedł dr Capesius. Stałam obok pani Stark, starszej kobiety, która też znała Capesiusa jeszcze z kraju.
Zagadnęła go i zapytała: «Panie doktorze, co z nami będzie?», albo jakoś podobnie, nie mogę już sobie przypomnieć. Odepchnął ją tak, że upadła na śliskiej podłodze. To był ostatni raz, kiedy widziałam dr. Capesiusa”.
Ella Böhm widziała „wujka aptekarza”, kiedy przyszedł do jej bloku. Próbowała słomą zakryć brzuch dziewczyny, która była w ciąży: „wypchnął mnie i kijem zrzucił słomę z ciężarnej kobiety; nigdy już nie widziałyśmy będącej przy nadziei współwięźniarki!”.
Fabrykant Josef Glück widywał Capesiusa „w różnych sytuacjach”, często w towarzystwie doktora Mengelego podczas „selekcji w obozie”. Pewnego razu Capesius i Mengele oraz dwaj inni oficerowie SS pojawili się w niesławnym bloku 11, w którym przebywało wielu nastoletnich Żydów w wieku od szesnastu do osiemnastu lat.
„Chyba przeczuwali, czego tamci chcą, i się pochowali – opowiadał Glück. – Niedługo potem kierownik obozu wyłapał wszystkich z pomocą psów. Działo się to w dniu święta żydowskiego. Dwa dni później przyjechały furgony i tych chłopców wsadzono do środka, i wywieziono do gazu. Ci, którzy to zrobili, śmiali się. Pewnie bardzo ich bawiło, że te dzieci płaczą do swoich matek”.
Wśród pojmanych był szesnastoletni siostrzeniec Glücka. Zanim SS go zabrało, zdołał naciąć sobie ramię i krwią z rany napisać na tylnej ścianie baraku: „Andreas Rappaport – żył lat szesnaście”.
Glück był też świadkiem, jak 6 sierpnia SS zlikwidowało „obóz familijny dla Cyganów”, posyłając 3000 kobiet, dzieci i osób w podeszłym wieku do zagazowania. Według Glücka i w tym przypadku wśród osób zarządzających selekcjami byli Mengele i Capesius. Tamtej jesieni Glück naprawiał rurę wodociągową w obozie dla kobiet, kiedy Mengele i Capesius kolejny raz przyjechali przeprowadzić selekcję. „Wysłano do gazu 85 kobiet [...] została wysłana między innymi moja żona”.
Magda Szabó, rumuńska Żydówka, która przybyła do Auschwitz z rodziną w maju 1944 roku, chyba najtrafniej opisała Capesiusa takiego, jakim znali go więźniowie. Kiedy maszerowała w kierunku grupy esesmanów, usłyszała, jak jeden z nich mówi po węgiersku. Później w obozie dowiedziała się, jak brzmi jego nazwisko. „Twarzy doktora Capesiusa nie dało się szybko zapomnieć – opowiadała po wojnie. – Nie była to twarz typowego Niemca”.
Szabó trafiła do bloku 27 na odcinku C, skąd chorzy i słabi więźniowie byli często wysyłani do zagazowania. Dwoma oficerami SS, którzy przeprowadzali tam selekcje, byli Mengele i Capesius. „Zawsze ci sami” – wspominała. Kiedy Szabó została przeniesiona do komanda pracującego w kuchni, wraz z kilkunastoma więźniarkami przygotowywała „ohydną w smaku [...] zupę obozową”, która składała się głównie z wody z dodatkiem kilku ziemniaków, niewielkiej ilości mąki oraz „odrobiny margaryny”. Któregoś dnia u jednego z więźniów znaleziono trochę nadprogramowej margaryny. Capesius przeprowadził śledztwo. Rozkazał wszystkim więźniom wziąć do rąk duże kamienie leżące obok baraków i podskakiwać, czyli, jak sam mówił, „ćwiczyć”, aż padli z wycieńczenia.
„Jestem Capesius z Siedmiogrodu – wrzasnął do więźniów. – Dzięki mnie poznacie, co to szatan”.