Szlak niewolników
Niewolnikami handlowano na ogromną skalę. Kolejni papieże wielokrotnie próbowali zakazać wywożenia ludzi na wschód. W 775 roku Hadrian I ogłosił, że sprzedawanie chrześcijan jest „haniebne” i „niech Bóg broni”, by nadal trwało. Niewielu jednak wzięło sobie do serca jego słowa, bo zbyt trudno było się oprzeć pokusie zarobku. Na sprzedaży niewolników do Azji bogaciły się między innymi irlandzki Dublin, niderlandzki Utrecht i włoska Wenecja. Najlepiej jednak radzili sobie w tej dziedzinie Skandynawowie zwani wikingami.
Często wyobrażamy sobie wikingów przybijających w długich łodziach do brzegów Brytanii, budzących grozę wśród miejscowej ludności i niszczących wszystko na swej drodze. W rzeczywistości jednak najsilniejsi, najbardziej zdeterminowani i najstraszliwsi z wikingów nie wyruszali ze swych siedzib na zachód, lecz na wschód i południe.
„Jak mężczyźni przebyli długą drogę w poszukiwaniu złota” – napisano na kamieniu runicznym znalezionym niedaleko Sztokholmu. „Umarli na południu, w Serklandii” – dodano, mając na myśli ziemię Saracenów, czyli Arabów. Wikingowie bez wątpienia wyglądali groźnie. „Od czubków palców u nóg po szyję każdego pokrywa ciemnozielony tatuaż” – pisał jeden ze świadków. Inny dodawał, że są „wysocy jak palmy” i niebezpieczni: „Każdy nosi przy sobie siekierę, miecz i nóż”. Słynęli z wytrzymałości i zdobywania za wszelką cenę tego, czego pragnęli. Na wschodzie nazywano ich Rusami, co mogło stanowić aluzję do rudych włosów, choć bardziej prawdopodobne jest, że określenie to pochodzi od nordyckiego słowa oznaczającego „ludzi, którzy wiosłują”. Stąd właśnie wzięło się słowo „Ruś”. (Nawiasem mówiąc, wbrew temu, co sądzi wiele osób, wikingowie bynajmniej nie nosili hełmów z rogami).
Gdziekolwiek pojawiali się wikingowie, budzili grozę. We francuskiej modlitwie z IX wieku czytamy: „Chroń nas, Panie, od dzikich Normanów, którzy niszczą nasz kraj i zabierają […] młodych, dziewiczych chłopców. Błagamy, uchroń nas przed tym złem”. Liczba srebrnych monet znalezionych w ostatnich dekadach w Skandynawii i wzdłuż dawnych szlaków wiodących do centrum Azji pokazuje ogromną skalę sprzedaży niewolników do krajów muzułmańskich. Posługując się współczesnym językiem, powiedzielibyśmy, że był to wielomiliardowy biznes.
Świat muzułmański bardzo potrzebował niewolników – nie tylko z Europy, ale także z Afryki i Azji. Przewodniki proponowały potencjalnym nabywcom wiele cennych porad – począwszy od wskazówek dotyczących gładkości skóry oferowanych na rynku ludzi po sposoby uniknięcia „ukrytych wad” w rodzaju nieświeżego oddechu, głuchoty czy jąkania się. Sprzedaż niewolników pomogła w rozwoju handlu innymi towarami w nowych miejscach: pewien podróżny z Hiszpanii, który w X wieku odwiedził Moguncję (obecnie w zachodnich Niemczech), zdumiał się na widok „przypraw rosnących tylko na Dalekim Wschodzie, takich jak pieprz, imbir, goździki, nard czy galangal”. Jeszcze większe zdumienie wzbudziło w nim to, że jako waluty używano arabskich srebrnych monet oraz monet bitych w Azji Środkowej.
Około 950 roku świat zaczął się zmieniać. Zatargi między muzułmanami wywołały okres niepokojów, podczas którego doszło nawet do ataku na Mekkę. W wielu miejscach, od Bagdadu po Afrykę Północną, następowały gwałtowne zmiany rządzących. Ponadto kilka mroźnych zim tak bardzo dało się ludziom we znaki, że niektórzy musieli wręcz „wydłubywać ziarna zbóż z końskiego i oślego łajna, by się pożywić”.
W tej sytuacji władcy Rusi zwrócili się w kierunku południowym. Ufortyfikowane placówki handlowe nad dużymi rzekami – Wołgą, Dnieprem czy Dniestrem – wykorzystywanymi do przewożenia towarów na duże odległości, stopniowo rozbudowywały się i powstawały z nich miasta: Nowogród Wielki, Czernihów, Kijów. Dzięki nim Rusowie wzmacniali się coraz bardziej kosztem Chazarów, którzy wkrótce nie wytrzymali konkurencji z ambitnymi rywalami. Rusom ogromnie zależało na znalezieniu nowych rynków, na których mogliby kupować i sprzedawać towar. Bardzo ważne były dla nich kontakty z Bizancjum. Konstantynopol był nie tylko największym chrześcijańskim miastem w Europie, lecz także jednym z największych miast świata.
Ten tekst jest fragmentem książki Petera Frankopana „Jedwabne szlaki. Nowa historia świata”:
Ich aktywność nie wszystkim się spodobała, bo początkowo Rusowie głównie plądrowali peryferie miasta, podpalali domy i straszyli mieszkańców. W końcu jednak stosunki się unormowały – zwłaszcza kiedy przywódca Rusi Włodzimierz Wielki przeszedł na chrześcijaństwo w 988 roku. Zmieniała się również gospodarka Rusów: twarda, wojownicza natura ustępowała miejsca zainteresowaniu skutecznym zarządzaniem, handlem przedmiotami zbytku oraz filozofią, kulturą, a nawet architekturą Konstantynopola, stolicy Cesarstwa Wschodniorzymskiego, zwanego też Bizantyńskim.
Nie tylko Rusowie utrzymywali bliskie kontakty z olśniewającą stolicą i chrześcijańskim Wschodem. W Konstantynopolu osiedlało się coraz więcej osób – wśród nich kupcy z Pizy, Genui i Wenecji, zwabieni perspektywą handlu z Bizancjum i dostępem do towarów przywożonych z Azji. Inni przybywali tam w poszukiwaniu przygód, a niektórzy wstępowali nawet do osobistej straży cesarza. Jednym z nich był przyszły król Norwegii Harald III Srogi, pokonany później przez króla Anglii Harolda w bitwie pod Stamford Bridge w 1066 roku. Część anglosaskich możnych, którzy kilka tygodni później brali udział w słynnej bitwie pod Hastings, po zwycięstwie Wilhelma Zdobywcy i przejęciu przez niego władzy w Anglii uciekła do Konstantynopola, by tam zacząć nowe życie. Europa zaczynała się zmieniać: budowano coraz więcej klasztorów oraz zamków dla arystokracji, która stawała się coraz bardziej ambitna, ciekawa świata i pobożna. Rosło zainteresowanie odwiedzaniem krainy, w której narodził się, żył i zmartwychwstał Chrystus. Coraz więcej ludzi odbywało długie, trudne i kosztowne pielgrzymki do Jerozolimy i innych świętych miejsc. Często podróżowali w dużych grupach, zwykle odwiedzając po drodze Konstantynopol, gdzie przez wieki przechowywano wiele chrześcijańskich relikwii, takich jak korona cierniowa czy fragmenty krzyża, na którym ukrzyżowano Jezusa.
W 1095 roku stało się coś nieoczekiwanego. Walki wewnętrzne w świecie muzułmańskim doprowadziły do tego, że Turcy nie tylko zajęli Bagdad, ale też parli dalej na zachód, docierając niemal do murów Konstantynopola. Dla bizantyńskiego cesarza Aleksego I Komnena była to kropla, która przepełniła czarę goryczy: jego imperium chwiało się w posadach, gospodarka działała fatalnie, naciskali też wrogowie z innych stron. Cesarz zwrócił się o pomoc wojskową do papieża Urbana II. Mając wystarczającą liczbę rycerzy, mógłby odbić niektóre z utraconych niedawno największych miast w Azji Mniejszej (zajmującej większość obszaru obecnej Turcji).
Papież dostrzegł w tym szansę dla siebie. Pomagając chrześcijańskiemu cesarstwu ze Wschodu, będącemu w poważnych opałach, mógł jednocześnie poprawić swoją pozycję w podzielonej Europie, gdzie królowie, a nawet dostojnicy kościelni kwestionowali jego władzę. Zjednoczenie ich przeciwko wspólnemu wrogowi zażegnałoby lokalne konflikty. Błagając, zachęcając, a nawet zmuszając rycerzy do udziału w jego kampanii, papież Urban zapoczątkował słynne wyprawy krzyżowe. Celem i nagrodą miało być zdobycie Jerozolimy, a także wyzwolenie Ziemi Świętej z rąk muzułmanów. Nie wszyscy byli tym zachwyceni: udziału odmówił choćby król Sycylii Roger I, ponieważ wśród jego podwładnych było wielu muzułmanów, chrześcijan i żydów. (Plotka głosi, że w odpowiedzi na wezwanie papieża „uniósł nogę i puścił bąka”, pokazując w ten sposób, co myśli o jego planach).
Wielu jednak posłuchało prośby. Wbrew rozsądkowi i przeważającym siłom wroga, kilkakrotnie cudem unikając sromotnej klęski i torując sobie drogę mieczem, uczestnicy pierwszej krucjaty pokonali tysiące kilometrów i latem 1099 roku dotarli do Jerozolimy.
Piętnastego lipca zdobyli miasto. Jako pierwszy do jego murów dotarł młody rycerz z francuskiego Chartres, Reimbold Creton. Obrońcy miasta już na niego czekali. Napastnik szybkim ciosem pozbawił go ręki, ale krzyżowcy zdołali wedrzeć się do miasta i rozpoczęli rzeź. Wkrótce Jerozolima pełna była trupów, według jednego ze świadków „zrzucanych na kopce wielkie jak domy za murami miasta”. Inny kilka lat później tak wspominał tamtą bitwę: „Gdybyś tam był, miałbyś stopy po kostki powalane krwią zabitych. Nikt nie pozostał żywy. Nie oszczędzano kobiet ani dzieci”. Zabijano nie tylko muzułmanów – na całej trasie krucjaty w okrutny sposób mordowano też wspólnoty żydowskie. Chrześcijańscy rycerze traktowali swoją wyprawę jako zemstę za zabicie Chrystusa wiele wieków wcześniej, a także za śmierć towarzyszy, którzy zginęli w walkach.
Gdy rzeź wreszcie dobiegła końca, przywódcy krzyżowców uświadomili sobie, że choć osiągnęli cel, nie mają pojęcia, co robić dalej. Wiedzieli, że choć założyli w Ziemi Świętej cztery małe państwa, utrzymanie ich nie będzie łatwe. Pytanie brzmiało, czy uda im się tego dokonać – i czy w ogóle warto próbować.