Szkatułki pamięci
Filcowe kapcie nakładane na buty, rygorystyczne przestrzeganie ciszy, zakaz dotykania eksponatów i mnóstwo innych punktów regulaminu z pierwszoplanową rolą słowa „zakaz” pozwoliło nam na wiele lat ugrzęznąć w muzealnym stereotypie. Wszystko to z jednej strony potęgowało postrzeganie świątyni sztuki jako miejsca elitarnego, z drugiej strony zacieśniało grono odbiorców, odstraszało tym samym niejedną osobę. Wszelkim schematom myślowym wyszła naprzeciw współczesna muzeologia. Stworzono nowy kod, za pomocą którego muzeum do nas przemawia. Szybko spostrzeżono, że sprawa muzeów historycznych jest nadzwyczaj skomplikowana, bo jak przechowywać przeszłość, by samemu nie stać się reliktem? Okazało się, że rozwiązań jest wiele.
Wizytówka miasta
Naiwne wydaje się dziś myślenie, że liczy się tylko to, co wewnątrz muzeum. Gdy tylko ogłoszony zostaje konkurs na projekt nowego muzeum, rzesze światowej sławy architektów stają w szranki. Współczesne muzeum powinno być przede wszystkim wizytówką miasta, czego dowodem jest chociażby Bilbao, które z cienia innych hiszpańskich miast wyszło m.in. dzięki Muzeum Guggenheima zaprojektowanemu przez światowej sławy architekta — Franka Gehry’ego.
Jest jak każde inne muzeum, z białymi ścianami, gdzie można wieszać obrazy i wystawiać przedmioty. Tak o Muzeum Żydowskim w Berlinie mówił jego architekt Daniel Liebeskind. Czy to fałszywa skromność jednego z najwybitniejszych „niepoprawnych wizjonerów” naszych czasów, czy może wręcz przeciwnie: próba odwrócenia uwagi od formy i skierowanie jej na treść? Jedno jest pewne — to nie jest zwykły projekt. Tak jak Gehry sprowadził tłumy do Bilbao, tak Liebeskind oczarował 350 tys. osób, które zwiedziły samą przestrzeń muzeum, zanim w 2001 roku udostępniono tam pierwszą wystawę.
Jüdisches Museum
Realizacja Liebeskinda tworzy osobny dyskurs, który potrafi uniezależnić się od stałych i czasowych muzealnych ekspozycji. Czym byłby dla nas ten budynek bez wiedzy o znaczeniu każdej z jego części? Zygzakowatą bryłą pokrytą cynkiem. Tak funkcjonuje współczesna architektura dekonstruktywistyczna: sprawia wrażenie, że rozkłada budynek na kawałki, nadaje jednak znaczenie pojedynczemu elementowi, łączy go z kolejnymi fragmentami i w ten sposób buduje sens całości.
Liebeskind dokonuje tzw. wizji lokalnej — na mapie przedwojennego Berlina zaznacza punkty oznaczające miejsca zamieszkania wybranych niemieckich i żydowskich osadników, po czym łączy je, a tym samym tworzy plan przestrzeni przyszłego budynku. Powstają w ten sposób trzy główne linie: historii, wypędzenia (prowadząca do Ogrodu Wypędzonych) i Holocaustu (zwieńczona Wieżą Holocaustu). Kolejnym elementem muzeum są tzw. pustki. W nowszej części budynku znajduje się pięć studni, które, oświetlone tylko ledwo dochodzącym światłem naturalnym, przecinają wertykalnie cały budynek. Wg samego Liebeskinda pustki symbolizują człowieczeństwo obrócone w popiół. W całym muzeum na próżno szukać części, która byłaby wyrazista sama przez się i nie stanowiła jednocześnie nieodłącznego — a co najważniejsze — symbolicznego elementu całości.
Panuje powszechne przekonanie, że niewyobrażalne możliwości techniczne dają architektom zupełną swobodę działania. Cóż z tego jednak — jeśli ich celem jest złożoność semantyczna, stają przed kolejnymi wyzwaniami. Nie tworzą przecież muzeum nauki, turystyki czy zabawek, tylko przesiąknięte cierpieniem, ludzkim dramatem i śmiercią milionów miejsce Pamięci. Jeden fałszywy ruch i temat tabu wypływa jak rzeka. Muzeum Żydowskie w Berlinie jest zupełnie nowatorskim rozwiązaniem. Niezależnie od tego, co powiesimy na białych ścianach, stałą ekspozycją będzie sam budynek. Architektura zmaga się tu rzeczywiście z historycznym ciężarem dziejów, a dzięki nowoczesnym rozwiązaniom i genialnemu konceptowi nie pozwala myśleć, że historię należy zamknąć w muzeach, gdyż to już było. Nieprawda. Choćby nasza kultura była obecnie — jak chce wielu socjologów — kulturą zapomnienia, o Holocauście — co uświadamia nam chociażby Kertész — zapomnieć po prostu nie możemy.
Dom Terroru
Liebeskind miał ten przywilej, ale i trudność, że tworzył od zera. Dzięki temu mnoży się ilość rozwiązań i pomysłów. Inaczej sprawa wygląda w przypadku Domu Terroru w Budapeszcie. Na muzeum przeznaczono kamienicę na ruchliwej ulicy Andrássyego, której mury pamiętają rok 1880. Pamiętają zresztą o wiele więcej, i to właśnie dlatego dziś odwiedzają je tysiące turystów.
Początkowo zwykły dom dla zwykłej rodziny. Od 1937 r. siedziba ultraprawicowej partii strzałokrzyżowców, z piwnicą zaadaptowaną na więzienie od roku 1944, po dojściu do władzy nazistów. Wyzwolenie spod niemieckiej okupacji spowodowało przejęcie budynku przez partie komunistyczne. Miejsce, gdzie setki ludzi było torturowanych, a część z nich poniosła śmierć, nie mogło zostać zagospodarowane w inny sposób — w roku 2002 otwarto tam muzeum o nazwie Dom Terroru.
Architekci (m.in. Attila F. Kovács), którym powierzono renowację budynku, z pewnością dobrze wykonali zadanie, jednak nie mieli oni już takiego pola do popisu jak np. Liebeskind. W zamian za to dostajemy zupełnie nowe rozwiązanie. Zwiedzać możemy dwoma drogami: trasą Stalina oraz trasą Hitlera, ponieważ muzeum dobitnie podkreśla fakt, iż jest tu mowa o dwóch terrorach. Ekspozycje nastawione są na jak najbardziej interaktywne doznania. W tle słyszymy muzykę skomponowaną przez Kovácsa, na ścianach są monitory, na których widzimy, jak rozstrzeliwano i torturowano ludzi. Z głośników dobiegają nas fragmenty manifestów, przesłuchań i procesów. Odbiór opiera się na wszystkich zmysłach. Jest to muzeum multimedialne, które próbuje dotrzeć do odbiorcy w nowy sposób.
Nie można obiektywnie stwierdzić, czy takie rozwiązanie jest lepsze od tradycyjnego, ale z pewnością prawdą jest, że wychodzi naprzeciw nowym oczekiwaniom wobec muzeów, w tym także muzeów historycznych. Dzięki temu zwiększa się liczba osób odwiedzających, a wraz z tym z pewnością liczba osób nieobojętnych.
On-line
Okazuje się również, że współczesna muzeologia znajduje drogę dotarcia do społeczeństwa sieciowego. Tyle rzeczy można dziś załatwić przez Internet. Czemu by więc nie „pójść” do wirtualnego muzeum? Wystarczy kilka ruchów myszką. Pomimo rozwoju społeczeństwa informatycznego wirtualne muzea nie wydają się zagrożeniem dla tradycyjnych wystaw, a już tym bardziej dla nowatorskich rozwiązań muzeologicznych. Mimo to wystawy on-line są ciekawym i wartym zauważenia pomysłem. Mamy taki kiełkujący projekt również na polskich stronach. Mianowicie wirtualne Muzeum Powstania Warszawskiego.
Mniej być może znaną Polakom instytucją jest United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie. Muzeum to prowadzi na swoich stronach również wirtualne wystawy. Ostatnia ekspozycja zatytułowana jest „Give me your children”. Voices from the Lodz Ghetto. Możemy tam zapoznać się z 20-minutowym filmem poświęconym żydowskiej ludności łódzkiego getta. Kolejna wystawa zatytułowana Life after the Holocaust to wzruszające opowieści osób, które z racji swego żydowskiego pochodzenia przeżyły piekło Holocaustu i, naznaczeni pamięcią tych dni, dzielą się swoimi przeżyciami. Blanka Rothschild wspomina pobyt w obozie koncentracyjnym oraz ukrywanie się z połamanymi żebrami i uszkodzonym kręgosłupem. Człowiek jest bardzo silny, niewyobrażalnie silny — wyznaje.
Na stronach muzeum znajdziemy jeszcze więcej przejmujących wspomnień i opowieści. Dużo plików muzycznych, filmów video. Całość doskonale zaaranżowana z punktu widzenia atrakcyjności wyglądu samej strony. Nie wychodząc z domu, możemy poświęcić cały wieczór na przeglądanie zawartości serwisu. Z pewnością takie wirtualne wystawy nie wpłyną — przynajmniej na razie — na liczbę osób odwiedzających muzea tradycyjne, mimo to nowoczesne pomysły z wykorzystaniem sieci mogą również stać się wartościowe.
Muzeum wyobraźni
Do muzeologicznej terminologii André Malraux wprowadził pojęcie „muzeum wyobraźni”. Nie leży ono na terenie żadnego państwa, nie ma w nim materialnych eksponatów. Istnieje tylko w indywidualnej świadomości każdego z nas. Na świecie są więc miliony takich muzeów. Wszystko, co kiedykolwiek widzieliśmy w tradycyjnym muzeum, wszystkie reprodukcje, fotografie łączą się ze sobą i zamieszkują naszą wyobraźnię, a ta, jak wiemy, ma nieograniczone możliwości.
Nasze muzeum wyobraźni może niebywale wzbogacić się poprzez kontakt z muzeami historycznymi, bo przecież i ono odwołuje się w jakiś sposób do pamięci. Wszystkie eksponaty muzeów historycznych, zarówno te materialne, jak i duchowe, mogą nadać ciągłość naszym prywatnym kolekcjom, utworzyć ich tożsamość. Wizyty w muzeach opartych na najnowocześniejszych rozwiązaniach nie pozwalają nam pozostać obojętnymi, dzięki czemu dają nam pewność, że naszym muzeom wyobraźni przybędzie nowych eksponatów.
źródła zdjęć: