Stephen O’Shea – „Morze wiary: islam i chrześcijaństwo w świecie śródziemnomorskim...” – recenzja i ocena
Zobacz też: Bliski Wschód - miejsce starcia cywilizacji? [historia, artykuły, publicystyka]
Orient ma w sobie szczególny urok, który przyciąga ludzi przynajmniej od czasów średniowiecza. Niewątpliwie odmianą tej fascynacji jest wciąż żywe zainteresowanie krucjatami, czy – znacznie mniejsze, przynajmniej w Polsce – dziejami Imperium Bizantyńskiego. Urokowi Wschodu sam uległem parę lat temu i choć końcowo zająłem się historią XIX i XX wieku, to do dziś staram się choćby od czasu do czasu przeczytać coś z dziedziny bizantynistyki. Nadążanie za nowościami nie jest trudne, bowiem nauka ta w Polsce jest bardzo słabo rozpowszechniona. Gdy kilka lat temu z większym zaangażowaniem się jej poświęcałem, niemal nie istniały przystępne i nowoczesne opracowania dostępne w języku polskim. W bibliotekach można było znaleźć głównie książki wyraźnie przestarzałe, bądź też opasłe, hermetyczne tomiszcza, odstraszające skomplikowanym językiem i samą objętością. Sytuacja poprawia się z roku na rok. Niewątpliwym krokiem naprzód i wielką szansą na zainteresowanie średniowiecznym orientem szerokich grup czytelników jest praca amerykańskiego dziennikarza o irlandzkich korzeniach, Stephena O’Shea.
Autor
Autor posiada wprawdzie wykształcenie politologiczne, jego kariera miała jednak nad wyraz luźny związek z badaniem spraw politycznych, a tym bardziej z analizowaniem przeszłości. Pracował jako krytyk filmowy i redaktor dla różnych tytułów prasy kobiecej: „Mother Jones”, „Premiere”, „Harper's Bazaar”, „Mirabelli” czy „American Elle”. I choć od końca lat 90. pisze także książki historyczne, robi to jednak bardziej jak dziennikarz, niż historyk. I doskonale! Jeden z zachodnich recenzentów określił poprzednią książkę O’Shea mianem popularnonaukowej literatury historycznej w najlepszym tych słów znaczeniu. Trudno się nie zgodzić.
Książka, która trafiła w moje ręce, „Morze wiary: islam i chrześcijaństwo w świecie śródziemnomorskim doby średniowiecza”, to trzecia publikacja zwarta autora, a zarazem druga, po „Herezji doskonałej: światoburczym życiu oraz zagładzie średniowiecznych katarów”, wydana w Polsce. Warto podkreślić, że każda z prac O’Shea, nawet wydane przed zaledwie trzema laty „Morze wiary”, była wznawiana i tłumaczona na różne języki. Także w Polsce „Herezja doskonała” miała dwa wydania (2002, 2005).
Skąd więc wątpliwości?
Recenzję rozpocząłem w samych superlatywach, ale bynajmniej nie na to się przygotowywałem. Niedawno miałem okazję przeglądać raczej mierną książkę na niemal ten sam temat, „Wojny za wiarę: chrześcijaństwo i dżihad 1000-1500” Davida Nicolle. Po książce Stephena O’Shea, wydanej kilkanaście dni temu przez „Rebis”, spodziewałem się tego samego – amatorskiego zestawienia szeregu bitew, bez spójnego kontekstu i uwypuklenia kontaktów kulturowych. Do tej przedwczesnej opinii skłonił mnie spis treści, w którym kolejne rozdziały odpowiadają w większości ważnym bitwom między armiami wschodu i zachodu. To m.in. Jarmuk 636, Poitiers 732, Manzikert 1071 czy Hittin 1187.
Od początku nie zamierzałem stawiać autorowi za dużych wymagań: niech choćby będzie to praca poprawna i przystępna! Lektura wstępu sprawiła, że znacznie podniosłem poprzeczkę. Już na pierwszych stronach autor wyjaśnia, że wprawdzie oparł się na chronologii militarnej, ale to wyłącznie wygodny (dla niego i czytelnika) szkielet – O’Shea podkreśla, że kontakty chrześcijan z muzułmanami miały głównie formę polityczną czy kulturalną, a jedynie przy okazji: wojskową. Przenikliwość sądów autora i dystans, z jakim je wypowiada budzą uznanie. O’Shea, który jest raczej dziennikarzem, niż historykiem tłumaczy czytelnikowi m.in., że nie można spoglądać na „wojnę cywilizacji” wyłącznie przez pryzmat religii (s. 25: Muzułmańskie rody żywiły niekiedy wobec siebie tyle samo nienawiści, ile potrafiły okazywać niewiernym. To samo dotyczyło chrześcijan), ale też że współczesny odbiorca, wychowany w realiach rozdziału życia publicznego i religii oraz postępującej laicyzacji nie może przekładać swoich doświadczeń i przekonań na świat sprzed tysiąca lat. Inaczej nie zdoła zrozumieć prawdziwych motywów działań minionych pokoleń. Wypowiadając swoje opinie O’Shea opiera się na wybitnych autorytetach. Już we wstępie cytuje np. Fernanda Braudela – jednego z największych historyków minionego stulecia, który wszelako był znany z raczej trudnego wywodu i przez to niewielu autorów książek popularnonaukowych zadaje sobie trud zapoznania się z jego poglądami.
Seria pozytywnych zaskoczeń
Wraz z kolejnymi minutami i godzinami lektury mój respekt dla autora rósł dosłownie z każdą stroną. Jest to książka, która powstała w efekcie długiej pracy, w której autor perfekcyjnie połączył umiejętności płynące z dwóch swoich specjalizacji. W wywiadzie, który przeprowadziłem z innym pisarzem, Michaelem Reynoldsem, kilka miesięcy temu, podkreślał on z dumą że odwiedził wszystkie miejsca, o których pisał w swoich książkach. Zdaje się, że tej samej zasadzie zbliżania się do historii poprzez jej pozostałości hołduje O’Shea. Z detalami i w nadzwyczajnie obrazowy sposób opisuje on dzisiejsze Poitiers, leżący na granicy Syrii wąwóz rzeki Jarmuk, czy turecko-kurdyjskie pogranicze, na którym rozegrała się przed niemal tysiącleciem bitwa pod Manzikertem. Autor zjechał pół starego świata, by przygotować się do napisania książki! Dzięki niemu możemy lepiej zrozumieć dzisiejsze dziedzictwo przeszłości i wpływ odległych wydarzeń na obecną rzeczywistość.
Nie gorzej O’Shea radzi sobie pisząc o historii. Wielką zaletą jest tu jego giętki, wyćwiczony przez lata pracy ze słowem język, dzięki któremu książkę czyta się niczym powieść. Zarazem autor jest wyjątkowo kompetentny. Skupiając się na rozdziałach, opisujących najlepiej znane mi wydarzenia, wychwyciłem bardzo nieliczne nieścisłości. Jednocześnie O’Shea podaje setki szczegółów i ciekawostek, których czytelnik nie znajdzie w żadnej innej książce. Przy tym unika błędów, częstych nawet u profesorów z dekadami pracy uniwersyteckiej za pasem. Przykładowo, pisząc o bitwie nad Jarmukiem podkreśla, że w żadnym razie nie starł się tam (jak to często stwierdzają historycy) krzyż z półksiężycem, bo półksiężyc jako symbol islamu to znacznie późniejsza, turecka innowacja, która upowszechniła się na dobre dopiero w kolejnej epoce. Co więcej autor nawet przy najlepiej znanych tematach potrafi dodać coś nowatorskiego. Opisów życia i działalności Mahometa przeczytałem w życiu z 40 może 50, tymczasem O’Shea w swoim zamieścił smaczki, o których nie miałem dotąd pojęcia.
Nie spełniła się też moja podstawowa obawa – książka w żadnym razie nie została poświęcona historii militarnej. Autor pisze o bitwach, ale przede wszystkim o ich kontekście. Pierwszy rozdział został wprawdzie zwieńczony informacjami o starciu nad Jarmukiem, ale wpierw autor przystępnie i zwięźle opisał rodzenie się islamu oraz chrześcijaństwa, rządy Herakliusza w Bizancjum i zyskiwanie wpływów przez Mahometa, a także losy mniej i bardziej znanych postaci tych czasów oraz doktryn religijnych czy problemów politycznych. Podobnie w kolejnym rozdziale, zatytułowanym „Poitiers 732”, samej bitwie O’Shea poświęcił... 3 strony na 30. Dokładnie tyle, ile powinien.
Błędy, których... nie ma
Szybko spostrzegłem, że wręcz na siłę staram się wyszukać błędy i nieścisłości, które inaczej puściłbym koło uszu (czy też raczej oczu). Przecież praca popularna, nieoparta na źródłach i napisana przez dziennikarza miesięczników o modzie nie może być tak dobra! Autor musiał popełnić jakieś błędy!
Na pewno nie uwzględnił roli monofizytyzmu w przejęciu władzy w Egipcie przez Arabów. Jak większość historyków zapomniał o znaczeniu państwa Ghassanidów jako buforu między Arabią i Bizancjum. Na 100% uległ magii Poitiers, podkreślając znaczenie tej bitwy dla losów Europy... I tak dalej, i tak dalej. Jedno po drugim pozytywne zaskoczenie. O monofizytyzmie O’Shea krótko, ale jednak dosadnie i zrozumiale wspomina, Ghassanidów wymienia na liście przyczyn utraty Syrii przez Bizancjum, a o micie Poitiers, bez którego to sukcesu rzekomo cała Europa i nawet Ameryka Północna padłyby ofiarą islamu, wypowiada się wręcz ze śmiechem, cytując smakowite wypowiedzi Woltera czy Gibbona. Zarazem nie ignoruje realnego znaczenia starcia, jako budulca żywej do dziś tradycji historycznej.
Zalet mógłbym wymienić jeszcze z dwa tuziny – od odporności na magię liczb (które autor zawsze weryfikuje, lub przynajmniej ocenia, w oparciu o literaturę ich wiarygodność), aż po umiejętność trafnego połączenia starszej i nawet najnowszej literatury. Największą chyba zaleta jest jednak zdolność do symultanicznego przedstawienia dziejów świata islamu i chrześcijaństwa. Autor opisuje dwie historie niejako na przemian, trafnie ukazując podobieństwa, różnice i powiązania, na które historycy rzadko kiedy zwracają uwagę.
Mankamenty w bibliografii
Książka ma oczywiście rozdziały lepsze i nieco słabsze (np. w opisie sytuacji przed bitwą pod Manzikertem brakuje perspektywy gospodarczej, która została całkowicie przysłonięta przez zrzucenie całej winy za kryzys Bizancjum na arystokrację), ale ogółem trzyma przez cały czas bardzo wysoki poziom. To najlepsze popularnonaukowe vademecum wiedzy o wspólnych dziejach świata islamu i chrześcijaństwa w średniowieczu, jakie miałem okazje czytać. Oczywiście znajdziemy w nim sporo braków i pominięć (np. o samej religii wiadomości jest raczej mało), ale selekcja treści wydaje się trafna i autor zapełnił 300 stron w sposób ciekawy i wartościowy. Skąd w takim razie ocena 9/10 a nie najwyższa możliwa?
Jedynym znaczącym mankamentem pozycji jest bibliografia. O’Shea wprawdzie wykazuje się fenomenalną wręcz zdolnością doboru najlepszych opracować danego tematu, ale jednak pomija wiele wartościowych pozycji, a często pisze o „wnioskach większości historyków” w oparciu o... jedną czy dwie książki.
Doskonałe wydanie
W ostatnim akapicie chciałbym podjąć jeszcze kwestię wydania. Książka jest stosunkowo droga (50 zł), ale moim zdaniem w pełni warta swojej ceny. Wydanie jest niezwykle staranne i profesjonalne – piękna okładka (dzieło fenomenalnego grafika, Zbigniewa Mielnika), gruby papier, twarda oprawa, świetne tłumaczenie, redakcja i korekta, liczne mapy, a na końcu jeszcze słowniczek, kalendarium i zestawienie najważniejszych postaci.
Bez żadnej przesady twierdzę, że to pozycja obowiązkowa dla każdego historyka tej epoki. Nawet specjaliści wyniosą z niej nowe informacje, a przede wszystkim będą mieć okazję zobaczyć na przykładzie, że da się pisać profesjonalnie i przystępnie. Tym bardziej polecam tę książkę amatorom, licealistom czy studentom – trudno o przyjemniejszą lekturę, zwięźle, poprawnie i na wysokim poziomie językowym objaśniająca kontakty światów islamu i chrześcijaństwa przez pierwsze 900 lat.