Staropolska gościnność, czyli „Gość w dom, Bóg w dom”
W czasach staropolskich panował zwyczaj, zgodnie z którym gości zawsze wypatrywano. Nie można było ich przeoczyć, doszłoby wówczas do skandalu. By uniknąć zwady, jeden z domowników spacerował w pobliżu dworu/domu i obserwował pobliską drogę. Gdy spostrzegł nadjeżdżający powóz lub nadchodzących gości, natychmiast powiadamiał o tym gospodarzy. Powinnością każdego gospodarza było powitanie biesiadników przed wejściem do dworu/domu. Pominięcie tego zwyczaju byłoby ujmą na honorze pana domu.
Podczas powitania gospodarze wyrażali swoją radość z odwiedzin, obsypywali gości komplementami, z szacunku wypytali ich o zdrowie oraz zachęcali do krótkiej rozmowy. Po powitalnych uprzejmościach, wszystkich zapraszano do pomieszczenia, w którym miało odbyć się przyjęcie. W pokoju tym znajdował się główny punkt spotkania towarzyskiego, był nim stół biesiadny, zawsze suto zastawiony. Staropolski kodeks obyczajowy nakazywał, by każdy gość, oczekiwany czy nieoczekiwany, znajomy czy nieznajomy, zjadł z domownikami choć jeden posiłek:
Przyjechał gość, należało go powitać kielichem, a potem zaprosić do stołu na obiad czy wieczerzę (…). Było rzeczą nie do pomyślenia, aby gość mógł odjechać, nie siadłszy z domownikami przy stole; choćby był to człowiek zupełnie obcy (J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów…).
Przygotowywanie stołu biesiadnego
Powszechny zwyczaj wspólnego spożywania dań podczas odwiedzin powodował, że stół biesiadny przygotowywano z niezwykłą starannością. Gdy pomieszczenia w domu były większe, stoły ustawiano w podkowę. Następnie wybierano nakrycie stołu. Uważano, że wystawność obrusu świadczy o zamożności i gościnności gospodarzy, dlatego wybierano najładniejsze nakrycie. Później na stół kładziono metalowe tace, na których stawiano misy, półmiski i talerze. Od majątku gospodarzy zależało z jakiego materiału wykonane były stołowe przedmioty. Dwór królewski, patrycjat i magnaci posiadali złote i srebrne: talerze, półmiski, misy, puchary, kielichy, dzbany na wino, piwo i miód. Zastawa stołowa w domach średniej szlachty i średniego mieszczaństwa wykonana była z cyny, czasem ze srebra. Szlachta zagrodowa, biedota miejska i chłopi jedli z naczyń drewnianych i glinianych.
Przed miejscem przeznaczonym dla gościa kładziono talerz z małą serwetką, która przykrywała chleb i łyżkę. Noże i widelce przynoszono ze sobą, choć i tak najczęściej jedzono palcami. Nikogo to nie gorszyło. Taki sposób jedzenia był powszechny w całej Europie. Zmiany nastąpiły dopiero w XVII wieku, kiedy to w pełni zaczęto korzystać ze sztućców. Każdy gość, udając się do kogoś w odwiedziny, przynosił w srebrnym futerale nóż i widelec. Zestaw ten miał specjalną nazwę, był to „nożenek”.
Kolejnym obowiązkiem gospodarza było prawidłowe rozmieszczenie biesiadników przy stole. Zgodnie ze staropolskim obyczajem zajmowane miejsce zależało od dostojności gości, tzn. pierwsze miejsce zajmował pan domu, kolejne miejsca zajmowano według hierarchii społecznej. Warto również wspomnieć o miejscach przeznaczonych dla kobiet. W bardzo hucznych i tłumnych biesiadach z reguły nie brały one udziału, uczestniczyły za to w mniejszych spotkaniach towarzyskich. Zasiadały wówczas przy osobnym stole bądź obok siebie po jednej stronie wspólnego stołu. Nie oznaczało to jednak, że były gorzej traktowane, zawsze zwracano się do nich z uprzejmością i nieprzeciętnym taktem.
Po zajęciu wyznaczonych miejsc, wspólnie odmawiano modlitwę. Następnie przychodził czas biesiady, podczas której gospodarz zachęcał gości do nadmiernego, wręcz nieograniczonego jedzenia, o czym mówi nam Pieśń IX Jana Kochanowskiego:
Chcemy sobie być radzi?
Rozkaż, panie, czeladzi,
Niechaj na stół dobrego wina przynaszają,
A przy tym w złote gęśli albo w lutnią grają.
(J. Kochanowski, Księgi pierwsze, Pieśń IX, fragment)
Szczodrość pana domu oraz serowanie biesiadnikom kolejnych potraw z jednej strony było oznaką staropolskiej gościnności, a z drugiej ukazywało barwność staropolskiej kuchni, która w Europie była okryta wielką sławą.
Staropolskie menu
Rozmaitość i wykwintność dań zależała od zamożności gospodarza. Niemniej jednak większość społeczeństwa mogła sobie pozwolić na podawanie gościom wyszukanych potraw, w tym mięsnych. Także biedniejsze warstwy społeczne, naśladując obyczaje zamożnych stanów, starały się ugościć przybyłe osoby jak najlepiej. Do najpopularniejszych staropolskich potraw biesiadnych należały: rosół, barszcz, krupnik, rozmaicie przyrządzone kasze, pierogi, bigos z jabłkami, kiełbasa z kapustą.
Mówiąc o potrawach, warto zapamiętać, że staropolska kuchnia była tłusta. Dawniej panowało przekonanie, że tłuste jedzenie jest dobre, ponieważ dobrze smakuje, dodaje energii i poprawia humor. Tłustymi przysmakami były m.in. jajecznica ze słoniną i groch ze słoniną. Chłopi smakowali w kapuście, oczywiście suto kraszonej. Delektowano się również tłustymi napojami, np. kawą z tłustą śmietaną oraz herbatą i trunkami z masłem. Tłusta kuchnia miała jeszcze jedną zaletę – pozwala przybrać na wadze. W czasach staropolskich lubowano się w pełnych kształtach i otyłości. Zachwycano się otyłymi kobietami i mężczyznami, dlatego podczas spotkań towarzyskich serwowano wysokokaloryczne potrawy.
Staropolskie podniebienia preferowały również nadmierną ilość przypraw i ziół w każdym daniu. Przygotowując potrawy, dodawano m.in. sól, pieprz, ocet, chrzan, musztardę, kminek, czosnek, cebulę, koper, ostre marynaty, kiszoną kapustę, kiszone ogórki itp. Wszystkie te dodatki stosowano bez ograniczeń, w wyniku czego staropolska kuchnia była bardzo ostra, kwaśna i słona. Ostrość i tłustość potraw łączono ze smakiem słodkim. Na deser podawano zwykle słodkie przysmaki z dodatkiem: miodu, rodzynek, maku, migdałów, pierników i konfitur. Warto jednak dodać, że słodkie przysmaki były drogie. Tylko najbogatsi mogli sobie na nie pozwolić, choć i oni jedli je dość rzadko: głównie podczas świąt i ważnych rodzinnych uroczystości. Biedniejsze grupy społeczne również urozmaicały swą kuchnię słodkościami w postaci obwarzanków i pączków wyrabianych z ciasta i smażonych na tłuszczu.
Polecamy e-book Anny Wójciuk – „Jedz, pij i popuszczaj pasa. Staropolskie obyczaje i rozrywki”
Nad smakiem i wyglądem podawanych dań najczęściej czuwała pani domu, to pod jej nadzorem potrawy przygotowywała służba. W biedniejszych domach dania przyrządzały żona gospodarza i jego matka. Tylko w domach magnackich i patrycjuszowskich pracowali zawodowi kucharze.
Warto dodać, że zgodnie ze staropolskim kodeksem grzecznościowym podczas wspólnego spożywania posiłków należało jeść schludnie. Powinnością każdego gościa było mycie rąk przed posiłkiem i wycieranie ust w czasie jedzenia. Poza tym niewskazane było mówienie z pełnymi ustami i wypluwanie resztek. Zalecano też, by cicho przesuwać misy i kubki oraz nie hałasować nożami w trakcie krojenia potrawy.
Wypijmy za zdrowie gospodarza!
W połowie biesiadowania, czyli po spożyciu kilku lub kilkunastu dań, gospodarz rozpoczynał tzw. szereg pełnych toastów za zdrowie każdego gościa. Zwyczaj ten polegał na tym, że najpierw gospodarz, później dowolny gość, wznosił toast za któregoś ze współbiesiadników i wychylał puchar. Następnie piła osoba, za którą toast wzniesiono. Potem pili wszyscy goście po kolei, aż w końcu puchar wracał do gospodarza. By nie zabrakło trunku, przed każdym gościem stała flasza wina, którą regularnie napełniano. W ten sposób puchar nigdy nie był pusty.
Staropolski kodeks obyczajowy wymagał, aby każdy toast pić z innego naczynia. Gospodarz był na to przygotowany. Zawsze miał pod ręką różne puchary, szklanice i kubki, które po kolei wykorzystywano do zwyczaju „szeregu pełnych toastów”. Niektórzy biesiadnicy po wypiciu za swoje zdrowie rozbijali kielich o ziemię lub własną głowę. Miało to oczywiście charakter symboliczny. Gość, czyniąc w ten sposób, chciał pokazać, że otrzymał kielich z ręki nadzwyczaj dostojnej i nikt więcej nie jest godzien z niego pić. Czasami toastów było tak dużo, że gorące posiłki niemalże całkiem wystygły, a nogi od ciągłego wstawania zaczynały boleć. O nieprzerwanych toastach w żartobliwy sposób mówi nam fraszka Pełna prze zdrowie:
Prze zdrowie gospodarz pije,
Wstawaj,
gościu! A prze czyje?
Prze królewskie. – Powstawajmy
I
także ją wypijajmy!
Prze królowej. – Wstać się godzi
I
wypić; ta za tą chodzi.
Prze królewny. – Już ja stoję!
A
podaj co rychlej moję!
Prze biskupie. – Powstawajmy
Albo
raczej nie siadajmy!
Ta prze zdrowie marszałkowe.
–Owa,
gościu, wstań na nowe!
Ta prze hrabie. – Wstańmy tedy!
Odpoczniemże
nogom kiedy?
Gospodarz ma w ręku czaszę,
My
wiedzmy powinność naszę!
Chłopię, wymkni ławkę moję,
Już
ja tak obiad przestoję.
(J. Kochanowski, Fraszki, Fraszki dodane, Pełna prze zdrowie)
Rozmowy biesiadników i kultura słowa
Kolejnym nieodłącznym elementem każdego spotkania towarzyskiego były wspólne gawędy, przy czym również obowiązywała stosowna etykieta. Swoje myśli należało wyrażać pięknie poprzez staranny dobór słów i przyzwoitość językową. Na ogół przestrzegano tych zasad, ponieważ wielką dumą było zdobycie przydomka utalentowanego oratora.
Czasami jednak pozwalano sobie na większą swobodę językową, choć przepraszano za użycie zbyt wielu dosadnych, swawolnych i rubasznych słów, w szczególności, gdy w towarzystwie znajdowały się kobiety. W dawnej Polsce uważano, że w obecności kobiet nie powinno się poruszać tematów wstydliwych, sprośnych i nieprzyjemnych. By nie urazić płci pięknej, ostrożnie dobierano słowa i tematy rozmów. Najczęściej rozmawiano o pracy na roli, zdrowiu, przeżytych przygodach, podróżach, polityce itd.
Wracamy do domu albo i nie…
Trwająca zwykle wiele godzin biesiada, w końcu musiała się skończyć. Gości niechętnie wypuszczano z domu. Niejeden narzekał, że: mrok pada: nie chce naprzód puścić mię z zastola (Z. Kuchowicz, Anegdoty, facecje…). Gospodarze wymyślali różne sposoby, by ich zatrzymać np. organizowali męczące rozrywki, by wycieńczeni goście nie mieli sił wracać do domu, podawali więcej alkoholu, aby zasnęli przy stole, a nawet zdejmowali koła z powozów, w celu pozbawienia ich środka transportu.
W czasach staropolskich, ogólnie mówiąc, goście zawsze byli mile widziani, osoby nieznajome również przyjmowano z wielką radością. Zdarzało się, że pewna osoba nie mogła kontynuować podróży, np. przez pogodę lub zepsuty wóz. Szukając schronienia, stawała się gościem w najbliższym domu. Niekiedy ten nieznajomy gość, spędzając w domu gospodarzy kilkanaście dni lub kilka miesięcy, stawał się członkiem rodziny, który brał udział m.in. w przygotowaniach przyjęć i uroczystości rodzinnych. Przynależność do rodziny była wielkim zaszczytem. Staropolska rodzina była bowiem najsilniejszym fundamentem obywatelskim i narodowym, dzięki niej odradzało się życie, łagodzono konflikty, a tradycje i zwyczaje nie odchodziły w zapomnienie.
Chcesz zawsze wiedzieć: co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego w historii? Polecamy nasz newsletter – raz w tygodniu otrzymasz na swoją skrzynkę mailową podsumowanie artykułów, newsów i materiałów o książkach historycznych. Zapisz się za darmo!
Bibliografia:
- Bogucka Maria, Staropolskie obyczaje w XVI-XVII wieku, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994.
- Bystroń Jan Stanisław, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce wiek XVI-XVIII, t. 2, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1960.
- Kochanowski Jan, Dzieła polskie, oprac.Julian Krzyżanowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978.
- Kochanowski Jan, Fraszki w wyborze, oprac. Julian Krzyżanowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1979.
- Kuchowicz Zbigniew, Anegdoty, facecje i sensacje obyczajowe XVII i I-szej poł. XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, 1962.
- Kuchowicz Zbigniew, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Wydawnictwo Łódzkie, 1975.
- Łoziński Władysław, Życie polskie w dawnych wiekach, Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2006.
- Obyczaje w Polsce: od średniowiecza do czasów współczesnych, red. Andrzej Chwalba, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005.
- Ochocki Jan Duklan, Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego, t.1, nakł. i druk. Józefa Zawadzkiego, Wilno 1857.
redakcja: Jakub Jagodziński